Chapter 1: Etap Pierwszy: Czernienie
Chapter Text
Jesteś w tym samym, bo chcesz taki być. Pragniesz cierpieć i użalać się nad sobą – być najsilniejszym i najmądrzejszym. Słowa należą tylko do ciebie, napływają same, z wnętrza. Zsyłane z odmętów tego, co tak bardzo pokochałeś – i głębiej. Oznaczają tylko twoje bezwzględne poświęcenie i oddanie temu, co cię pożera.
Zmiana świata? Nie proś o nią, lecz ją czyń. To jest krótka chwila, dla innych może cała wieczność. Przejście przez piekło. Oddanie nieba na rzecz ratowania tego, co z owego piekła pozostało. To wszystko, co masz i wszystko, co kiedykolwiek po tobie zostanie. Uraza jest niepotrzebna, a mimo to w nią brniesz, umarniając się w poświęceniu.
Ktoś jest inny od ciebie. Ktoś tam łka, gdy ty szczycisz się swoją męskością. Jakie to ma znaczenie? Mów głośniej. Słuchaj głośnej, wyczekując zmiany. Myśli potok nie będący pod twoją kontrolą może cię zniszczyć, ale nie pokonać. Możesz zmienić jego bieg, nawet jeśli pęd wydaje się zbyt duży.
Lecz kim wtedy będziesz? Czy bycie lepszym jest warte porzucenia bycia sobą? Czy to w ogóle byłoby porzuceniem swojego jestestwa, a nie pogłębieniem go? Każda zmiana niesie ryzyko, że to nie powinna być ta droga – jeśli kiedykolwiek istniała ta ścieżka, którą z góry ci wytyczono. Jeśli tylko domysły są prawdziwe, i nic więcej.
Co jest lepsze – zakładać, że podążasz dobrą drogą i bać się na myśl, że z niej zboczyłeś, czy raczej zupełny brak wzorca; przekonania, jak powinno być na świecie?
W czym tkwi większe ukojenie – całkowitej wolności czy tylko jej cieniu? Kto cię do niej doprowadzi – ty sam, czy inni? Ty sam, czy ktoś zupełnie od ciebie różny? Ty sam, czy ktoś kto już dawno się zagubił? Kto cię uchroni przed tobą samym, kiedy ambicje pochłoną twój umysł i duszę?
Wtedy będziesz sobą, ale za jaką cenę? Pokój jest tego wart, ale jeśli tylko wszyscy w to wierzą.
Jeśli zguba jest prawdziwa. Jeśli słowa się kończą i dają kiedyś odpocząć. Twoje nadzieje i myśli ustają, kiedy dostrzegasz, co utraciłeś. Nie możesz już nic więcej zrobić, więc drżysz pod natłokiem swoich win.
Jesteś tylko ty. Tylko świat.
Taki malutki, zupełnie nieznaczący… i nagle nie obchodzi cię nic innego.
Jeden świat dający ukojenie innemu. Wielkie słowa, przeważające nad innymi wielkimi słowami. Ulga. Czy ulga w ogóle tam istniała, jeśli zawsze istniało coś większego, gotowe ją przynieść, a później zdusić?
Rzecz, która przejmie władzę teraz, zaraz nie będzie istnieć. Stałość jest ułudą, którą staram się przynieść. Brak odpowiedzi boli. Obawy plączą się gdzieś wewnątrz, ale nie mają się wcale do rzeczywistości.
Wystarczy zamknąć oczy, by to dostrzec.
Myślenie jest o wiele bardziej niebezpieczne niż doświadczenie. Świadomość nie jest wystarczająca – potrzebna jest konfrontacja; nowy impuls, tym razem dokładnie kierowany. A w trakcie wszystko wydaje się małe.
Impuls powoli znika, zamieniając się w cienki, płonący strumień. To jest prawdziwa ulga, która pozwala życiu dalej płynąć.
Nie ważne, jak daleko dążysz – za perfekcję nie ma nagrody. Jest tylko ukończona trasa, ale ja, zamiast niej… zawsze wolałem ciebie. Musiałem sobie to tylko uświadomić.
To, że w każdym wszechświecie chcę, byś pozostał moim partnerem. I wtedy świat idealny żyje we mnie, nie w innych.
Bo czasem to, co najbardziej skomplikowane, najłatwiej ujarzmić jest prostotą.
***
Dziś chcę pamiętać tylko tamte dni
Kiedy tańczyłaś dla mnie
Czułem, że sens życia blisko jest
Viktor wpatrywał się w sufit swojej kwatery ze skrytą nadzieją, że ten się na niego zawali. Zegar na ścianie tykał spokojnie, z każdą sekundą irytując go coraz bardziej. Raz za razem myśl wylatywała z jego głowy, by zaraz do niej powrócić.
Lecz bez żadnych nowych pomysłów. Kolejny raz władała nim zupełna pustka, nie przystająca naukowcowi z jego stanowiskiem.
– Viktorze! – zawołał damski głos zza drzwi.
Ociągając się, usiadł na łóżku i wyciągnął dłoń w stronę laski. Noga pulsowała mu stłumionym bólem, który czuł, odkąd pamiętał. Częściowo to on stworzył go tym, kim był teraz.
A był tylko zmarnowanym człowiekiem, który nie miał na nic siły. Był znudzony i znużony życiem. Studiowanie w Piltover było czymś zupełnie innym niż jego dzieciństwo spędzone w Zaun, a jednak magia tego miejsca prędko przeminęła. Chociaż wiedzy mu nie ubyło, miał wrażenie, że traci powoli to coś , co pozwalało mu być kimś.
Ze względu na stypendium oraz przydzielony pokój, które pozwoliły mu w ogóle żyć w Piltover we względnym dostatku, większość czasu przebywał u siebie. Samotność nie była jego problemem, lecz z czasem spostrzegł, że ograniczony kontakt z ludźmi nie wpływał dobrze na jego kreatywność. Inną kwestią było to, że zaproponowano mu prywatny tok nauczania, a on go przyjął.
Jeszcze kolejną była jego funkcja, którą zdobył już na pierwszym roku – asystent jednego z najbardziej cenionych naukowców, a zarazem głowę Rady całego Piltover, profesora Heimerdingera. Przyczyniało się to zwiększenia jego natłoku pracy i jeszcze krótszego czasu wolnego na spędzanie czasu ze znajomymi .
Chyba właśnie ten ostatni aspekt lubił w tym wszystkim najbardziej. Nie ze znajomymi, których nie posiadał w Akademii, ale z faktem, że całe swoje siły witalne poświęcał na pracę. Chociaż dalej stał w miejscu i nic nie osiągnął, przynajmniej aktywnie próbował to zmienić.
– Viktorze! Profesor Heimerdinger na ciebie czeka! – odezwał się ponownie głos, kiedy był w trakcie naciągania na siebie kamizelki. – Wchodzę.
Przewracając oczami, Viktor nie poświęcił uwagi kobiecie o włosach spiętych w kok najmniejszej uwagi. Podrapał się po karku, wzrokiem ogarniając swoje biurko. Jeden stos papierów był o badaniach nad nowo odkrytą materią w morzu, inny na temat znaczenia mikroorganizmów w substancjach nadświatowych… do których nikt z Runeterry nie miał dostępu. Jeszcze kilka kolejnych to były prace Heimerdingera, w których mu asystował i które nie zapowiadały się być czymś przełomowym.
Fascynujące – zdecydowanie. Ale nikt nie uczyni świata lepszym dzięki wiedzy, że przy zetknięciu paproci w laboratorium, ta zamiast schować swoje liście, natychmiast je porzuci.
Ostatnie to były starannie poukładane jego własne prace na studia. Zajmowały niewiele miejsca, bo w porównaniu ze wszystkim tym, czym Viktor się zajmował, studia były najmniej znaczącą częścią jego badań. Pomijając oczywiście dach nad głową i pieniądze, które mu dawały.
– Viktorze.
– Sky – wymamrotał. – Nie powinnaś pomagać w przygotowaniach do Wystawy?
– Ach, czyli jednak o niej pamiętasz? – Kobieta podeszła bliżej niego. – Więc czemu cię tam nie ma? Heimerdinger nie chce iść sprawdzić tego chaosu bez ciebie, a ty…
– Powiedziałem mu, że moja obecność jest bezsensowna. – Wzruszył ramionami, zerkając na nią przelotnie.
– A on się zgodził i powiedział żebyś nie przychodził? – podsunęła Sky powątpiewającym tonem.
Viktor uśmiechnął się lekko i wolną ręką, którą nie trzymał laski, wziął na ramię swoją torbę. Mógł wyczuć, że Sky nie była na niego prawdziwie zła, a wręcz pewnie stała po jego stronie. Niestety, z okrojonej ilości przyjaciół Viktora, Heimerdinger zawsze uważał tylko ją za zdolną do przekonania go do czegokolwiek, więc zawsze to ją do tego wysyłał, a ona nie miała jak odmówić rozkazowi przełożonego.
Byłoby mu jej żal, że stała się chłopcem na posyłki, gdyby nie jej ewidentna radość, gdy mogła zadręczać go pod pretekstem prośby Heimerdingera. Lub samego spędzenia czasu z nim, sądząc po lekkich rumieńcach na jej policzkach za każdym razem, gdy stawał blisko niej.
Prawdopodobnie właśnie z tego powodu powinien przestać mnożyć ich spotkania i pogrążać tę kobietę nawet bardziej w czymś, co nie mogło zostać odwzajemnione.
Westchnął.
– Nie. Nalegał, żebym przyszedł i tak, bo czuje, że z tej edycji będzie coś więcej.
Sky spiorunowała go wzrokiem.
– Ale ja myślę – kontynuował – że pokażą równie nudne i przewidywalne projekty jak co roku.
– Na poprzednie edycje też nie przychodziłeś – zauważyła.
– I na dobre mi to wyszło, bo, w rzeczy samej, nikt nie wynalazł nic dobrego. Zaoszczędziłem ten czas na rzecz własnego rozwoju.
Teraz, Sky tylko westchnęła z politowaniem.
– Fantastycznie. – Machnęła ręką. – A teraz szykuj się i chodź, żebym ja też mogła poświęcić trochę czasu na samorozwój.
Stanął przed nią z delikatnym uśmiechem, którym obdarzał tylko najbliższych. Poprawił torbę na ramieniu, powoli przyzwyczajając się do porannego, promieniującego bólu nogi.
– Już jestem gotowy.
***
– Dlaczego w tym roku zgodziłeś się pójść na ten względny przegląd z Heimerdingerem, skoro tak bardzo nie chcesz tego robić?
Sky prowadziła go przez kręte ścieżki uczelni, które oboje znali już na pamięć. Co jakiś czas zerkała w bok, by wyrównać się tempem z Viktorem, chociaż ewidentnie najchętniej przyspieszyłaby przynajmniej dwukrotnie.
– Nie zgodziłem się – odparł krótko.
Skłamałby, gdyby powiedział, że głównym powodem zmiany jego zdania nie była głęboka wiara Heimerdingera, że tegoroczna edycja przyniesie za sobą coś więcej. Profesor od kilku tygodni chodził podekscytowany nadchodzącym konkursem Wielkość Młodego Umysłu , w którym to studenci ich akademii, i nie tylko, przedstawiali swoje wynalazki naukowe w Wystawie.
Chociaż było to jedno z najważniejszych wydarzeń w tym czasie, większość traktowała raczej to jako konkurs talentów, niż jako prawdziwa okazja do pokazania swoich odkryć. Wystawa zawsze kończyła się wyłonieniem zwycięzcy, dla którego akademia przewidywała nagrodę pieniężną jak i możliwość udoskonalenia swojego pomysłu w szkolnych laboratoriach.
Viktor od początku przyjścia do Piltover nie słyszał o żadnym wynalazku autorstwa jakiegoś z wygranych, co mówiło wiele o poziomie tego przedsięwzięcia.
– Chłopcze, gdzieżeś się podziewał?
Już w chwili, kiedy zrobił pierwszy krok na ogromnej auli pełnej dopiero wystawianych stoisk, Heimerdinger od razu zauważył go w tłumie. Jego mała postać przecisnęła się między pracującymi uczniami, mrucząc co chwilę:
– Przepraszam! Ojej, przeprasza… Waść, młodzieńcze, patrzeć pod nogi! Przepraszam…
– Nie było mnie kilka chwil, a tu już takie tłumy – powiedziała Sky, rozglądając się wokoło.
Viktor nie chciał pokazać po sobie tego, że także był nieco zdziwiony. Tłumy były drugim powodem, dla których unikał uczestnictwa w Wystawie, a w tak pokaźnej sali mieściło się więcej osób, niż on poznał w całym swoim życiu. Stoiska jeszcze puste, ale powoli zapełniające się projektami, zajmowały może ćwiartkę całego miejsca. Rozciągający się przeszklony sufit rozjaśniał ich wszystkich blaskiem wstającego słońca, ciągnąc się niemal w nieskończoność.
Drewniane ściany o wymyślnych wzorach i jeszcze wymyślniejszych okiennicach sprawiały wrażenie o wiele bardziej uroczystych, niż na to zasługiwała okazja. Witraże przedstawiające historię Postępu odbijały kolorowe światło na marmurową posadzkę, której Viktor nienawidził przez to, że jego laska zawsze się na niej ślizgała. Musiał jednak przyznać, że to wszystko robiło wrażenie – nawet dla kogoś takiego jak on, kto rzadko kiedy przywiązywał uwagę do wyglądu zewnętrznego miejsc. Dla niego, jeśli coś działało, to było idealne.
Wystawa ledwo działała na swój beznadziejnie kiczowaty sposób, ale przynajmniej wyglądała tak.
– Och, to oczywiste! Wszyscy bardzo się stresują, co poradzisz? Młodym tak śpieszno do wszystkiego… Ach, gdyby mieć w sobie ten młodzieńczy zew ponownie… Ten stres! – rozmarzył się Heimerdinger, wplątując swoje futro wokół palca.
– Nie widzę w młodzieńczym stresie niczego przydatnego – mruknął Viktor. Profesor raptownie otworzył oczy, uśmiechając się psotliwie.
– To dlatego, że jeszcze go nie doświadczyłeś, chłopcze. Nic nie było dla ciebie tak ważne, by stracić swój zdrowy rozsądek. – Podszedł bliżej, by uniknąć ponownego zdeptania przez przechodzącą osobę. Ściszył głos do konspiracyjnego szeptu, przez co Viktor musiał się do niego nachylić. – Ale spokojnie. Spośród tych wielu lat, moje pierwsze i ostatnie doświadczenie go miało miejsce w wieku, w którym ludzie jeszcze żyją!
Viktor zamrugał, bez słowa się prostując. Miał kilka zastrzeżeń co do przekonań Heimerdingera, ale postanowił tego nie komentować. Spojrzał na Sky, która pogrążona była już w rozmowie z jedną z uczestniczek Wystawy i tłumaczyła jej jakąś kwestię organizacyjną. Znużony natłokiem ludzi i spowodowanym przez nich niezrozumiałym szmerem, skulił się w sobie.
– Czy to tak trudne przeprowadzić przygotowania kilka dni wcześniej? – zapytał, bo wydawało się to logiczne, a nigdy wcześniej nie interesował się żadnym aspektem Wystawy. – Otwarcie powinno być dopiero wieczorem.
Między rozmową z jedną osobą, a kolejną, Sky spojrzała na niego przelotnie.
– Wszyscy uczestnicy mogli przynieść tu swoje projekty od początku miesiąca. – Viktor zmarszczył brwi, więc wyjaśniła: – Naprawdę nie rozumiesz? Już widzę, jak akurat ty jesteś skory zostawić tu dzieło swojego życia pod opieką obcych osób. Wszyscy mają paranoję, że ktoś inny spróbuje ich sabotować lub ukraść pomysł, więc czym później się wystawią, tym lepiej.
Viktor wątpił, czy aby na pewno powinni nazywać te pomyłki “dziełami swojego życia”, ale w pewien sposób ich rozumiał.
Dziwił się jedynie, że Sky koleiny rok z rzędu zgłosiła się na pomaganie w organizacji wydarzenia, w praktyce stając się niemal prowadzącą wszystkich pracowników. Wiele razy go zachęcała, by do niej dołączył, lecz zawsze odmawiał, zamykając się na ten czas w swoich komfortowych czterech ścianach.
Sam nie wiedział, co zmieniło się w tym roku. Z pewnością wpływ miało na to przekonanie Heimerdingera, że ten rok przyniesie coś nowego, ale nie tylko. To był raczej nagły impuls, który sprawił, że tej nocy zmienił zdanie. Wewnętrznie nastawił się na to, a kiedy Sky przyszła, był praktycznie gotowy, by z nią pójść. Czuł na sobie jej zainteresowane spojrzenie, Ewidentnie chciała dopytać się go, lecz wiedziała, że tak drobna rzecz może zmienić jego zdanie i sprawić, że jednak odejdzie.
– Muszę już iść. – Wyrwał go z rozmyślań jej głos. Sky odgarnęła kosmyk z twarzy za ucho, notując coś na swojej liście. – Chcę to ogarnąć przed wieczorem i mieć chwilę przerwy. Umówiłam się z Mel i nie mogę się spóźnić.
– Mel? – przekręcił głowę w bok. – Mel… Medardą? Radczynią? Skąd ty ją…
– Długo by opowiadać – zaśmiała się i szybkim ruchem zaczęła iść w stronę największego zgiełku. – Idę im pomóc. Powiedz mi później, czy coś wpadło ci w oko, dobrze?
Zanim Viktor mógł odpowiedzieć, Sky już nie było. Jego uwaga powróciła do Heimerdingera, który tym razem rozwodził się nad młodzieńczym doświadczaniem nowych rzeczy, ignorując zupełnie grupkę naukowców, którzy stali nad nim, chcąc zaczerpnąć jego rady.
Viktor złapał kontakt wzrokowy z jednym z nich i spróbował niewerbalnie przekazać mu, by odpuścili. Nie chciał, by akurat teraz Heimerdinger zajął się inną rzeczą, niż po jaką tu przyszli. A byli tu po to, by zrobić względny przegląd projektów, nie zaś by pomagać w poprawkach, które powinny zostać dokonane o wiele wcześniej.
Chociaż oczekiwano od niego, że coś powie, on usilnie milczał. Nie lubił marnować swoich słów na obcych. Nie lubił ogólnych kontaktów z osobami, których nie uważał za swoich bliskich, dlatego też pochylił się jak gdyby nigdy nic nad Heimerdingerem, pytając:
– Profesorze, zaczynamy?
Cieszył się z tego, że dzięki swoim rzadkim wizytom na wykładach, nikt go nie rozpoznawał – ani jako studenta, ani za bardzo jako asystenta Heimerdingera. Nie mógł sobie wyobrazić, ile ludzie mogliby wymagać od niego jego uwagi, skoro nawet przy szanowanym profesorze mieli coraz więcej odwagi, by domagać się więcej.
– C–co? Och, Viktorze, oczywiście! – Yordle otrząsnął się z zamyślenia i, nie zwracając uwagi na studentów, zaczął iść przed siebie. – Pewnie jeszcze nie wszystko zdążyli wyłożyć, ale jestem pewien, że i tak zobaczysz wiele niesamowitych wynalazków! Chyba, że twoje plany się zmieniły?
Zamiast odpowiedzi, Viktor obdarzył Heimerdingera niepewnym uśmiechem.
– Nie… Wciąż jestem zajęty wieczorem. – Oznaczało to, że nie będzie go na głównym wydarzeniu.
– A przyjdziesz przynajmniej na zwieńczenie Wystawy? – Spojrzał na niego z nadzieją, chociaż wiedział, że na Viktora nie działało nigdy branie go na litość.
– Nie wiem. Raczej nie zdążę – mruknął. Naukowiec westchnął.
– Gdybyś tylko był tym wszystkim tak samo podekscytowany jak ja… Wtedy chyba nie byłbyś sobą, co? Chodźmy. Widziałem kilka świeżaków, którzy mogliby się od ciebie wiele nauczyć.
– Nie przesadzajmy. – Odwrócił wzrok a Heimerdinger tylko zachichotał, zaczynając obchód wynalazków.
Heimerdinger nie przesadzał – pośród tłumów było mnóstwo osób, którym przydałaby się jakakolwiek rada. Zastali wszak tak wszystko to, czego Viktor się spodziewał – czyli najmniej kreatywne i najbardziej kretyńskie rozwiązania z otoczką pseudonauki i samouwielbienia w sobie.
Jeśli jakaś jego część czuła jeszcze gorycz na myśl, że inni wystawiali swoje wynalazki, podczas gdy on sam niczego nie miał, teraz już zupełnie zniknęła. Bo w przeciwieństwie do tych ludzi, on wiedział, kiedy nie powinno zajmować się niepotrzebnego miejsca.
Być może to przez dzieciństwo w Zaun nauczył się samokrytyki. Lub to oni w Piltover wychowywali się w przekonaniu, że każdy ich ruch jest niesamowity i wart pochwały.
– To jest… – zaczął, niepewny, czy silić się na puste komplementy, których oczekiwał Heimerdinger, czy wymowną ciszę.
Stał przed projektem młodego chłopaka, który mógł być najprędzej na pierwszym roku studiów. Takim wybaczało się słabe pomysły i jeszcze bardziej porażające ich wykonanie.
Więc i Viktor, widząc jego ekscytację z powodu zwyczajnego łańcucha wybuchowego – chłopak podpalając jedną probówkę z wszystkich ułożonych w linię, powodował konwersję energii, która poprzez ciepło i krótką odległość między każdą probówka, uruchamiała pozornie zaplanowane reakcje chemiczne, raz wybuchową, a raz podobną do erupcji wulkanu – jedynie skinął głową, pozwalając Heimerdingerowi mówić.
– Ciekawy koncept, podoba mi się twój tok myślenia…
A dalej było tylko gorzej.
Kolejna uczestniczka uraczyła ich kolorowym ogniem. Kim oni byli, by w renomowanej akademii naukowej ktoś szczycił się czymś tak prostym, jak wrzucenie kilku kamieni do ognia, gdy zmienił swój kolor? Kolejnym absurdem był rytuał wykonania “doświadczenia” – zapalanie ognia było dokonywane za pomocą lupy na kawałkach papieru, które zaczynały unosić się w powietrze.
To nie był konkurs talentów, by skupiali się na widowiskowości tego wszystkiego. Cóż, poza tym, że tak naprawdę nim był .
Poza nagrodą od prawdziwych naukowców za najlepszy projekt, istniała także nagroda od publiczności. W tym przypadku banda niedoświadczonych cywili mogła ocenić, co podobało im się najbardziej, bez naukowej wiedzy. Wówczas widowisko było najważniejszym aspektem, a jako że niewielu miało prawdziwie nowatorskie pomysły, skupiali się właśnie na osiągnięciu tej drugiej nagrody.
Viktor szybko uświadczył się w tym przekonaniu w trakcie przechodzenia przy kolejnych stoiskach. Każde kolejne wydawało się bardziej dziecinne i natychmiast zaczął żałować, że jakiś głupi impuls sprawił, że zmarnował na to wszystko czas.
Chociaż studenci chcieli rad Heimerdingera i ewentualnie ponurego mężczyzny z laską przy jego boku, byli bardzo niechętni do podania szczegółów na temat swoich prac. Wszyscy bali się, że konkurencja ich podsłuchuje.
Dlatego tak dziwnym dla Viktora było usłyszenie donośnego głosu na całej sali. I prawdopodobnie nie tylko dla niego, patrząc na powoli tworzący się tłum przy jednym z ostatnich stoisk.
Podszedł bliżej, na początku słysząc głos pełen pasji.
– Za pomocą tego przewodu przeprowadzana będzie energia elektryczna, by na zasadzie indukcji wytworzyć ładunek na zewnętrznej części komory. Dzięki połączeniu ołowiu i metalu uzyskałem idealną przewodność prądu, żeby…
– No dobra, ale po co to w ogóle jest? – zawołał kpiarsko ktoś z tłumu.
Wiele osób zaczęło natychmiast odchodzić, nie chcąc wsłuchiwać się w naukowy wywód. Viktor z kolei podszedł bliżej, a Heimerdinger dreptał tuż obok.
Następnie zobaczył skroplone potem czoło, pochylone nad maszyną szeroką co najmniej na pół metra, a nawet trochę bardziej wysoką.
– Żeby proces przemiany poszedł sprawnie i jak najszybciej. Za pomocą tego pokrętła można sterować przeprowadzanym ładunkiem, a dzięki zmianie pola energetycznego możliwe będzie idealne ustawienie – odparł jednym tchem odpowiedzialny za urządzenie mężczyzna.
– Co za ustawienie? – parsknął ktoś inny. – W polu elektrycznym?
– Żeby umożliwić stan spoczynku w powietrzu, coś na wzór lewitacji. Kiedy proces się uda, substraty trafią o tutaj i…
– Lewitacja? Może jeszcze powiesz, że pole elektryczne pozwoli na teleportację?
– Niezłą wizję ma chłopak…
– Ten absurd nie ma żadnego sensu.
Nieświadom, albo nie przejęty tym, że ludzie zaczęli z niego kpić, mężczyzna odparł:
– Dziękuję bardzo. Staram się być ambitnym człowiekiem. Niemożliwe jest tym, do czego dążę.
Chichoty stały się głośniejsze, a czym więcej ludzi odchodziło, tym bliżej znajdował się Viktor. Miał ochotę uciszyć ich wszystkich, by móc dowiedzieć się więcej. Nie wiedział nawet do czego właśnie się zbliża, ale fascynowały go słowa studenta – i tylko to się liczyło.
Spośród wszystkich powtarzalnych projektów, dopiero teraz usłyszał coś ciekawego. Coś nowatorskiego… raczej nie niemożliwego, ale najpierw musiał poznać szczegóły.
Pole elektromagnetyczne było dosyć proste do stworzenia, lecz szkopuł tkwił w tym, jak dany przedmiot umieścić, by trwał on w spoczynku. Ich technologie wciąż nie były wystarczająco rozwinięte, ale studenci nawet pierwszego roku nie powinni aż tak kpić z tej pseudolewitacji.
Pozostawało pytanie – po co? Viktor czekał, aż któryś z gapiów podejmie ten temat.
– Cholera, chodźmy stąd – mruknął ktoś obok niego. – Ten gość nam prędzej namąci w głowie niż jakkolwiek pomoże.
– Viktorze, tam naprzeciwko… – odezwał się Heimerdinger, chcąc przejść do kolejnego stanowiska.
– Za chwilę – mruknął, nie patrząc na niego.
Szmery kontynuowały się i powoli coraz mniej osób przejmowało się dziwakiem, który zdradzał właśnie szczegóły swojego projektu. Ze względu na to, że uznali go za słaby? Czy może był zbyt trudny dla ich umysłów, by wyciągnąć z niego coś interesującego? Język naukowy był wymagany na uczelni, ale po raz pierwszy Viktor słyszał, by ktoś poza profesorami posługiwał się nim biegle i w dodatku z tą pasją… młodzieńczą pasją , jak rzekłby Heimerdinger.
Kolejną rzeczą, którą zobaczył, były nie zatrzymujące się przy pracy dłonie, świadczące o tym, że ich właściciel należy do mniejszości studentów, która nie brzydziła się ręczną robotą ani ubrudzeniem się. Jego dokładne ruchy przy dokręcaniu każdej śrubki były szybkie, ale wyważone.
Viktor zorientował się, że się gapi, dopiero wtedy, kiedy stanął całkowicie naprzeciw stoiska. Nie odrywał wzroku od dłoni, od wynalazku, będącego plątaniną metalowych rur i całej podstawy, która podtrzymywała szklaną, kulistą gablotę, w której występowało owo pole elektryczne. Razem, wyglądało to jak dziwnego rodzaju inkubator, z boku połączony jeszcze z rozdzielaczem chemicznym. Wokół walały się probówki i fiolki z substancją przypominającą wodę.
Viktor wstrzymał oddech. Albo miał do czynienia z kompletnym idiotą, albo kimś z wiarą, że stworzy coś większego niż wszyscy zebrani razem wzięci.
– Umm, no dobrze – usłyszał głos Heimerdingera, który dołączył do jego boku. – Pan Talis jest z pewnością ciekawym przypadkiem – dodał, chociaż kryła się w tym dziwna niepewność.
Na dźwięk rodu mężczyzny, Viktor miał wrażenie, że skądś kojarzy tę nazwę. Pewna jego część obawiała się spojrzeć w górę – bo czy dostrzeżenie naukowcy nie zmieni jego nastawienia do jego wynalazku? Lubił oddzielać dzieło od twórcy, zwłaszcza, że większość ze światowych wynalazków powstała dzięki dyktatorom i tyranom.
Bał się spojrzeć w górę i zobaczyć przed sobą kogoś, kogo kojarzyłby z Dolnego Miasta.
– A gdy to wszystko połączymy – powiedział nagle Talis, jakby sam do siebie. – Dodamy kilka ulepszeń, wykonamy kilka prób i błędów… Wówczas będę mógł zacząć kolejne eksperymenty.
– O jakich eksperymentach mówisz? – zapytała dziewczyna, która jako jedna z niewielu przysłuchiwała się mu z powagą.
– Transmutacji.
Viktor spojrzał ukradkiem na Heimerdingera, analizując jego reakcję. Chociaż Yordle był wielkim uczonym, był także szeroko ograniczony przez swoją wiedzę i wiekowe doświadczenia. Jeśli dobrze rozumiał słowa Talisa, to Heimerdinger musiał nawet lepiej wiedzieć, do czego ten dążył.
Heimerdinger nie mógł wiedzieć o tym wcześniej, bo od razu zabroniłby Talisowi realizowania jego projektu. Co znaczy, że Talis nie prosił go o pomoc. Czyli prawdopodobnie wiedział, z jaką reakcją się spotka. Być może chciał pokazać swój wynalazek właśnie na Wystawie, by zyskać poparcie ludności, niezainfekowanej Heimerdingerowską sceptycznością.
Viktor omiótł jeszcze raz wzrokiem stoisko pełne rzeczy, z których każda wydawał się mieć swoje własne, zaplanowane miejsce. Szukał błysku, odbicia wyłaniającego się z sufitu słońca, jasnej poświaty… i znalazł ją, leżącą jak gdyby nigdy nic między dwoma probówkami.
Możliwe, że jednak Talis był idiotą, a nie skrytym geniuszem, skoro tak po prostu zostawił bryłkę złota na widoku dla wszystkich. Lecz wyglądało na to, że nie biorąc na poważnie jego projektu, ludzie także nie zwracali wielkiej uwagi na to, co Talis im oferował.
– Jakiej transmutacji? – Dziewczyna zmarszczyła brwi.
Głos mężczyzny był miękki, niemal pouczający, a nawet odrobinę opiekuńczy. Był to ktoś, kto z chęcią dzielił się swoją wiedzą i poproszony prawdopodobnie bez problemu wytłumaczyłby komuś podstawy fizyki i chemii, które pozwoliły mu na stworzenie tego sprzętu – niczym zupełne przeciwieństwo Viktora, który powoli unosił wzrok.
Talis się zawahał, ale nie dlatego, że nie znał odpowiedzi. Z pewnością chciał zostawić ją na sam finał.
Viktor zastanawiał się, czy jego całym planem było pokazanie Inkubatora, czy raczej próba pokazania jego działania. Jak się spodziewał, nie znalazł w pobliżu żadnego czerwonego blasku. To byłoby głupie, gdyby zobaczył, a jednak…
– Hm? – ponagliła dziewczyna. Talis wypuścił powietrze przez usta.
– Dowiesz się w swoim czasie.
Dziewczyna uniosła brew, a na jej twarzy pojawiło się wahanie. Zerknęła za grupą osób, które odeszły od stoiska już na samym początku wywodu Talisa, ostatecznie decydując się do nich dołączyć. Pewnie pomyślała, że od początku słuchała bzdur, w które ślepo uwierzyła.
W ten sposób, Talis utracił ostatniego słuchacza poza Viktorem i Heimerdingerem. Ten pierwszy miał wrażenie, że każde z nich nie chce powiedzieć prawdy na głos. Talis nie skomentował ich obecności, wracając do pracy, ale jego dłonie wyraźnie zesztywniały i nie poruszały się już tak zwinnie, jak wcześniej.
Viktor nie lubił rozmawiać z obcymi, ale nie oznaczało to, że był tchórzem. Tak właściwie, zwykł czuć się dziwnie pewnie w obecności osób, które akurat szarpała niepewność. Zmieszanie Heimerdingera wprawiało go w lekką satysfakcję.
Podszedł jeszcze bliżej, na co jego serce zabiło mocniej. Uniósł wzrok i zanim był tego świadom, został złapany przez spojrzenie piwnych oczu, zadziwiająco młodej twarzy i wypisanego na niej wielogodzinnego zmęczenia.
Talis zamrugał, raptownie zaprzestając swoich ruchów. Viktor zorientował się, że czeka na słowa.
– Chodzi o transmutację Kamienia Filozoficznego – raczej stwierdził niż zapytał, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Oczy Talisa się rozszerzyły, kiedy mężczyzna nerwowo spojrzał w bok.
– T–to znaczy, hm… To jest… – zaśmiał się nerwowo, gubiąc całą swoją wcześniejszą pewność, niczym złodziej złapany na gorącym uczynku. – Dowiesz się jak już wy…
– Nie wygrasz chłopcze, bo właśnie w tym momencie to konfiskuję! – odezwał się nagle Heimerdinger. Talis spojrzał na niego z niedowierzaniem, zaciskając dłonie na blacie.
– Ale…
– Żadnych ale! Kto by pomyślał, by parać się niemożliwym! Czy wiesz, ilu ludzi straciło życie próżno, starając się wytworzyć tynkturę?! Tysiące! – Położył dłonie na biodrach i stanął tuż przed Talisem.
– Ale ja nie…
– Nie chcę o tym słyszeć!
Viktor oparł się mocniej na lasce, z konsternacją przyglądając się zaistniałej scenie. Właśnie z tego powodu chłopak zapewne chciał przedstawić to na Wystawie, a nie samemu Heimerdingerowi. Od lat nikt nie stworzył Jaja Filozoficznego tak dopracowanego jak to Talisa. Musiał wiele nad nim pracować i naprawdę wierzyć, że za jego pomocą stworzy mityczny kamień.
– Viktorze, pomóż mi to wszystko zabrać! Kto by pomyślał, że właśnie do tego było ci potrzebne złoto… Katalizatora ci się zachciało? Marzysz o śmierci?
– Każdy naukowiec w pewnym sensie…
– To było pytanie retoryczne! – oburzył się Yordle piskliwie. – Viktorze, dasz radę to unieść?
Oboje Heimerdinger i Talis spojrzeli na Viktora, jakby zaraz miał jedną ręką unieść całe Jajo Filozoficzne, a w zębach wszystkie probówki. Pierwszy ze względu na swoje znikome obycie w społeczeństwie, drugi zaś bezrefleksyjnie, w zupełnym strachu.
Viktor patrzył na Heimerdingera aż ten nie zauważył swojej pomyłki, a tuż po nim Talis, dostrzegając laskę, na której się opierał. W jego oczach błysnęło coś dziwnego, zanim mężczyzna z powrotem przyjął postawę obronną.
– Viktorze, czy wiesz może kiedy panna Sky…
– Obawiam się, profesorze – wtrącił Viktor z westchnieniem – że konfiskacja czyjegoś wynalazku w dzień Wystawy nie jest dozwolona, o ile nie zagraża on ludzkiemu życiu.
– Ależ zapewniam cię, że takie przedsięwzięcie…!
– Mówię o zagrożeniu ludzkiego życia jako życiu uczestników Wystawy – powiedział powoli. Nie wiedział, gdzie podziać wzrok, więc wędrował nim po całym biurku, aż nie zatrzymał się na drżących dłoniach Talisa. Następnie spojrzał ponad nie, na niedopięty garnitur, co chwila poruszającą się grdykę, aż w końcu znów został schwytany przez spojrzenie piwnych oczu. – Piltover to wolne miasto. Jeśli twórca chce umrzeć przez nieskończone poszukiwania lub działanie własnej maszyny, może to zrobić. Poza tym, wydaje mi się, że pan Talis miał zamiar pokazać jedynie swój projekt, a nie brać się od razu za stworzenie Kamienia Filozoficznego, mam rację?
Talis zmarszczył brwi, nie rozumiejąc intencji Viktora. Temu z kolei nie umknął uwadze moment, gdy mężczyzna odruchowo sięgnął dłonią do lewego nadgarstka. Talis zamrugał kilkakrotnie.
– T-tak… nie zamierzałem przeprowadzać eksperymentu na żywo.
Heimerdinger zamruczał podejrzliwie.
– Zdyskwalifikowanie uczestnika w ostatniej chwili mogłoby źle wyglądać dla reputacji Akademii. W końcu słyniemy z dawania możliwość, a nie ich ograniczania – dodał Viktor, doskonale wiedząc, jak dobrze podziała to na naukowca.
Yordle speszył się, niechętnie się z nim godząc.
– Och, no dobrze… Ale! Żeby mieć pewność, pozwól, że zabiorę chociaż to. – Stając na palcach, sięgnął po bryłkę złota i wepchnął ją do swojej kieszeni.
Talis obserwował to z taką rozpaczą, jakby ktoś mu właśnie mówił, że Święty Mikołaj nie istnieje. W milczeniu czekał, niemal na granicy załamania i płaczu. Zacisnął usta w cienką linię, zamknął oczy i…
I kiedy znów je otworzył, po jego strachu nie pozostało już nic.
– I obyś niczego nie kombinował, chłopcze! – wymamrotał Heimerdinger, odchodząc dalej. Viktor powoli podążył za nim, jeden ostatni raz zerkając na Talisa.
Ten nie patrzył już na niego. Wpatrywał się w swój własny wynalazek, jakby tworzył w głowie nowy plan. Jego pewność siebie, zachwiana tylko na moment, od razu wróciła na miejsce.
Zazwyczaj ludzie traktowali słowo Heimerdingera jako bezwzględną ostateczność. On wydawał się traktować je niczym codzienne drobne niepowodzenie. Kryło się w tym coś więcej niż prosta arogancja. Było tam przekonanie i wiara.
Viktor z trudem oderwał od niego wzrok, odchodząc.
***
Wbrew prośbom Heimerdingera, Viktor nie zdołał zdążyć na zwieńczenie konkursu i wybranie zwycięzcy. Jego wizyta w Zaun przedłużyła się i zdziwił się, uświadamiając sobie, że czuje lekki żal, że nie mógł tego zobaczyć.
Naprawdę się spieszył, lecz w jego rodzinnych stronach czas leciał szybciej. Zanim spostrzegł, zegar wskazywał już wieczór, a on był w środku rozmowy ze starym znajomym. Do Akademii wszedł powolnym krokiem, robiąc krótki przystanek w gabinecie Heimerdingera. Pospieszył na przeszkloną aulę tylko po to, by spostrzec, że spóźnił się tak bardzo, że część osób zdążyła już nawet zabrać swoje wynalazki.
Sala była opustoszała, lecz to drzwi obok znajdowała się główna atrakcja – tam po wybraniu zwycięzcy szli wszyscy, by bawić się w rytm muzyki i zajadać darmowym jedzeniem. Niesamowita aula stała się zagraconym magazynem, w którym nikt nie przejmował się śmieciami, jakie po sobie pozostawił.
Na podłodze walały się metaliczne i drewniane części – Viktor domyślał się, że był to skutek wściekłości świeżaków na brak wygranej ich śmiesznych zabawek. Co jakiś czas kilka osób wchodziło i wychodziło, lecz nie pozostawali wewnątrz na długo.
Viktor westchnął. Mając pod sobą nocne niebo, słaby blask gwiazd odbijający się na marmurze i święty spokój… wystawa nie wydawała się już taka zła. Pojawiła się w nim absurdalna myśl – że może gdzieś pośród wielu projektów, których nie dojrzał przez swoje szybkie wyjście, przeoczył prawdziwe dzieło życia .
Nie był pewien, czy absurdalnie realistyczne Jajo Filozoficzne mogło się do tego zaliczać. Mimo to, nogi poniosły go właśnie w miejsce, gdzie ostatnim razem słyszał ten głos i obserwował te dłonie. Uśmiechnął się delikatnie na widok z oddali – bo oto maszyna stała tam jakoby w ogóle nie naruszona. Podszedł bliżej, a stukot jego laski o marmurową posadzkę niósł się echem.
– Jeżeli by poddać ołów obróbce kilkunastogodzinnej… ale nie, już to próbowano… chociaż gdyby… nie, nie. To bez sensu, a jednak… Jeśli dodam to do tego, wynik wychodzi zero, co oznacza… grawitacja wyjdzie…na minusie, ugh. A gdyby tak podkręcić…
Plątanina tak cichego mamrotu, że mógłby uchodzić za szmer, doszła go dopiero w połowie całej sali. Raptownie zwolnił, marszcząc brwi. Chociaż sprawiało mu to więcej trudności, postarał się iść ciszej.
Do szeptu dołączył odgłos przesuwania ołówka po papierze, będący niczym idealne dopełnienie tego, co Viktor lubił najbardziej – dociekania i odgłos pracy. Blask księżyca oślepił go na chwile, a kiedy minął, Viktor stał już przed wynalazkiem.
Tutaj szepty słyszał idealnie.
– Cholera, bez fizycznego złota nie uda mi się wytworzyć odpowiedniej struktury… więc może tombak? Ale jak wyjdzie czerwony to tylko da mi próżną nadzieję… więc może zamiast tego…
Talis był tak pogrążony w rozmyślaniach, że nawet nie spostrzegł towarzystwa. Oparty był od ścianę naprzeciwko swojego stanowiska, między zębami co chwila przygryzając ołówek. Viktor często był w podobnym stanie – szale nauki, kiedy to obliczenia i możliwości tak zajmowały mu umysł, że wszystko inne nic nie znaczyło. W takich chwilach, nawet jeżeli ktoś próbował mu przerwać, to z powodzeniem umiał tę osobę – najczęściej Sky – zignorować.
Viktor lubił ignorować, a nie być ignorowanym. Dlatego podszedł bliżej, obchodząc stoisko i stając naprzeciw Talisa tak, by ten był nim otoczony .
– Czy… – zaczął, zdziwiony ochrypłością własnego głosu. Odchrząknął. – Czy w czymś przeszkadzam?
– Już, już. Zaraz się zbiorę, tylko… – wymamrotał Talis automatycznie, najwyraźniej biorąc go za część ekipy organizacyjnej.
– Wiesz, mógłbym teraz zniszczyć twój wynalazek – kontynuował Viktor, lekko podnosząc głos – a ty byś się nie zorientował. Podziwiam twoje zaufanie dla ludzi, ale łatwo się na tym zawiedziesz.
Odsunął się, wracając wzrokiem do inkubatora. Wyciągnął w jego stronę rękę, dotykając zimnego metalu. Pod palcami czuł każde zagięcie, każdy najmniejszy wygrawerowany szczegół… i nagle przypomniał sobie, skąd kojarzył ród Talisów.
Słynął on z kuźnierskich usług, a większość broni w Piltover została wytworzona właśnie przez nich. Rozpoznał ją dzięki specyficznie wygrawerowanym detalu – każdy przedmiot od nich miał gdzieś podpis ich rodu. Ten sam, który Viktor czuł pod palcami za każdym razem, gdy łapał swoją laskę u nasady i tę chropowatą powierzchnię z wypustkami.
Teraz poczuł to samo, lecz nie na drobnym fragmencie, a wzdłuż każdej krawędzi maszyny. Zaś gdy przyjrzał się bliżej, podpis wcale nie głosił Talis.
Na całym Jaju Filozoficznym przebiegała linijka, powtarzając w kółko jedno – Jayce .
Viktor wydał z siebie zduszony śmiech.
I właśnie to, o dziwo, wyrwało Talisa z transu.
– Rozumiem różne opinie, ale śmianie się z czyjegoś projektu nie powinn… – uciął, w końcu unosząc głowę i dostrzegając Viktora. Pozbierał się na tyle szybko, by zapytać: – Co ty tutaj robisz?
Pospiesznie zatrzasnął notes, w którym prowadził obliczenia i wsunął go do torby na ramieniu, razem z ołówkiem. Stanął tuż obok Viktora z założonymi rękami, chociaż jego mina zdradzała niepewność.
– Jesteśmy dumni ze swojej pracy, co, Jayce? – odparł spokojnie, rozkoszując się zmieszaniem Talisa. Równie szybko, jak ten człowiek umiał się pozbierać, tak też łatwo było go ponownie wyrwać z równowagi. W oczach Viktora było to dziwnie fascynujące.
– Skąd ty…
– Jest to wypisane na całym twoim sprzęcie. Trochę egoistyczne – przekręcił głowę w bok, by ukryć swój uśmiech – ale nie zdziwiłbym się, gdyby inni też tak robili.
– To… to tylko element projektorski. – Talis przyjął postawę defensywną, lecz lekki rumieniec na jego twarzy go zdradził.
Viktor spojrzał na niego przelotnie, przechadzając się wokół maszyny. Palcami zbadał każdy fragment, świadom czujnego wzroku na sobie – czy to skierowanego na jego laskę, czy też dłonie. Zimny metal dawał przyjemne uczucie nowej, innowacyjnej koncepcji.
Jego dłonie dotarły do głównej szklanej części, którą jedynie musnął opuszkami, jakby mocniejszy nacisk mógłby ją zbić.
– Mhm… – wymamrotał w odpowiedzi, pokazując, że wcale mu nie wierzy. – Więc – jego palce pociągnęły niżej, natrafiając na ruchomy fragment u wylotu rury, która ze szklanej zmieniała się w metalową – jak ma to działać?
Każdy projekt Jaja Filozoficznego miał podobny koncept, ale to szczegóły były fundamentalne i najczęściej różniły się w zależności od naukowca. Gdy jedni próbowali jednego surowca, inni brali się za usprawnienie wentylacji. Gdy obie te grupy poniosły porażkę, wkraczały coraz to nowsze ulepszenia.
I tak do skutku. Aż komuś w końcu się uda, co dotychczas się nie wydarzyło – cóż, na pewno nic, czego świadom byłby Viktor.
– Nie powiem ci – odparł twardo Jayce. Viktor uniósł brew, zastanawiając się, czy może jednak nie pomylił się co do tego człowieka. Teraz akurat przejmował się plagiatem? Czy raczej tak naprawdę był tylko głupim żółtodziobem? – Jeszcze nie jest gotowe.
– Przecież pokazywałeś to wcześniej publiczności – mruknął. – Jaka różnica, czy jeszcze ja to zobaczę?
– Ja nie… nie zaprezentowałem tego.
Zdziwiony, Viktor odwrócił się do niego przodem. Talis opierał się rękami o parapet za sobą, jednak wciąż pilnując swojej własności.
– Dlaczego? Po co tu przychodziłeś, skoro…
– Bo do samego końca byłem pewny, że to zrobię, dobra? – fuknął. – Miałem zamiar im to pokazać. Mieli zachwycić się cudami nauki, nie przejmując się tym, czy jest to w ogóle możliwe. Miałem… wygrać.
– Masz na myśli, że twój projekt nie jest możliwy?
Jayce wytrzeszczył oczy, jakby coś takiego nawet nie przeszło mu przez myśl.
– Jasne, że jest! To oni w to nie wierzą, ale myślałem, że jeśli zyskam poparcie tłumu, coś z tego będzie. Przecież nie oczekiwałem, że przy takim – pokazał rękami na salę – przedstawieniu zyskam jakąś sensowną odpowiedź zwrotną.
Czyli Viktor miał rację. Nie dość, że mężczyzna przez naiwny tłum chciał przepchnąć swój niemożliwy projekt, to był też świadom fasady, jaką była Wystawa. Sceptyczność Viktora zmalała, chociaż wewnątrz czuł, że ani na chwilę nie wierzył, jakoby miał źle ocenić Talisa.
– A potem przyszedł Heimerdinger – dodał Jayce, wzdychając i natychmiast się zmieszał. – N-nie żebym coś do niego miał. Jest świetnym profesorem i zawsze wspiera uczniów, ale…
– Jest też ograniczony przez swoje lata – wtrącił. Talis skinął głową.
– Tak. Jak na naukowca, prawie wcale nie jest skłonny do ryzyka. Do tego traktuje wszystkich jak dzieci… jakby już nic więcej nie dało się na tym świecie osiągnąć.
– Ach, znam to – mruknął, doskonale pamiętając jak na początku był traktowany przez niego niczym nieudolny dzieciak, który wybuchnie całe laboratorium, mając w rękach roztwór soli i kwasu. Z początku myślał, że to kolejne następstwo jego niepełnosprawności – a Heimerdinger jak każdy inny uważał go za głupszego i mniej zręcznego tylko ze względu na jego nogę – wkrótce jednak spostrzegł, że profesor jest taki wobec wszystkich.
Dopiero teraz, pierwszy raz słyszał, by ktoś tak dobrze wyraził jego opinię na temat Heimerdingera na głos. Wszyscy zazwyczaj cieszyli się z pobłażliwości profesora, ale Viktor wierzył, że jest w nim coś więcej, co w sobie blokuje na rzecz pozornego pokoju. Osiągnął to w pewien sposób, stając się jego asystentem, ale to wciąż nie do końca było ‘to’.
– Tak właściwie – zaczął Talis nieco niepewnie – to kim ty jesteś? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem, a wydawałoby się, że kogoś u boku Heimerdingera ciężko przeoczyć.
Viktor zastanowił się przez chwilę. Ujawnienie Prawdy mogłoby skutkować zmianą nastawienia Talisa do niego, ale… gdyby takowa zaistniała, świadczyłoby to jedynie źle o nim, a Viktor jedynie dowiedziałby się, że jednak pomylił się co do niego.
Nie miał nic do stracenia, poza względnie normalnym traktowaniem. Jeśli mężczyzna zacząłby się do niego przymilać na wieść o Heimerdingerze, wiedziałby, że tylko straciłby z nim czas.
– Jestem jego asystentem.
Jayce zamrugał, jakby nie do końca dobrze go usłyszał.
– Nigdy nie widziałem cię przy nim na wykładach – powiedział ze szczerą ciekawością, a nie jakby zarzucał mu kłamstwo.
– Asystentem w kwestii bycie naukowcem, nie profesorem – sprecyzował.
– Och. – Jayce pokiwał głową, jakby przyjął to za sensowne wyjaśnienie. – Czy wspominałeś wcześniej swoje imię?
– Nie. – Ten spojrzał na niego z wyczekiwaniem, więc dodał: – Coś nie tak?
– W takich momentach ludzie się przedstawiają – zaśmiał się lekko. Uraza na twarzy Viktora musiała być widoczna, bo szybko dodał: – Ale to głupie oczekiwać od naukowca czegoś innego niż dosłowna odpowiedź, co?
Nie ważne jak bardzo chciałby pozostać niewzruszonym, Viktor mimowolnie wydał z siebie parsknięcie. Jayce uśmiechnął się tępo, nie odrywając od niego wzroku.
– Nazywam się Viktor. – Oparł się jedną ręką na lasce, przechylając głowę.
– Jayce.
– Wiem. Podpisałeś się dosyć wyraźnie.
– Widocznie nie dostatecznie, skoro jesteś pierwszym, który coś zauważył. – Założył ręce na piersi.
– A ile osób przede mną widziało ten sprzęt z bliska? – Viktor nie mógł powstrzymać zaczepnego tonu, bo już domyślał się odpowiedzi. Talis odwrócił wzrok.
– Cóż, moja mama nic nie zauważyła… Heimerdinger chyba też nie – wymamrotał.
Viktor pozostawił jego słowa bez komentarza, z nadzieją, że jego kpina jest ewidentna. Przeciągnął wzrokiem po sali, dopiero teraz orientując się, że nie są w niej sami i gdzieniegdzie ludzie znów zabierali swoje rzeczy. Na szczęście, żadne z nich nie zdawało się przejęte dwójką mężczyzn, rozmawiających na końcu sali.
– Gdyby Heimerdinger nie zabrał ci złota… – zaczął, nie siląc się na sprytne podejście Jayce’a. W końcu sam powiedział, że naukowcy słynęli ze swojej dosłowności, więc owijanie w bawełnę było bez sensu. – Czy wtedy przeprowadziłbyś przed nimi eksperyment? Czy już wcześniej… zrobiłeś to?
Nie chciał zabrzmieć na zbyt ciekawego, ale przyznał sam przed sobą, że poniósł pod tym względem porażkę. W jego głosie zabrzmiała niemal nadzieja, zupełnie przeciwna do jego przewidywań, że Jayce’owi nie udało się wytworzyć Kamienia Filozoficznego. To byłoby najbardziej logiczne, a jednak ta pewność mężczyzny w pewien sposób…
– Dlaczego mam wrażenie, że nie wierzysz, by dało się to zrobić? – prychnął Talis.
– Ach, wierzę, że to możliwe. Widziałem wiele znacznie trudniejszych do uwierzenia rzeczy – odparł, wspominając wszystkie czasy spędzone w Zaun. – Wątpię jedynie, by akurat tobie teraz się to udało. Śmiem twierdzić, że gdybyś dokonał transmutacji, nie uległbyś tak łatwo Heimerdingerowi.
Jayce milczał, patrząc przez ramię na panoramę miasta znajdującą się za kolorowym szkłem jednego z witraży. Westchnął, odgarniając sobie włosy z twarzy, czemu Viktor przyglądał się z uwagą.
– Masz rację. Nie dokonałem tego. Jeszcze – dodał z naciskiem. – Gdybym miał złoto… prawdopodobnie spróbowałbym się zaprezentować, a jeśliby nie wyszło, to i tak sam efekt nieudanej transmutacji zachwyciłby ludzi. Ale to byłaby dość… spontaniczna decyzja. Nie miałem wcześniej okazji za bardzo przetestować tego modelu, a chciałem wystartować w Wystawie. A teraz… – Przejechał dłonią po twarzy. – Będę musiał znaleźć innego bogacza, który da mi złoto do eksperymentów i to najlepiej bez wiedzy Heimerdingera. Do tego czasu raczej nie ruszę z miejsca.
Korzystając z braku jego uwagi, Viktor znów podszedł do Jaja Filozoficznego i przemierzył jego grzbiet dłonią. Kiedy natrafił na poruszający się fragment, wyjął go jednym płynnym ruchem i wrzucił do kieszeni. Zarazem wyjął z niej coś innego, zaciskając lekko w pięści.
– Myślę, że mogę znać taką osobę.
Jayce raptownie odwrócił wzrok od okna i spojrzał na Viktora z nadzieją.
– Tak? Ostrzegam tylko, że nie mam pieniędzy na takie coś, więc musiałby to być ktoś naprawdę bogaty, by… – wymamrotał szybko, powoli cichnąć, czym bliżej Viktor do niego podszedł. Kiedy stali naprzeciw siebie tak blisko, że Viktor mógł dojrzeć zielone przebarwienia w jego piwnych oczach, Jayce zupełnie zamarł. – Um…
Wielu ludzi z daleko myślało, że ze względu na laskę Viktor będzie wyglądał mizernie i jak ktoś mały przy innych osobach. W rzeczywistości od zawsze był wysokim dzieckiem i nawet mimo lekkiego zgarbienia był na równi z większością studentów. Wiedząc to, Jayce i tak był od niego sporo wyższy, a i tak z jakiegoś powodu ta różnica wzrostu nie była zbyt przytłaczająca. Nie na tyle, by Viktor poczuł się przy nim mały lub gorszy.
Może to przez ten wzrok, zbyt łagodny i zbyt niepewny jak na osobę postury mężczyzny.
Wyciągnął przed siebie dłoń, którą Jayce spostrzegł z kilkusekundowym opóźnieniem. Obrócił ją wnętrzem do góry i uchylił. Źrenice Talisa drgnęły.
– Nie wiedziałem, że jesteś…
– To nie moje, tylko Heimerdingera. Domyślam się, że to właśnie on ci to wcześniej dał, nie wiedząc, na co się pisze? Jego całe laboratorium jest zapełnione wszystkimi kamieniami, jakie możesz sobie wyobrazić. A ja – złapał nadgarstek Jayce’a, wpychając w jego dłoń złotą sztabkę i ignorując to, jak ciepła była jego skóra – mogę korzystać z całych jego zasobów. Zrobiłem sobie krótki spacer zanim tu przyszedłem.
– Ty… – Jayce popatrzył na niego z niedowierzaniem. – Planowałeś mi to dać?
– Zakładałem wówczas, że dam to wygranemu Wystawy, ale tak.
Talis przyjrzał się złotu w swojej dłoni. Prawdopodobnie zauważył, że sztabka była co najmniej dwukrotnie większa od pierwotnej, którą dał mu Heimerdinger nie wiedząc jeszcze, do czego ma ona posłużyć.
– A zamiast tego wygrało perpetuum mobile na szczura – parsknął, na o Viktor uniósł brwi. – Naprawdę, nie zmyśliłem tego. Oczywiście to tylko taka nazwa, nie prawdziwe niemożliwe.
Mówienie o niemożliwym, stojąc tuż obok Jaja Filozoficznego, wydało się Viktorowi niesamowicie ironiczne.
– Jak to miało działać?
– Facet z mojego roku zrobił coś wyglądającego jak ogromny kołowrotek z kilkoma plastikowymi tunelami i… cóż, połączył do tego kable, żarówkę, wsadził szczura i kazał mu biegać.
– Kazał szczurowi biegać? – powtórzył.
– Zwabił go jedzeniem, czyli od swojego kompletnego braku logiki w swoich założeniach, odjął jeszcze więcej nieskończoności i sprawności .
Pod tym względem, chyba nawet pokaz kolorowych ogni byłby lepszy na wygranego, pomyślał Viktor.
– Całość wyglądała imponująco – dodał Jayce. – Ludzie lubią takie rzeczy.
Viktor skinął tylko głową. Przyglądał się, jak uwaga drugiego znów wraca do lśniącego kamienia, a na twarzy pojawia się wahanie.
– Ja…
Ktoś nieznający Heimerdingera prawdopodobnie odmówiłby przyjęcia takiego prezentu. Ktoś z wielkim poczuciem sprawiedliwości także. Tak samo tchórz, ktoś uległy jak i zbyt niepewny. Przez chwilę Viktor był przekonany, że Jayce zaraz wepchnie mu z powrotem bryłkę i powie coś szlachetnego i idiotycznego.
Ten jednak nagle się uśmiechnął, zupełnie jak kilka godzin wcześniej, tuż po tym, gdy Heimerdinger zganił go za wynalazek. I nagle okazało się, że Jayce nie był niepewny ani nie miał obaw. Zobaczył okazję i ją wziął, bez zbędnych ceregieli mówiąc:
– Dziękuję. Jak ci się za to odpłacę?
Viktor ugryzł policzek od wewnątrz, dziwiąc się samemu sobie, że tak bardzo podobało mu się zaparcie mężczyzny. Wsunął dłoń do kieszeni, odnajdując kontur zabranego elementu inkubatora.
– Chcę zobaczyć twoje badania.
Dopiero teraz mina Jayce’a stała się nietęga.
– Myślę, że najlepiej będzie jeśli przez jakiś czas będę udawał, że porzuciłem projekt, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. A potem…
– Nie mówisz tego poważnie – przerwał mu Viktor, odsuwając się od niego i przechodząc przy stoisku. Jayce obserwował go z dziwnym, niezidentyfikowanym uczuciem.
– Z całą pewnością, myślę, że jednak umiem…
– Nie w takim sensie. – Przewrócił oczami. Chciał się roześmiać na widok zmieniającej się co kilka sekund postawy Jayce’a i jego dezorientacji. – To nie było pytanie. Nie mówisz poważnie, że naprawdę zawiesiłbyś badania. Nie wierzę w to i ty chyba też nie.
– Co to ma w ogóle zna…
– Chętnie dowiedziałbym się też, skąd u ciebie ta wiara, że Kamień Filozoficzny da się stworzyć. I dlaczego tego tak bardzo pragniesz… chociaż to raczej łatwo uzasadnić.
Jayce otworzył usta, ale nic się z nich nie wydobyło. Przez chwilę wyglądał, jakby bił się z myślami, aż w końcu powiedział, tonem aż zadziwiająco stabilnym:
– Ja też chciałbym się dowiedzieć, dlaczego asystent Heimerdingera jest zainteresowany Kamieniem Filozoficznym.
Viktor zaśmiał się wewnętrznie. Chciał pokazać po sobie ciekawość samym wynalazkiem jako czymś nowym i ambitnym – nie spodziewał się, że Jayce wyczuje w nim także zainteresowanie samym w sobie Kamieniem. Jego stwierdzenie nie było fałszywe. W pewnym etapie życia Viktor miał niemal obsesję na punkcie Kamienia, ale nigdy nie doszedł tak daleko, by wytworzyć całe Jajo Filozoficzne i przeprowadzić prawdziwe eksperymenty. Raczej łudził się, że przy jednej z wędrówek po Zaun natrafi na naturalnie występujący Kamień – bo jeśli coś takiego w ogóle istniało, to tylko w Dolnym Mieście.
Niestety, wszystkie jego poszukiwania kończyły się porażką i upominającym się bólem nogi. Wracał wówczas do tego samego baru, co zawsze, i tak jak zawsze pozwalał niemal głowie całego Zaun – Vanderowi – sobie pomóc. Spośród wszystkich ludzi tylko on umiał dać pomoc tak, by Viktor nie czuł się jak ostatni śmieć.
Jayce więc dobrze odgadł, że w jego zainteresowaniu kryło się coś więcej. Lecz, będąc szczerym, tylko głupiec nie byłby zainteresowany cholernym Kamieniem Filozoficznym.
– Możemy porozmawiać o tym następnym razem – odparł cicho, wycofując się dalej, a jego laska znów zaczęła głucho obijać się o posadzkę.
– Hej, nie możesz tak po prostu odejść! – Jayce zrobił krok w jego stronę, ale nic więcej.
– Nie mogę? Przecież właśnie mi na to pozwalasz.
I jak zahipnotyzowany, Jayce opuścił dłoń i westchnął. Viktor przez kolejne kilka metrów szedł tyłem, obserwując go z uwagą, aż nie odwrócił się i powoli skierował się do wyjścia. Przekroczywszy bramę, pozwolił sobie na uśmiech. W swojej kwaterze mógł przyjrzeć się uważniej zabranemu przedmiotowi inkubatora.
Całą noc spędził, zachwycając się stopem metali, z jakich został stworzony, i artystycznej precyzji wygrawerowanych znaków. Rano miał już w głowie plan na bycie częścią stworzenia Kamienia Filozoficznego – nie dla samego siebie i swoich dawnych pobudek, a czystej fascynacji nauką.
Uświadomił sobie, jak dawno tego nie czuł.
I jak dawno nie rozmawiał z kimś tak długo i tak swobodnie, bez poczucia, że ta osoba jest idiotą, albo nie traktuje jego jak idioty. Nawet wzrok, którym często obdarzali go ludzie, był w pewien sposób czymś nowym – pełnym oddania i odwzajemnionej fascynacji.
Wiedział już, że szybko go nie odda.
***
– Mam prośbę – powiedziała Sky, bezceremonialnie wchodząc do jego kwatery następnego dnia rano.
– Prywatność nic dla ciebie nie znaczy? – mruknął Viktor monotonnym tonem, który skwitowała parsknięciem. – A gdybym się właśnie przebierał?
– Wtedy pewnie… – Kobieta urwała, stając przy ścianie separującej przedpokój z częścią mieszkalną kwatery Viktora. Naukowiec zerknął na nią przelotnie, nie odrywając się ani na moment od pracy przy biurku. – To chyba byłby lepszy widok niż aktualny – dokończyła. – Wyglądasz jakby ktoś cię poważnie poturbował.
Mimo żartobliwego tonu, Viktor jak zawsze z łatwością mógł zauważyć szczegóły, które świadczyły o uczuciach Sky wobec niego. Wspomnienie o możliwej nagości wywołało u niej lekki rumieniec, ale nie znegowało jej przyjacielskiego nastawienia. To ostatnie było dziwne.
Sky nigdy nie umiała całkowicie zachować przy nim spokoju i często gubiła się w swoich słowach. Skoro teraz była tak czymś zaaferowana, musiało to być coś naprawdę ważnego.
– Nie spałem całą noc. Dziękuję, że pytasz – odparł ironicznie, zasłaniając dłonią promienie słońca, wpuszczane do środka przez wielkie okiennice kwatery.
Sky pokonała swoje początkowe wahanie, podchodząc do niego bliżej.
– Tylko jedną noc? Kiedyś zarywanie nocek szło ci lepiej i wcale nie wyglądałeś przy tym jak trup.
– Nie wyglądam jak trup. – Przewrócił oczami.
– Nie jestem przekonana co do tej tezy.
Viktor był aż zanadto świadom swojego wyglądu, głównie przez to, jak okropnie czuło się jego ciało. Wciąż miał na sobie ubrania z poprzedniego dnia, guziki podpinane w miejscach, gdzie go drażniły, po części pozdejmowane, a nawet oprószone sadzą, wytworzoną podczas jednego z eksperymentów.
Wcześniej miał na sobie kitel, ale ściągnął go przy mniej wymagających zadaniach. Jego włosy spięte w niski kucyk opadały mu na blade ramię. Mógł sobie wyobrazić worki pod oczami oraz wychudłą twarz, ale to nie tak, że po przespanej nocy wyglądał jakkolwiek lepiej niż zwykle – a przynajmniej pod względem jego widocznego zmęczenia, które nigdy się nie kończyło.
Całą noc spędził na testowaniu metalowego zamknięcia – podpalaniu, sprawdzaniu twardości oraz dociekaniu do czego właściwie miało służyć – które zabrał z konstrukcji Jayce'a, oraz zastanawianiu się, co ten zrobi, gdy się zorientuje o stracie.
Na pewno nie zgłosi się do Heimerdingera, bo bez powiedzenia przyczyny ciężko byłoby go przekonać, że Viktor naprawdę z nim rozmawiał. Jeśli chodzi o innych, Jayce nie miał prawa wiedzieć o znajomości Viktora ze Sky lub jego Zaunickiego pochodzenia.
Co oznaczało, że tylko Viktor mógł wykonać jakikolwiek ruch. A świadomość tego dodawała mu skrzydeł, bo miał nawet do tego pretekst w postaci metalowej bryły.
– Więc, czego ode mnie chcesz?
– Cóż…
Ze względu na dziwny ton Sky, Viktor uniósł na nią wzrok i dojrzał coś niespodziewanego. Kobieta uśmiechała się – jak zwykła uśmiechać się, gdy pochwalił jej pracę i myślała, że nie patrzył. Lecz zamiast typowego zagapienia się w niego, Sky patrzyła w ścianę.
– Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – zapytała.
– Jasne, że tak.
Bał się przez chwilę, dokąd to zmierza.
– I jako asystent Heimerdingera jesteś zapraszany na wiele uroczystości, nawet jeśli na nie nie przychodzisz. – Skinął głową odkładając metal na blat i odwracając się w całości do niej. Sky wciąż na niego nie patrzyła. – A ja tylko czasem pomagam przy ich organizacji, ale jako Zaunitki nikt by mnie tam oficjalnie nie zaprosił.
To nie był czas na rozmowę o dyskryminacji ich ze względu na pochodzenie; zdawało się, że Sky dąży do czegoś innego. Viktor słuchał, mając nadzieję, że to nie było to, o czym myślał. Nawet jeśli kilka znaków nagle się zmieniło, ludzie byli nieprzewidywalni i nie powinien robić sobie nadziei, że Sky w końcu przestawała mieć wobec niego uczu…
– Moje pytanie brzmi: czy mógłbyś zaprosić mnie, jako osobę towarzyszącą, na Galę Postępu?
Viktor poczuł, jak jego ciało staje się cięższe. Sky spojrzała na niego i chociaż jej postawa nie wskazywała na bezpośrednie wyznanie, lepiej było wierzyć w najgorsze.
– Sky, ja…
– Odpuść sobie. – Machnęła na niego ręką. – Chcę pójść na bal. Tu… nie chodzi o ciebie.
– Posłuchaj, nie chcę, byś odebrała to w… – zaczął, siląc się na niepodobny do siebie uspokajający ton. Nienawidził dostosowywać się do emocji innych, ale dla Sky był gotów to zrobić. Nie zamierzał jej okłamywać, lecz ich przyjaźń znaczyła dla niego więcej, niż to pokazywał. Zaczął wstawać, gotów o nią walczyć.
– Mówię ci, że nie chodzi o ciebie – westchnęła, podchodząc do niego i z frustrującą łatwością popychając z powrotem na krzesło. Przyjrzała się mu, zakładając ręce na piersi, a na jej twarzy zaświtała gorycz. – Wiem… że jesteś świadom moich głupich uczuć – powiedziała i jak na pierwszy raz, kiedy przyznawała to na głos, była dziwnie spokojna. – A ja wiem, że ty wiesz i oboje wiemy, że to drugie o tym wie. Oboje też jesteśmy świadomi, że nic z tego.
Viktor słuchał jej uważnie, przyglądając się wszelkim zmianom na jej twarzy. Dojrzał nieco bólu, szczyptę zawstydzenia, a wszystko to zwieńczone było determinacją. Powoli zaczął się rozluźniać.
– Więc postanowiłam, że mądrze będzie w końcu sobie odpuścić i… – odwróciła wzrok – i okazało się to wcale nie jest takie trudne, jak zawsze się wydawało.
Nie powiedziała nic więcej, chociaż musiała wiedzieć, że Viktor czeka na wyjaśnienia. W takich chwilach nie była zakochaną dziewczyną, lecz jego przyjaciółką, która lubiła się z nim drażnić. Przez wiele lat świadom był jej uczuć, ale nie przemógł się nigdy by powiedzieć jej, że nawet jakby chcieli spróbować, to on nigdy jej tak nie pokocha.
Wyglądało na to, że Sky od początku o tym wiedziała. Kryła się w tym dziwna ulga.
– Sky…
– Gdybym cię lepiej nie znała – spojrzała na niego znacząco – uznałaby, że właśnie chcesz mnie przeprosić. Ale cokolwiek zamierzasz teraz powiedzieć, błagam cię, po prostu tego nie mów. Jestem dorosła. – Uśmiechnęła się lekko, na zaintrygowanie na twarzy Viktora. – A wy, faceci, jesteście strasznie zadufani w sobie. Myślicie, że wszystko krąży wokół was… – Pokręciła głową z politowaniem.
Viktor sięgnął po swoją laskę i tym razem Sky pozwoliła mu wstać, patrząc gdzieś przez okno. Odłożył na bok bryłkę, zauważając zaciekawione spojrzenie kobiety. Przekręcił głowę w geście, że później jej o tym powie.
– Czyli chcesz iść na bal? Dlaczego?
– Nie możesz po prostu powiedzieć, że mnie weźmiesz? – parsknęła. Obszedł ją dookoła i zaczął zdejmować część ubrań. – Hej! Nie mówiłam serio z tym przebieraniem się!
– Więc się odwróć.
Z westchnieniem, Sky odwróciła się z powrotem do okna, oglądając widoki Piltover, podczas gdy Viktor zaczął zmieniać ubrania na świeższe. Prawdopodobnie powinien wziąć prysznic po całej nocy ciężkiej pracy, ale musiał jeszcze spełnić swoje obowiązki asystenta dziekana akademii i nie miał na to czasu.
– Czy… czy dziewczyna nie może zwyczajnie chcieć iść się zabawić na balu?
– Nie na bal i nie ta dziewczyna – mruknął, sycząc cicho kiedy przypadkiem za mocno poruszył swoją nogą. Sky była nie tak bardzo skłonna do samo wyniszczania się dla pracy, jak on, ale to nie znaczyło, że nie poświęcała się niej w pełni. Tak jak on, nie lubiła bezczynności, a odpoczynek traktowała jako obrazę samej siebie. Sky nie chodziła na bale, nigdy. – Ja też będę musiał tam przyjść – dodał. – Heimerdinger nie pozwoli mi przyjść na krótką chwilę i zniknąć, w dodatku zostawiając cię samą.
– A gdybym cię kryła? Wiem, że nie lubisz takich rzeczy, ale naprawdę mi na tym zależy.
– Na zabawie na balu? – mruknął sceptycznie.
– Hm, może i chodzi o coś jeszcze. – Zaśmiała się zawadiacko. – Powiem ci jeśli… coś z tego wyjdzie.
Viktor założył na siebie ostatni element garderoby w postaci czystej kamizelki i wrócił do głównej części kwatery. Sky raptownie się do niego odwróciła.
– To co, zgadzasz się?
Jej głos wskazywał na to, że to nie było wcale pytanie, a Sky byłaby gotowa przekonywać go tak długo, aż w końcu by jej uległ. Gale, tak jak Wystawa, wywoływały w nim nieprzyjemne uczucia, głównie przez tłumy i ciągły zgiełk. Na balu dla stosunkowo wyższych klas organizacja byłaby bardziej dopracowana, ale w zamian musiałby zadawać się z nabucowanymi i zapatrzonymi w sobie politykami, biznesmenami i profesorami.
Przypomniał sobie, jak zaledwie kilka minut wcześniej był gotów prosić, by Sky nie przestała być jego przyjaciółką. Chociaż dalej musiała skrywać do niego jakieś uczucia, jej wyznanie o odpuszczeniu sobie przyjął z ulgą, jakby jakiś ciężar został zdjęty z jego pleców.
– Dobrze, ale też mam prośbę.
Sky uniosła brew, uśmiechając się zwycięsko.
– Jeśli tylko nie jest to związane z czymś nielegalnym.
Viktor przypuszczał, że sama część Sky nie była nielegalna, ale jeśli miała się powieść, to z pewnością prowadziłaby do kilku nielegalnych i nienadzorowanych badań. Pokręcił głową, opierając się na lasce i mimowolnie przejeżdżając palcem po chropowatej, wygrawerowanej powierzchni.
– Chcę pójść z tobą na jeden z wykładów.
Kilka emocji przewinęło się na jej twarzy – od zdziwienia, poprzez zachwyt, aż do akceptacji.
– Powiesz mi, dlaczego? Bo chyba nie przez nagłą chęć znalezienia przyjaciół?
– Nie… względnie nie – mruknął, chociaż nie była to w pełni prawda. – Powiem ci, jeśli coś z tego wyjdzie.
Sky zaśmiała się lekko, przewracając oczami.
– Na który? Bo wiesz, mam ich kilka.
Prawda była taka, że Sky chodziła na niemal wszystkie wykłady dostępne dla jej roku. Chociaż jej umysł nie był tak łatwo przyswajający wiedzę, jak ten Viktora, to był o wiele bardziej wytrzymały. Viktor nigdy nie dałby rady ciągłym wielogodzinnym wykładom, w dodatku w towarzystwie tych wszystkich idiotów.
– Jeszcze nie wiem – odparł. Lecz jako asystent dziekana mógł bardzo łatwo się dowiedzieć.
– Okej? – prychnęła, zaczynając iść do drzwi wyjściowych. – A więc ustalone. Widzimy się później? Muszę już iść, ale wciąż chcę wiedzieć, czy jakiś wynalazek zwrócił twoją uwagę.
– Jasne – odparł, wracając do swojego biurka.
Dopiero kiedy Sky wychodziła, odwrócona do niego tyłem, zauważył w niej pewną różnicę – zamiast typowej gumki do włosów, jej ciemne loki trzymane były przez złotą klamrę, zaś niektóre pasemka, zamiast swobodnie zwisać, były ozdobione złotymi mankietami.
Miał wrażenie, że coś mu to przypomina, ale zanim mógł pomyśleć o tym dłużej, jego myśli wędrowały już ku jego formującemu się planowi.
***
Okazję do wykorzystania swojej przysługi Viktor miał już kilka dni później. Był to wykalkulowany czas, nie zbyt długi, ani też nie zbyt krótki, by wywołać odpowiednią reakcję będącej jego częścią jednostki.
Heimerdinger nic nie wiedział i Viktor miał nadzieję, że się nie dowie, bo wywołałoby to pytania. Plan był łatwy – sprawdzić dane uczniów w gabinecie dziekana i, naruszając wszelkie normy prywatności, znaleźć teczkę jednego z nich. Nie było to zbyt trudne, tak samo jak trudne nie było zabranie jednej z wielu bryłek złota z tego miejsca, które nazwać można było najmilej ‘artystycznym nieładem’.
I tak właśnie, w kolejny piątek szedł ze Sky na wykład o fizyce kwantowej. Wybrał właśnie ten ze względu na kilka czynników – duża ilość studentów, przez co wykładowcy trudniej byłoby go zobaczyć w tłumie i powiedzieć o tym Heimeningerowi, na temat, który Viktor miał w małym palcu, a na dodatek będący ostatnim piątkowym wykładem, więc dawał mu więcej możliwości, co stanie się po nim.
No i najważniejsze – był to wykład, na który Jayce z rodu Talisów nie przyszedł tylko jeden raz w ciągu kilku lat nauki. Co dawało niemal stuprocentową pewność, że i dziś go nie opuści.
Przeszli przez przód sali jak gdyby nigdy nic. Cóż, dla Sky była to normalność, a Viktor po raz kolejny musiał męczyć się z nieprzyjemnym uczuciem związanym z byciem w towarzystwie tak wielu ludzi i to jeszcze na własne życzenie. Sky ukradkiem go obserwowała, nie wiedząc jeszcze, po co to robił. Jej ręka instynktownie powędrowała do jego ramienia, a potem nagle się cofnęła.
Jeśli to był jej sposób na postawieniu sobie samej granicy ich przyjaźni, robiła to w bardzo jawny sposób. Viktor nie mógł przejmować się tym mniej, skoro w końcu mógł przestać czuć się, jakby zwodził jej uczucia.
Stanęli przy jednym ze stołów audytoryjnych dla trzech osób przy ścianie. Bezceremonialnie usiadł przy zewnętrznej stronie, czując na sobie wzrok Sky.
– Viktor?
– Muszę siedzieć sam.
Sky westchnęła, jakby musiała grać w jakąś grę z dzieckiem, które przy każdej swojej przegranej zmieniało zasady, byleby być wygranym i zdenerwować wszystkich wokół.
– Dlaczego? – zapytała, jakby wcale nie chciała tego wiedzieć.
– Nie chcę go wystraszyć. Musi usiąść ze mną.
– Kto?
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Usłyszał jeszcze kolejne westchnienie, kiedy Sky poszła kilka stołów wyżej do swoich znajomych. To była dziwna myśl – Sky zadająca się z kimkolwiek innym niż on, będąca w praktyce zupełnie normalną jednostką społeczeństwa. Czasami zapominał, że ludzie mieli swoje własne życia poza laboratorium.
Nie, żeby on takiego nie miał – sporadyczne wizyty w Zaun można by uznać za życie społeczne. Lecz i tak zawsze zaskakującym było zobaczyć jego przyjaciółkę jako kogoś więcej niż naukowczynię, a studentów niż tylko tępych idiotów.
Oparł o blat swoją laskę, siadając w najbardziej niewinny sposób, jaki był możliwy. A potem wyjął przynętę – fragment Jaja Filozoficznego – i zaczął bawić się nim w dłoniach tak, by inni to widzieli. By Jayce mógł to dostrzec, jeżeli wystarczająco dobrze znał swój wynalazek.
Ludzie przechodzili obok niego i poświęcał im tyle uwagi, ile oni mu – czyli praktycznie żadnej. W pewnym momencie dwójka osób – chłopak i dziewczyna – ze śmiechem weszła do sali wykładowej, śmiejąc się między sobą i próbując wyprzedzić siebie nawzajem. Viktor spojrzał na zegarek, dedukując, że mieli szczęście przyjść jeszcze kilka minut przed wykładowcą.Na tyle, na ile Viktor znał prowadzącego zajęć o fizyce kwantowej, to nie tolerował ich jakichkolwiek hałasów w trakcie zajęć, a przede wszystkim spóźnień.
Dziewczyna pobiegła w górę schodów, rozglądając się za wolnymi miejscami. Nie patrzyła pod nogi, dlatego kilka schodków przed Viktorem potknęła i zaczęła spadać.
– Ale z ciebie niezdara! – zaśmiał się chłopak, łapiąc ją w pasie w ostatniej chwili. – Jesteś kaleką, czy co?
I nagle, w dość niefortunnym zbiegu okoliczności, jego spojrzenie skrzyżowało się z tym Viktora, który siedział centralnie przed nimi. A następnie opadło na opartą laskę. Przez chwilę chłopak wydawał się niczego nieświadomy, aż nagle się speszył, jakby zrozumiał, po co ktoś miałby nosić ze sobą laskę.
Viktor znał to spojrzenie. Nie chodziło o to, że chłopak użył tego słowa w towarzystwie osoby, która miała pewną niepełnosprawność. Chodziło o to, że ta osoba to usłyszała, więc trudniej było udawać, że powiedział coś zabawnego.
Lecz nie było w tym ani grama poczucia winy. Prędzej irytacja, że akurat w takiej chwili Viktor miał czelność istnieć i przerwać spokojny dzień dwójki studentów. Że jego obecność zmusiła ich do pomyślenia o refleksji nad samym sobą, przynajmniej przez krótką chwilę.
Tacy byli ludzie w Piltover – rozkoszujący się swoim przywilejem. Zaś gdy ktoś przypominał im, że są uprzywilejowani, natychmiast byli tym zirytowani. Dolne Miasto było dla nich skazą. Ludzie nieidealni byli skazą. Wszystko to, co odchodziło od normy, było czymś, co najlepiej zignorować i udawać, że nie istnieje.
Ci ludzie nie przeżyliby w Zaun choćby dnia. Uciekliby jak tchórze, tak jak teraz ta dwójka, gdy zaczęła pospiesznie iść wyżej.
– Ej, kojarzysz tego kolesia? – usłyszał pomrukiwanie chłopaka. – Czy tacy jak on nie są trochę… no wiesz… Może trafił na zły wykład?
Viktor mimowolnie zacisnął ręce na metalowym elemencie. Przyzwyczaił się do podobnych szeptów, szczególnie na terenie uczelni i z ust osób, które nawet go nie znały. Za każdym razem frustrowały go tak samo mocno i tak samo dobrze wiedział, że nie warto tracić na nich czas.
– Wszyscy jesteśmy w tym miejscu nie bez powodu – odezwał się nagle ktoś, głośno i wyraźnie. Głos dochodził z dołu schodów i z każdym krokiem właściciela stawał się wyraźniejszy. Chłopak i dziewczyna zerknęli niepewnie za siebie. – Nie uważasz, że to idiotyczne uważać kogoś za głupszego od siebie?
Viktor obserwował to kątem oka, pozornie niezainteresowany. Jego dłonie zacisnęły się ponownie, ale tym razem ze zgoła innego powodu. Powolnym, prawie niezauważalnym ruchem przesunął się po ławce, robiąc obok siebie trochę miejsca.
Chłopak zamarł, zszokowany tym, że ktoś zwrócił mu uwagę, więc dziewczyna musiała popchnąć go, mrucząc cicho:
– Chodźmy.
Nie była to scena na całą salę, ale Viktor i tak dojrzał kilka ciekawskich spojrzeń, skierowanych prosto na jego obrońcę, jakby czekających na jego kolejny werdykt. Viktor domyślał się, że mężczyzna ze względu na swoje wybitne oceny musiał być w pewien sposób rozpoznawalny, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to nie było tylko to.
Jayce Talis miał respekt przynajmniej części studentów. I to właśnie w jego stronę Viktor oświadczył:
– Doceniam oddanie, ale nie potrzebuję obrońcy.
Jayce spojrzał na niego, dopiero teraz orientując się, że osobą w ławce jest Viktor. Na jego twarz wstąpiła konsternacja, a garstka gapiów zaczęła gapić się jeszcze mniej dyskretnie.
– Ja nie… Co ty tu w ogóle…
Viktor bez słowa poklepał miejsce obok siebie, a Jayce niewiele myśląc, usiadł obok niego, uważając by nie strącić laski. Spojrzenia powoli znikały, a oni patrzyli na siebie w ciszy. Viktor przekręcił głowę w bok.
– Nie chciałem przed chwilą sugerować, że potrzebujesz obrońcy – odchrząknął cicho Jayce. – Przepraszam, jeśli tak to odebrałeś.
– Nie jestem zły. Potrzeba obrona leży w naturze takich jak ty. Nie ma co was winić za uleganie jej. – Machnął ręką.
– Takich jak ja?
– Tych, co nie umieją zamknąć się, gdy jest to potrzebne.
– Dlaczego mam wrażenie, że mnie obrażasz? – parsknął Jayce. – Nie wiedziałem, że to ty. Akademickie środowisko jest pełne głupich ludzi, którzy lubią wywyższać się nad innymi i znęcać nad tymi, co są zbyt nieśmiali, by się obronić. Ja tylko…
– Nie jestem nieśmiały. – Viktor powiedział dosadnie. Uśmiech Jayce’a się poszerzył, kiedy ten opuścił swobodnie głowę. – I nie obchodzi mnie, co myślą o mnie inni, dlatego nie zareagowałem.
– Tak, teraz już wiem. Aż dziwne, że akurat o tobie mieli coś do powiedzenia – wymamrotał, jakby naprawdę nie rozumiał takiej oczywistości. – Wiesz, przyszedłeś w schludnym stroju, nikomu nie zawadzałeś, a zazwyczaj… zazwyczaj przyczepiają się do osób wyglądających na bardziej… bezbronne. Więc czemu…
– Z tego samego powodu, dla którego uznałeś, że jestem nieśmiały – westchnął Viktor.
– Hej, przecież już powiedziałem, że nie chodziło mi o…
– Chodzi o to. – Viktor uniósł lekko swoją laskę. Jayce nie wyglądał, jakby pomogło mu to cokolwiek zrozumieć.
– Bo chodzisz o lasce? I co z tego? – Oparł się ramieniem na stole, nieświadomie przybliżając się do Viktora. Ten zesztywniał momentalnie, starając się nie myśleć o ostatnim razie, kiedy on sam tak uważnie przyglądał się Talisowi. Jego dłoniom bez sekundy przerwy, analizującym piwnym oczom i zaroście, który wcześniej nic nie znaczył, lecz z bliska dodawał mu pewnego uroku.
– Ludzie nie rozróżniają niepełnosprawności ruchowej od umysłowej, więc zakładają, że… – zastanowił się chwilę – wolniej myślę. Jednocześnie uznają, że skoro nie mam sprawnej nogi to muszę być zakompleksiony i słaby. Jako zasada. Bo po co istnieję, jeśli nie by wzbudzać ich współczucie? – powiedział, zdradzając trochę więcej niż zamierzał i z większą goryczą w głosie, niż chciał, by Jayce to usłyszał.
Była to jednocześnie tak czysto i prosto postawiona prawda, że miał nadzieję, że Jayce przynajmniej zrozumie i nie będzie więcej pytać. W związku z jego nogą spotkało go wiele przykrych rzeczy i wbrew przekonaniom ludzi, że skoro był taki od urodzenia, to się przyzwyczaił, wcale tak nie było. Nie chodziło tylko o to, co sądził sam o sobie. Chodziło też o innych ludzi, bo chociaż teraz oni go nie interesowali, to musiał przebyć długą drogę by przejść do tego stanu.
Począwszy od ludzi, którzy uważali go za głupszego, słabszego i traktowali jak kulę u nogi. Tych, co zadawali się z nim tylko dlatego, że było im go żal i myśleli, że w ten sposób sprawiają mu przysługę. Tych, co byli zdziwieni, że jest kimś więcej niż swoją niepełnosprawnością. Tych, co zawodzili się, gdy okazywało się, że nie da sobą pomiatać, a jego charakter jest bardziej cięty, niż uległy i bierny.
Skończywszy zaś na jeszcze gorszym rodzaju ludzi – tych, co widzieli w nim inspirację. Bo jeśli biedny kaleka jest naukowcem, to oni też mogą. Ich życie było słabe, ale zawsze mogli być jak Viktor i mieć problemy z chodzeniem. Tych co zachwycali się nim przez to, że nie siedział bezczynnie, rozpaczając nad swoim losem. I jednocześnie tych, którzy myśleli, że zaakceptowanie siebie przyszło mu z łatwością. Lub że w ogóle kiedykolwiek w pełni siebie zaakceptował.
Wszystkich łączyło to, że patrząc na niego nie widzieli prawdziwego człowieka, a jedynie wersje jego, które w danej chwili najbardziej im odpowiadały.
Czy Jayce był naprawdę tak wielkim ignorantem, by tego nie zauważyć?
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego…
– Jayce. Możemy teraz o tym nie rozmawiać?
Jak na zawołanie, mężczyzna umilkł. Zawahał się, ale ostatecznie skinął głową.
– To może mi powiesz, co tutaj robisz?
Napięcie w ciele Viktora zmalało, kiedy odrzucili nieprzyjemny temat. Plan wrócił na swoje tory, a on ledwo powstrzymał swój uśmiech.
– Przecież powiedziałem ci, że chcę jeszcze z tobą porozmawiać. Więc oto jestem.
– Na wykładzie? Na którym nigdy wcześniej cię nie widziałem? – Zniżył głos do szeptu, bo zaraz miał nadejść moment przyjścia wykładowcy. – Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu będę?
– Asystent dziekana, pamiętasz?.
– Heimerdinger pozwala ci grzebać w aktach uczniów? – zapytał powątpiewająco. Viktor wzruszył ramionami. – Jak na kogoś o tak dobrej reputacji, wydajesz się wcale nie przejmować panującymi normami. – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Skąd wiesz, jaką mam reputację?
Jayce odwrócił wzrok na blat, drapiąc się po karku.
– Cóż, mogłem popytać się tu i ówdzie o tajemniczego asyste… Chwila – jego źrenice się rozszerzyły – czy to jest to, co myślę, że jest?
– O czym ty… – zaczął Viktor, ale szybko zrozumiał, widząc, gdzie patrzył Jayce. Jego dłonie. Te, w których wciąż na przemian bawił się zatyczką od wylotu Jaja Filozoficznego i o którym zupełnie w pewnym momencie zapomniał. Teraz pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Och, obawiam się, że dobrze myślisz.
– Żartujesz sobie? Szukałem tego fragmentu jakieś… całe wieki! – Jayce spojrzał na niego wściekle i natychmiast sięgnął po element. Viktor automatycznie schował dłonie pod blat.
– Nie przesadzajmy, to było tylko kilka dni.
– Myślałem, że zwariowałem i że będę musiał wykuwać to od nowa! A, nie wiem czy wiesz, nie mam jak Heimerdinger nieograniczonych zasobów minerałów.
– Ach, tak, przypuszczam, że zrobienie ponownie czegoś takiego zajęłoby dużo czasu, prawda? – odparł Viktor, doskonale bawiąc się reakcją Jayce’a. – Uważnie dobrałeś metale, z których zrobiłeś stop do wykonania tego. Musiało zająć ci to dużo prób i błędów, a jeszcze więcej konkretnego wykuwania.
– Czy ty… do czego ty w ogóle dążysz?
Viktor powoli spojrzał na Jayce’a, nie widząc w jego ekspresji strachu przed tym, że zostanie wydany lub okradziony. Oparł się na wierzchu dłoni o blat i z powrotem wyciągnął drobny element, by przyjrzeć mu się bliżej, zupełnie jakby nie robił tego bez przerwy przez ostatnie dni.
– Już ci to powiedziałem.
Jayce zamrugał, wzdychając ciężko. Viktor mógł sobie wyobrazić jak trybiki w jego głowie mozolnie starają się pracować, aż wszystko nagle wpada na swoje miejsce.
– Chcesz ze mną… porozmawiać. Na temat mojego wynalazku. – Viktor skinął głową z aprobatą. – I powiedziałeś, że wtedy mi powiesz, skąd twoje zainteresowanie nim.
– Kamień Filozoficzny to dosyć popularny koncept.
– Tak, jakieś pięćset lat temu – mruknął Jayce. – I właśnie dlatego mi to zabrałeś? Jeśli chciałeś porozmawiać, mogłeś po prostu to zrobić.
– To by nie wystarczyło.
Zegar na końcu sali wskazał pełną godzinę, więc kwestią sekund było nadejście wykładowcy, przy którym rozmowa nie byłaby możliwa. Mógłby w teorii przez cały wykład trzymać Jayce’a w niepewności, ale uznał, że lepszym pomysłem jest dać mu czas na przetrawienie tego wszystkiego.
– Gdybym tego nie zabrał – kontynuował – nie czułbyś się zobligowany do rozmowy ze mną, a tym bardziej nie wpuściłbyś mnie do siebie.
– A dlaczego byś…
– Oddam ci to – wtrącił, spokojnym ruchem wyciągając ze swojej torby, której wciąż nie ściągnął z ramienia, zeszyt, chociaż nie zamierzał niczego notować. – Ale pod jednym warunkiem. To ja będę tym, który odłoży to na miejsce, własnymi rękami. A jeśli będziesz dla mnie miły i szybko mi wszystko opowiesz, to może nawet nie zostanę u ciebie zbyt długo.
Zdawał sobie sprawę, jak irytująco musiał teraz brzmieć. Gdyby ktoś jemu wpychał się z butami w jego życie z taką impertynencją i kpiną, nawet by się nie wahał i od razu uznał element za stracony i planował zrobienie kolejnego, byleby nie ulegać drugiej osobie. Nie znał Jayce’a długo, więc ciężko było mu stwierdzić, gdzie była granica, przy której mężczyzna by już nie wytrzymał.
Miał jednak oczekiwania. Genialny naukowiec, lubiany lub przynajmniej respektowany przez innych uczniów… jego ego z pewnością nie było najmniejsze. Zaś takie łatwo było albo połechtać, albo zniszczyć jednym słowem.
Jednak wydawało się, że Jayce ani się nie załamał, ani za bardzo nie wykazał się przekonaniem, że jest od innych lepszy. Wyglądało na to, że nawet nie zdenerwował się tak bardzo, jak Viktor tego oczekiwał i mężczyzna usilnie starał się nie pokazać swojego zaskoczenia tym faktem.
– Wiesz – zaczął Jayce, a w jego głosie zabrzmiało rozbawienie – zazwyczaj kiedy ktoś chce dostać się do mojego mieszkania, to robi to w o wiele milszy sposób. Nikt nie uwodzi drugiej osoby groźbami – parsknął.
Viktor szybko zebrał całą swoją nonszalancję i odparł:
– Być może obracasz się w niewłaściwych kręgach.
Odpowiedzią był zduszony chichot, kiedy profesor wszedł na zajęcia, trzaskając za sobą drzwiami.
– Być może.
– Czy to jest zgoda? – zapytał Viktor jak najciszej mógł.
– Myślałem, że nie przejmujesz się moją zgodą – zakpił prawie niesłyszalnie. – W końcu masz zakładnika.
– Wszyscy cisza! – zagrzmiał wykładowca, wyjmując swoje materiały.
Viktor zerknął kątem oka na Talisa, który nie przestawał się uśmiechać. Tak naprawdę wyglądało to, jakby ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu i było to… nieoczekiwanie zaraźliwe. Jayce spojrzał na niego i nagle patrzyli na siebie nawzajem, jakby przekazując wzrokiem ekstremalnie tajne informacje.
Viktor prychnął cicho. Jayce przewrócił oczami. Jego usta poruszyły się niesłyszalnie:
– Tak, to jest zgoda.
Viktor skinął głową na "Dobrze" i poświęcił swoją uwagę wykładowcy. W trakcie całych zajęć był aż nazbyt świadom tego, że tak jak on, Jayce nie zanotował ani jednej rzeczy, której rzekomo dopiero się dowiadywali, a mimo to wyglądał na niesamowicie zafascynowanego tematem niczym małe dziecko. Nie przejmował się Viktorem ani pewnie całym światem – dla niego w tym momencie istniała tylko nauka.
Viktor podążył tą samą drogą. Jedynie jakoś w środku wykładu, jego dłoń się poruszyła. Ramieniem szturchnął Jayce’a, a ten natychmiast wyrwał się z transu, patrząc na niego pytająco.
Wyciągnął w jego stronę zamkniętą dłoń, zachęcając go ruchem głowy, by wyciągnął swoją. Powoli położył na wewnętrznej części dłoni Jayce’a najpierw tą swoją, a ich skóry zetknęły się ze sobą w elektryzujący, tęskny sposób.
Zanim Viktor mógł pomyśleć jak bardzo ciepły był Jayce, zabierał już rękę, a ten patrzył na niego zaskoczony. Spojrzał na swoją dłoń, teraz trzymającą zagubiony kawałek Jaja Filozoficznego. Zmarszczył na niego brwi, czekając na wyjaśnienia.
Ale Viktor przez resztę wykładu nie popatrzył na niego ani razu.
***
Droga do mieszkania Jayce'a minęła im w przyjemnej ciszy. Tak właściwie, od kiedy Viktor oddał mu bryłkę metalu, zaistniała między nimi inna, bardziej łagodna atmosfera. Viktor nie czuł się jakby wepchnął się komuś do domu, zaś Jayce najwyraźniej nie miał już problemu z wpuszczeniem go tam.
Viktor mógł stwierdzić, że ludzie patrzyli się na niego po raz pierwszy nie ze względu na laskę, a ze względu na to, że szedł akurat z Jaycem. Niektórzy w budynku pozdrawiali mężczyznę i zagadywali, przez co ich podróż znacząco się wydłużyła. Dopiero na zewnątrz Viktor mógł w pełni odetchnąć i skupić na tym, po co tam szli.
– Umm… nie spodziewałem się gości, więc mam lekki… bałagan. Udawaj, że go nie widzisz, dobra? – mruknął Jayce, kiedy stanęli przed drzwiami apartamentu niedaleko centrum miasta.
– Jayce, nie obchodzi mnie twój bałagan.
– Taa… – wymamrotał, przekręcając klucz i wpuszczając gościa do środka.
Wnętrze przypominało bardziej laboratorium, niż pomieszczenie mieszkalne. Pierwszym, co Viktor zobaczył, były porozrzucane na ziemi papiery , biegnące od przedpokoju wzdłuż całego wnętrza mieszkania. Głębiej zaś stał drewniany stół pełen narzędzi, projektów i różnych resztek metalowych, plastikowych i wszystkich innych, jakie były tylko możliwe. Tuż nad stołem duże okno, łudząco podobne do tych w akademiku, wpuszczało do środka promienie zachodzącego słońca.
Viktor rozejrzał się dookoła, stwierdzając, że bardzo przypominało mu to gabinet Heimerdingera. Kanapa w rogu głównego pokoju była rozłożona i mógł tylko sobie wyobrażać, jak Jayce śpi na niej w ubraniu, będąc zbyt przejęty swoim projektem by wejść do swojej sypialni, której skrawki widział przez uchylone z lewej strony drzwi.
Dopiero kiedy wszedł głębiej, mógł dojrzeć kolejny stół, a na nim wyczekiwany wynalazek – Jajo Filozoficzne. Nie pytając o pozwolenie, podszedł bliżej.
– Chciałbym powiedzieć – odezwał się Jayce – że zazwyczaj jest tu czyściej, ale to by było kłamstwo. Nawet jeśli wywróciłem całe mieszkanie do góry nogami, by na marne szukać tego, co mi zabrałeś.
Viktor wydał z siebie ciche mruknięcie.
– Tak długo, jak wiesz, co gdzie leży, umiejscowienie nie ma większego znaczenia. Bardziej przejmowałbym się brakiem jakiegokolwiek miejsca – dodał, krytycznie patrząc nie na porozwalane papiery i narzędzia, które niepotrzebnie zajmowały cały stół, przez co inna, niezidentyfikowana maszyna musiała stać na podłodze.
– Robię sobie miejsce za każdym razem przed wzięciem się do pracy. – Jayce podszedł do niego od tyłu, przyglądając się swojemu dziełu. W palcach bawił się niecierpliwie brakującym elementem, jakby coś go hamowało przed włożeniem go. – Tylko z jakiegoś powodu zawsze wszystko wraca do jeszce gorszego stanu, niczym…
– Entropia – westchnął Viktor. – Stopień nieuporządkowania układu.
Nie widział twarzy Jayce'a, ale po tonie głosu mógł stwierdzić, że ten się uśmiechał.
– Tak. Nieważne, co zrobisz, nieporządek zawsze będzie bardziej prawdopodobny od porządku.
– Tak tłumaczysz swoim rodzicom bałaganiarstwo?
Jayce zakrztusił się własną śliną, odchrząkując.
– Po pierwsze, nie mieszkam z rodzicami, więc nic im do tego – zaznaczył wyraźnie oburzony, odwracając się do Viktora. – Po drugie: czy przed chwilą przypadkiem nie powiedziałeś, że nie ma w tym nic złego?
Nie mogąc się powstrzymać, Viktor przekręcił głowę i spojrzał na niego wyzywająco. Utrzymał tę poza przez kilka chwil, aż szybkim ruchem wyjął z dłoni Jayce'a metal, tym razem przygotowany na ciepłe uczucie jego skóry.
– No już, już. – Obszedł go dookoła, nie odrywając ani na chwilę od niego wzroku. Stanął przy miejscu, z którego kilka dni wcześniej wyciągnął fragment metalu. – Może zaczniesz swoją prezentację? Opowiesz coś więcej?
– To… teraz nie zadziała – mruknął Jayce. Viktor prychnął w odpowiedzi.
– Jasne, że nie zadziała. Inaczej już dawno byłbyś wysławiany w Piltover, a nie ukrywał swoje badania przed Heimerdingerem, nie sądzisz?
Jayce zagapił się na niego, zupełnie się z tym nie kryjąc. Czy chodziło o ponowną, zbyt dużą bezczelność Viktora? Czyżby jednak uraził go w którymś momencie? Lub może zmienił zdanie i już nie chciał dzielić się z nim badaniami?
– Coś nie tak? – zapytał o wiele łagodniej, niż oboje się spodziewali, stwierdzając po nagłym speszeniu się Jayce’a.
– Nie… Nie, po prostu teraz do mnie doszło, że… ty chyba naprawdę wierzysz, że mi się uda – ostatnie słowa wymamrotał tak cicho, że Viktor prawie go nie usłyszał.
– A ty nie? – Uniósł brew.
– J–jasne, że wierzę! Nie poświęcałbym tyle czasu dla teorii, którą nie uważam za prawdziwą. Ale… nie rozumiem, skąd w tobie ta wiara.
Viktor wzruszył ramionami.
– Dlatego, że wydaje to się niemożliwe. W pewien sposób też że względu na ciebie – dodał, czując napływ nieoczekiwanej szczerości. Jayce raptownie uniósł wzrok. – Ponieważ wydajesz naprawdę poświęcać się dla tego i… i to sprawia, że chcę wierzyć, że się uda. Mam wrażenie, że właśnie ty możesz dokonać przełomu, na który tyle czekałem i zwyczajnie… chciałbym być jego częścią.
Nie był świadom tego, że w pewnym momencie zaczął badać dotykiem inkubator, aż nie ocuciło go poczucie zimnego szkła pod palcami. Zerknął na Jayce'a, który nie ruszył się ani trochę przez ten cały czas. Milczał tak długo, że Viktor zaczął wątpić w samego siebie.
– Jeśli mi na to pozwolisz, oczywiście – wymamrotał cicho. – Nie będę ci pomagać, jeśli tego nie chcesz.
– Ty… – wykrztusił wreszcie Jayce. – Chcesz mi… w tym pomóc? Dlaczego?
– Dlaczego nie? Nie będę ukrywał, ale przeczytałem kilka linijek w twoich aktach i wiesz co tam znalazłem? – powiedział, nie siląc się nawet na udawanie skruchy. Jayce także nie wydawał się przejęty, a przynajmniej nie częścią o naruszeniu jego prywatności. – Nic. Żadnych wzmianek o trwających badaniach ani o osobie, która sprawowałaby nad nimi pieczę. Nie ukrywałeś tego tylko przed Heimerdingerem.
– Jasne, że nie – Jayce wydał z siebie zduszone parsknięcie. – Przecież od razu by mu powiedzieli. Nawet bez tego sceptycyzmu Heimerdingera, nikt by się nie zgodził na niepewne badania. Nie wierzą w istnienie Kamienia, a tym bardziej w stworzenie go.
Pewność, z jaką Jayce wypowiedział ostatnie zdanie, wywołała w Viktorze pewne myśli. Patrzył na drugiego wyczekująco, wyczuwając, że jeszcze nie skończył. Były słowa, które mógł jeszcze powiedzieć, jeśli tylko nie zaburzy aktualnego rytmu.
– Ale ja wiem, że on istnieje – dodał w końcu jednym tchem.
– Wiesz? – powtórzył Viktor jak echo.
– Ja… – Jayce pokręcił głową, nagle się wycofując. – Argh, uznasz tę historię za głupią. Albo jak wszyscy, za wytwór mojej dziecięcej wyobraźni.
– Nie, chcę wiedzieć. – Nie panując nad swoimi ruchami, Viktor zupełnie porzucił Jajo Filozoficzne i zrobił krok ku mężczyźnie. A potem kolejny i kolejny, aż między nimi była przyzwoita odległość, ale wciąż niepozwalająca ukryć się jakiejkolwiek reakcji. – Proszę.
I to jedno słowo wystarczyło. Jayce wytarł dłonie o spodnie, by zaraz włożyć je do kieszeni.
Jayce się stresował i świadomość tego zrobiła z tętnem Viktora dziwne rzeczy.
– Cóż… kiedyś, gdy byłem o wiele młodszy, podróżowałem razem z moją mamą po świecie, szukając miejsca dla nas obojga. To były… – Jego głos zadrżał. – Ciężkie dla nas czasy. Przechodziliśmy na własnych nogach przez kontynent i z dala od wszelkich ludzkich osad złapała nas śnieżyca. Wiedzieliśmy, jak najczęściej kończą się takie wypadki. Oczekiwaliśmy… śmierci.
Wbił spojrzenie we własne buty, wspominając tamten dzień. Zmarszczone brwi i przygryziona warga były niczym w porównaniu do rozpaczy widocznej w jego oczach. Trwała ona przez krótką chwilę i jak łatwo nadeszła, tak też zniknęła.
– Z moją mamą było źle. Przez hipotermię i gwałtowne zmiany ciśnienia była ledwo czegokolwiek świadoma, aż wkrótce straciła przytomność.
Opatulił się ramionami, jakby na wspomnienie tamtego zimna. Milczał tak długo, że Viktor prawie uznał historię za zakończoną – bez puenty, ale jednocześnie mówiącą wiele o Jaycie i jego przeszłości. Wówczas zauważył, że warga mężczyzny nerwowo drga, jakby chciał coś dodać, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
– Co stało się dalej? – zapytał łagodnie.
Być może właśnie zachęcał go do opowiedzenia o śmierci swojej matki, ale jeśli miało to związek z odkryciem, że Kamień Filozoficzny jest możliwy, to być może nie były to aż tak smutne wspomnienia. Gdzieś musiała kryć się nadzieja; przekonanie o swojej słuszności. Coś więcej niż zwykła żałoba po stracie bliskiej osoby.
– Udało mi się znaleźć jaskinię nieopodal – odparł zduszonym głosem Jayce. – Nie zauważyliśmy jej wcześniej, nie powinna nawet istnieć na środku tego pustkowia, ale tam była. Byłem w stanie przyciągnąć ją do schronienia, a tam… Tam to znalazłem.
– Co takiego? – spytał cicho, z obawą stwierdzając, że Jayce zdziwił się słysząc go tak blisko. Uniósł wzrok i przez cały czas nie odrywał go od oczu Viktora.
– Kamień Filozoficzny. Prawdziwy, jak z legend. B… było go tam mnóstwo, wszystkie ściany jaskini wyglądały jak piekło we własnej postaci – wykrztusił. – Znałem wtedy tylko dwie właściwości czerwonych kamieni. Pierwszą: zamiana metali nieszlachetnych w szlachetne i druga… składnik panaceum, czyli coś jak…
– Wiem, czym jest panaceum.
Była to mistyczna substancja, lekarstwo zdolne uleczyć każdą chorobę. Rzekomo mogła dać nawet nieśmiertelność temu, kto ja zażył. Ludzie od wieków starali się wytworzyć coś przynajmniej odrobinę przypominające panaceum i czasem im się to udawało. Jednym z domniemanych przepisów było właśnie połączenia Kamienia Filozoficznego z wodą, z czego wyjść miała lśniąca substancja.
O panaceum pisano cuda i to w tak piękny sposób, że i Viktor niegdyś się w tym zagubił.
Ale nie teraz. Jeśli uda im się stworzyć Kamień, będą mieć nie tylko panaceum, ale i nieograniczone zasoby złota. Majątek i zdrowie – połączone razem. Jak wiele mogły zrobić dla świata? Jak wiele mogły dać Piltover… lub Zaun?
Myśląc o Kamieniu, Viktor nie miał już w głowie siebie. Czuł tylko analizujące spojrzenie Jayce'a i paraliżującą świadomość, że ten właśnie patrzy prosto na jego nogę. Czuł to i chciał dowieść mu, że w tym wszystkim nie myślał wcale o sobie.
– Zmieszałem skruszony kamień z roztopionym śniegiem. – Jego oddech drżał przy każdym uniesienie klatki piersiowej. – Podałem go mamie i naprawdę zadziałało. Zupełnie nowe siły w nią wstąpiły i dzięki temu mogliśmy kontynuować wędrówkę aż doszliśmy do zgrupowania ludzi.
Viktor nie był świadom, że także ciężej mu się oddycha, aż Jayce nie umilkł na chwilę i nagle był w stanie słyszeć najmniejszy szmer w pomieszczeniu, włącznie z ich cichym dyszeniem. Świadom każdego swojego ruchu, poczuł nagłą chęć rozprostowania kości. Był pewien, że jego twarz mimowolnie wykręca się w grymasie, który mógłby zostać źle zinterpretowany. Spojrzał w bok, przygryzając policzek od wewnątrz.
A więc nie szło o śmierć matki, lecz jej uzdrowienie. Nie marzenie o kamieniu, ale zobaczenie go na własne oczy. Lecz…
– Później, próbowałem się tam wrócić. Trzy razy: tuż po uzdrowieniu, parę lat później i całkiem niedawno, kiedy podjąłem się tego projektu. Ale nigdy więcej nie odnalazłem tej jaskini – powiedział z goryczą, zaciskając dłonie w pięści. – Tak idealna okazja, a nawet przez głowę mi nie przeszło, by zabrać go więcej .
– Więcej? – Viktor zamrugał, nie spodziewając się usłyszeć, że Jayce naprawdę miał… – Czy to znaczy, że…
– Um…
Jayce się zawahał i Viktor nie mógł go nawet za to winić. Znali się tak krótko, a on sam nie pokazał po sobie jakiejkolwiek cechy która sprawiłaby, że byłby godny zaufania. Podejrzliwość była kluczowym elementem naukowca. Gdyby wszyscy chodzili i obwieszczali wszem i wobec, co posiadają i co umieją, prędko by zginęli. Pod tym względem Piltover było równie czujne i niebezpieczne, co Zaun.
Lewa dłoń Jayce'a drgnęła, ale nie stało się nic więcej. Viktor odsunął się o krok, godząc się z jego decyzją, chociaż robił to z niemałym żalem.
Gdyby chciał, mógłby wzbudzić w nim litość, zmanipulować i zmusić do mówienia, ale uświadomił sobie, że wcale nie chce w ten sposób pozyskiwać tej informacji. Pozostało mu się tylko lekko wycofać.
– To, co planujesz zrobić, jest czymś, na co warto żywić nadzieję – powiedział, cofając się aż do stołu z inkubatorem. – Wynalezienie Kamienia może być kluczowym momentem nie tylko dla nauki, ale i zwyczajnych ludzi. To mogłoby… stworzyć świat lepszym.
Sam nie wiedział, co właśnie insynuował. To była tylko bezwiedna myśl, którą musiał wypowiedzieć na głos. Ten mały brakujący element w większości jego poprzednich wynalazków – wizja czegoś większego; wizja zmiany.
Przed sobą mieli coś przełomowego. Część jego bała się, że Jayce się wścieknie na to, że znów bezceremonialnie wpycha się w jego plany. Zaskoczył go jednak ponownie; jego udręczona mina zmieniająca się w lekki uśmiech.
– Stworzyć świat lepszym, co? – Powolnym krokiem podążył za nim do Jaja Filozoficznego. – Kiedy tak to ujmujesz, mam jeszcze większą chęć osiągnięcia niemożliwego.
– To nie będzie łatwe – ostrzegł go Viktor, nie po to, by ugasić jego entuzjazm, a żeby bardziej go wyostrzyć.
– Nie może takie być.
– Inni tego nie zrozumieją przez długi czas. – Dłoń znów znalazła się na zimnym metalu. Ta Jayce'a dołączyła tuż obok niej.
– Sprawimy, by zrozumieli.
– Nikt cię nie poprze bez ukończonych badań i wykonania wszystkich możliwych testów, a to może zająć nawet lata – dodał ostrzej i nagle Jayce był bardzo blisko niego.
– Nikt? – Rzucił mu wyzywające spojrzenie. – Przecież teraz mam ciebie… Viktorze.
To była zgoda, która otwierała przed nim nowe horyzonty. Z całych swoich sił nakazał swojemu oddechowi zwolnić.
– Nie będziesz tak się cieszył, kiedy okaże się, że potrzebujesz kogoś z większą ilością możliwości i kontaktów, a nie… mnie – teraz to było ostrzeżenie, lecz nie do końca próba przekonania go do konkretnej decyzji.
Viktor nie był najbardziej szlachetnym człowiekiem na świecie. Jeśli miał przed sobą okazję, zamierzał ją wziąć, a nie zastanawiać się, ile osób byłoby lepszych na jego miejscu. Wierzył w swoje możliwości i wiedział, że jest w stanie temu podołać.
– To i tak więcej niż kiedykolwiek ważyłbym się marzyć. Kiedy przyjdzie co do czego, myślę, że razem sobie z tym poradzimy – odparł z błyskiem w oku.
– Tak… tak – potaknął Viktor, nie wiedząc, co odpowiedzieć na razem i my .
Nie znali się praktycznie wcale, ale Viktor miał wrażenie, że oboje w zawrotnym tempie przeskakiwali wszystkie etapy znajomości, dochodząc do tego . I wbrew wszystkiemu, nie czuł z tego powodu niepokoju, jedynie lekkie zaskoczenie. Szczególnie, gdy teraz powstało to głupie, mącące mu w głowie my .
To on powinien pocieszać Jayce'a i oglądać jego frustrację, a nie samemu dawać się poruszyć byle czemu. Był zbyt zgorzkniały, by idealistyczne frazy na niego działały.
A przynajmniej tak myślał całe swoje życie.
– Okej – powiedział nagle Jayce, jakby wreszcie uległ jakiejś straszliwej sile. – Myślę, że jestem gotów pokazać ci, jak żałośnie nic mi nie wychodzi.
Z tymi słowami, wsunął brakujący fragment w zakończenie kanału przewodzącego i włączył prąd w urządzeniu. Wszystkie potrzebne rzeczy były już podłączone do siebie kablami, a probówki przygotowane na złapanie jakiejkolwiek substancji, która mogła zostać wydzielona. Trzask metalu zagrzmiał w pomieszczeniu, jakby kable uginały się i kładły w odpowiednie miejsce.
– Próbowałem wielu pierwiastków, ale żaden nie przeszedł pierwszego etapu: czernienia – powiedział Jayce, przekrzykując głośne działanie maszyny. – Niemal wszystkich, z wyjątkiem… – Uniósł ze stołu kawałek złota i pozwolił Viktorowi przyjrzeć się mu. – Wiesz, jak mówią – lecz się tym, czym się strułeś. Więc może też twórz z tego, co ma powstać?
Błyskawicznym ruchem odkrył pokrywę nad samym inkubatorem i wrzucił tam bryłkę, która zachwiała się w powietrzu, a po kilku sekundach ustabilizowała i przyjęła stałą pozycję. Viktor mógł poczuć emanujące z maszyny ciepło i niemal gołym okiem dostrzec zmiany w złocie i jego odkształcenia. Kierowany ciekawością, podszedł bliżej i w tym samym momencie tego pożałował.
Jajo Filozoficzne nagle całe się zachwiało, a na Viktora buchnęła para z uchylonej pokrywy, przez co zachwiał się na nogach.
– Hej, wszystko w porzą…
I w mgnieniu oka był przy nim Jayce, przytrzymujący go na ziemi, jakby kompletnie nic nie ważył. Jedną ręką sięgnął do wyłącznika prądu, drugą zaś tylko bardziej zaplótł za plecami Viktora.
– Czy mógłbyś nie… – Spiął się pod nowym dotykiem, który natychmiast po jego słowach zniknął.
– A–ach, wybacz. – Jayce zaśmiał się nerwowo. – Nie… nie chciałem dotykać cię bez pozwolenia, ale bałem się, że mógłbyś…
– Nie o to chodzi – odparł, chociaż po części o to właśnie chodziło. Odstraszali go ludzie, którzy nie wiedzieli, że ich dotyk jest nadmierny, lecz Jayce jeszcze nie dał się poznać jako jedna z tych osób. Jego oczy mimowolnie powędrowały do nogi Viktora. – Po prostu… nie potrzebowałem pomocy, dobra?
– Och, u-mm… jasne. – Jayce spojrzał na niego jak skarcony szczeniak. – Wybacz, nie chciałem cię urazić.
– Nie uraziłeś – odparł, nawet jeśli w jego interesie nie było zapewnianie go o niczym. – Doceniam gest, ale jest niepotrzebny. Jeśli będę potrzebował pomocy względem mojej nogi, powiem ci o tym.
– Oczywiście. Żadnego pomagania, jeśli o to nie poprosisz – Jayce z zadziwiająco szybkością zgodził się na taki układ. – A teraz może zobaczymy kolejną porażkę mojego wątpliwe…
Ale kiedy spojrzeli na Jajo Filozoficzne, oboje zobaczyli coś innego niż się spodziewali – nie w połowie stopione złoto albo wcale nie zmienione. Bryłka opadła na dno szklanej kopuły, nie mieniąc się już tak jak wcześniej.
Nie wiedząc do końca, co oznacza dziwne zwęglenie złota, którego nigdy wcześniej nie widział, Viktor spojrzał na Jayce'a.
– To… – wykrztusił mężczyzna drżących głosem. – Viktorze, udało się!
I w ten sposób rozpoczęła się ich współpraca.
Chapter Text
Gdzie siła, która kiedyś łączyła nas?
I przeświadczenie, że gdy objąłem cię
Byłaś częścią mnie
Tak bardzo brakuje mi ciebie...
Patrząc na to z perspektywy czasu, Viktor być może powinien postawić jasną granicę w kwestii dotyku kiedy już napatoczył się tamten temat. Ale wtedy naprawdę myślał, że Jayce łapie sygnały społeczne i umie wyczuć, gdy ktoś nie jest za bardzo dotykalski . Cóż, mylił się.
Jayce ani nie umiał załapać najprostszych aluzji, ani nie stronił od ciągłego dotykania Viktora.
Czasem były to szybkie muśnięcia ze sobą ich ramion, które Viktor najpierw uznał za przypadkowe, dopiero później orientując się, że Jayce robi to specjalnie, szczególnie w trakcie dłuższych okresów bez słów między nimi w trakcie pracy. Dotyk był dla niego równoznaczny z rozmową i widocznie czuł się lepiej, kiedy w ten sposób nawiązywał niewerbalny kontakt z Viktorem. Ten zaś na początku pozwalał mu na to, bo nie wiedział, do czego to doprowadzi.
Innym razem były to przeciągłe przytrzymanie ramienia Viktora w ramach wsparcia, gratulacji lub czegokolwiek innego. Można powiedzieć, że jeśli Jayce stał naprzeciwko Viktora dłużej niż pięć minut, fizycznie nie mógł powstrzymać się od dotknięcia go w ten aż zbyt przyjacielski sposób.
Najrzadsze dotyki to paradoksalnie były dotyki najkrótsze, najdelikatniejsze. Dłuższe od tych otarć ramion, ale diametralnie mniej zauważalne.
Jayce stawał wówczas obok Viktora, przyglądającego się za pomocą mikroskopu zczernionemu złotu i pochylał lekko. Jego oddech wywoływał na karku Viktora ciarki i kiedy już myślał, że Jayce odejdzie, ten jakby nieświadomie poruszał swoją dłoń na blacie, trzymając ją tam przez kolejne minuty. I tak bez słów koegzystowali, ich dłonie niemal złączone ze sobą o kilka milimetrów.
Czym dłużej ich współpraca trwała – jeden, dwa, trzy tygodnie – Jayce stawał się tylko bardziej śmiały. Oplatał Viktora ramieniem za szyję, na wykładach – na które Viktor przychodził sporadycznie tylko wtedy, gdy natychmiast musieli przedyskutować fragment eksperymentów, a Jayce nie mógł się z nich wyrwać – bezceremonialnie pozwalał swojej nodze zetknąć się z tą Viktora, zaś czasem chował jego dłonie we własne.
– Cholera, masz straszne zimne dłonie – mówił, nie pytając nawet o pozwolenie, zanim zabierał się o ich ocieplanie.
– Jayce… – zaczynał Viktor karcąco.
A potem Jayce patrzył na niego w ten nieświadomy niczego, czysty sposób i na tym kończyła się cała dyskusja.
Czasem jego laska płatała mu figle na schodach lub innych nieprzystosowanych terenach i to był jedyny czas, kiedy Jayce go nie dotykał – pierwszy raz świadom, co w ogóle robi ze swoim ciałem. Jedną prośbę Viktora wykonywał jakby od tego zależało jego życie.
– Wszystko w porządku? – pytał.
Za każdym razem, kiedy ten się zachwiał, Jayce był przygotowany – wyciągnięte ręce i wzrok gotowy pozabijać wszystkich, którzy spojrzeliby na nich krzywo. Lecz nigdy go nie dotknął, pozwalając Viktorowi podnieść się na własnych nogach, uchronić przed upadkiem własnymi rękami i – ku niezadowoleniu Jayce'a – zupełnie zignorować tych, co coś do niego mieli.
– Tak – odpowiadał Viktor, a Jayce z czasem przyzwyczaił się, że nigdy nie usłyszy z jego ust słów “pomóż mi”.
Viktor nie czuł z powodu dotyku szczególnego dyskomfortu – zwyczajnie nie był przyzwyczajony do podobnego sygnalizowania sympatii ze względu na swoje dzieciństwo w Zaun i brak przyjaciół w Piltover. To było nowe i nieznane, i nie był pewien, czy chce się zapuszczać w te rejony. Lecz dla Jayce'a to wszystko było takie łatwe…
Kłamstwem byłoby stwierdzić, że sam Viktor nie nabył równie prostego dla niego nawyku. Zaczęło się na zaczepnym uderzeniu Jayce'a laską w nogę, kiedy ten zaczynał za dużo gadać. Później zmieniło się w agresywniejsze wbicie laski w stopę, kiedy Jayce robił coś przesadnie głupiego. Lekkie uderzenie w plecy służyło natomiast przywołaniu Jayce’a do porządku, a jednocześnie wyprostowania się, kiedy w nienaturalnej pozycji leżał na blacie i prowadził obliczenia.
Mimo że Jayce często narzekał na to, nigdy wprost nie poprosił Viktora, by ten zaprzestał tego dziwnego sposobu na okazywanie… czułości? Jayce wyraźnie lubił każdą chwilę, w której Viktor dawał mu uwagę, nawet jeśli tylko po to, by go skarcić. W ostateczności, ich relacja była jak działający w harmonii jeden organizm. Komfortowa kooperacja, w której obie strony oddziaływały na siebie, dążąc przy tym do zwiększenia wydajności.
Jednego dnia, gdzieś w okolicach ich drugiego miesiąca współpracy, uznał, że to dla niego zbyt wiele. Wciąż nie przyzwyczaił się do natury Jayce'a, którego nagły dotyk zawsze wybijał go z rytmu, więc musiał coś z tym zrobić.
Byli w trakcie testów przeprowadzenia etapu drugiego transmutacji na złocie – bieleniu. Dzięki regularnie, lecz rozsądnie zabieranym z gabinetu Heimerdingera bryłkom złota mogli przeprowadzać kilka testów jednocześnie – od sprawdzania różnie dokonanych już reakcji czernienia, po próby wprowadzenia zmian do Jaja Filozoficznego, które rozpoczęłyby drugi etap. Viktor miał wrażenie, że cała jego wiedza w końcu daje swój upust, a wszystkie umiejętności są wręcz niewystarczające, by sprawdzić wszystkie możliwości.
Mimo to, nie tracili swojego zapału.
Viktor z goglami na oczach sprawdzał właśnie wytrzymałość zczernionego złota na potraktowanie jej zbitą wiązką żaru, kiedy Jayce pisał na tablicy obliczenia dotyczące spalania pierwiastków. Był tak skupiony, że nawet nie zauważył, kiedy mężczyzna zniknął, pojawiając się nagle za jego plecami.
– Jak ci idzie? – Jayce pochylił się ciekawsko nad nim, bezwstydnie obejmując jego plecy ramieniem.
Viktor lekko się nie wzdrygnął, niemal nacelowując wiązkę na drewniany stół.
– Możesz przestać? Rozpraszasz mnie – mruknął może zbyt oschle, bo Jayce odsunął się jak poparzony. – I nie patrz się z tak bliska, jeśli nie chcesz oślepnąć.
Jak na zawołanie, kawałek złota przepołowił się na pół, odkrywając zadowalający wynik – wnętrze bryłki także wyglądało na zwęglone. Jedną ręką przyciągnął do siebie zeszyt i zanotował w nim użyte ciepło palnika.
– Ah, jasne. Przepraszam.
– Nie przepraszaj – westchnął Viktor, machając lekceważąco dłonią. – Po prostu tak nie rób.
Jayce odszedł i aż do samego wieczoru poświęcił się obliczeniom i eksperymentom bezpośrednio przy Jaju Filozoficznym. Przez ostatnie tygodnie, kiedy Viktor stopniowo go poznawał, Jayce okazał się być zadziwiająco ciężko pracującym studentem, posiadającym naturalny talent do nauki. Zadania z wykładów robił bez problemu, nigdy nie prosząc o pomoc, a całe dnie był w stanie spędzać z Viktorem w swoim apartamencie.
Jednakże nigdy nie przydarzyło się mu pracować non–stop przez kilka godzin – bez zagadania Viktora, zapytania go o radę, lub… dotknięcia go.
I kiedy Viktor spojrzał w jego stronę, aż jego oczy z trudem przyzwyczaiły się do ciemności panującej w pomieszczeniu poza oślepiającą go lampą, Jayce patrzył prosto na niego. Przyłapany, natychmiast odwrócił wzrok.
Nadchodził wieczór, lecz żaden z nich nie był tym zbytnio przejęty. Ostatnie dni spędzali na badaniach do późna, bo czym więcej doświadczali porażek, tym bardziej czuli potrzebę osiągnięcia jakichś konkretów. Niewidzialny zegar tykał nad ich głowami, wyliczając czas, jaki pozostał im aż ktoś z wyższym stanowiskiem dowie się o niekontrolowanych badaniach i postanowi je zamknąć.
Tak jak Jayce ledwo był później przytomny na wykładach, tak Viktor często wyłączał się w trakcie asystowaniu Heimerdingerowi, cudem powstrzymując się przed zaśnięciem na stojąco. Za każdym razem usprawiedliwiał się, że ostatnio częściej chodzi do Zaun i spędza tam dużo czasu.
Jeśli Heimerdinger mu nie wierzył, nie pokazywał tego po sobie. I tak najważniejszym było, by nie wpadł na współpracę jego z Jaycem i ich plan stworzenia Kamienia Filozoficznego.
Viktor ziewnął, odsuwając się powoli od blatu i kilkunastu przełamanych bryłek złota z różnych eksperymentów. Wydarzyło się to samo, co kilkanaście minut wcześniej – zerknął na Jayce'a, by spostrzec, że ten robił to samo. I tak samo jak wcześniej, Jayce natychmiast odwrócił wzrok.
– Coś nie tak?
– Co? – Jayce spojrzał na niego jak na ducha. – Nie, nie… wszystko w porządku, jestem tylko trochę…
– Mam na myśli to – podchodząc bliżej, Viktor wskazał na kawałek blachy, którą później mieli dodać do Inkubatora, by przeprowadzić kolejne etapy. Usprawniała ona wentylację, a przede wszystkim pochłaniała toksyczne opary.
Jayce wnet powrócił do swojej kalklującej, skupionej persony. Przyjrzał się własnemu dziełu i chociaż Viktor martwił się o jego dziwne zachowanie, wyglądało na to, że w rzeczy samej miał on też problem ze sprzętem. Blacha zamiast stać się plastyczna, wydawała się kleić. Jayce się zawahał.
– Trochę mam trudności, ale… poradzę sobie.
– Albo możesz mi powiedzieć – odparł Viktor, nachylając się nad biurkiem. – Wiesz przecież, że mam doświadczenie od Heimerdingera.
– Nie wątpię w to! – zapewnił natychmiast Jayce. – Po prostu nie chciałem cię… rozpraszać. – Ostatnie słowo powiedział niemal niesłyszalnie, sprawiając wrażenie jakby kulił się na krześle.
Och.
– Och. – Viktor zamrugał, zdziwiony, jak łatwo wybiło go to z rytmu. – Jayce, jeśli potrzebujesz czegoś, nie przejmuj się, że mnie rozproszysz. Przeżyję to.
– Ale wcześniej powiedziałeś, że…
Viktor pomyślał, że jak na personę, za jaką uważano Jayce’a, był on aż zadziwiająco zakompleksiony i jednocześnie niesamowicie prosty do odczytania. Zdawało się, że trudności innych ludzi nie sprawiały mu kłopotu, lecz zamiast nich przejmował się takimi szczegółami, na które mało kto zwracał uwagę.
A przynajmniej Viktor nie miał nigdy takiej potrzeby, bo i tak nie miał znajomych, z którymi relację by cenił. I chociaż reakcja Jayce’a niczym porzuconego szczeniaka była rozczulająca, Viktor poczuł ciężar na piersi na myśl, że to on był tego powodem.
– Chodziło mi, byś nie zachodził mnie tak nagle i nie dotykał, kiedy coś robię – westchnął, a Jayce wciąż wydawał się nieprzekonany. – Dlaczego tak bardzo się tym przejmujesz? Większośc ludzi po prostu by żyła dalej.
– Nie chcę znowu sprawić, byś poczuł się niekomfortowo – odparł cicho.
– Jayce , jesteś ostatnią osobą, która wprowadza mnie ostatnio w dyskomfort. Inni mało co przejmują się tym, co poczuję, więc…
To była prawda, a nie tylko głupie słowa, by ukoić nerwy Jayce’a. Viktor naprawdę czuł się przy nim komfortowo i nie czuł potrzeby udawania przed nim czegokolwiek. Zwłaszcza, że Jayce zawsze słuchał, co ma do powiedzenia, jak sam wykonałby dany eksperyment i do tego zawsze miał go na uwadze. Traktował go na równi, ale była w tym pewna doza czułości.
No i był jeszcze dotyk.
– Inni powinni przestać zachowywać się jakby…
– Jayce – Viktor uciszył go jednym słowem. – Przejmując się innymi marnowałbym tylko czas na wiele ważniejszych rzeczy. Jak na przykład to. – Skinął na Jajo Filozoficzne.
Jayce patrzył na niego z dołu, widocznie bijąc się z myślami. Viktor wiedział już, że wygrał. Niekoniecznie dlatego, że zawsze miał rację. Wygrał dlatego, że Jayce zawsze ostatecznie się z nim zgadzał, nieważne, co się stało.
– Dobrze, rozumiem. Bez dotykania w trakcie pracy, okej… – Jayce uniósł dłonie w geście poddania, na co Viktor uniósł brew.
To nie tak, że jakoś szczególnie lubił dotyk, lecz zdecydowanie czuł sympatię do Jayce’a. A to był jego dotyk, więc go tolerował. Na tyle, by wytłumaczyć Jayce’owi to jeszcze raz.
– Nie, nie rozumiesz. Odwróć się do biurka – zarekomendował, a Jayce wykonał z wahaniem polecenie. – Zacznij pracować.
Z lekkim ociąganiem, Jayce pochylił się nad blatem, w jedną rękę łapiąc szczypce, drugą zaś palnik. Viktor odczekał kilka minut, aż ten przestał w końcu zerkać na niego kątem oka, prawdopodobnie uznając, że został głupio wrobiony w zakończenie dyskusji.
I wtedy właśnie Viktor położył mu dłonie na ramiona, pochylając się do jego twarzy tak blisko, że gdyby chciał, mógłby otrzeć ich policzki o siebie.
– Vik…! – Jayce podskoczył na krześle, niemal wypuszczając z dłoni narzędzia. – Co ty…
– Kontynuuj pracę – powiedział.
I Jayce spróbował – wyraźnie mocniej zacisnął palce na palniku, celując nim w zupełnie złe miejsce. Dłoń ze szczypcami nie była lepsza, nagle osuwając się tuż przed ogień.
Mężczyzna gwałtownie odskoczył, przeklinając cicho i przyglądając się, czy ogień nie przebił rękawiczki.
– Viktorze, mógłbyś…
– Hm?
– Nie mogę się skupić, kiedy na mnie wisisz – powiedział, wyraźnie spięty.
– Ach, czyżby? Kto by pomyślał? – zapytał ironicznie Viktor. – Że też coś takiego może rozpraszać… Strasznie dziwne. Naprawdę, bardzo dzi…
– Okej, okej. Teraz już naprawdę rozumiem, o co ci chodzi – przerwał mu Jayce zduszonym głosem. – Już tak nie zrobię, obiecuję.
Powoli Viktor odsunął się od niego, a wzrok Jayce’a śledził go przez cały czas.
– I…?
– I będę cię bez oporów rozpraszać jeśli będę czegoś potrzebować? – odparł niepewnie.
– Dobrze. – Viktor skinął głową z aprobatą.
– Wiesz, to się tyczy też ciebie. Jeśli czegoś będziesz potrzebować…
– Przecież wiem.
Popatrzyli na siebie przez chwilę.
– Dobrze. – Jayce uśmiechnął się lekko. – Więc, czy mógłbyś proszę sprawdzić, co robię źle, że nie chce mi to wyjść? – Odsunął się na krześle od biurka, dając miejsce Viktorowi, lecz ten się nie poruszył.
– Sprawdzę, ale jutro. – Odwrócił się do swojego stanowiska, zaczynając zbierać swoje rzeczy. – Chciałbym wrócić do siebie, zanim kompletnie się ściemni.
Viktor doskonale wiedział, że Jayce właśnie spojrzał przez okno i spostrzegł, że na zewnątrz panowała już noc.
– Czy to nie niebezpieczne? Wiesz, nie zbawi mnie jedna noc na kanapie, a ty byś mógł zająć moje łóżko – zaproponował natychmiast, tak jak niemal każdego dnia od jakiegoś tygodnia.
– Muszę być rano u Heimerdingera – odparł mechanicznie to samo, co zawsze. – Przebywałem na o wiele straszniejszych ulicach niż Piltover nocą. Poradzę sobie.
– Jesteś pewny?
– Tak, Jayce.
Minął go, idąc do przedpokoju. Jayce stanął w framudze, wyglądając na niemal zrozpaczonego, że nie może mieć Viktora przez cały dzień.
– Widzimy się jutro? – zapytał Viktor.
– Moja przyjaciółka nalegała, bym pomógł jej coś kupić dla dziewczyny i znając ją będziemy szukać na mieście idealnego prezentu do samego wieczora. – Jayce westchnął. – Ale jeśli chcesz przyjść, mogę zostawić ci zapasowe klucze… – Zaczął szukać ich po szafce przy drzwiach.
– Nie trzeba. Zrobię sobie wolne i spędzę czas z Heimerdingerem. Ostatnio stał się nieco podejrzliwy, więc muszę go trochę uspokoić.
– Nawet jeśli, moje drzwi zawsze są dla ciebie otwarte – odparł z powagą, zamykając szafkę.
– Dziękuję, Jayce.
– Nie dziękuj. – Uśmiechnął się, wyciągając pojedynczy klucz w jego stronę. – Po prostu je weź.
A Viktor je wziął.
***
Było kilka powodów, dla których Viktor nie chciał nocować u Jayce’a.
Po pierwsze, poranne spotkania z Heimerdingerem, na które mógłby nie zdążyć. Po drugie, jeśli Jayce naprawdę zamierzał spać na kanapie w salonie w towarzystwie wszystkich tych maszyn wydzielających szkodliwe dymy, Viktor nie mógł na to pozwolić. Po trzecie, część jego miała wrażenie, że gdyby to zrobił, to połączyłby i tak już zmieszane ze sobą życia zawodowe i prywatne. To byłoby zbyt intymne.
W nocy zawsze było zimno, co odbijało się na bólu jego nogi, lecz nie zmieniało jego decyzji. Wolał wracać na piechotę, niż ryzykować zostaniem na noc i zawsze odmawiał Jayce’owi, który mimo wyraźnego zmęczenia za każdym razem chciał go odprowadzić.
Kiedy dochodził do Akademii, w pobliżu nigdy nie było spokojnie. Niemal zawsze słychać było imprezujących studentów i dopiero we wnętrzu budynku panowała grobowa cisza. Głośniejsze westchnienie byłoby tam zbrodnią, a co dopiero odgłos uderzenia jego laski o posadzkę. Tylko dzięki poznaniu korytarzy na pamięć był w stanie dotrzeć do swojej kwatery bez światła, by tam niemal od razu przyczołgać się do łóżka i zdjąć taśmy mięśniowe z nogi, jak i niekiedy usztywnienia, jeśli był to akurat gorszy dzień.
To, że każdego dnia musiał na nowo zakładać taśmy nie było czwartym powodem. Nie wstydził się tego, a Jayce nie mógł się bardziej tym nie przejmować. Chodziło o coś bardziej wstydliwego, bardziej niekontrolowanego i czegoś, co tylko wzbudziłoby niepotrzebną troskę Jayce’a.
Viktor miewał wszak koszmary. Nie od teraz, tak naprawdę nie pamiętał dnia od swojego dzieciństwa, gdy nie obudził się z poczuciem głębokiego niepokoju.
Najszczęściej było to właśnie to – mocno bijące serce i niepokój tuż po przebudzeniu. Lecz czasem też budził się z krzykiem i ciężkim oddechem, jakby właśnie ledwo uszedł z życiem. Łapał się poduszki, oglądał na wszystkie strony i dopiero po kilkunastu minutach rozumiał, że jest bezpieczny. Nie pamiętał, o czym konkretnie śnił, ale w głowie zawsze miał te same obrazy:
Dwie postacie, lewitujące w galaktyce dusz, lśniące w ciemności. Złość i żal emanująca z nich, jakby tylko po to żyły. Usta poruszające się w słowach, których nie mógł odczytać. Tylko raz usłyszał ich strzępek. Dwa słowa, które go przerażały. Tak tęskne, tak odległe i tak bliskie jego sercu…
Wspaniała Ewolucja.
Zazwyczaj budził się tuż przed tym, gdy miały zostać wypowiedziane przez dziwnie znajomy głos. Nie wiedział dlaczego, ale strach do tego konceptu zdawał się zawierać w jego kościach i duchu. Jakby urodził się z nim, tak samo jak z koszmarem z nim związanym.
Od jakiegoś czasu jednak, pojawiły się nowe obrazy, zgoła inne, od tego, co niegdyś go nawiedzało. Widział marionetki, sprawiające wrażenie, jakby poruszały się za jego wezwaniem. Jego więźniowie i wyznawcy, a zarazem wrogowie.
Gdy tylko odwracał się, obrazy się zamazywały. Istoty atakowały go, pogrążając w strachu. I zawsze go zabijały.
Cóż, ale nie ważny był sam koszmar. Chodziło o jego męczące skutki, przez które czułby się źle, gdyby miał zawracać tym głowę Jayce’owi. Ostatnio częściej zapamiętywał obrazy, a stara wizja gwiazd zamieniała się w mordujące kukły. Rozpoczęło się to od jego przeprowadzki do Zaun, ale dopiero w trakcie znajomości z Jaycem te zmiany stały się namacalne. Identyfikował je więc z jego poczuciem, że mimo wszystko Piltover wciąż nie dawało mu tego samego poczucia bezpieczeństwa, co Zaun. To było męczące, ale najbardziej prawdopodobne.
Irytujący głos w jego głowie, podpowiadał, że być może śpiąc w pobliżu zaufanej osoby, koszmary by ustąpiły. Lecz nawet jeśliby się z nim zgodził, pozostawały na szczęście jeszcze trzy pozostałe powody przeciw.
– Viktorze, mógłbyś przestać patrzeć się na wszystkich, jakbyś chciał ich zamordować?
Jeśli o tym pomyśleć, istniał jeszcze powód cztery i pół. Otóż Viktor o poranku potrzebował wiele czasu, by stać się w pełni przytomnym, a co za tym idzie – zachowywać się jak przystępny członek społeczeństwa.
Kiedy głowa mu pulsowała, nie obchodzili go inni ludzie ani to, że może ich urazić. Jego uśmiech wyglądał wówczas jak grymas, a każdy ruch oczu niczym paraliżujące spojrzenie.
– Wiesz co? Jest jeszcze gorzej. Wróć do poprzedniego wyrazu.
Viktor łypnął na Sky kątem oka.
– Nie pytałem się ciebie o zdanie, Sky.
Dziewczyna przyjrzała mu się przez chwilę, nie przestając iść korytarzem i wymijać wszystkich studentów. W końcu uśmiechnęła się lekko, jakby rozmawiała z małym, rozzłoszczonym dzieckiem.
– Nie obrażę się, ale to tylko dlatego, że nie jesteś jeszcze sobą. – Przyspieszyła, nie przejmując się kuśtykającym za nią Viktorem. – Ale lepiej bądź milszy dla Heimerdingera. Wiesz jaki jest – niby zawsze miły i potulny, ale jeśli zauważy, że coś jest nie tak, zniszczy cię bez wahania.
– Nie zniszczy mnie. – Viktor ziewnął, przewracając oczami. – Za bardzo mnie lubi.
– Więc zniszczy Talisa – podsunęła.
– Tak, to bardzo możliwe.
Sky posłała mu ostatnie spojrzenie i tylko pokręciła głową z politowaniem. Już po kilka dniach jego współpracy z Jayce’m zaczęła domyślać się, że wcale nie znika za każdym razem do Zaun i domagała się wyjaśnień. Powiedział jej więc półprawdę – on i Jayce zaczęli wspólnie pracować nad ważnym projektem. Nikt nie może się o tym dowiedzieć, bo mogliby chcieć ukraść ich pomysł, powtarzał. Lecz Sky znała go na tyle, że nigdy nie przejmował się czyjąś kradzieżą – za każdym razem wszak, gdy nad czymś pracował, robił to tak chaotycznie,że tylko on mógł się połapać w całym procesie.
Taki był cel – żeby Sky zrozumiała, ale nie pytała o więcej. Wiedziała, że nie może powiedzieć o tym Heimerdingerowi, ale zapewne nie zdawała sobie sprawy z wagi ich badań. Nie raz na przestrzeni tygodni niby niewinnie podchodziła do niego i próbowała przekonać do zdradzenia jej prawdy (“Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Mówimy sobie wszystko.”, “Wiesz co? Najbardziej to ja lubię w tobie twoją szczerość, “Kiedy mi się podobałeś zawsze myślałam, że twoja tajemniczość jest pociągająca. Cóż, już nie. Więc może…”). Zawsze z marnym skutkiem.
Nie zmieniało to faktu, że Sky także miała swoje sekrety, którymi nie chciała się z nim podzielić.
– Tak właściwie, to jak tam wasz projekt?
– Wciąż trwa – odparł krótko.
– Do czegoś doszliście?
– Częściowo.
– A czy powiesz mi, skąd macie materiały na te wasze …
– A czy ty mi powiesz, skąd masz pieniądze na te twoje rzeczy? – wszedł jej w słowo, lustrując ją od góry do dołu.
Sky nie miała na sobie typowego, wtapiającego sie w tłum mundurka. Z dnia na dzień coraz bardziej jej wygląd stawał się… inny. Złote klamry we włosach stały się codziennością, a jej dłonie zaczęła zdobyć biżuteria o figlarnych kształtach i lśniących kamieniach. Najczęściej było to złoto, co było co najbardziej zastanawiające, zważywszy na stan majątkowy przeciętnego studenta Akademii, w dodatku pochodzącego w Zaun.
Sky umilkła i nie uznałby tego za dziwne, gdyby dodatkowo się nie zarumieniła.
I zupełnie nie wiedział, o co w jej zachowaniu chodzi.
– Nie twoja sprawa.
– Ty wiesz przynajmniej, gdzie chodzę. Ja nie mam pojęcia, gdzie znikasz, kiedy od razu wychodzisz z wykładów – zauważył. – Zaczęłaś jakiś nielegalny handel w Zaun? – zapytał w pełni poważnie.
– Jasne, że nie! – oburzyła się Sky. – Ani nie sprzedaję się, jakbyś nad tym też się zastanawiał.
– Nie zastanawiałem się – odparł szczerze. Tak, jak znał Sky, wiedział, że nie była raczej osobą, która podążyłaby tą drogą. Co nie pomagało mu w zrozumieniu jej sytuacji.
– Czy możemy już o tym nie rozmawiać? W końcu ci powiem, ale nie teraz… Przestań pytać, to ja też przestanę – zaproponowała, wciąż lekko zaczerwieniona, lecz tym razem ze złości.
– To ty zaczęłaś pytania.
Sky nie odpowiedziała, bo kolejna fala studentów zaszła im drogę i musiała każdego po kolei przepraszać. Wewnętrznie jednak oboje zawarli owy rozejm, choć nie wiadomo było, kiedy ciekawość któregoś z nich ponownie nad nim nie przeważy. Szli dalej w stronę gabinetu Heimerdingera, dochodząc do klatki schodowej.
– A jak tam z kolesiem od szczura? – zapytała się nagle Sky.
– Od szczu… ach, on. – Viktor zamrugał, przypominając sobie człowieka, który wygrał Wystawę dzięki głosom publiczności. Poza nagrodą pieniężną, Heimerdinger zgodził się osobiście wziąć go na krótki staż, na rzecz rozwoju młodzieży Piltover. Przez ostatnie dni Viktor mijał się z nim w gabinecie Yordle i była to dla niego istna męka. – Wydaje mi się, że Heimerdinger ma go powoli dość i tylko czeka do końca tygodnia, by nie zobaczyć go nigdy więcej. W życiu nie widziałem tylu szczurów… kiedykolwiek. A chłopak chce je wciskać wszędzie.
– Brzmi paskudnie – zaśmiała się.
– Nie za bardzo. A przynajmniej aż nie zaczął traktować ich jako żywe obiety eksperymentów i zaczęły masowo wymierać. – Westchnął. – Zgadnij, kto musiał je wszystkie sprzątać.
– A to brzmi okrutnie.
– Heimerdinger przedwczoraj prawie się popłakał. – Podrapał się po karku. – Ale… – zawahał się. – Przynajmniej odwróciły one jego uwagę od ubywających zapasów złota – dodał ciszej, a oczy Sky się rozszerzyły.
Zrozumiała niemal natychmiast, jak przystało na kobietę z tak bystrym umysłem jak jej. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a ona się uśmiechnęła.
– Cóż – zaczęła równie cicho, chociaż na korytarzu nikt się im nie przysłuchiwał – bycie organizatorką większości wydarzeń w tej placówce też ma wiele korzyści. Jest zawsze świetną wymówką, by wymknąć się razem z kimś… Jeśli wiesz, co mam na myśli.
Viktor zbadał ją wzrokiem, nagle mając wrażenie, że było to oczywiste.
Sky się z kimś spotykała i teraz wiedziała też, skąd on ma swoje zasoby. Wypytałby ją o to bardziej, gdyby nie to, że stanęli już przed drzwiami gabinetu Heimerdingera. Zza nich zaś wydobył się stukot i coś na wzór strzałów tuż przed tym, gdy stanęły one otworem, wypuszczając na zewnątrz krzyk Heimerdingera:
– Wynoś się stąd ty… ty… NIEWYCHOWANY CZŁOWIEKU!
Viktor i Sky patrzyli to na siebie, to na sytuację przed sobą – mały Yordle za pomocą miotły wypychający ze swojego gabinetu człowieka wyglądającego jakby zobaczył właśnie uosobienie swoich koszmarów. Za nimi zaś unosiła się para… lub inny podejrzany dym.
– Kto cię uczył podstaw chemii?! Cożeś miał w głowie wrzucając sód do wody? Przecież powiedziałem wyraźnie – reakcja miała być…
– Skąd miałem to wiedzieć? – mimo drżącego głosu, mężczyzna zdołał zabrzmieć pretensjonalnie. – Wyluzuj, to tylko kilka wybuchów. Gdyby włożyć do tego szczura, być może by się zagotował, ale nic wię…
– Kilka wybuchów?! Te kilka wybuchów rozsadziło mój gabinet i wiele ważnych składników mikstur! Wiesz ile to wszystko kosztowało? – Heimerdinger dyszał ciężko i dopiero wówczas spostrzegł widownię. – Och, Viktorze, dobrze, że jesteś! Chciałbym, żebyś zaprowadził tego młodego człowieka do dziekanatu i…
– To ty jesteś dziekanem – mruknął wypychany mężczyzna.
– I polecić im, by na nowo przeprowadzili dla niego egzaminy wstępne. Jeśli je zda, będzie mógł dalej uczęszczać na uczelnię, ale jeśli nie, zostanie wydalony – dokończył Heimerdinger. Viktor uniósł brwi, zaskoczony. Mężczyzna zaś szarpnął się z oburzeniem.
– Co? To nie może być legalne! Nie możesz tak po prostu…
– Mogę. Jestem dziekanem . – Heimerdinger spojrzał na niego chłodno, co nie było częstym widokiem. – Viktorze?
– Um…
– Ja mogę się tym zająć – wtrąciła Sky, kładąc mu rękę na ramieniu. Doskonale odczytała jego obawy dotyczące tego, czy pozostawienie go samego z tylko połową działających nóg oraz rozwścieczonym studentem było bezpiecznym pomysłem. Poza tym, słynęła ona z umiejętności radzenia sobie z wszelkim rodzajem niestabilnych psychicznie ludzi. – I tak zamierzałam iść na dół – zwróciła się do Heimerdingera. – A ty może pomóż… z całą resztą.
Viktor skinął głową, kiedy kobieta złapała faceta od szczurów za ramię i pociągnęła. Gdy ten ani drgnął, przekręciła jego rękę za plecami i popchnęła do przodu, jak aresztowanego przestępcę – bo za kogoś takiego można było go uznać. Dopiero kiedy zniknęła z jego pola widzenia, Viktor odwrócił się do gabinetu, z którego wciąż wydobywała się para.
– Co się stało? – zapytał Heimerdingera.
– Nie powinienem był brać go do siebie, Viktorze. Ten człowiek… nie wiem jakim sposobem dostał się do Akademii! Myślałem, że kryje się w nim ukryty talent, ale tak naprawdę odnalazłem tylko szczury… – Złapał się u nasady nosa, opuszczając powoli miotłę. – Być może zareagowałem zbyt gwałtownie, ale powiedziałem mu kilka razy co ma robić, a on i tak…
– Uważam, że zareagował pan poprawnie, profesorze.
Heimerdinger spojrzał na niego ze łzami w oczach.
– Jak to dobrze jest pracować z kimś, kto ma jeszcze w sobie szacunek do drugiej istoty. Czy mówiłem ci kiedyś, Viktorze, że jesteś jedynym w swoim rodzaju?
Viktor nie chciał pokazać po sobie, że słowa te wywołały ciepło w jego klatce piersiowej, więc tylko machnął ręką, wchodząc do gabinetu.
– Trzeba tu wywietrzyć – mruknął, wstrzymując oddech by otworzyć okno na końcu gabinetu. Kiedy większość żrących oparów zniknęłą, rozejrzał się po pomieszczeniu.
Od razu mógł stwierdzić, gdzie się rozpoczęło – na biurku w rogu pokoju z rozbitej probówki dalej wylewała się para, a część powstałej substancji wylana została na blat. Niefortunnie, reakcja wybuchowa zaistniała tuż pod obszernymi półkami z wszystkimi słojami ze składnikami Heimerdingera. Część dolnych półek została trafiona i załamała się przez spierzchnięte drewno, a szklane słoje na niej nie przeżyły w większości upadku.
– Część może jest wciąż zdatna do użytku – usłyszał za sobą zmartwiony głos Heimerdingera – ale większość po reakcji z sodem raczej jest do wyrzucenia…
Viktor w odpowiedzi mruknął coś pod nosem, przyglądając się szkodom z bliska. Przykucnął na dobrym kolanie na ziemi, podnosząc z podłogi rozsypane minerały, ale unikając zetknięcia się jego skóry z resztą rozlanych mikstur.
– Do jasnej anielki, że też akurat teraz, kiedy mam radę i…
– Radę? – zapytał Viktor. – Tak wcześnie?
– Tak, to pilna sprawa. Mamy przedyskutować kwestię podatków miasta, bo ostatnie statystyki zauważyły spadek Postępu. Kilka spraw dotyczących Akademii – odparł zmęczonym głosem. – I jeszcze młoda Medarda chce wygłosić mowę na temat naszych relacji z Zaun. Szykuje się wiele ważnych decyzji do podjęcia, a teraz mam tyle na głowie...
– Mogę zająć się pańskim gabinetem – zaproponował Viktor, przeglądając kolejne bryłki. Bo co było lepsze dla polepszenia relacji z kimś, jak nie pomoc w trudnej sytuacji?
Prawdopodobnie tylko pozwolenie owej osobie pomóc tobie, by poczuła się ze sobą lepiej. Ale pierwsza wersja też powinna zadziałać.
– Nie mógłbym cię o to prosić, Viktorze. Tym powinni zająć się specjaliści, jestem pewien, że w tym gmachu na pewno ktoś się znajdzie. Obawiam się jednak, że moje zasoby diametralnie się zmniejszyły…
– Tak?
Viktor ukradkiem zaczął zabierać niektóre bryłki złota, korzystając z chwil, kiedy Heimerdinger się na niego nie patrzył. Obawiał się nieco, że w pewnym momencie natrafi na szczura, lecz nawet to go nie powstrzymało przed zapychaniem kieszeni większą ilością metalu.
– Czy byłbyś, Viktorze, tak miły i zapełnił je do poprzedniego stanu? Nikt inny nie wybierze tego, czego potrzebuję, a sam…
– Jasne, nie ma problemu.
Heimerdinger przestał wędrować po pokoju i skupił na nim swoją uwagę, więc Viktor powoli wstał z kolana, w dłoni chowając ostatni zabrany kawałek.
– Viktorze, jesteś dla mnie zbawieniem.
– Kiedy mam się tym zająć? – przekręcił głowę, a Yordle zaczął grzebać w swoich kieszeniach.
– Jak najszybciej, jeślibyś mógł. Już ci daję, o… o proszę! – Wyciągnął z szaty sakiewkę. – Tyle powinno wystarczyć na wszystko.
Viktor niezręcznym ruchem wyciągnął rękę z laską, by przyjąć pieniądze.
– Rano miasto nie powinno być za bardzo zatłoczone – mruknął, na co Heimerdinger obdarzył go uśmiechem. – Czy będę później jeszcze potrzebny?
– Myślę, że rada zajmie nam większość dnia, a mój gabinet nie nadaje się do niczego, więc… uznaj ten dzień za częściowo wolny. O ile z wykładów nie masz zaległości, ale o to bym cię nie posądzał, chłopcze.
– Rozumiem.
Bez zbędnych słów, skierował się do drzwi. Wyszedł na korytarz i kiedy był odpowiednio daleko, przestał zaciskać dłoń trzymającą ostatni kawałek złota. Zerknął na niego przelotnie i już byłby wrzucił go do reszty do kieszeni, gdyby nie jeden szczegół – złoto nie było w pełni złote. Mały odkryty fragment zamiast odbijać blask słońca, zdawał się go pochłaniać. Przyjrzał się mu bliżej, czując już, jak serce zaczyna mu mocniej bić.
Spróbował odskubać nie pasującą część, ale nie udało mu się. Przyjrzał się bliżej, upewniając się. Jego dłoń powoli opadła, kiedy w klatce urósł śmiech.
Bo jeśli się nie mylił, miał w dłoni właśnie częściowo zbielone złoto.
***
Piltover w godzinach przedpołudniowych było zupełnie innym miejscem niż w środku nocy. Nic nie pozostało z pijanych studentów, zamieniając ich na wyrafinowanych przechodniów, którzy sprawiali wrażenie takich, co zawsze musieli unosić mały palec w trakcie picia herbaty. Stoiska handlowe otwierały się, prezentując przyjezdnym prawdziwe serce Piltover – rynek pełen wynalazków, możliwości i postępu .
Słońce delikatnie oświetlało ulice i witryny sklepowe. Gdzieniegdzie unosił się zapach świeżego pieczywa i wędlin, zaś na każdym kroku można było usłyszeć ulicznych grajków. W co bardziej szemranych zaułkach znajdowali się żebracy, do których Piltover się nie przyznawało. Każdy przechodzień obchodził ich szerokim łukiem, lub nawet przechodził obok, jakby wcale ich nie widział.
Viktor nie był lepszy, lecz powodem tego było jego znieczulica na podobnych ludzi zakorzeniona od dzieciństwa w jego umyśle. W Dolnym Mieście żebracy byli częstszym widokiem niż bogacze, a jeśli coś im dałeś, nie kończyło się to dobrze – albo zostałeś okradziony doszczętnie, lub w najgorszym przypadku zabity.
Zaun nie było miejscem, w którym dobroczynność była opłacalna. W Piltover była – ale tylko na pokaz. A na zatłoczonej ulicy mało kto przejmował się jednym dobrym samarytaninem, który rzucił żebrakowi kilka miedziaków, więc nie był to interes wart zainwestowania.
– Proszę bardzo. Następny! – usłyszał głos handlarki szlachetnymi kamieniami.
Przyjął od kobiety worek, kiwając krótko głową. To były już ostatnie potrzebne metale i jak oczekiwał, wcale nie zeszło mu dużo czasu na to. Nie kupował całorocznych zapasów, ponieważ zakładał, że w gabinecie Heimerdingera zachowała się większość zasobów. Z wiadomych przyczyn, najwięcej musiał kupić złota.
Kiedy w drodze do targów przyjrzał się uważniej zabranym z gabinetu sztabkom, zauważył, że nie tylko tamta jedna sztuka miała na sobie coś, wyglądającego jak biały osad. Nie chciał wyciągać pochopnych wniosków, lecz ekscytacja nad nim przeważyła i chciał natychmiast przekazać nowoodkryte wnioski Jayce’owi.
Gdyby nie ten wypadek, żaden z nich by nawet nie wpadł, że zwyczajny sód zmieszany z wodą spowoduje bielenie złota. Zakładali o wiele cięższe reakcje, bardziej skomplikowane… lecz co jeśli to wszystko naprawdę było takie proste?
Ręce świerzbiły go, by zacząć prowadzić obliczenia teraz. Potrzebował mieć namacalne potwierdzenie tego, co zobaczył – naukowe udowodnienie. Był niemal pewien, że jest to możliwe. Musiał tylko upewnić się, że zbielenie zadziała także na zczernionym wcześniej złocie.
Zaczął iść w stronę Akademii, kiedy gdzieś obok usłyszał znany głos. Przeklął się za to, że przez to ile czasu spędzał z Jaycem, jego głos zawsze brzmiał mu w głowie, dyktując nowe pomysły. Był pewien, że zmęczony umysł płata mu figle. Wówczas zatrzymał się kilka metrów od stoiska z pamiątkami Postępu i natychmiast rozpoznał te szerokie ramiona oraz skórzaną torbę.
– Jayce…? – Zmarszczył brwi.
– Jayce, chodź tu! – rozległ się zirytowany głos, na co mężczyzna jęknął.
I Viktor wnet sobie przypomniał – Jayce nie mógł się z nim dzisiaj spotkać, ponieważ miał pomagać w czymś swojej przyjaciółce. Jakby automatycznie, zaczął cofać się w głąb ulicy, uświadamiając sobie, że nie powinien im przeszkadzać. Nikt nie lubił przecież nagłych spotkań z współpracownikiem na mieście i bycia zmuszonym do drętwej rozmowy o pogodzie, by później w niezręcznej ciszy się rozejść, więc…
– Już idę Cait… Viktor? – Jayce nawet gdy mówił do siebie, był nienaturalnie głośny. Ich spojrzenia się spotkały, a Viktor przez chwilę rozważał bezceremonialną ucieczkę. Lecz Jayce uśmiechnął się w ten swój idiotyczny sposób i pomachał w jego stronę… I nagle Viktor szedł już w jego stronę. – Co ty tu robisz?
Tak jak zawsze na powitanie, Jayce objął go ramieniem i ścisnął nieco zbyt mocno, jakby naprawdę ucieszył się tym spotkaniem. Viktor uciszył w sobie rozmyślania, skąd ten człowiek miał tyle energii, i nakazał sobie profesjonalizm.
– Heimerdinger i człowiek od szczura się pokłócili i… – zaczął niepewnie, a Jayce zamrugał, jakby nic nie rozumiał. – Wiesz co, nieważne. To długa historia, później ci powiem. – Westchnął, unosząc w górę worek. – Nadrabiam zapasy Heimerdingera. Już skończyłem, tak właściwie, więc nie będę ci przeszkadzał i już…
– Jakie przeszkadzał? Viktorze, jesteś dla mnie zbawieniem. – Jayce złapał go za ramiona, nie pozwalając mu odejść. – Chodzę za nią od rana – wymamrotał konspiracyjnym szeptem, wskazując gdzieś za siebie – i tylko słucham, jak każda kolejna rzecz nie jest tą idealną. W dodatku każe mi wybierać, co jej dziewczynie się bardziej spodoba, jakbym naprawdę miał jakiekolwiek wyczucie w tych sprawach! Rozumiesz? Mnie jako porada dotycząca prezentu!
Viktor mógł zrozumieć jego tok rozumowania, zwłaszcza, że Jayce był dość praktycznym człowiekiem. Gdyby komuś miał coś podarować, zapewne zapytałby się, czego ta osoba potrzebuje, i tego by oczekiwał od innych. Viktor nie zdziwiłby się, gdyby pojęcie prezentu niespodzianki nie miało dla niego żadnego sensu.
– Nie moja wina, że jesteście takimi samymi idiotami i wszystkie głupie gadżety, które lubisz ty, podobają się też jej – odezwał się wcześniejszy, damski głos i za Jaycem nagle pojawiła się na oko młodsza o kilka lat dziewczyna, łapiąc go za ramię. – Gdyby w twarz mi rodzice nie pluli na temat tego jaki jesteś genialni, uznałabym, że dzielicie z nią jedną i tę samą szarą komórkę.
– Cait… – Jayce wywrócił oczami, strzepując jej dłoń. – Może idź przeglądać kolejne głupie gadżety , dobra?
– Nie mogę, ponieważ mój pomocnik jak zawsze jest oblegany przez fanki, a jego ego nie pozwala mu po prostu odejść bez pokazania swojej świetności – prychnęła.
Słuchając dziewczyny, Viktor natychmiast stwierdził, że Jayce powinien mieć więcej takich ludzi w swoim życiu. On sam nie czuł się kimś odpowiednim do prawieniu Jayce'owi morałów, ale prawdą było, że czasami przydałoby mu się nieco więcej pokory. Nie łatwo było w pojedynkę utemperować jego apetyt na pochwały.
Szczególnie, jeśli chodziło o ludzi z uczelni, którzy widzieli jego dobre oceny oraz przystojną twarz i natychmiast go podziwiali, zapełniając jego podatne na komplementy poczucie własnej wartości.
– Z całym szacunkiem – odezwał się Viktor – lecz myślę, że daleko mi do jego fanki .
– Ach tak? – Niemal ukryła zdziwienie, kiedy spojrzała na niego po raz pierwszy. – Więc dlaczego zaczepiasz go w biały dzień, kiedy jest wyraźnie zajęty? – Zlustrowała go od góry do dołu, zakładając ręce na piersi.
– To on zaczepił mnie. – Viktor uniósł brew, lekko rozbawiony jej postawą.
– Dlaczego? – Spojrzała na Jayce’a. – Nie masz znajomych poza akademią, a ich unikasz jak ognia. Kim on jest?
– Cóż, gdybyś mnie słuchała wiedziałbyś, że ci o nim wspominałem – mruknął Jayce i jak na zawołanie wrogość dziewczyny zmieniła się w ciekawość. Przekręciła głowę w bok, kiwając zachęcająco. – To Viktor, mój partner w najnowszym projekcie.
– Myślałam, że nie lubisz pracować z kimś.
Jayce odwrócił wzrok, ni to z irytacji, ni to z zawstydzenia.
– Viktor jest wyjątkiem, dobra? Nie jest idiotą jak wszyscy inni.
– Hm. – Caitlyn milczała przez chwilę. – Niech będzie. – Odwróciła się do Viktora. – Wybacz, że nazwałam cię jego fanem, to musiało być uwłaczające. Po prostu jestem dzisiaj w lekkim stresie… Ale to chyba nie jest żadna wymówka, na coś tak okropnego…
– Hej! – Oburzył się Jayce, piorunując ją wzrokiem, na co ta odpowiedziała cwaniackim uśmieszkiem.
Widząc ich, Viktorowi przypomniało to relację dokuczającego sobie rodzeństwa. Dogrycinki, obelgi… Ale ostatecznie i tak patrzyli na siebie z tak wielkim zaufaniem, że Viktor mógł jedynie o nim marzyć. Znał tylko jedną podobną, niezniszczalną parę.
Kiedy ucichł cichy śmiech, zapadła między nimi niezręczna cisza. Viktor znowu chciał się wycofać, a Jayce znowu mu na to nie pozwolił, mówiąc:
– Um, a to jest Caitlyn, chyba kiedyś o niej wspomniałem, ale pewnie nie z imienia. – Zastanowił się. – Ee… Możesz kojarzyć jej mamę, jest radczynią.
Viktor zamrugał, a rysy twarzy Caitlyn stały się dla niego niesamowicie znajome. Niezłomna postawa, wyzywające spojrzenie… Och tak, Heimerdinger opowiadał o nich wiele razy.
– Radczyni Kiramman? – Caitlyn skinęła niechętnie głową. – Przykro mi – powiedział bezbarwnie. – Bycie córką radczyni pewnie jest irytujące.
– Tylko trochę. – Wyminęła Jayce'a, ujawniając się w pełnej krasie. – Ludzie czasami chcą wkupić się w moje łaski, myśląc, że posiadam na nią realny wpływ, ale to wszystko. Jest tylko czasem... zajęta. – Spuściła wzrok.
– Czasem? – parsknął Jayce. – Czy nie mówiłaś wcześniej, jak rano została gdzieś wezwana? W dzień, kiedy w teorii ma wolne?
– To tylko formalność, tak naprawdę w pracy jest bez przerwy – westchnęła.
– Chodziło o radę – wtrącił Viktor. – Heimerdinger też na nią poszedł.
– Tak wcześnie? Dlaczego to takie pilne?
Viktor wzruszył ramionami na Jayce’a. Przestąpił z nogi na nogę, czując lekki ból w kolanie.
– Ponoć będą chcieli ustanowić wyższe podatki, by móc ulepszyć miasto. Jeszcze coś w aspekcie akademii i… – Skrzywił się, wewnętrznie życząc jak najgorzej kolesiowi od szczurów. Jayce spojrzał na niego pytająco, ale tylko pokręcił głową.
– To są poboczne tematy – powiedziała z pewnością w głosie Caitlyn. – Matka mówiła, że to Medarda już wcześniej mówiła o zwołaniu rady na temat Dolnego Miasta, a reszta spraw zapewne jest tam tylko na doczepkę.
Jeśli wcześniej Jayce wyglądał idiotycznie, teraz się to nie poprawiło, kiedy jak echo powtórzył:
– Dolnego… Miasta?
Viktor wyuczonym ruchem uderzył go lekko laską w plecy, zyskując zduszone westchnienie. Podziałało jak zawsze – Jayce natychmiast się prostował i wydawało się, że odzyskiwał rozsądne myślenie. Wyszkolony przez Viktora, jakby w ogóle nie był tego świadom.
Ledwo zauważył zaciekawione spojrzenie Caitlyn, pytając:
– Wiesz, w jakim aspekcie zamierzają to przedyskutować?
Dziewczyna powoli oderwała wzrok od Jayce'a i zwróciła się do Viktora.
– Myślę, że coś na temat relacji Piltover z Zaun. Ciężko stwierdzić, czy dla poprawy, czy zerwania stosunków między nami. Moim zdaniem, nie ma co mieszać się bardziej w tę politykę. Jest dobrze jak jest, a Zaun i tak jest zbyt uparte, by z nami kooperować. Nie, żebym tego nie chciała, by to wyszło ale… to wydaje się zbyt piękne.
Jako ktoś, kto wiedział jak wyglądało życie w Zaun, Viktor mógł tylko częściowo się z nią zgodzić. Zaun może i było oporne przed współpracą, ale spowodowane to było wieloletnią nędzą, wywołaną między innymi przez Piltover, które wykorzystywało Zaunitów jako tanią siłę roboczą. A to był jedyny typ współpracy, jacy górniacy zazwyczaj mieli w głowie.
– Mówiła coś jeszcze? – dopytywał.
– Nie bardzo… – Pokręciła głową. – Raczej dowiemy się już po radzie, a ta może trwać kilka dni. A zanim ogłoszą to miastu, to miną pewnie tygodnie.
– Matka mówi ci o wynikach rad? – zapytał bez ogródek, bo wydawało się to zbędne.
Zignorował zdziwione mruknięcie w tle i skupił się na Caitlyn, która uniosła podejrzliwie brwi.
– Jasne, że tak. A co?
– Jestem ciekaw dzisiejszych obrad. Mogłabyś… - Zastanowił się przez chwilę. – Zdradzić mi je poprzez Jayce'a?
– Dlaczego? – zapytał nagle mężczyzna, przypominając o swojej obecności.
– Przecież i tak nie mam komu o tym powiedzieć. – To było kłamstwo, ale tylko jeśli brał pod uwagę ludzi z Zaun, na których bezpośrednio by to oddziaływało.
– Nie . W znaczeniu: dlaczego tak bardzo chcesz wiedzieć?
Viktor przybrał swoją najbardziej niewinny minę – tę, której wiedział, że Jayce nigdy nie mógł się oprzeć. Wystarczyło, że zamrugał kilkakrotnie, jakby niczego nie rozumiał, a ten zawsze mu ulegał – w sporze, zwykłej konwersacji czy jakimkolwiek innym aspekcie.
– Oh, nie mówiłem ci?
– Czego mi nie mówiłeś? – Szczęka Jayce'a zacisnęła się, a jego głos zabrzmiał słabo.
– Pochodzę z Zaun, Jayce. – Przekręcił głowę w bok, a jego uwadze nie umknęło drgnienie Caitlyn. – Więc to jasne, że chcę wiedzieć, jakie Piltover ma w stosunku do mojego miasta plany.
Spojrzał na niego w oczekiwaniu na… reakcję? Przez tak długi czas był już w Piltover, że rzadko kiedy miał okazję zdradzić komuś swoje prawdziwe pochodzenie. Z kolei ich relacja z Jaycem od początku obracała się wokół nauki i badań – ich przeszłość ani prywata nie miały żadnego znaczenia.
Tylko… Co jeśli miały? Co jeśli Jayce okazałby się przeciwnikiem wszystkiego, co z Zaun związane? Jak Viktor powinien wtedy postąpić? Nie pozwoliłby sobie na bycie poniżanym, lecz Jayce nie był przecież takim człowiekiem, prawda?
Jego nagłym obawom nie pomogła napięta atmosfera, ani obecność w ogóle nie związanej z tym wszystkim Caitlyn.
Jayce milczał tak długo, że Viktor poczuł ciężar na piersi. Nigdy nie uważał siebie za osobę, która przejmuje się opinią innych. Spojrzenia ludzi przez jego laskę go irytowały, ale nigdy nie raniły. Nie wstydził się także swojego pochodzenia, chociaż nie zwykł się nim afiszować.
A mimo to, nagle bardzo przejmował się tym, co pomyślał o tym Jayce. Zaś jego reakcja wywołała w nim coś na wzór… smutku.
– Czy to coś zmienia? – zapytał, a jego głos zdawał się odległy. Jayce spojrzał na niego jak na ducha, jakby wyrywając się z innej rzeczywistości.
– C–co? Jasne, że nie! Po prostu jestem zaskoczony, to wszystko. Nigdy bym nie– Auć! – Jęknął, kiedy Caitlyn mało dyskretnie nadepnęła mu na nogę. – Co jest?
– Nie chcę przerywać tej ciekawej rozmowy, ale nadal nie wybraliśmy prezentu – powiedziała, niszcząc to dziwne napięcie.
– Mhm, jasne… – Jęknął Jayce, po czym zapytał Viktora niepewnie: – Widzimy się… jutro?
Wciąż nie do końca rozumiejąc jego reakcję, Viktor skinął lekko głową. Nie wiedział, jak ma interpretować jego stanowisko wobec Zaun, lecz przypuszczał, że mogło być o wiele gorzej.
Odruchowo spróbował schować rękę do kieszeni, w czym przeszkodził mu worek zakupów.
– Ach, tak – odparł niezręcznie. – Wpadłem na nowy trop. Myślę, że uznasz go za ciekawy.
Jayce skinął głową i wydawało się, że nie zarejestrował w pełni, co właśnie usłyszał. Normalnie natychmiast ucieszyłby się nowym konceptem, ale teraz tylko spojrzał gdzieś w bok, pogrążając się w zamyśleniu.
Caitlyn skwitowała scenę przed sobą prychnięciem. Pociągnęła lekko Jayce'a, a ten bezwiednie przechylił się w jej stronę i natychmiast skrzywił.
– Moje kondolencje – rzuciła przez ramię. – Jeśli zawsze jest taki przy tobie, to pracowanie z nim musi być męką
Viktor zamrugał.
– Nie bardzo, tak właściwie – odparł powoli, w tym samym czasie, kiedy Jayce jęknął:
– Cait!
Dziewczyna ostatni raz zmierzyła Viktora wzrokiem.
– Skoro tak mówisz… – Wzruszyła ramionami, po czym zacisnęła dłoń na ramieniu Jayce'a i zaciągnęła do kolejnego stoiska, ignorując jego narzekania.
Ostatecznie i tak rozstali się w niezręcznej ciszy, ale z jakiegoś powodu Viktor nie czuł się przez to tak paskudnie jak zazwyczaj.
***
Nie spotkali się kolejnego dnia, ani przez kilka kolejnych. Nagły natłok pracy zarówno od Heimerdingera, jak i studiów Jayce'a spowodował, że z ich stanem zmęczenia niebezpiecznym by było pracować ostrymi, żarzącymi się lub promieniującym przedmiotami. Spowodowało to najdłuższą od początku ich współpracy przerwę i Viktor musiał przyznać, że czuł się z tym źle.
Przyzwyczaił się do Jayce’a – jego dotyku, idiotycznych poglądów i poskramiającej naiwności. Nigdy wcześniej nie pozwalał sobie na przywiązanie do jakiegoś człowieka poza ludźmi z Zaun, lecz…
Z Jaycem było to takie proste. Tak łatwo było stworzyć z nim komfortową rutynę, że gdy została przerwana, Viktor zaczął czuć w kościach niepokój.
Nie powiedziałby tego nikomu, ale kiedy niecały tydzień później nareszcie udało im się spotkać, na nowo poczuł się dobrze .
Ku jego głębokiej konsternacji, początek był niezręczny. Zaburzenie rutyny spowodowało zupełny rozpad, przez który nie mieli pojęcia co powiedzieć do siebie, kiedy Viktor stanął w drzwiach.
– Cześć – odezwał się, gdy Jayce przez dłuższy czas gapił się na niego w bezruchu.
– H… hej…
– Wpuścisz mnie? – Przekręcił głowę w bok, na co Jayce nieprzytomnie zrobił mu miejsce w przedpokoju. – Wszystko w porządku?
– T–tak, jestem jeszcze tylko trochę zmęczony po tych wszystkich pracach na wykłady – odparł Jayce nieco zbyt szybko. Viktor uniósł brew.
– Ale jesteś przytomny?
– Um… – Zmarszczył brwi, wypuszczając z ust krótkie parsknięcie, a jego oczy stały się bardziej świadome. – Nie widać? – Wskazał na swoją sylwetkę.
– To dobrze. – Viktor przeszedł do wnętrza mieszkania, a Jayce posłusznie podążył za nim. – Bo będziemy tu siedzieć co najmniej kilka godzin. Mamy wiele do zrobienia.
– Masz na myśli…
Umilkł, kiedy Viktor pokazał w jego stronę dłoń, w której trzymał coś między palcami. Podszedł bliżej, spodziewając się zobaczyć sztabkę złota. Tak też było – lecz nie w oczekiwanej postaci.
– Czy to… – Jego oczy się zaświeciły. – Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałeś? Cholera, to miałeś na myśli ostatnim razem? Tyle czasu straciliśmy! W jaki sposób wywołałeś bielenie? Gdybym wiedział nawet nie myślałbym o studiach tylko… Cholera, my naprawdę…
– Właśnie dlatego ci nie powiedziałem. – Viktor pozwolił mu przyjrzeć się metalowi bliżej. – Jesteś nieodpowiedzialny i nie umiesz dysponować swoim czasem.
– Hej!
– Przeprowadziłem kilka pobieżnych testów, ale nic nazbyt poważnego. Zebrałem wnioski dotyczące powstawania tego, ale przez to, że u ciebie zostały zczernione próbki, nie mogłem sprawdzić, czy zareagują tak samo jak te czyste. – Zaczął przechadzać się po pokoju, stukając laską o podłogę. – Skupiłem się głównie na konkretnych parametrach, między innymi na piętnaście gram złota najlepszą ilością było…
– Poczekaj – Jayce skorzystał z milisekundy, kiedy Viktor musiał zaczerpnąć powietrza. – Czyli jak właściwie wywołałeś reakcję?
Viktor spiorunował go wzrokiem, raptownie stając w miejscu.
– Cierpliwości, zaraz do tego dojdę – powiedział powoli, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Zastanowił się przez chwilę. – Swoją drogą, pamiętasz kolesia, który wygrał Wystawę dzięki głosom publiczności? – Jayce niepewnie skinął głową. – Heimerdinger wyrzucił go z uczelni.
– Co? Czy to jest w ogóle…
– Powiedziałem: nie przerywaj mi, proszę.
Jayce zacisnął usta w cienką linię, prostując się. Usiadł na kanapie, szykując się na długi wywód, i poklepał miejsce obok siebie. Viktor pokręcił głową lekceważąco.
– Na czym to ja…
– Na parametrach złota z… czymś – odparł, jakby odpowiadał na pytanie na lekcji, i natychmiast się zreflektował. – Um, wybacz. Kontynuuj.
Viktor machnął ręką i zaczął opowiadać.
Z każdym kolejnym jego słowem wydawało się, że ich rytm do nich wraca. Jayce bez ogródek zadawał pytania, otwarcie myśląc o alternatywnych rozwiązaniach. Był zdziwiony na wieść, że zwykły sód okazał się tak przełomowy, a zarazem powiedział Viktorowi, że czuł to rozwiązanie w kościach.
– I nie mów mi nawet, z ilu procent sodu składają się ludzkie kości, błagam – dodał błagalnie na co Viktor parsknął cicho.
Podczas gdy poziomy ich wiedzy na temat fizyki i chemii były na równi z kilkoma wyjątkami, Viktor od zawsze przeważał nad Jaycem swoją wiedzą na temat biologii ludzkiego ciała. Na przestrzeni dni odnajdywał wiele przyjemności w wytykaniu swojej przewagi Jayce’owi – nie dlatego, że czuł potrzebę chwalenia się, lecz dlatego, że tak bardzo frustrowało to jego partnera.
– Z niewielu, ale znajduje się w nich około czterdziestu procent zawartości całego organizmu. Chociaż jeśli naprawdę czujesz go w kościach to…
– Viktor – jęknął, rzucając w niego pierwszą z brzegu bryłką.
Rzucanie głupich żartów było jedną z kolejnych rzeczy, które przy Jaycie przychodziły mu aż za łatwo.
Kontynuował swój wywód, który w pewnym momencie przeniósł na tablicę kredową, notując na niej odpowiednie reakcję i potencjalne ich produkty. Przyjemny odgłos pisania kredą wprowadził go w trans – zupełnie bez myślenia przywoływał całą swoją wiedzę, a jego ręką ruszała się samoistnie.
Na końcu skwitował wszystko założeniami, jak dane reakcje będą wyglądały w Jaju Filozoficznym. Odwrócił się z powrotem do Jayce'a, który tępo patrzył się w tablicę. Lub tak myślał Viktor, zanim nie poruszył się, a oczy Jayce'a powędrowały tuż za nim.
– Słuchałeś mnie?
– Każde słowo – nadeszła od razu odpowiedź. – I… łał…
– “Łał”? – Viktor położył dłoń na biodrze. – Co to ma oznaczać?
– Dlaczego częściej nie tłumaczysz mi rzeczy? Gdyby moi wykładowcy umieli mówić choć w połowie tak dobrze jak ty i mieli równie dobry głos, to może nie miałbym ochoty zasypiać na ich wykładach. Cholera. – Oparł się dłonią o blat. – Mógłbyś mi opowiadać o architekturze akademii, a ja bym cię wysłuchał.
– Może zostawmy ten temat na następny raz? – podsunął, udając, że nie usłyszał wzmianki o swoim dobrym głosie.
– Tak, tak. Jasne… Um, a więc w temacie bielenia… – wymamrotał tylko po to, by po chwili znów zagapić się na Viktora. Gwałtownie pokręcił głową, wyrywając się z zamyślenia. – Wybacz, trochę się zmęczyłem tym siedzeniem.
– Przecież nie zajęło mi to tak… – Viktor przelotnie spojrzał na zegar, który wskazywał godzinę po północy. Zamrugał. – Hm, być może lepiej będzie jutro zająć się…
– Chyba żartujesz. – Jayce wstał, przeciągając się. – Nie mów mi, że trochę zmęczenia powstrzyma cię przed przetestowaniem czegoś takiego.
– To ty jesteś zmęczony
– Ugh, nie przejmuj się mną. – Wziął do ręki jedną ze zbielonych próbek. Obszedł stół i stanął tak blisko, że ich ramiona stykały się ze sobą. – Po prostu… w końcu wypróbujmy to, dobrze?
Viktor mimowolnie pomyślał, że wbrew wszelkiemu rozsądkowi, brakowało mu tego dotyku i wzroku skupionego tylko na nim. Ot co – przelotna myśl, która nie pozwoliła mu odmówić Jayce'owi.
– Tylko nie waż się jutro narzekać, że wszystko cię boli – mruknął.
Eksperymenty związane z tworzeniem Kamienia były za drugim razem niemal identyczne, jak za pierwszym, a jednak nie traciły magii całego procesu. Viktor mógłby zajmować się tym całe wieki, a i tak zawsze znalazłby drobną zmianę w strukturze złota, której wcześniej nie zauważył. Mógłby słuchać cichego nucenia Jayce'a i nigdy nie mieć tego dojść.
Mógłby pracować nad tym wieczność, a i tak by było warto. Cel był szczytny, lecz to droga fascynowała naukowców najbardziej. Czasem tak mocno, że wielu traciło sens w momencie jej ukończenia, śniąc tylko o tym, by na nią powrócić.
Użycie reakcji z sodem na świeżym złocie w Jaju Filozoficznym zadziałało, wzbudzając nadzieję. Lecz dopiero gdy czerń na powłoce zmieniła się w białą, rozpoczęła się prawdziwa ekscytacja.
Podział obowiązków był ten sam – Viktor analizował wnętrze każdej bryłki, to jak głęboko została pokryta i jak zmieniła się jej struktura. Jayce z kolei skupiał się na zewnętrznej skorupie, sprawdzając jej wytrzymałość, właściwości i różnicę między pozostałymi obiektami.
To była idealna rutyna, naturalna integracja. Coś pierwotnego, z czym Viktor miał styczność pierwszy raz i to dzięki Jayce'owi.
Wszystko było takie jak w poprzednie dni, a jednak zupełnie nowe. Viktor miał wrażenie, że ogarnia go uczucie Deja Vu, kiedy krzesło na drugim końcu pokoju zaskrzypiało, a reszta odgłosów pracy ucichła.
Jayce stał z nim przez minutę zanim się odezwał. Nie dotknął go, ani nie nachylił się nad Viktorem, lecz jego obecność była blisko.
– Zastanawiałem się…
Wreszcie , pomyślał Viktor. Nadszedł czas konfrontacji na którą nie wiedział, że czekał z takim wyczekiwaniem.
– Nie… nie chciałbym zmuszać cię do…
– Po prostu się zapytaj, Jayce.
Kolejne sekundy ciszy, podczas których Viktor odłożył narzędzia i powoli odwrócił się do mężczyzny. Ich spojrzenia się skrzyżowały – jedno wciąż pochłonięte pracą, drugie zajęte już własnymi rozterkami.
Kiedy Jayce przemówił, jego głos wydawał się mały .
– Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jesteś z Zaun? Co zrobiłem, że myślałeś, że nie mógłbyś…
– Myślałem, że to bez znaczenia – odparł chłodno, kiedy ogarnęły go irracjonalne obawy. Warga Jayce'a drgnęła niekontrolowanie.
– Bo jest bez znaczenia! O to chodzi. Dlaczego… dlaczego pomyślałeś, że to coś zmieni? Co zrobiłem, że…
– Nie chodzi o ciebie, Jayce, tylko o społeczeństwo – westchnął. – Lepiej, z góry stwierdzić najgorsze, szczególnie, gdy jest bardziej prawdopodobne.
– Nie jestem społeczeństwem ! J-ja… – Zrobił krok w tył, chowając twarz w dłoniach. – Cholera, jestem jak wszyscy. Chcąc wyciągnąć z ciebie coś, mimo że nigdy nie wyraziłeś na to chęci i…
– Co próbujesz ze mnie wyciągnąć? – zapytał ze szczerą ciekawością.
Nie wiedział, jak uspokoić drugiego człowieka ani go wesprzeć, ale to był Jayce. Z nim było inaczej. Na niego działały nie uspokajające słowa, a szczerość.
– Cokolwiek! O twoim życiu poza nauką… O tobie samym. I ja… Chcę tego, a nawet nie wiedziałem, że pochodzisz z Dolnego Miasta. Chyba… Chyba myślałem, że…
– Co myślałeś? – Viktor podszedł bliżej niego. Jayce spojrzał na niego nieśmiało.
– Nie wiem. Że… Że to jest coś, co byś mi powiedział – wymamrotał niemal szeptem.
– Zazwyczaj nie afiszuję się swoim pochodzeniem, bo nie uważam tego za kluczową sprawę – powiedział, bo chociaż Zaun wykuło jego charakter, to nie chciał być kojarzony tylko z tym jednym miejscem przez resztę swojego życia. – Nie myślałem, że chciałbyś to wiedzieć. To błahostka.
Jayce odwrócił wzrok i Viktor natychmiast wiedział, że zaczyna szukać drogi ucieczki. Był jak dzikie zwierzę, spłoszone jednym nieodpowiednim ruchem.
Viktora nie obchodziło, gdy jego prawda raniła innych. Ale Jayce był inny, dlatego wyraz jego twarzy złagodniał, a głos ocieplił.
– Ale to dla ciebie ważne, co? Nie chodzi o wcale o Zaun.
Z momentem wypowiedzenia tych słów, odkrył właśnie tę prawdę. Jego obawa, że mogło chodzić o Zaun była głupia. Jayce był jak otwarta księga, a jednak jedna głupia obawa sprawiła, że Viktor zupełnie źle go odczytał.
Lecz teraz – gdy ciało Jayce'a drgnęło, jakby w oczekiwaniu – wiedział, że zrobił to dobrze. To była oczywistość.
– Tak wiele opowiadam ci o sobie, ale ty nigdy nie…
– Nie myślałem, że to ma dla ciebie takie znaczenie – powtórzył, co zabrzmiało jak żałosna próba obronienia się.
– Ja też nie! – wykrzyknął nagle Jayce, załamując ręce. – Nie byłem tego świadom. Że nigdy nie mówisz nic o sobie, że nigdy nie wyraziłem chęci dowiedzenia się więcej, ciągle gadając o sobie.
Jayce bez wątpienia miał problemy ze swoim wysokim, delikatnym jak piórko ego, ale w tej chwili przesadzał. Często pytał się Viktora o różne rzeczy, a ten zwyczajnie zbywał go i nie odpowiadał. To nie była kwestia egoizmu Jayce'a, ani nawet powściągliwości Viktora.
To nawet nie był zbyt wielki problem, jeśli pomyśleć o tym bez bagażu emocjonalnego.
– Przepraszam – dodał Jayce, wzdychając – że się tak uniosłem. Po prostu patrzyłem na ciebie i… i…
Viktor znalazł się między rozpaczą a euforią – żalem a ekstazą – kiedy Jayce powiedział najdziwniejszą, najbardziej nierealną rzecz, którą kiedykolwiek usłyszał:
– I zadałem sobie pytanie, czy zawsze będę cię miał tak… daleko.
I w tej chwili wyglądał jak człowiek .
Nie był pewnym siebie naukowcem, który ani przez chwilę nie przestawał wierzyć w możliwość stworzenia Kamienia Filozoficznego. Nie był podziwianą na uczelni personą, słynącą z błyskotliwego umysłu i przychylności wykładowców.
Nie uśmiechał się w ten sztuczny, nienaturalny sposób. Nie unosił wysoko piersi. Nie był pewny siebie.
Był smutny, może nawet zrozpaczony i przestraszony, a to wszystko z powodu Viktora.
Czego się bał? Złości Viktora, odrzucenia? Rozpaczał przez niego czy przez wyimaginowany problem? Ile było prawdy między jego wyobrażeniem a prawdą? Jak bardzo Viktor przyczynił się do powstania błędnego przekonania, że Jayce nie był dla niego na tyle ważny, by powiedzieć mu coś o sobie?
Nigdy nie czuł potrzeby zwierzenia się. Ale Jayce był inny, a dla swojego partnera był w stanie robić pewne wyjątki. Żeby zbudować więź, której tak pragnął Talis.
Jedno serce to za mało, muszą dwa tego chcieć.
– Czego chciałbyś się dowiedzieć, Jayce?
Mężczyzna drgnął, patrząc na Viktora z niedowierzaniem.
– Nie wiem nic o twojej rodzinie, ani bliskich, ani życiu poza uczelnią…– odparł jednym tchem.
– Oboje moi rodzice zginęli niedługo po mojej przeprowadzce do Piltover – powiedział, nie czując już dawnego żalu. – Zatrucie Szarością sprzed wielu lat dało się we znaki.
– Przykro mi – odparł Jayce cicho jak szum wiatru.
– W Zaun ludzie giną z wiele brutalniejszych powodów. Oni mieli niemalże… szczęście. Nigdy nie byłem z nimi zbyt blisko. – Wzruszył ramionami, bo miał wrażenie, że Jayce bardziej się przejmuje losem jego rodziców niż on sam kiedykolwiek. – Mój ojciec poświęcił życie pracy, by wyżywić rodzinę, a matka nigdy się z tym nie pogodziła. Była zgorzkniała i zawsze wydawało mi się, że tylko czeka na moje odchowanie, by mogli odejść w spokoju.
Jayce milczał i może to i lepiej. Viktor miał wrażenie, że ten ledwo powstrzymuje się przed kondolencjami i słowami wsparcia – wiedząc już, że dla Zaunity nie miały one wielkiego znaczenia, a etykieta była niepotrzebna. Był mu za to wdzięczny.
– Też wiem niewiele o twojej rodzinie – dodał zachęcająco.
Jayce zamrugał, patrząc mu prosto w oczy.
– To jest… Viktorze, znasz najbardziej kluczową część mojego życia. To, co przeżyłem z mamą, jest największym skupiskiem informacji. – Zaśmiał się słabo.
– A co z twoim ojcem? Jakieś rodzeństwo? – zapytał łagodnie. Jayce głośno przełknął ślinę.
– Cóż, mój ojciec zmarł wiele lat temu przez wypadek w kuźni. Ledwo go pamiętam. Mój ród jest obszerny, ale z nikim nie utrzymuję szczególnie bliskiego kontaktu z wyjątkiem mamy. – Zagapił się na ścianę. – Żadnego rodzeństwa, kilka kuzynów, ale nawet nie pamiętam ich imion.
– Jak to się stało, że Kirammanowie zaczęli cię sponsorować?
– Hej! To ja powinienem zadawać pytania!
– Jeśli mamy się poznać, to musi to działać w dwie strony. – Uniósł brew, na co Jayce przewrócił oczami.
– Okej, dobrze. Ale czy… mógłbym najpierw ja… – Spojrzał na Viktora z nadzieją i patrzył tak długo, aż ten nie skapitulował, kiwając głową. – Więc, um… – Zawahał się. – Powiedz więcej o swoim życiu w Zaun. Skoro twoi rodzice nie żyją, to kogo tam odwiedzasz? I jak… jak zaniedbane dziecko mogło stać się kimś takim jak ty?
– Mam w Zaun starych znajomych, którzy pomogli mi w dostaniu się do Akademii – odparł. – Wspierali mnie w najgorszych czasach i lubię do nich wracać, by pokazać, że o nich nie zapomniałem. W kwestii zaniedbanego dziecka… Miałem przyjaciółkę, której rodzice się mną zajmowali. Tak właściwie wciąż mam. Nazywa się Sky, możliwe, że…
– Sky Young?! – Jayce wytrzeszczył oczy. – Dziewczyna od wszystkich wydarzeń i od wszystkich wykładów jakie są możliwe?
Viktor uśmiechnął się. Wyglądało na to, że nie tylko w jego własnej głowie Sky słynęła ze swojej nadgorliwości i ciężkiej pracy.
– Tak, właśnie ona.
– Nie miałem pojęcia, że jest z Zaun.
– Skąd miałbyś wiedzieć? To nie tak, że nosimy plakietki z podpisem naszego pochodzenia – parsknął. – Górniacy często uważają nas za gorszych i nawet nie biorą pod uwagę, że ktoś zadbany i dobrze wykształcony może pochodzić z Dołu. Zazwyczaj zdradzamy się tylko drobnymi manierami, nawykami, nabytymi w miejscu narodzenia, których nie da się pozbyć. Wy byście ich nie dostrzegli.
Choć ten jeden raz Jayce powstrzymal się przed wygłoszeniem wielkodusznej tyrady na temat niesprawiedliwości na świecie. Zamiast tego, oświadczył:
– Chcę poznać tę Sky. Jako twoją przyjaciółkę, nie dziewczynę od wszystkiego.
Viktor westchnął.
– Jeśli bardzo tego chcesz. To jej ojciec po raz pierwszy wzbudził we mnie ciekawość do wynalazków. Zbyt długa historia, by…
– Opowiedz. Proszę.
Viktor rozejrzał się po pokoju, który w głowie nazywał przezornym laboratorium. Zobaczył pozostawione w połowie pracy sztabki, wciąż podłączone Narzędzia oraz pustą kanapę w kącie.
– Najpierw posprzątajmy To wszystko. I tak dzisiaj już więcej niż zdziałamy – zakomenderował. – Masz coś do picia?
Jayce, jak na studenta przystało, miał mu do zaoferowania wodę z kranu lub piwo. Jedną, ostatnią puszkę, schowaną głęboko w lodówce, by – jak sam powiedział – ukryć ją przed Caitlyn. Zaproponował skoczyć do sklepu, by kupić coś lepszego, lecz Viktor go uprzedził.
– Nic nie będzie otwarte o tej porze – powiedział. – To wystarczy.
I dla wzmocnienia swoich słów, zabrał z rąk Jayce'a puszkę, otwierając ją. Wziął kilka łyków, po czym ją oddał. Skinął zachęcająco głową.
Jayce odwrócił wzrok, kiedy jego usta zetknęły się z wieczkiem puszki.
Usiedli na kanapie – jedynej części pokoju, w której nie walały się żadne odpady z badań ani inne niebezpieczne przedmioty. Była dosyć mała i noga Viktora co rusz ocierała się o udo Jayce'a. Na zmianę pili piwo, które nie było nawet bliskie upicia ich w najmniejszym stopniu, a Viktor zaczął pierwszy raz mówić o sobie tak wiele.
Opowiedział o ojcu Sky – żeglarzu, który wychodził do Piltover by podróżować po świecie i sprzedawać swoje łupy. Szybko przeszedł na emeryturę ze względu na ciężką kontuzję kolana – być może ten fakt tak bardzo zbliżył do niego Viktora.
Widział w tym mężczyźnie siebie, ale lepszego. Ojciec Sky mimo kontuzji nie przestał być silnym, dążącym do swoich celów bohaterem jego marzeń. Dawał Viktorowi nadzieję, że i on może taki być.
W utracie pełnej sprawności było jednak wiele goryczy. Viktor, jako osoba, która nigdy nie zaznała całkowitego komfortu, nie umiał wyobrazić sobie innego życia, nawet jeśli często o nim śnił. Ojciec Sky przeżywał ciężki czas przez kilka pierwszych miesięcy po utracie pracy i z tym Viktor nie miał mieć okazji się utożsamić.
Zaczął radzić sobie z tym dzięki tworzeniu modeli statków. Pamiętając każdy najważniejszy szczegół, budował miniaturowe wersje maszyn, które widział w portach w Piltover.
Viktor był nimi zafascynowany jak wszystkim, co robił ten człowiek. Fascynowały go łodzie.
Lecz to nie łodzie pokochał, a pchającą je siłę. Fizykę, która stała za żaglami, matematykę tkwiącą w kadłubie i chemię obecną w armatach.
To nauką stała się jego życiem. I o tym właśnie opowiedział Jayce'owi. Bo bez względu na to, ile lata temu poświęcił czasu na Kamień Filozoficzny, to ona była zawsze najważniejsza.
Być może dlatego był teraz w Piltover z laską, zamiast w Zaun w pełnym zdrowiu.
Dlatego był w Piltover, wracając do dawnego marzenia, które osiągnąć zamierzał nie dla siebie. Był w Piltover, siedząc ramię w ramię z Jaycem, kiedy ten patrzył na niego wielkimi oczami, opierając się ręką o wezgłowie kanapy.
Był w Piltover i czuł się, jakby z Jaycem przy boku naprawdę należał do tego miejsca.
– Dlaczego tak się na mnie patrzysz? – zapytał w pewnej chwili, kiedy opowieść się skończyła, a oboje trwali w ciszy już kilka minut.
Znowu? dodał w myślach.
– Już mówiłem, że… ciężko od ciebie oderwać wzrok – wymamrotał Jayce, jakby chodziło o pogodę. Viktor zachował kamienną minę, a przynajmniej miał nadzieję, że mu się to udało.
– Mówiłeś o tym, że lubisz mnie słuchać – mruknął.
– Mhm, to też. Twój akcent, to jak wymawiasz niektóre wyrazy… sprawia, że chcę cię słuchać bez końca.
Viktor uniósł brew czekając na zawstydzenia Jayce'a, które nigdy nie nadeszło. Pomyślał o tym, że nie powinien w to brnąć, nie powinien łaknąć komplementów, nie powinien ciągnąć Jayce'a za język, bo nie wiadomo było, co jeszcze powie, a jednak…
– Myślałem, że chodziło o sposób, w jaki tłumaczę. – Opadł na oparcie kanapy, a Jayce ani na sekundę nie odwrócił od niego wzroku.
– Jedno nie wyklucza drugiego.
– Wcześniej tego nie powiedziałeś – wytknął.
– Wcześniej bałem się, że się zezłościsz.
– Dlaczego miałbym być zły?
Chwila ciszy. Jayce wyglądał na pełnego zadumy i najspokojniejszego na całym świecie zarazem.
– Myślałem, że skoro nie powiedziałeś mi o Zaun, to to mógłbyś uznać za zbytnie spoufalanie się.
– Co się zmieniło? – Viktor sam nie zdawał sobie sprawy, kiedy zaczął pochylać się coraz niżej.
– Przypomniałem sobie, że jesteś naukowcem i niczym nie złoszczę cię bardziej, niż bezsensownym kłamstwem.
Zanim mógł się powstrzymać, Viktor odchylił głowę w tył i wybuchnął śmiechem. Najpierw niepewnie, a później już bez skrępowania, dołączył do niego Jayce. Ich ramiona ocierały się o siebie i było dobrze.
– Ale także – wykrztusił Jayce z uśmiechem – zrozumiałem, że nie odrzucisz mnie za szczerość. Że tobie mogę powiedzieć co myślę i… i nie odejdziesz.
– Tylko idiota by odszedł.
– Czasami myślę za wiele i wyobrażam sobie idiotyczne scenariusze. – Wyszczerzył się.
– Tak, umiem to stwierdzić.
Śmiali się cicho między sobą, kiedy któraś z dłoni z powrotem sięgnęła po piwo. Nie byli pijani, Viktor ledwo mógł poczuć w głowie mgłę. Alkohol jednak pozwolił na zrelaksowanie się i odpuszczenie choć na chwilę.
– Lubię, gdy jesteś ze mną szczery – powiedział, jakby dla niego samego było to zaskoczeniem.
– Tak, ja też.
– Nie mam nic przeciwko temu, by… by nasza relacja wychodziła nieco poza nasze badania.
– Nie masz? – zapytał Jayce jak echo, będąc bardzo blisko niego.
– Nie. – Pokręcił głową. – W końcu jesteśmy partnerami, prawda?
A kiedy odwrócił się, by na niego spojrzeć, Jayce już dawno przeszywało go własnym spojrzeniem.
– Jesteśmy.
***
Viktor nie przywiązywał zbytniej wagi do tego, co inni o nim mówili. Nie przejmował się trendami ani modą. Ledwo zauważał cudze spojrzenia, a sam rzadko kiedy patrzył znad swoich notatek na innych studentów.
Jayce zdawał się żyć innymi ludźmi. Choć temu zaprzeczał, zawsze puszył się na najmniejszy komplement. Nie mógł długo wytrzymać bez czyjejś aprobaty, a tym bardziej samych kontaktów międzyludzkich.
Viktor prowadził swoje notatki chaotycznie, ale zawsze wiedział, gdzie co się znajduje.
Jayce prowadził swoje notatki jeszcze chaotyczniej i zawsze prosił Viktora o pomoc w znalezieniu konkretnego fragmentu. Jak wcześniej radził sobie z tym bez niego, sam nie wiedział.
Viktor miał w sobie wiele podejrzliwości i dystansu do świata. Pozostawał ostrożny niezależnie od okazji i zawsze myślał dwa razy.
Jayce czasami nie myślał wcale i był najnaiwniejszą osobą, jaką Viktor poznał.
Viktor nie był przyzwyczajony do dotyku, bo w Zaun zwiastował on niebezpieczeństwo.
Jayce'a sposobem na pokazanie przywiązania był dotyk.
Viktor od zawsze chciał mieć zwierzę – przyjaciela na całe życie, które będzie go bezwzględnie kochać. Pies, rybka, kot, cokolwiek. Nigdy żadnego nie miał – nie licząc krótkiej więzi z dziwną istotą o imieniu Rio.
Jayce nigdy nie myślał o posiadaniu zwierzęcia. Ze studiami na głowie, a wcześniej ciągłej podróży, nawet nie przyszło mu to do głowy. Ale nie miał nic przeciwko im.
Viktor nie lubił wcześnie wstawać, a już od paru lat był do tego zmuszony i nigdy się nie przyzwyczaił. Najlepiej pracował późno w nocy.
Jayce był rannym ptaszkiem. Czym wcześniej wstał i czym mniej kawy wypił, tym lepiej prosperował.
Viktor miał skomplikowaną relację z rodzicami. Z jednej strony nie mógł ich winić za ich chorobę, lecz nic nie mógł poradzić na to, że to rodzina Sky oraz Vandera były mu bliższe od jego własnej. Z drugiej – to z ich inicjatywy dostał się do Akademii Piltover.
Nie było osoby, o której Jayce mówiłby z większym rozczuleniem jak o swojej mamie. Po śmierci jego ojca była najważniejszą osobą w jego życia, wspierała go i wiedziała o każdym fragmencie jego życia. Dlatego też tak trudno było mu ukrywać przed nią ich badania, nie chcąc wzbudzać jej nadziei. Od zawsze marzył o tym, by przyprowadzić do niej tą jedną, wyjątkową osobę.
Dłuższy kosmyk włosów Viktora często spadał mu na twarz, a kiedy zakładał go na ucho, robił zirytowaną minę, jakby wszystkich chciał pozabijać.
Jayce był tym, który mu o tym powiedział.
Viktor powiedział Jayce'owi o jego nawyku wystukiwania nogą nieregularnego rytmu, gdy był w głębokim skupieniu.
Jayce nie uwierzył i uznał to za pomówienia.
Viktor uwielbiał słodkie mleko.
Jayce zaproponował mu wziąć ostatni już łyk piwa.
Viktor, kiedy chciał, umiał zniszczyć kogoś doszczętnie.
Jayce słuchał z uśmiechem, jak opowiadał mu o tym, jak poparł Heimerdingera w sprawie usunięcia gościa od szczura, wytykając każdą jego niekompetencję.
Viktor nie pijał często alkoholu, ale zawsze wprawiało go ono w dobry humor.
Jayce lubił, gdy Viktor miał dobry humor.
Viktor zarzekał się, że wróci do siebie na piechotę i wciąż miał opory przed nocowaniem u Jayce'a.
Jayce odprowadził Viktora pod sama akademię i odszedł od niej dopiero po kilku minutach od zniknięcia mężczyzny.
Wrócił do mieszkania i zasnął na starej kanapie.
***
Jak Jayce nalegała, tak Viktor zrobił. W pewien sposób powoli zaczął wdrażać go do swojego życia poza badaniami. Ich rozmowy wciąż opierały się na ich wiedzy, lecz Jayce przestał mieć opory przed zadawaniem bardziej prywatnych pytań lub mówieniem o rzeczach spoza ich pracy.
Viktor znał już wielu znajomych Jayce'a – chociaż znajomi to było dużo powiedziane. Znał przelotnych ludzi pojawiających się w jego życiu, prosząc go o pomoc w jakimś zadaniu lub o notatki. Każda z tych osób wydawała się nie mieć dla niego szczególnego znaczenia.
Jedynym wyjątkiem była Caitlyn. Nieco młodsza dziewczyna, ale jego najlepsza przyjaciółka. Poznali się, jej rodzice zobaczyli w Jaycie potencjał – kilka lat temu na wystawie popisał się maszyną do wyrobu metali – i zaczęli go sponsorować.
Jeśli chodziło o Akademię, Viktor także miał tylko jedną prawdziwie bliską sobie osobę. I to ją Jayce tak bardzo chciał poznać jako pierwszą.
W tym celu razem z Viktorem poszli na wykład fizyki kwantowej, chociaż od dawna Viktor przestał już zawracać sobie głowę sporadycznymi wyprawami z tam Jaycem. Usiedli w miejscu ich ostatniego spotkania, tym razem Jayce wciśnięty niemal w ścianę, zaś Viktor rozglądający się leniwie.
Przyszła równo o tej samej godzinie, co zawsze. Przechodziła nieświadomie po schodach obok nich, kiedy Viktor pomachał w jej stronę.
– Sky.
Popatrzyła na niego, unosząc dłoń na powitanie, zdziwienie widoczne tylko przez sekundę. Na głowie miała zaplecione warkocze ozdobione złotymi klamrami, zaś koszula – patrząc na rozmiar – którą miała na sobie, nie należała nawet do niej.
Poszłaby dalej, gdyby nie ruch Viktora – przesunięcie się na środek ławki i poklepanie miejsca obok siebie.
Uniosła brew i spojrzała na niego kpiąco.
– A więc, udało ci się? – zapytała.
Powiem ci, kiedy się uda .
– Hm. Nie bardzo. Prawie. W pewien sposób tak – odparł. – Pomyślałem, że moglibyście się poznać. Umm… Jayce, to Sky. Przyjaźnimy się – powiedział, wskazując ich sobie nawzajem. – Sky, to Jayce. Pracujemy ze sobą i… – Odchrząknął. – Też się przyjaźnimy.
– Czy ja cię skądś kojarzę? – Położyła dłonie na biodrach, przyglądając się Jayce'owi, który wyjrzał zza pleców Viktora.
– Powinnaś. To ten koleś, z którym spędzam… dużo czasu – mruknął Viktor zaczepnie. – Mężczyłaś mnie o to, tak właściwie. W końcu masz szansę pomęczyć jego .
Sky zamrugała, po czym uśmiechnęła się.
– Chodziło mi o to, że jest dosyć znany w okolicy – parsknęła. – A więc to jest ten Jayce? Pracujesz z pupilkiem praktyczne każdego profesora w tej placówce?
– Nie każdego – wtrącił Jayce ze śmiechem. – Heimerdinger z niewiadomych przyczyn za mną nie przepada.
– Więc wziąłeś się za jego asystenta?
– Na to wygląda. I nie żałuję.
Sky zerknęła na Viktora, jakby szukając w jego spojrzeniu zaprzeczenia. Może stwierdzenia, że wcale nie są tak blisko, by pozwalać sobie na takie żarty. Viktor milczał, więc zwęziła oczy, zdumiona.
– Siadasz z nami?
– Hm. – Zerknęła w górę. – Cóż, moje koleżanki… Chyba przeżyją raz beze mnie.
Usiadła obok Viktora, szturchając go zaczepnie w ramię. Pochyliła się na blacie, a Jayce po drugiej stronie zrobił to samo.
Przez resztę czasu przed wykładem, a potem nieco po nim, dyskutowali między sobą z Viktorem pośrodku. Jayce miał umiejętność rozmawiania z ludźmi jak ze starym znajomym, olśniewania ich swoją błyskotliwością i rozumem.
Viktor mógł stwierdzić, że nawet odporna na takie rzeczy Sky zaczyna go lubić.
Pomyślał także, że to nie jest wcale takie złe uczucie: dzielić się z kimś tą stroną Jayce'. Być może to dlatego, że i Sky była mu bliska.
Lub dlatego, że przez cały czas Jayce trzymał dłoń na plecach Viktora, sprawiając wrażenie, jakby nawet rozmawiających ze Sky, myślał głównie o nim.
Kolejnym zetknięciem się z prywatą Viktora było zobaczenie jego miejsca pracy. Nie mieszkania Jayce'a, niekoniecznie też kwatery – chociaż Jayce nie miałby nic przeciwko temu – a głównego medium jego akademickich aktywności.
Laboratorium Heimerdingera. Wizyta tam miała przebiec w godzinach nieobecności naukowca, a Viktor i tak sporo ryzykował obalając się w trakcie godzin pracy, zaś Jayce nie przychodząc na początek jednego z wykładów.
Na widok zasobów Jayce stanął jak wryty i westchnął.
– Gdybyśmy mieli dostęp do czegoś takiego…
– Heimerdinger by na to nie pozwolił – mruknął Viktor.
– Myślisz… myślisz, że jeśli nie zdołamy stworzyć kamienia, ale przynajmniej udowodnimy mu, że to możliwe… gdyby uwierzyłby w nasze badania, pozwoliłby nam?
Viktor uśmiechnął się smutno.
– Nie wiem. Jego strach od zawsze przeważał nad rozsądkiem.
– A jednak to on jest głową rady. – Jayce zaczął przechadzać się po gabinecie. Co jakiś czas podnosił jakiś przedmiot i przyglądał mu się z bliska. Viktor kiwał głową, niby potwierdzenie Tak, to ja to stworzyłem, nie Heimerdinger .
– Co sugerujesz?
– Mógłby mieć rację. Jeśli jego sceptyczność poprowadziła go tak daleko…
– Skąd pomysł, że to, gdzie teraz jesteśmy, to daleko ? Sceptyczność Heimerdingera doprowadziła go tylko dotąd.
– Staram się spekulować. Mieć otwartą głowę – zaśmiał się cicho Jayce.
– Na poddanie się? – Viktor założył ramiona na piersi.
– Nie. – Jayce spojrzał na stos złota, a jego twarz rozświetliło zrozumienie. Przemieszał małe bryłki, jakby były skupiskiem zwykłych kamieni. – To, że biorę pod uwagę porażkę, nie znaczy, że się na nią godzę. Myślę tylko, czy Heimerdinger nie miałby trochę racji w… czymkolwiek, patrząc na jego doświadczenie.
Viktor podszedł do niego, przypominając sobie jak wiele już razy po skończeniu zadań od Heimerdingera zajmował się własnymi eksperymentami. Miał na to pozwolenie. Straciłby je, gdyby naukowiec wiedział, nad czym pracuję, ale jak na razie je miał.
Gdyby na co dzień mieli dostęp do tylu narzędzi, ich badania diametralnie by przyspieszyły. Zmniejszyłoby się ryzyko niebezpieczeństwa, poprawiła wydajność… Tyle, że Heimerdinger za nic w świecie by na to nie pozwolił.
Viktor go znał o wiele lepiej od Jayce'a. Szanował go, ale widział jego przywary. Rozumiał strach. Sam się przecież bał.
Nie rozumiał jednak, skąd te nagłe obawy w Jaycie.
– Do czego brniesz?
– Nie wiem. Mam wrażenie, że przez niepewność i powściągliwości tracimy tak wiele… – Zacisnął dłonie w pięści. – Jestem sfrustrowany bezczynnością. Tym, że nie robimy postępów.
– Udało nam się rozpocząć proces bielenia – zauważył.
– To niesamowite, prawda?
Viktor zamrugał, zupełnie nie rozumiejąc jego zachowania ani słów. Wydawało się, że Jayce także nie jest już niczego pewien.
– Viktorze, ja… – Pokręcił głową.
– Jayce.
– Nie… nie umiem, nie wiem jak… Nie wiem, dlaczego tak się czuję – wyszeptał. – Nie wiem, co to za uczucie. Odkąd wylądowałem w tamtej jaskini z mamą, marzyłem tylko o tym, by stworzyć kamień. By znowu… – Jego głos się załamał. – Viktorze, to jest całe moje życie. Nie wiem, czego się boję. Czy to w ogóle jest strach. Jestem… zmęczony. Nie rozumiem tego.
Viktor nie umiał przetłumaczyć mu jego uczuć kiedy sam ich nie rozumiał. Jego poszukiwania Kamienia nigdy wcześniej nie były tak obszerne, traktował je raczej jako głupią nadzieję na poprawienie się jego stanu.
Ale w Jaycie tkwiło coś więcej. Być może to nie był strach, nie obawa.
Viktor sam wiedział, jak łatwo było zostać przytłoczonym przez samą świadomość wielkości świata lub jakiejś idei.
– To normalne się tak czuć – powiedział cicho.
– Naprawdę? – Oczy Jayce'a były pełne rozpaczliwej nadziei.
– Tak. Uczucia są skomplikowane i… i nie musisz umieć ich nazwać, by były prawdziwe. Nie musisz ich ukrywać.
Viktor oddałby wiele, by ktoś wypowiedział te słowa jemu, kiedy był jeszcze skrzywdzonym dzieckiem. Zobaczenie, jak Jayce rozświetla się na nie, jakby było to proste niczym oddychanie… Przez to poczuł, że część jego sama się zalecza.
– Ostatnie miesiące to było naprawdę wiele. Mam wrażenie, że dopiero teraz to do mnie dochodzi. Wcześniej wcale o tym nie myślałem, ale naprawdę… – Spuścił wzrok. – Nie mogę zdzierżyć tego, jak wiele tracimy przez to, że inni nie widzą tego, co widzimy my.
– Okazji – mruknął Viktor.
– Tak.
O jakąkolwiek okazję chodziło – na lepszy świat, sławę, pieniądze, młodość, zdrowie – tym był właśnie Kamień. Jayce pragnął pomagać, prawdopodobnie chcąc podświadomie zaspokoić swoja potrzebę pochwał.
A Viktor… Chociaż nie myślał o uleczeniu samego siebie, to miał swoje egoistyczne pobudki. Nie pragnął sławy, ale marzył o tym, by jego życie jako naukowca było coś warte. Chciał coś zmienić.
Jayce dał mu do tego okazję, a przy tym sprawiał, że tak ciężko było go widzieć jako zwykłego partnera.
– W innym świecie nas popierają – odezwał się ochrypłym głosem. – W innym świecie osiągnęliśmy cel, a Heimerdinger… Heimerdinger nie widział w tym nic złego. Zrobiliśmy wielkie rzeczy i zmieniliśmy świat.
– Wierzysz w alternatywne światy? – zapytał z niedowierzaniem Jayce.
– Nie bardzo, ciężko byłoby to udowodnić. – Uśmiechnął się słabo. – Ale lubię myśleć, że istnieją. Że gdzieś istnieje rzeczywistość, w której wszystko się udało… A jeśli tak, to dlaczego nie może się udać tutaj?
– Myślisz, że tam też się poznaliśmy?
– Właśnie to cię zastanawia? – parsknął.
– Tak .
Viktor przełknął ślinę. Cieszył się, że Jayce wciąż był zaabsorbowany laboratorium, bo gdyby się odwrócił, gdyby zerknął w tył… Viktor prawdopodobnie nie zdołałby zachować kamiennej twarzy.
– Myślę, że tam też byśmy byli partnerami. Jeśli masz tam choć trochę swoich ambicji, a ja jestem jakkolwiek do siebie podobny… Wątpię, bym był w stanie powstrzymać się od pchania się w twoje sprawy.
– Mam nadzieję, że nigdy się nie powstrzymasz. W żadnym świecie. Bo jeśli nie… – Powoli odwrócił się do Viktora. Jego głos był spokojny, niemal smutny, a jednak na twarzy widniał nieoczekiwany uśmiech. – Nie wiem, co te pozostałe ja by ze sobą zrobiły.
Viktor udał, że podłoga jest najbardziej interesującą częścią pomieszczenia. Spuścił wzrok, zastanawiając się, jak ta rozmowa obrała taki obrót.
– Musimy zaraz iść, o ile nie chcemy spotkać Heimerdingera. Nawet jeśli byś chciał, to jego gabinet nie byłby najlepszym miejscem…
– Więc chodźmy.
Jayce poszedł pierwszy i Viktor nie skomentował tego, że przytrzymał przed nim drzwi. Robił to wiele razy, wchodząc na wykłady, a większość kobiet to uwielbiała. Viktor wiedział, że szarmanckość była częścią Jayce'a.
Głównym planem było spotkanie Heimerdingera i swoiste zapoznanie z nim Jayce'a jako zwykłego studenta, a nie gościa od nielegalnych badań. Jayce chciał zobaczyć, jak naukowiec zachowuje się wobec Viktora – i na odwrót.
Lecz patrząc wstecz na ich konwersację… Jayce nie zatrzymał się, kiedy przeszli obok Heimerdingera. Viktor tylko skinął na niego głową.
– Chciałeś zobaczyć go jako zwykłego naukowca – wypomniał Jayce'owi, nieco niezadowolony z nieprzestrzegania planu.
– Chciałem zobaczyć ciebie. I zobaczyłem.
Viktor nie umiał odpowiedzieć. Przeszli korytarz, idąc w tylko Jayce'owi znaną stronę. Nie opłacało mu się już wracać na wykład, a tym bardziej do domu. Viktor nie zamierzał, zapraszać go do siebie, więc…
Dwie postacie przeszły obok nich, pogrążone w głębokiej rozmowie. Viktor nie zwróciłby na nie uwagi, gdyby nie szept Jayce'a:
– Czy to nie była Sky? Z radczynią Medardą? Skąd?
Viktor raptownie odwrócił się, by dojrzeć nieoczekiwany widok – Sky ramię w ramię idącą z kobietą, która posiadała znaczną władzę w radzie.
– Sky coś wspominała… że zaczęły się przyjaźnić.
O ile jedno zdanie powiedziane wieki temu na Wystawie właśnie to oznaczało. Viktor na chwilę zapomniał o Jaycie, zastanawiając się nad relacją Medardy ze Sky. Zmarszczył brwi.
– W jaki sposób?
Viktor nie był z siebie zadowolony, że było to kolejne pytanie, na które nie miał odpowiedzi.
***
– Wyglądasz inaczej – odezwał się Viktor kilka dni później, kiedy szli tym samym korytarzem Akademii.
Jayce parsknął głośno, zwracając uwagę studentów obok.
– Co masz na myśli?
– Hm… – Viktor przyjrzał się twarzy Jayce'a uważniej. Nie mógł dostrzec konkretnej zmiany, ale ją czuł. Postać mężczyzny nieco się zmieniła, tak diametralnie, a jednak tak subtelnie.
Zauważył to już kilka dni temu, tak właściwie. Coś w Jaycie nagle stało się bardziej… pociągające. Jego uśmiech zdawał się przystojniejszy – to było uniwersalne odczucie, Viktor przekonywał sam siebie – a włosy od jakiegoś czasu bardziej roztrzepane, nadawały jego wyglądowi pikanterii.
Jego skóra twarzy zazwyczaj była ekstremalnie gładka, ale teraz…
– Ach. – Viktor gwałtownie odwrócił wzrok, wreszcie rozumiejąc. – Masz zarost. I włosy ci urosły.
Jayce zamrugał, jego ręką automatycznie powędrowała do twarzy, na której bez wątpienia wyczuł chropowatość. Gdyby Viktor nie miał w sobie tyle ogłady, prawdopodobnie sam wyrwałby się, by dotknąć lekkiego zarostu.
– Najwyraźniej. Ostatnio nie miałem czasu się ogolić, a co do włosów… Caitlyn powiedziała, że lekkie zapuszczenie ich wyjdzie mi na dobre. – Wzruszył ramionami, lecz koniuszki jego uszu lekko się zaczerwieniły. – Chociaż nie jestem co do tego pewny…
– Mhm.
Jayce spojrzał na niego, skonsternowany wydanym przez Viktora pomrukiem.
– Hm? Wyglądam źle? – zapytał ze zmartwieniem. – Może masz rację, Caitlyn nie jest prawdopodobnie obiektywna. Zajmę się tym, jak tylko wrócę…
– Nie.
– Co?
Viktor uniósł wzrok ze swoich stóp.
– Pasują ci dłuższe włosy. Zgadzam się z Caitlyn. A zarost… – Ledwo powstrzymał dłoń przed dotknięciem policzka Jayce'a. Dopiero zorientował się, co tak go do niego ciągnęło, i natychmiast się z tym pogodził. – Nie jest taki zły.
– Umm, skoro tak mówisz. Mogę je zostawić.
Viktor uśmiechnął się lekko na natychmiastową uległość partnera.
– Jestem pewien, że twoje fanki mi podziękują.
– Proszę, nie . – Jayce odchylił głowę do tyłu z cierpiętniczym jękiem – Mam nadzieję, że to je odstraszy. Uznają, że długie włosy są niemodne lub cokolwiek.
Ostatnie kilkanaście metrów przeszli w przyjemnym milczeniu. Viktor rozkoszował się ich rytmicznymi krokami oraz ciepłym ciałem idącym tuż obok. Posiadanie Jayce’a tak blisko było jak remedium na wszelkie obawy. Od jakiegoś czasu przyłapywał się na tym, że w jego towarzystwie przestawał myśleć; jego głowa stawała się pusta i taka… płynąca z wiatrem.
Nie lubił tracić kontroli, ani być nieuważnym, ale przy Jaycie mógł sobie na to pozwolić. Być może dlatego jego ciało i umysł właśnie tak przy nim reagowały.
Dochodząc do drzwi wyjściowych z Akademii, Jayce odruchowo odchylił drzwi, by Viktor mógł przez nie przejść. Minęła sekunda, dwie, a jedyne, co przeszło przez drzwi, to zimny powiew wiatru.
Viktor mruknął coś na pożegnanie. Jayce odwrócił się do niego, zdziwiony.
– Nie idziesz ze mną? Myślałem, że… – nie dokończył, bo oboje znali już swoją rutynę. Każdego dnia z wykładami Viktor wracał z Jayce’m do jego apartamentu. Zmiana była wręcz szokująca.
– Mam kilka rzeczy do załatwienia. – Przekręcił głowę w bok. – I trochę pomysłów do wypróbowania, ale muszę wziąć produkty do tego potrzebne i chciałbym zająć się tym jak najszybciej.
– Chodzi o Kamień? – Viktor skinął głową, na co oczy Jayce’a się rozświetliły. – Czy nie… nie mógłbym iść z tobą? Co potrzebujesz kupić?
– Dziękuję, ale lepiej, jeśli zajmę się tym sam – mruknął, chcąc iść już w drogę.
– Ale… Dlaczego byś… – Jayce zamrugał, zszokowany.
Jak porzucony szczeniak – ta sama postawa, ten sam wzrok. Jayce za każdym razem wyglądał tak samo i zdawało się, że nawet nie jest świadom efektu, jaki wywierał przez to na ludziach.
Viktor umiał sobie wyobrazić, co ten miał w głowie i co doprowadziło go tym razem do takiej rozpaczy.
Jayce nie znał pojęcia indywidualizmu jednostki – tak samo jak nie wiedział, czym była przestrzeń osobista. Nie umiał ogarnąć umysłem, jak Viktor mógłby ukrywać przed nim coś związanego z Kamieniem Filozoficznym. Cóż, Może nie tyle ukrywać, co ograniczać jego wiedzę na ten temat. A na dodatek chciał gdzieś iść bez Jayce’a.
Odkąd ich relacja stała się bliższa, bardziej prywatna, Jayce nie rozumiał, dlaczego on i Viktor wciąż robią jakiekolwiek rzeczy osobno i dlaczego nie znają swoich umysłów na wylot. To właśnie mówiły jego oczy.
– Zamierzam iść do Zaun, Jayce – westchnął w końcu Viktor. Nie musiał tego mówić; nie musiał się tłumaczyć, ale to zrobił. Żeby Jayce nie myślał, że porzuca go bez powodu. – Nie sądzę, byś chciał tam ze mną iść.
– D–do Zaun? – Wytrzeszczył oczy. – Czy to konieczne? Dlaczego akurat tam?
– Tylko tam dostanę to, czego potrzebują Od mojego starego znajomego, więc więc nie musisz się martwić, że zostanę oszukany. – Wzruszył ramionami.
– Robiłeś to już wcześniej? Przemycałeś rzeczy z Zaun?
– Oczywiście, że tak. – Nie powstrzymał lekkiego zadowolonego uśmieszku. Smutek Jayce’a zmienił się w konsternację, kiedy ten ledwo wydobył z siebie kolejne słowa.
– Ale jak… co z dozorcami? Pozwolili ci przejść do Piltover z nieoznakowanymi przedmiotami? Kupionymi od niewiadomo kogo?
I mimowolnie, uśmiech Viktora się poszerzył.
Nie często miał okazję widzieć Jayce’a z lekko uchylonymi ustami i postawą mówiącą, że choć raz w życiu nie wie, co robić. Powstrzymywać Viktora? Zmusić go do zabrania go ze sobą? Jedno złe słowo, i mógłby znów go urazić. Nie chciał tego.
Viktor uważał to za rozczulające.
– W pewnym sensie. – Zgarbił się lekko. – Być może nie wiedzieli do końca, co przemycam do waszego niesamowitego Miasta Postępu.
Jayce miał czasem głupie pomysły, ale wciąż był jednym z najbystrzejszych ludzi, jakich Viktor okazję miał poznać. Był w końcu genialny w tym, co robił. Umiał łączyć fakty, dlatego Viktor pozwolił mu na dojście do odpowiednich wniosków samemu. Piwne oczy przeskanowany całą jego sylwetkę i Viktor niemal poczuł moment, w którym zatrzymały się na jego nodze.
Viktor skinął głową z aprobatą.
– Większość ludzi nie wie, co ze mną zrobić. Wystarczy wywołać w nich strach, że lada chwila będą winni zawałowi biednego obywatela, i jedyne, o czym myślą, to by pozbyć się mnie jak najszybciej – wytłumaczył.
– Nie jesteś zagrożony zawałem – zauważył. – Jesteś tylko…
– Ale oni o tym nie wiedzą.
Chociaż zazwyczaj jego nodze wystarczały taśmy mięśniowe, w gorsze dni przywykł do zakładania szyny usztywniającej lub ortezy, przez którą ciężej się chodziło, lecz przynajmniej ukajało nacisk na nodze, a co za tym idzie – ból. Łatwo było ją ukryć pod spodniami.
Jeszcze łatwiej było założyć ją na nich i sprawić, że wszyscy doskonale ją widzieli. Dziś był jeden z takich dni.
Szyna nie była duża, ale widoczna. Wystarczyło porządnie schować za nią jakiś proszek, małą fiolkę z substancją, która nie byłaby widoczna na pierwszy rzut oka, a dozorcy nie zwróciliby na nie uwagi. Sztuczka stara jak świat, a Jayce patrzył na niego, jakby ktoś zaproponował mu obrabowanie skarbca Piltover.
– Jak mogli… jakim cudem powiązali twoją nogę z możliwością dostania zawału? – wykrztusił.
– Nie wiem. Jestem blady, wyglądam słabo… Chyba zakładają, że jedno odstępstwo od normy robi ze mnie pojemnik na wszelkie choroby – parsknął.
Jayce roześmiał się cicho i nerwowo. Viktor zrobił zwrot w tył, ku wnętrzu Akademii.
– Tak czy tak, muszę się przygotować zanim zapadnie zmrok, więc… – Usłyszał trzask zamykanych drzwi i Jayce nagle stał u jego boku.
– Co musimy przygotować?
– Jayce… – Spojrzał na niego uważnie. Nie planował tego. Zabranie go do Zaun mogło być okropne w skutkach, ale zarazem… Jayce był silny. Gdyby coś się przydarzyło, to nie tak, że byłby zupełnie bezbronny. Viktor westchnął. – Jesteś pewny?
– Chcę zobaczyć twój świat. No i zrobić krok w przód w naszych badaniach – nadeszła błyskawiczna odpowiedź.
To był zły pomysł. Niepotrzebna komplikacja. Możliwe zagrożenia. Niepewne skutki.
Viktor machnął lekceważąco ręką.
– Niech będzie.
***
Przygotowanie tak naprawdę polegało na jednej rzeczy – przebraniu się w łachmany, które w Zaun nie budziłyby zainteresowania. Przede wszystkim należało pozbyć się typowych Piltoviańskich mundurów, a reszta była tylko formalnością. Mogli mieć na sobie podarty materiał, albo strój wykonany z najdroższych włókien, a i tak byłoby to lepsze niż wielkie logo Progresu na klatce piersiowej.
– I ty mi próbowałeś wmówić, że mam w mieszkaniu bałagan? – było pierwszą reakcją Jayce’a, kiedy wszedł do kwatery Viktora.
Tak właściwie, to było dziwne, że nie znalazł się tam wcześniej, zważywszy na to, ile Viktor bywał u niego. Przypuszczał, że zwyczajnie nie było potrzeby na taką wizytę – aż do teraz.
Próbował nie myśleć o tym, że jego mieszkanie było wielką częścią jego prywatności, którą dotąd widziała tylko Sky. Nie chciał uświadamiać sobie, ile to tak naprawdę znaczyło, że wpuścił tam Jayce'a z taką łatwością.
– Nie obchodzi mnie czystość, kiedy moją głowę zaprząta coś ważniejszego – odparł.
Nie było czasu na to, by Jayce wrócił się do siebie tylko po przebranie, dlatego to Viktor pożyczył mu jedną ze swoich koszulek. Pozostawił go w głównej części, która już od kilku tygodni pełna była wszelkich odpadków z eksperymentów, jak i porozrzucanych rzeczy codziennego użytku.
– Jesteś pewien? Nie będę wyglądać… dziwnie? – wymamrotał Jayce. Przebrany już Viktor odwrócił się w jego stronę, odnajdując niecodzienny widok – Jayce Talis ubrany w za ciasną koszulkę, mający czerwone koniuszki uszu oraz bawiący się nerwowo własnymi palcami.
Viktor zacisnął usta, by powstrzymać uśmiech – czy to z rozbawienia, czy też rozczulenia. Pomaszerował do drzwi wyjściowych, rzucając tylko przelotne:
– Zaun jest dziwne, nikt się tobą nie przejmie. Chyba, że jednak wolisz zostać?
– Nie ma mowy. – Ku jego zawodzie, Jayce trzasnął za sobą drzwiami.
Wejście do Zaun było łatwiejsze niż wyjście stamtąd. Dozorców nie obchodziło, dokąd idzie dwójka dorosłych mężczyzn, przekraczająca granicę – chociaż jeden z nich niewątpliwie skojarzył Viktora, sądząc, po zaskoczeniu na jego twarzy. Do Zaun mogłeś przemycić co tylko chciałeś – jeśli ktoś tam przez ciebie umarł, i tak nic to nie znaczyło.
Lecz jeśli twoim celem było zaatakowanie Piltover, wtedy sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Każdą osobę wkraczającą do miasta skanowano, przede wszystkim te wychodzące z Zaun. To nie było nielegalne tam chodzić, ale zdecydowanie nie było typowym weekendowym zajęciem.
Po prostu jeśli już tam poszedłeś, nikt nie oczekiwał, że wrócisz taki, jak wcześniej.
– Wy, Górniacy, uważacie Zaun za zarazę – wyjaśnił Viktor Jayce’owi, kiedy szli jeszcze w miare spokojnymi ulicami. W oddali powoli mogli usłyszeć lamenty i płacze. – Że każdy, kto tu wejdzie, wyjdzie stąd skażony. Splamiony. Zły.
– Nie boję się – odparł Jayce. – Nie musisz mnie straszyć. Zwłaszcza teraz, gdy już tu weszliśmy.
– Nie chcę cię wystraszyć. Chciałem powiedzieć, że w pewien sposób zgadzam się z tym stwierdzeniem. Ty wyjdziesz z Zaun, lecz Zaun z ciebie nigdy. – Viktor skanował coraz to bardziej obskurne budynki, będąc gotowym na jakąkolwiek okoliczność.
– Skoro tak, to ja już jestem skażony.
Viktor zwolnił lekko, marszcząc brwi. Nie oderwał przy tym wzroku od powoli pojawiających się przed nimi ludzi – żebraków, członków gangów, czy też zwyczajnych ludzi, którzy próbowali żyć w tym piekle normalnie. Od wielu lat nikt go nie zaatakował, lecz miało to pewien związek z opinią, jaką sobie wyrobił. Był przyjacielem Vandera, a mimo bycia niewidzialnym na uczelni, w Zaun nieco zasłynął z niektórych swoim eksperymentów czy pomniejszych wynalazków.
Poza tym, w Zaun panowała zasada, by nie atakować swoich. Skupiano się na okradaniu przybyłych nowicjuszy, zadufanych w sobie arystokratów oraz niekiedy odwiedzającą ich Piltoviańską policję. Jeśli ktoś atakował drugiego Zaunite, świadczyło to o jego głupocie lub desperacji.
To, jak Viktor chodził, jak obnosił się ze swoją nogą, jaką postawę miał… To wszystko krzyczało “Jestem jednym z was.” Lecz teraz był z nim także Jayce i czuł się za niego odpowiedzialny.
Istniała możliwość, że ktoś mógłby zaatakować Jayce’a, zostawiając Viktora w spokoju, a to chyba byłoby najgorsze. Jayce był silny, ale Zaun było nieprzewidywalne i bezskrupułów.
Mimo wybitnego umysłu i silnego ciała, Jayce wciąż był jedynie studentem z Piltover, nieświadomym prawdziwego zła na świecie. Lub tak właśnie sądził Viktor.
– Co masz na myśli? –Zamrugał, po czym dodał: – Byłeś już tutaj?
Jayce pokiwał głową, jakby zadowolony z siebie.
– Kilka miesięcy przed naszym pierwszym spotkaniem. Potrzebowałem… cóż, jak ty to nazwałeś, nieco mniej dostępnych w Piltover zasobów.
Mimo oczekiwań Viktora, że będzie przyglądać się nędzy na ulicach jak na piękny obraz, a nie prawdziwe życie, w jego głosie krył się smutek. Oczy skanowały wszystko po kolei, ale brakowało im tego błysku – ekscytacji, jak przy oglądaniu zwierząt w Zoo; współczucia, jak przy oglądaniu filmu romantycznego ze smutnym zakończeniem.
Jayce patrzył na ulice nieobecnie i tak… delikatnie. Nie skomentował ich słowem, jakby wiedział, że to by nic nie dało. Jakby naprawdę widział to miejsce wcześniej.
To by wyjaśniało, dlaczego nigdy nie zaprzeczył, gdy Viktor mówił, że Kamień Filozoficzny przyniesie dobro nie tylko Piltover, ale i Dolnemu Miastu.
– I…? Dostałeś, czego potrzebowałeś?
Jayce parsknął cicho, jakby bał się swoim rozbawieniem spłoszyć żebraków na ulicy.
– Nie. Powiedzieli mi w twarz, że mają, czego chcę, ale i tak odprawią mnie z kwitkiem – westchnął. – Jakiś dzieciak… Syn właściciela, czy cokolwiek, zatrzymał mnie przed sklepem, kiedy wychodziłem. Obiecał mi, że za większą stawkę da mi część potrzebnych rzeczy.
– A ty mu uwierzyłeś? – domyślił się Viktor. – To typowa sztuczka. Gdy tylko wyczują, że mają do czynienia z kimś, kto w kieszeni ma więcej monet, niż zaoferował, robią wszystko, by je z niego wyciągnąć. My robimy – dodał po chwili, bo miał wrażenie, że tak trzeba. Chciał zaznaczyć, że nie popierał takich praktyk, a zarazem pokazać, że i tak był częścią tego społeczeństwa
– Ach, tak. Tak przypuszczałem, nawet trochę się spodziewałem, ale…
Ulice stawały się ciemniejsze i Viktor wiedział, że niedługo będą na miejscu.
– Ale…?
– Hm. Wiesz, co wtedy kupiłem? – Twarz Jayce’a przybrała wyraz żalu, połączony z zadumą i rozbawieniem. – Kilka rodzajów metali, by móc stworzyć Jajo Filozoficzne oraz złoto. Jedną, cholernie drogą bryłkę. Myślałem wtedy, że jeśli dostatecznie dobrze poznam strukturę złota, to jakkolwiek pomoże mi to w stworzeniu go z innego surowca. Dozorcy pozwolili mi przejść – od poczatku nie planowałem zabierać czegoś, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Uznali mnie za zwykłego handlowca i nie widzieli we mnie nic nadzwyczajnego.
Viktor z oddali widział już bar Vandera, lecz celowo zwolnił, odnajdując w sobie ciekawość. Jayce mówił mnóstwo rzeczy o sobie, lecz nigdy nie wspomniał o owej wizycie w Zaun. Viktor nie był zły z tego powodu. Raczej… zdziwiony.
Mógłby przysiąc, że Jayce mówił mu wszystko.
– Szkoda, że ktoś inny miał odmienne zdanie. Chociaż Caitlyn by się nie zgodziła. Nie wiem skąd, ale dostali cynk, że mógłbym mieć u siebie coś wartościowego i…
– Co zrobili? – zapytał, chcąc nie brzmieć na zbyt zainteresowanego.
– Włamali się do mojego mieszkania. Nie wiem, skąd o mnie wiedzieli ani skąd się wzięli. Ci ludzie… Dzieciaki, tak właściwie, które nie miały ani trochę pojęcia o włamywaniu się. Caitlyn ich nakryła i… prawdopodobnie nie powinienem tego mówić, ale – przełknął ślinę – to przecież ty, więc co w tym złego? Dogadała się z nimi do czasu, aż do niej nie dołączyłem. Jedna z dziewczyn… Caitlyn w pewien sposób, um… Oh, już jesteśmy? – powiedział nagle, kiedy Viktor gwałtownie stanął przed drewnianymi drzwiami. – W… barze?
Viktor próbował nie spekulować teraz o tym, co Jayce chciał powiedzieć. Nie powinna go obchodzić Caitlyn, chociaż do tematu włamania z pewnością chętnie by wrócił – po uzyskaniu tego, po co tu przyszli.
– Początkowo mieliśmy się spotkać w domu publicznym, ale wbrew pozorom kryje się tam więcej szpiegów niż w jakimkolwiek barze – mruknął Viktor, wchodząc przez drzwi.
– Domu publicznym? – powtórzył z lekkim niedowierzaniem.
Jeśli ulice Zaun nie były dla Jayce'a zdziwieniem, ewidentnie było nim wnętrze najpopularniejszego baru w Zaun, goszczącego wszystkie grube ryby miasta i jeszcze trochę.
– Dochodowy biznes, szczególnie biorąc pod uwagę łapówki z Piltover.
Weszli głębiej w stronę, skąd grała cicha muzyka. Od razu doszły ich rozmowy i Viktor miał tylko nadzieję, że nie przyszli akurat na jakieś negocjacje handlowe. Wówczas ciężko byłoby zawłaszczyć sobie nieco czasu któregoś z właścicieli.
Przeszli między stolikami. Odgłosy obijanych o siebie kieliszków rozchodziły się na wszystkie strony. Zapach piwa unosił się w powietrzu, mieszając się z wonią palącego się drewna. Światła u sufitu migały wieloma kolorami, kontrastując z ciemnotą panującą w kątach sali. Sam bar zaś kontrastował swoim luksusem z biedą panującą tuż za drzwiami.
Jayce szurał za nim nogami, kiedy Viktor rozglądał się za Vanderem. Wystarczyło jedno spojrzenie na bar – nie było go, zatem prawdopodobnie miał przerwę na to, by zająć się bandą swoich dzieciaków. Jego klienci byli wystarczająco zaufani, by zostawić ich bez nikogo doglądającego porządku, lecz według Viktora wciąż było to ryzykowne.
Gdyby ktoś obcy postanowił naruszyć panującą w środku sielankę, Viktor był pewien, że przy stołach siedziała właśnie cała armia gotowa przywrócić wszystko do porządku, w mniej lub bardziej brutalny sposób.
Nieobecność Vadera niewiele zmieniała. Istniała inna osoba, która rzadko kiedy opuszczała główną bazę. Ktoś, kto tak naprawdę dostarczał mu towar. Vander był tylko pośrednikiem, którego Viktor preferował.
Zatrzymał się gwałtownie, słysząc za sobą, jak Jayce w ostatniej chwili odsuwa się, by na niego nie wpaść.
– Gdzie jest Silco? – zapytał dziewczynę, która akurat przechodziła obok. Nie ważne, czy była kelnerką, stałą klientką, czy przemytniczką.
Bez słowa wskazała palcem w górę.
– Dziękuję.
Dziewczyna pozdrowiła go skinieniem głowy, po czym odeszła inną stronę. Viktor odwrócił się do Jayce'a, zauważając jego oczy przeskakujące z miejsca w miejsce, gapiące się z coraz większym niedowierzaniem.
– Zostań tutaj. Zaraz wrócę.
Jayce drgnął.
– Co? Ale...
– I tak byś został wyrzucony z góry. Nie wpuszczają tam nieznajomych – przerwał mu, czując od niego panikę.
– A co jeśli…
– Nic mi nie będzie. – Spojrzał na Jayce'a znacząco. – To przyjaciele. Jedynym, który może tu zostać skrzywdzonym, jesteś ty.
Mężczyzna zacisnął usta w cienką linię, ale skinął ostatecznie głową. Podszedł z Viktorem pod schody i stanął tuż przy nich, niczym ochroniarz.
– Jeśli coś się stanie, krzycz – powiedział, mimo zapewnień o bezpieczeństwie. – Od razu przybiegnę.
Nie widząc sensu w spieraniu się, Viktor tylko skinął głową, co wydawało się zadowolić Jayce'a. Powolnym krokiem przeszedł pierwsze piętro – pokoje do wynajęcia – i zatrzymał się na drugim – części do pracy Vandera i Silco. Pod barem zaś znajdowała się część mieszkalna, w której miał okazję kilkakrotnie przebywać.
Teraz, Viktor trafił do jednych konkretnych drzwi. Bez pukania nacisnął na klamkę.
– Silco?
Wychudzony, a zarazem o tak potężnym spojrzeniu mężczyzna siedział w gabinecie swoim i Vandera, pochylając się nad kawałkiem papieru. Kiedy Viktor wszedł, nawet nie drgnął.
– Witaj, Viktorze
Kiedyś, głos ten wywoływał na ciele Viktora ciarki strachu. Teraz pozostało tylko nieznaczne upomnienie intuicji, by trzymał się na baczności. Lecz i tak nigdy nie zrozumiał, co ten człowiek miał w sobie, że nawet zwykłe powitanie brzmiało jak groźba.
Viktor wiedział, że nie ma po co się obawiać… a nawet wtedy jego instynkty kazały mu od niego uciekać.
Zdusił je, jak za każdym poprzednim razem. Nie potrzebował słów, by Silco bez zbędnych pytań powoli sięgnął do dolnej szafki biurka.
– To niebezpieczna substancja, mocno uzależniająca – oświadczył. – Ten, kto ją wytwarza, musiał bardzo nienawidzić naszego świata. To i tak duża część którą udało nam się uzyskać, więc jej nie zmarnuj, bo więcej Vander dla ciebie nie znajdzie. – Uśmiechnął się sam do siebie. – Hm, do czegokolwiek masz zamiar tego użyć.
W jego głosie zabrzmiało pytanie. Niekoniecznie rozkaz, a prosta oferta podzielenia się swoimi planami.
To nie było też ostrzeżenie – Silco nie zamierzał dawać mu kazań na temat coraz bardziej plądrującego Zaun narkotyku. Nie zamierzał mu nic zabraniać. Zwyczajnie stwierdzał fakty.
A pytanie było podyktowane ciekawością. Nawet, jeśli wszystkie instynkty w Viktorze kazały mu myśleć, że to podstęp, to była tylko kwestia ludzkiej natury.
– Nie zmarnuje się – oświadczył tylko, zaciskając dłoń na fiolce.
Jayce zrozumie, pomyślał. Nawet jak dowie się, czym była ta substancja, to podejmie wymagane ryzyko.
Być może winny był wyjaśnień, skoro Vander specjalnie dla niego zachował część zebranych od ofiar resztek, ale nie czuł się szczególnie zobligowany do tego. Zaun sądziło się prawami coś za coś – ale Vander był inny.
Wystarczyło jedno słowo i zapewnienie, że użyje tego do dobrych celów, a nie do poczucia na własną rękę ekstazy, a Vander się zgodził, nie oczekując niczego w zamian. Przyjacielska przysługa, na którą tylko ktoś na stanowisku Vandera mógł sobie pozwolić.
Przeprowadzanie eksperymentów bez większych zasobów będzie stresujące, ale Viktor miał ogromne nadzieję, co do ich wyników. Liczył na sukces.
Zważył w dłoni fiolkę, po czym przyjrzał się różowemu, lśniącemu płynowi. Silco w końcu uniósł na niego wzrok.
– Piękne, prawda? Nic dziwnego, że tak ich do tego ciągnie. Nazywają to Migotem, jakby było magicznym eliksirem, zdolnym wymazać ich cierpienia. To tylko chwilowy efekt, ale działa. Otoczka piękna sprawia, że chcą tego coraz więcej i wię…
– CO TY, DO CHOLERY…! – nagle z dołu rozległ się stukot, po którym nastąpił wrzask. Viktor i Silco raptownie znieruchomieli. Pierwszy uznałby to za mało znaczącą bójkę, gdyby nie głos, który odezwał się następny
– VI?! Co ty…?! Jak, skąd…
– Złaź. Ze. Mnie! – Kolejne trzaski, jak ciało uderzane o stół, ścianę i kilkukrotnie w podłogę.
Viktor niewiele myślał. Nie patrząc na Silco, przeniósł ciężar ciała na jedną stronę i opierając się na barierce praktycznie zbiegł z powrotem do baru. Ostatni stopień pokonał wolniej, analizując scenę rozgrywającą się przed nim.
Zamrugał.
– Jayce, co ty wyprawiasz? – syknął.
Jayce leżał na ziemi. Tak właściwie, był do niej przygwożdżony przez inne, nieco mniejsze od niego ciało, ale najwyraźniej wcale nie słabsze. Poruszał się i wierzgał, lecz w jego ruchach nie było agresji.
W przeciwieństwie do słów, kiedy wykrzyknął.
– To ona zaatakowała mnie pierwsza!
– Bo mnie zaskoczyłeś, jełopie! – odparła dziewczyna z różowymi włosami, wciąż przypierając mężczyznę do ziemi. – I sam mi oddałeś! – Pokazała na czerwony ślad na jej policzku.
Viktor westchnął cierpiętniczo, podchodząc bliżej. Wszelkie osoby zainteresowane możliwym sparingiem szybko się znudziły, kiedy okazało się, że nie dostaną oczekiwanej krwawej walki. To była zbyt wielka codzienność, by ekscytować się czymś takim. Wyglądało na to, że nawet Silco nie raczył zejść na dół, spodziewając się, jak podobne rzeczy się kończą.
– Vi, mogłabyś go puścić?
– Viktor? – Dziewczyna uniosła głowę, dopiero spostrzegając jego obecność. Uśmiechnęła się szeroko, lekko luzując swój uścisk, co wykorzystał Jayce, natychmiast odpychając ją w bok. – To wy się znacie? Z tym…
– To raczej ja powinienem o to zapytać.
Jayce błyskawicznym tempem znalazł się u jego boku. Najwyraźniej łatwo zaakceptował znajomość Viktora z Vi – jeśli oboje byli z Zaun, pewnie nie było to takie niemożliwe, by się znali. Zaskoczeniem samym w sobie była obecność dziewczyny, na którą Jayce wciąż patrzył z dziwnym oburzeniem.
– Pamiętasz, jak mówiłem ci o grupce dzieciaków nie wiadomo skąd, która włamała się do mojego mieszkania? – zaczął zdyszanym głosem. – To oni byli jej częścią! Vi i ten… – Viktor dopiero zauważył drugiego chłopaka stojącego kilka metrów od Vi, oglądającego scenę z równym zdziwieniem, kiedy Jayce wskazał na niego.
– Nazywam się Mylo – mruknął.
– Ugh, cokolwiek. – Jayce machnął ręką. – Ona, Vi, o ile to w ogóle twoje imię… Myślałem… Czy Caitlyn wie, że jesteś z Zaun?
Vi, która zdążyła już wytrzepać z ubrania kurz z podłogi, uśmiechnęła się cwaniacko.
– Oczywiście, że tak, kwiatuszku.
– Dlaczego ty…
Zanim atmosfera znów eskalowała, Viktor zagrodził Jayce'owi drogę ruchem dłoni. Lekkie dotknięcie – tyle wystarczyło, by mężczyzna raptownie stanął, czekając na jego kolejne słowa.
Viktor poczuł napływającą do niego falę satysfakcji.
– Jayce, mógłbyś mi wyjaśnić, o co chodzi?
– Mogłeś wcześniej wspomnieć, że się znacie – odezwała się zamiast niego Vi. – Być może potraktowałabym go lżej… a być może nie.
Viktor Przewrócił oczami na jej ewidentną próbę wszczęcia kolejnej bójki, tym razem na poważnie.
– Jayce – powtórzył.
– To ona jest dziewczyną Caitlyn. Poznały się po włamaniu, ale ja… myślałem, że był to jakieś losowe dzieciaki. Caitlyn nigdy nie wspominała, że Vi jest z Zaun! – odparł histerycznie.
– Boże, i co z tego, że jestem z Zaun? – Vi położyła rękę na biodrze. Jayce zawahał się.
– Ja, um… Nic – mruknął. – Po prostu chciałbym wiedzieć, z kim spotyka się moja przyjaciółka.
– I kim uważasz, że jestem?
– Kryminalistką i włamywaczką! A teraz wiem, że jesteś kryminalistką i włamywaczką z Zaun i… i w dodatku znasz Viktora – dodał, jakby było to równie wielką zbrodnią. – Nigdy nie pokazałaś po sobie, że go chociażby kojarzysz, a nieraz przechodziłaś korytarzami Akademii!
– Mogłabym to samo powiedzieć o tobie.
Jayce wyraźnie był już gotowy wytłumaczyć się, że ich znajomość z Viktorem była tak naprawdę wciąż świeża. Pierwszy raz tak sfrustrowany, pierwszy raz wytrącony z równowagi przez drugą osobę… Nie licząc Viktora, oczywiście.
Musiał przyznać, że był to fascynujący widok.
– Vi, na darmo ekscytujesz klientów – odezwał się wtem pogodny, niski głos. – O co ta kłótnia? Dlaczego tak… Oh, Viktor, jesteś już! Ty i…
Zanim mężczyzna mógł ich zagadać, Viktor krótko pozdrowił go ruchem głowy, mówiąc szybko:
– Nieważne. – Złapał Jayce’a za ramię. – Musimy już iść, nie mamy czasu na…
– A ja bardzo chętnie sobie z nią porozmawiam dłużej – zaprotestował Jayce.
Był to pierwszy raz, kiedy Jayce sprzeciwił się Viktorowi. Nie, żeby to była wielka zbrodnia – Viktor nigdy nie terroryzował Jayce’a ani nie kazał mu robić nic wbrew jego woli. Jayce zwyczajnie zawsze cenił jego zdanie na tyle, by zaufać mu bardziej niż własnemu.
Viktor powoli puścił jego ramię, wzdychając.
Jeśli Jayce chciał zostać, był mu to w pewien sposób winny. W końcu chciał zasmakować jego życia, poznać jego przyjaciół… Nawet jeśli oznaczało to, że będzie on musiał podzielić się z nimi swoim partnerem.
Widząc jego rezygnację, Vander uśmiechnął się serdecznie, jakby obcy mężczyzna sugerujący konflikt z jego córką był tak naprawdę jego najlepszym przyjacielem. Wszedł za bar i pochylił się.
– Więc, czego się napijecie?
Jedna filiżanka kawy za drugą minęła, otoczona przez piwo pozostałych osób. Viktor siedział między Violet i Jaycem, żałując tego, że nie przeniósł się gdzieś indziej, gdy miał jeszcze na to szansę. Tam, przy głośnym barze i zapchu kawy mieszającym się z tym alkoholu, był świadkiem najszybszego postępu czyjejś relacji, który kiedykolwiek miał okazję zobaczyć.
Rozpoczęło się od:
– Dlaczego tak cię obchodzi, że jestem z Zaun? Cait ostatnio mówiła, że to już nie jest problemem. Zamierzałyśmy wkrótce powiedzieć ci prawdę, więc…
– Bo nie jest problemem! Tu chodzi o… o sam fakt świadomości!
Viktor miał wrażenie, że Jayce kieruje się podobnymi wartościami jak w przypadku niewiedzy o jego pochodzeniu. Tym razem jednak głównych skrzypiec nie grało poczucie braku zaufania, a mimowolne przeświadczenia połączone z okolicznościami ich pierwszego spotkania.
– Co miałem pomyśleć, kiedy zobaczyłem dziewczynę mojej przyjaciółki w miejscu, skąd Viktor miał zamiar wziąć jakieś podejrzane rzeczy?!
– Mów o tym głośniej, ludzie z tyłu cię nie słyszeli – mruknął Viktor. Vi zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową.
– Niech ci będzie. Możliwe, że nie jestem najlepsza w robieniu pierwszego wrażenia. Wybaczam ci twoją głupotę.
Chociaż Jayce mocno starał się zachować poważną minę, na jego twarz w końcu wstąpił lekki uśmiech. To było wręcz komiczne, widząc go w pełni zaangażowanego w kłótnie z nastolatką co najmniej kilka lat od niego młodszą, a która zachowywała się czasem bardziej dorośle, niż on sam.
– Więc może zaczniemy od nowa? – zapytał.
– Co powiesz na siłowanie się na rękę? – Uśmiechnęła się wyzywająco i w ten sposób na powrót stali się przyjaciółmi.
Nie czekając nawet na werdykt, co dostanie wygrany, Jayce przesiadł się na miejsce obok niej i położył łokieć na blacie.
– Daj mi wszystko, co masz.
I tak właśnie, zaczęli siłować się na rękę. Wbrew przekonaniu Viktora, że Jayce posiada bezwzględną przewagę nad Vi, wyglądało na to, że walka była dosyć wyrównana. Odwrócił wzrok, biorąc łyka kawy.
Obsłużywszy jednego z klientów, Vander podszedł do niego, pozwalając Mylo przetrzeć blaty. Pochylił się w stronę Viktora, zerkając przelotnie na córkę i uśmiechając się z czułością.
– A więc to tak? Pracujesz z chłopakiem, który przyjaźni się z dziewczyną Vi, z którą znasz się ty? Naprawdę tego nie wiedzieliście?
– Mniej więcej – westchnął Viktor.
– Vi wspominała czasem o tym Jaycie, ale nigdy bym się po jej opisie nie zorientował, że jest naukowcem, tak jak ty – kontynuował.
– Jest, i to naprawdę dobrym. Przecież nie współpracowałbym z jakimś półgłówkiem. – Uśmiechnął się lekko, na co Vander się zaśmiał.
Za mężczyzną rozległo się krzątanie, a zaraz za jego plecami pojawiła się postać, chwytając go za ramię.
– Jaki ten świat mały – odezwał się Silco. – Pozornie dwie nieznane sobie osoby, które nigdy nie powinny złączyć swoich dróg, okazują się mieć ze sobą tyle wspólnego.
– Nawet mi nie mów o przeznaczeniu. – Viktor przewrócił oczami.
Jak na człowieka tak mocno stąpającego po ziemi, Silco miał tendencję do rozmarzania się. Najczęściej w pobliżu Vandera i niemal zawsze po kilku wypitych drinkach. Wydawało się, że jego gruboskórna postawa jest tylko powłoką, pod którą ukrywa swoją duszę romantyka i idealisty.
Był idealnym przypadkiem osoby, która nie pasowała do Zaun, ale zmieniła się, by dopasować się do tego miejsca. Viktor często widział w Silco siebie –jeszcze inną odsłonę niż ojca Sky.
Tylko że w przeciwieństwie do niego, Silco odnalazł w Zaun szczęście. Viktor szukał go wciąż w Piltover.
– Nie mówię. Nie śmiałbym. Przeznaczeniem określane jest wszystko, co piękne i wszystko, co tragiczne. Nie mam na myśli prawdziwego przeznaczenia. Choć przyznam… – Silco spojrzał z delikatnym uśmiechem na Vandera. – Niektóre sytuacje są jak przeznaczenie.
– Szczęśliwy przypadek losu – skomentował Viktor. – To wszystko.
– Tak też to można nazwać. – Odwrócił się do Vandera. – Skończyłem pracę na dziś. Gdzie jest Powder?
– Razem z Ekko biegają po ulicy i udają, że są bohaterami, a Benzo stara się utrzymać ich w ryzach – odparł mężczyzna, zagarniając go do siebie ramieniem.
Silco uśmiechnął się, a jego blizna na twarzy wygięła się za jego ustami. Wyglądał jak niebezpieczne zwierze; drapieżnik, gotowy pożreć cię w każdej chwili.
A jednak był udomowiony przez mężczyznę, którego kochał. Szaleństwo zamieniła miłość. Teraz był drapieżnikiem zdolnym zniszczyć tych, co naruszą jego szczęście, nawet jeśli tą osobą byłby Viktor.
– Powder przynosi pecha, więc nie wróżyłbym im świetlanej przyszłości – odezwał się Mylo z kieliszkiem i szmatką w rękach.
Nie ważne, jak dorośle starał się zabrzmieć, w uszach Viktora byłjak dzieciak na siłę pchający się w rozmowę dorosłych. Vander poczochrał go po włosach, mówiąc:
– Być może powinieneś do nich dołączyć? Na pewno przydałby im się nowy bohater.
– Po co? – Mylo wzruszył ramionami. – I tak nic się im nie udaje. Nie będę marnował swojego czasu.
– Miej trochę wiary, dzieciaku – parsknął Vander. – Kiedyś będziesz mówił z dumą o siostrze, która pokazała światu, do czego zdolne jest Zaun. Będziesz żałował, że nie spędzałeś z nią więcej czasu, kiedy jeszcze nie była zupełnie zapracowana.
Powder zainteresowana była wynalazkami, zupełnie jak Viktor. Dzięki wysokiej pozycji ojca w Zaun, miała okazję na posiadanie własnego laboratorium – nie, żeby dawało jej to choć część możliwości, które Viktor miał w Piltover. Fascynowały ją wybuchy i bronie, zaś Vander był bardziej niż chętny pozwolić jej tworzyć rzeczy, które mogłyby się przydać przy kolejnym konflikcie z Piltover.
Nie ważne ile razy jej nie wychodziło, nigdy się nie poddawała. Płakała, nazywała siebie samą beznadziejną, ale ostatecznie wstawała na nogi i szła dalej z zakrwawionymi kolanami. Czasem to Vander pchał ją do przodu, czasem ukochana siostra. Nawet Viktor widział w niej wielkość i potencjał. Była do tego stworzona.
I przez to, Viktor miał czasem wrażenie, że czas go nagli. Że pozostało mu zaledwie kilka lat na zaistnienie w naukowym świecie, zanim to Powder w zupełności przejmie pałeczkę, wraz z Ekko przy jej boku.
Nie był z tego powodu zły. Jedynie nieco rozgoryczony.
Mylo odszedł obsłużyć kolejnego klienta.
– Więc. – Vi nagle znalazła się obok Viktora, opierając się o blat i ledwo powstrzymał się od wzdrygnięcia, kiedy znów znalazł się pośrodku tej dwójki. – Jayce wspomniał o jakichś podejrzanych przedmiotach, po które tu przyszliście. O co chodzi?
Viktor spiorunował Jayce'a wzrokiem, na co ten uśmiechnął się przepraszająco. Westchnął.
– Prowadzimy eksperymenty na pewnym przedmiocie i testujemy wszelkie możliwości, by osiągnąć zadowalający wynik – wytłumaczył wymijająco, uważnie dobierając słowa. – Vander zgodził się znaleźć jedną z możliwości dla nas. To wszystko.
– Dlaczego ja nic o tym nie wiem? – dopytywała Vi.
– To są sprawy dorosłych, Violet – odparł Vander.
– Ani nie jest to kwestia miasta – dodał Viktor, doskonale wiedząc, jak bardzo Vi lubiła wiedzieć o politycznych niesnaskach. Szykowała się na bycie zastępczynią ojca i bardzo źle przyjmowała wszelkie odmowy podania jej informacji na temat aktualnych wydarzeń.
– Dorosłych? – parsknęła. – Nie powiesz mi, że ten tutaj jest dorosły. – Wskazała na Jayce’a, który się skrzywił.
– Przy Caitlyn jesteś jakaś milsza.
– Nie jestem. Po prostu przy niej łatwiej mi udawać, że mnie nie wkurzasz. – Wyszczerzyła się łobuziarsko, na co Jayce zakrył jej twarz dłonią i odepchnął. – Hej!
– Do czego konkretnie tego potrzebujecie? – zapytał Silco Jayce’a, znajdując w nim łatwiejszy cel. – Skoro nie do… – urwał.
Skoro nie do naćpania się , dokończył w głowie Viktor.
– To ściśle tajne. Nasz… prywatny projekt – odparł, nim Jayce mógł palnąć coś zbyt szczerego. – Wolne eksperymenty. Próbujemy różnych rzeczy.
Jayce zerknął na niego z uniesionymi brwiami. Widocznie był zaskoczony bezpośredniością Viktora w sprawie pokazania, że nie mają najmniejszego zamiaru nic im zdradzać. W Piltover liczyły się kontakty, bycie miłym dla sfer wyższych i posłuszeństwo. Należało się odwdzięczać, a podobna impertynencja mogłaby się zakończyć się odebraniem im Migotu.
Silco jednak uśmiechnął się, jakby właśnie tego się spodziewał. W jego oczach zamigotało zaciekawienie i… fascynacja.
– Mam nadzieję, że nie zamierzacie zniszczyć świata.
– Hm. – Viktor przekręcił głowę w bok. – Raczej nie. Przypuszczam, że to byłoby niefortunne, prawda?
Patrzyli się na siebie z Silco i ze wszystkich możliwych sytuacji, Viktor akurat teraz nie wyczuwał od tego człowieka niebezpieczeństwa. Było tylko zainteresowanie i niewinny kontakt wzrokowy.
Powoli odsunął się od baru, zwracając się do Jayce’a:
– Już porozmawiałeś z Vi? Możemy iść?
– Tak szybko? – zapytał ze szczerym zawodem Vander. – To pierwsza osoba, którą tu przyprowadziłeś, i tak szybko chcesz zniknąć?
– Właśnie – zawtórował Jayce. – Nawet nas poprawnie nie przedstawiłeś – zarzucił mu, z nutą rozbawienia w głosie.
Viktor miał wrażenie, że będzie tego żałował.
– Ponieważ byłeś zajęty kłótnią z… – Uniósł dłoń, tylko po to, by z powrotem zacisnąć palce na filiżance. – Wiesz co, nieważne. Niech będzie, poznajcie się. Silco, Vander, oto Jayce.
Kolejne słowa były jak gwóźdź do trumny.
– Co powiecie na oprowadzenie mnie po waszym barze?
Kiedy nawet Silco uśmiechnął się, Viktor już wiedział, że za szybko od nich nie ucieknie.
***
Viktor nigdy nie widział Silco i Vandera tak chętnych do rozmowy z kimś. Bez wahania zabrali Jayce’a i rozpoczynając od samego wejścia do baru, opowiedzieli mu całą historię jego powstania.
Powiedzieli o bitwie z Piltover i idących za nią ofiarach. Jayce prawdopodobnie pierwszy raz w życiu miał okazję spojrzeć na to wydarzenie ze świeżej perspektywy – przedstawione inaczej, niż z Piltover jako miejscem bez żadnych wad. Nie był świadom prawdziwej katastrofy tej wojny, ale okazał się zaskakująco pełen zrozumienia.
Nie próbował bronić Piltover. Być może kilka miesięcy temu by to zrobił, lecz teraz – znając Viktora i widząc ulice Zaun – nie był już pewien niczego. Tragiczną historię o dwóch osieroconych siostrach skomentował ciszą i niemal niesłyszalnym:
– Przykro mi. Gdybym mógł coś…
– To nie twoja wina, dzieciaku. Nie mogłeś nic zrobić. – Vander położył mu dłoń na ramieniu, kiedy przeszli obok automatu do puszczania muzyki, przy którym zwykła siadać Felicia – matka Vi i Powder.
– Będę w stanie – odparł Jayce. – Zrobię wszystko, żeby coś takiego już się nie powtórzyło.
Vander obdarzył go pobłażliwym uśmiechem. Dla niego i Silco były to miłe, lecz puste słowa. Dla Viktora zabrzmiało to jak obietnica. Wewnętrznie sam obiecał całemu Zaun to samo.
Przeszli dalej, oglądając zdjęcia i obrazy wiszące w całym lokalu. Czasem przedstawiały członków zespołów grających w barze, innym razem zupełnie niepowiązane z niczym fotografie. Na jednym z nich Jayce odnalazł Vandera obejmującego Silco, jakby był on najważniejszą rzeczą na świecie.
– Nie masz tutaj blizny – powiedział i niemal od razu się speszył. – To znaczy, nie chcę…
– To prawda, nie mam. – Silco machnął ręką na jego próby przeproszenia za wścibskość. Z tęsknotą, jakby był to dziwnego rodzaju rytuał, musnął dłonią pomarszczoną skórę na swojej twarzy. – Zdobyłem ją zaledwie kilka miesięcy później.
– W jaki sposób? – zapytał cicho Jayce. – Czy to… czy to było w trakcie wojny z Piltover? Czy któryś z egzekutorów…
– To było nieco po wojnie, ale jeszcze zanim wszystko ucichło – odparł swobodnie Silco, jakby przywoływał wspomnienie ostatniego razu, kiedy sprzeczali się z Vanderem o to, jakie piwo powinni dodać do menu.
Viktor słyszał tę historię tyle razy, że nie robiła na nim już zbyt wielkiego wrażenia. W przeciwieństwie do podążającej za nimi Vi, która speszyła się i skupiła na czymś innym.
– Ale nie jest to robota egzekutora. Sprawca jest… nieco bliżej, niż się wydaje. – Uśmiechnął się, jakby dawał Jayce’owi niewinną zagadkę.
Jayce wyglądał na zdezorientowanego do czasu, aż Vander nie roześmiał się głośno, przyciągając Silco do siebie.
– Jak długo jeszcze będziesz mi wypominać błędy młodości?
– Ty… ty mu to zrobiłeś? – Jayce wytrzeszczył oczy, co tylko bardziej rozśmieszyło pozostałą dwójkę. – Ale wy przecież…
– Nie zawsze byliśmy tak blisko. Znaczy, byliśmy, ale był etap, kiedy się nienawidziliśmy. Po wojnie z Piltover Zaun było w ruinach. Wiele rąk do pracy zginęło, tysiące dzieci zostało bez rodziców, zaś rodzice, straciwszy swoje pociechy, stracili zapał do walki. Ja… – Uśmiech Vandera opadł nieco. – Byłem w pewien sposób do nich podobny. Chciałem odbudować Zaun kawałek po kawałku, nie mieszając się w kolejne bitwy. Za to Silco…
– Ja chciałem zemsty. Piltover wygrało, ale wasze wojska były osłabione. To był najlepszy moment na kontratak; sprawienie, że wy także stracicie ważnych dla siebie ludzi.
Teraz . Teraz głos Silco pasował do jego słów. Wściekłość i wola walki. Siła, kryjąca się w jego stosunkowo małym ciele. Wzrok Vandera na nim, jakby ta skorumpowana, nienawistna część była tą, którą najbardziej w nim cenił.
– Nasze wizje były odmienne i najlepszym sposobem na wcielenie którejś z nich w życie, było pozbycie się tego drugiego – westchnął Vander. – Wtedy… wydawało się to jedyną opcją.
– Więc… próbowałeś go zabić? – Jayce zamrugał, jego wyraz twarzy nieodgadniony. – Najważniejszą osobę w swoim życiu, żeby… żeby móc zrobić to, co uważałeś za słuszne dla miasta?
– Miejże trochę wiary w drugiego człowieka – wtrącił Silco. – Ja też próbowałem go zabić. Byłem tego naprawdę bliski.
– Ale przegrałeś – wytknął mu Vander, zupełnie ignorując puste spojrzenie Jayce’a.
– Ty także. Przecież przeżyłem. Topiłeś mnie tak długo, a ostatecznie i tak nie udało ci się mnie pozbyć.
Vander uśmiechnął się z czułością.
– Tak zwany szczęśliwy przypadek losu. – Zbliżył ich twarze do siebie i kiedy zaczął mrużyć oczy, Silco odwrócił się do Jayce’a.
– Przeżyłem i zacząłem wdrażać własny plan zemsty w życie, podczas gdy Vander kontynuował swoje żałosne zmagania. Myślałem, że już nigdy nie wrócimy do tego, co było. W końcu Vander wyraźnie pokazał mi, że zamiast walczyć, woli podkulić ogon i płaszczyć się do Piltover.
– Co się zmieniło? – zapytał Jayce zduszonym głosem.
– Dostałem list. Od Vandera, zawierającego przeprosiny… oraz prośbę. Połączyliśmy siły i powstało to. – Pokazał dłońmi wokół siebie.
– Nie mówisz tylko o barze, prawda? To, że Zaun jakkolwiek się trzyma, to wasza zasługa – stwierdził Jayce
– To zasługa wszystkich ludzi, którzy byli skłonni odbudować to, co nam odebrano.
Po tych słowach zapadła cisza, niby ku chwale owych ludzi. Viktor sam jako nastolatek nie miał wielkich możliwości, by pomóc innym. Zajmował się wówczas ciężko chorymi rodzicami, czasami jedynie odwiedzając Vandera, jako człowieka stojącego na czele odbudowy. To tam się poznali, a Vander po pojednaniu z Silco dostrzegł jego zamiłowanie do nauki.
Gdyby nie oni, Viktor nie był pewien, czy znalazłby sobie odwagę, by wykorzystać okazję daną mu przez rodziców i studiować w Piltover. Nie był pewien, czy w ogóle by teraz żył.
Silco i Vander kontynuowali opowieści o kolejnych zdjęciach – pijanych bijatykach, przeszłych wydarzeniach w barze czy innych rzeczach – ale Jayce nie wydawał się już ani w połowie tak zainteresowany nimi, jak kilkanaście minut wcześniej. Jego spojrzenie przyćmiło przygnębienie, kiedy patrzył się na własne buty. Zbladł, co łatwo było dostrzec nawet przy dyskotece kolorowych świateł wydobywających się z lampek na ścianie.
Nawet kiedy myślał, że Viktor go nie chce, Jayce nie wyglądał na tak apatycznego i pogrążonego w beznadziei, jak teraz. Wówczas wystarczyło nieco siły, by natychmiast zwierzył się Viktorowi, ale przy tylu ludziach wydawało się to niepoprawne.
– Hej, chłopie, wszystko w porządku? – Vi nagle pojawiła się u boku Jayce’a, klepiąc go w plecy. Mężczyzna drgnął, uśmiechając się słabo.
– Co? Ah… Tak, tak… Po prostu pomyślałem… – Jego uśmiech zbladł. – Że… że żyję, całe Piltover żyje nad wami, tonąc w luksusach i nie przejmując się waszym losem. To co mi mówiono… to bzdury. Na górze uznajemy was za niebezpiecznych i nie do opanowania, jakby to nie była nasza wina, że tak to tutaj wygląda. Słyszałem o was najgorsze rzeczy i teraz… zastanawiam się, czy cokolwiek z tego było prawdą. Czy jestem zwykłym głupcem, który wmówił sobie bycie ofiarą, kiedy tak naprawdę jestem częścią problemu.
Vi zamrugała, wyraźnie nie spodziewając się takich refleksji. Ponownie poklepała go po plecach i Viktor wiedział, że zwyczajnie nie umiała zmusić się do pocieszenia go. W pewien sposób miał rację; w pewien sposób ciężko było znaleźć odpowiednie słowa, kiedy to była wina Piltover.
– To nie ty to wszystko spowodowałeś, Jayce – powiedział Vander, odwracając się do nich.
– Wiem to. – Jayce zacisnął dłonie w pięści, nie odrywając wzroku z podłogi. – Ale jak oni mogli? Nie dość, że… że zrobili to wszystko, to jeszcze kreują się na najlepszych ludzi na świecie! Przeszliście tak wiele tylko po to, by i tak Piltover wami władało – powiedział z goryczą, której Viktor się po nim nie spodziewal. – Ty i Silco. Vi i jej siostra, i wszyscy… Wasze życia nie powinny tak wyglądać.
– Każdy ma w życiu jakieś trudności – westchnął Vander, również nieco zaskoczony.
– Ale te wasze tak diametralnie różnią się od moich trywialnych zmagań! Nikt w Piltover…
– Może ci się wydawać, Jayce, że Piltover to remedium na wszelkie problemy, ale wcale tak nie jest – przerwał mu Silco spokojnie, wkładając ręce do kieszeni. – To nie jest Arkadia, chociaż w porównaniu z naszym światem łatwo tak pomyśleć. Zaun to nasza ojczyzna i robisz nam przykrość, widząc same jej wady.
Viktor krzyczał na siebie w myślach. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek. W obronie Jayce’a, Zaun lub nawet Piltover. Mógł coś powiedzieć; jego usta otworzyły się… Ale w głowie nie znalazł żadnych słów godnych wypowiedzenia.
– Nie to miałem na myśli – syknął Jayce, złość kierując raczej na samego siebie niż Silco. – Piltover to… przekleństwo – wypluł.
– Przesadzasz. – Vi uśmiechnęła się lekko, chcąc zapewne rozrzedzić atmosferę. – Naprawdę, nie mamy tutaj tak źle. Jest tu pełno nędzarzy, lecz często sami wybrali sobie taki los, zatapiając się w narkotykach. Piltover robi nas w chuja i wykorzystuje, ale nie jesteśmy jakąś bezbronną damą w opałach.
– Kto powiedział, że nie działamy przeciwko temu przekleństwu? – dodał Vander, unosząc brew.
– Ale jakim cudem jesteście w stanie…
– Miłość i oddanie – powiedział, zanim Jayce skończył pytanie. – Ciężka praca pozwala nam żyć normalnie. Tak długo, jak jesteśmy razem, nic nie jest nam straszne.
– Lubisz takie wielkie słowa, co? – Silco pokręcił głową, ale na jego ustach zawitał mały uśmiech. Zwrócił się do Jayce’a: – Nikt nie miał tu łatwo, ale sam fakt życia oznacza, że jesteśmy wystarczająco silni, by brnąć dalej. Viktor sam nie miał za łatwo, nie sądzisz?
Nagle słowa się pojawiły, ale tylko po to, by zatrzymać nieprzyjemny dla niego tok rozmowy.
– Nie rozmawiajmy o tym – mruknął ostro.
Jak na zawołanie, Jayce uniósł głowę. Nie był już wściekły. Dłonie rozprostowały się w geście bezislności, a kąciki ust drgały. Jayce był uosobieniem udręczenia czymś, co zupełnie nie było pod jego kontrolą.
Prawie .
– Co masz na myśli?
– Wiesz, w kwestii jego nogi, rodziców… – powiedziała Vi swobodnym tonem, wyraźnie starając się uspokoić Jayce’a. Nieprzyzwyczajona do podobnego współczucia; możliwe, że nawet Caitlyn nie wiedziała, jak tak naprawdę wyglądało jej życie. – To było dla niego ciężkie, nawet ja to widziałam. Przez krótki czas byłam pewna, że kiedy staruszek Sky mówił mu o jego obsesji, by stać się normalnym , był to moment, kiedy go straciliśmy.
Vi nie powinna o tym wiedzieć. Obsesja Viktora rozpoczęła się jeszcze przed upadkiem Zaun, zaś po nim była w swoim zenicie. Kiedy Vander wziął go pod swoje skrzydła w trakcie odbudowy, on i Silco byli jedynymi, którzy tak naprawdę wiedzieli, jak źle z nim było.
Poszukiwania Kamienia Filozoficznego były jednym, tak samo jak jego ambicje, by być kimś więcej niż podrzędnym naukowcem w Zaun. Inną rzeczą jednak było poczucie, że nie pasuje do tego świata, nieważne jak bardzo starał się dla niego zmienić i poprawić.
W rzeczywistości, gdzie musiałeś być silny, by przeżyć, on urodził się z tak słabym ciałem. Wszelkie niepowodzenia ukształtowały go. W pewien sposób to Piltover pozwoliło mu wreszcie poczuć się kimś, z kolei praca z Jaycem… to było coś jeszcze większego.
Teraz było dobrze. Świadczyła o tym jego decyzja, by posiąść Kamień nie dla swojego dobra, a dobra świata.
Nie pogodził się ze swoją słabością, ale już więcej nie czuł się gorszy. I to zazwyczaj wystarczało.
– Co to znaczy normalny ? – zapytał cicho Jayce.
– To znaczy w pełni sprawny – odparł szybko Viktor, bo sam najlepiej wiedział, dlaczego tak mu odbiło wiele lat temu. – Niezepsuty. Silny, i inne takie rzeczy.
Jayce zaniemówił. Viktor mógł dojrzeć ruch jego szczęki, lekkie przymknięcie oczu i znieruchomienie ciała. Nie wiedział, co powinien myśleć o takiej reakcji. Miał nikłe przeświadczenie, że przyniesie im jedynie więcej problemów.
– Byłeś gotów złapać się każdej deski ratunku, choćby zwiastowała ci ona klęskę – powiedział Silco, a w jego głosie kryła się nuta dumy; nigdy wszak nie wyzbył się swojej wiary w to, że wygranym jest ten, kto bierze to, czego chce. – Doprowadzało cię to do szaleństwa… To było niesamowite, w tak młodym ciele. – Westchnął. – A potem nagle przestałeś, jakbyś się z tym pogodził. Jakbyś stracił wszelką nadzieję na zmianę.
Dla postronnego obserwatora mogłoby to wyglądać tak, że Silco nieświadomy społecznych norm nie zauważył szoku Jayce’a. Było jednak wręcz przeciwnie. Silco doskonale wiedział, co i jak powiedzieć, by uzyskać wymagany rezultat i wyglądać przy tym jak niewiniątko.
Nie zawsze chciał dojść do określonego celu. Czasami – tak jak teraz – chciał zwyczajnie namieszać.
– Stare dzieje. – Viktor wzruszył ramionami.
– Dążyłeś do wielkości – wytknął mu Silco, jakby zbrodnią było to, że przestał wyniszczać samego siebie dla pustej idei.
Nawet teraz nie wydawało się, że Silco mówi to szczerze – Viktor prędzej uwierzyłby w to, że wyrzuty w jego głosie skierowane są do jego samego. Być może Silco był szczęśliwy w aktualnym życiu, ale wciąż tęsknił za tym, kim mógł się stać, gdyby bez zahamowań Vandera dążył do stworzenia z Zaun okrutnej potęgi.
Mimo to, Viktor postanowił zagrać w jego grę.
– Sugerujesz, Silco, że okazałem się być niewypałem?
Uśmiech mężczyzny zdawał się poszerzać z każdym cięższym oddechem Jayce’a.
– Skądże znowu. Uważam że jesteś najlepszą wersją siebie i nigdy bym cię nie zmienił – powiedział i Viktor wierzył, że mówi szczerze. – Zastanawiam się jedynie, co by się stało, gdybyś nigdy do nas nie trafił.
Implikacja brzmiała: gdybyśmy nie zdołali wysłać cię do Piltover, gdzie czekała cię przyszłość – niekoniecznie świetlana, ale przynajmniej jakakolwiek. Gdybyśmy nie wyciągneli cię z szaleństwa. Gdybyś nie odnalazł w nas czegoś na wzór prawdziwej rodziny.
To nie był przypadek, że akurat ich spotkał w trakcie odbudowy Zaun. Nie tylko ze względu na pozycję Vandera w tym wszystkim, a potem także Silco, ale przez ich znajomość z rodzicami Sky.
– Pewnie zostałbym żeglarzem, jak ojciec Sky – odparł , chociaż zarówno on, jak i Silco, wiedzieli, że to nie byłoby możliwe.
– To byłaby strata dla świata.
Viktor poczuł jak rozdrażnienie rozprzestrzenia mu się pod skórą.
– Nie macie innych tematów do rozmów poza mną ? – Uniósł brew i wyglądało na to, że Silco załapał aluzję.
Lub może nie załapał, co po kilku aluzjach w końcu uznał, że może przestać męczyć sobą Viktora.
– Skoro o Piltover mowa… – zaczął i odwrócił się. – Vander.
Mężczyzna, który chwilę wcześniej patrzył na niego z dezaprobatą, teraz przekręcił głowę zaciekawiony. Silco wyciągnął z kieszeni kamizelki kartkę i podał ją Vanderowi. Przez krótki moment Viktor mógł dostrzec wygrawerowane logo Piltover na kopercie.
Usilnie starał się nie patrzeć na Jayce’a, kiedy Vi doskoczyła do ojców.
Vander czytał treść listu przez zaledwie kilka sekund, po czym zmarszczył brwi. Vi z kolei nie była tak dobra w ukrywaniu swoich uczuć – wytrzeszczyła oczy, patrząc się w papier jakby kartka co najmniej zaczęła do niej śpiewać.
– Co zrobimy? – zapytał Vander Silco, jego głos nagle ochrypły.
– Co to jest? – odezwał się Viktor.
Tak właściwie, niewiele go to interesowało. Reakcja Vi wzbudziła jego ciekawość, ale prawdziwym celem pytania było zapełnienie ciszy. Nie chciał zostawać z Jaycem sam na sam, szczególnie gdy ten wyglądał na pogrążonego w rozmyślaniach o Zaun i samym Viktorze. Tylko licho wiedziało, do jakich wniosków dojdzie, kiedy wróci do rzeczywistości.
– To prywatna korespondencja. – Silco zmierzył go spojrzeniem i Viktor niemal się roześmiał.
– Gdybyś chciał to przede mną ukryć, pokazałbyś do Vanderowi na górze. Jeśli nie chcesz znać mojej opinii na ten temat, to dlaczego?
Kpina, na którą pozwalał sobie ze względu na ich niemalże przyjaźń. Ostra szczerość, która paradoksalnie była ogniwem udobruchającym Silco.
– Hm, może usiądziemy? – zaproponował mężczyzna.
– Jesteś pewien, że to nie podstęp? – Vander zagrodził mu drogę ręką.
– Ze strony Piltover?
– Nie, ze strony naszych wrogów. Czy to na pewno oficjalny list od Marcusa? – Spojrzał na niego znacząco.
– Mogę to sprawdzić – zaproponowała Vi raptownie. – Claggor ma u siebie kilka jego poprzednich pism, mogę je ze sobą porównać i sprawdzić autentyczność.
– Mogłabyś to zrobić? – Vi entuzjastycznie pokiwała głową, wyraźnie podekscytowana wizją bycia ważną częścią w sprawie… jakakolwiek poruszana była w owym liście. Prawdopodobnie szczyciła się danym sobie zaufaniem.
Skinąwszy głową, Vander posłał córkę na górę, zezwalając jej na użycie jakichkolwiek środków w wykryciu możliwego kłamstwa. Viktor wciąż ignorował Jayce’a, kiedy całą czwórką usiedli przy barze. Mylo przelotnie zapytał, czy czegoś chcą.
– Herbaty – mruknął Viktor. – To i tak już długi dzień.
I tak już przeszedł przez granicę kilku kaw, a po którejś z kolei kofeina nie pobudzała go, a usypiała. Nagły skok adrenaliny przez rozmowę o jego przyszłości opadł, i teraz jego ciało domagało się odpoczynku.
Zamierzał wrócić do Piltover jak najprędzej – gdy tylko dowie się o tajemniczym liście.
– Więc? – zapytał, niemal kładąc się na ladzie. – Czego chce od was Piltover?
– Powinieneś o tym już wiedzieć. – Silco odebrał od Mylo kieliszek wódki. – Sam dałeś nam cynk, że coś takiego będzie możliwe.
Viktor nie musiał długo się zastanawiać.
– Chcą rozpocząć z Zaun negocjacje. – Silco skinął głową. – W jakim temacie? Chcą bardziej nas spętać, czy są na tyle głupi, by proponować wolność?
– Żadne – odparł. – Chcą wiedzieć, czy w ogóle jesteśmy chętni do negocjacji. Sprawdzają grunt. Mogłoby się wydawać, że wysłali ten list z nadzieją, że odmówimy.
– Może to nie konkretnie Rada– mruknął Viktor.
– A kto inny? Znam Marcusa i byłby w stanie się do tego posunąć. W dodatku twoje wcześniejsze informacje…
– Hm. – Chcąc czy nie chcąc, Viktor musiał przyznać Silco rację. – Chcą sprawdzić grunt? To bardzo…
– Głupie zagranie – wtrącił Vander. – Żałosne.
– I tchórzowskie – zawtórował mu Silco z uśmiechem, przełykając alkohol.
– Co zamierzacie? – zapytał Viktor.
Silco wzruszył ramionami.
– To nie jest decyzja, którą można podjąć szybko ani na własną rękę. Mamy ludzi, którzy także mają tutaj głos. – Skinął kieliszkiem na wnętrze baru, teraz już bardziej zatłoczonego ze względu na późniejszą godzinę. – Sevika jest nastawiona sceptycznie. Powiedziałem jej jako pierwszej i muszę przyznać, że wciąż jest równie przewidywalna jak zawsze. Ale to dobrze. Sceptyczność jest dobra.
Przyjemny szum rozmów i obijających się o siebie szklanek zapełnił umysł Viktora. Część jego cieszyła się, że nie on był odpowiedzialny za takie decyzje, zaś inna robiła mu wyrzuty za owo zadowolenie. Był zbyt zmęczony, by przejmować się którymkolwiek z tych głosów.
Cisza trwała na tyle długo, że Viktor uznał rozmowę za zakończoną. Być może Silco czekał na jego opinię, lecz tak naprawdę miał wrażenie, że nie powie mu nic nowego.
Piltover nie można było zaufać, chociaż bardzo by tego chciał. Byli tchórzami, nie stawiając przed nimi żadnej konkretnej propozycji. Nie zasługiwali na porozumienie z Zaun, a jednak… Zaun tak bardzo tego potrzebowało.
Nie miał zamiaru mówić takich oczywistości. Zamierzał odejść, kiedy silna dłoń uderzyła gwałtownie w blat.
– Nie zgadzajcie się. Piltover nie ma prawa… To zupełnie bez sensu.
Viktor z niedowierzaniem spojrzał na Jayce’a, który skupił wzrok na Vanderze. Mężczyzna uniósł brwi.
– Nie będziesz nam mówić, jaką decyzje podejmiemy – powiedział, jednak jego ton był zadziwiająco łagodny.
– Ja… nie zamierzam. Ale to prawda, że Piltover podejmuje same tchórzowskie decyzje.
Vander parsknął z czymś na wzór zachwytu.
– Uwierz, że nienawidzimy prowadzić walki z nimi i przegrywać mimo tego, że są od nas gorsi.
Jayce zaśmiał się, ale zabrzmiało to ochryple. Viktor westchnął wstając z miejsca, w jednej ręce trzymając swoją drugą już herbatę, zawierającą nawet więcej cukru niż poprzednia. Zerknął na zegar i westchnął ponownie.
– Viktorze? – Teraz, Jayce zabrzmiał normalnie. Jakby jego zwyczajnym stanem było martwienie się o Viktora; jakby ciągłe myślenie o nim było oczywistością.
– Nie przejmuj się mną. – Machnął ręką lekceważąco, dochodząc do naderwanej kanapy kilka metrów od baru. Być może to ze względu na jej stan nikt na niej nie usiadł, lub też mieli w sobie na tyle przyzwoitości, by nie podsłuchiwać rozmów praktycznie dowódców Zaun. Tak czy tak, Viktor położył na stoliku przy kanapie filiżankę i położył się na wciąż miękkich poduszkach. – Rozmawiajcie, ile chcecie. Już mnie to nie obchodzi.
Nie miał sił o tej godzinie przepychać się przez egzekutorów ani przekonywać wciąż nie zmęczonego Jayce’a, że powinni wracać. Jutro nie był ich dzień pracy ani nauki, więc i tak nie robiło im to większej różnicy.
Jayce zaśmiał się miękko i czym dłużej się śmiał. tym bardziej się zdawało, że brzmi jak prawdziwy on. Zawołał Mylo i wziął od niego kufel piwa. Viktor odlatywał już do innego świata, kiedy słyszał skrawki kolejnych, już dużo bardziej swobodnych rozmów.
– Więc ty i Vander…
– Patrząc na Vi nigdy bym się nie domyślił. Caitlyn traktuje ją jak największy skarb i nawet nie wiem, czy wie, co ta dziewczyna wyczynia tutaj. Prawdopodobnie wie. Boże, jaki ze mnie idiota…
– Kim jest ten gość Claggor? Jakiś was szyfrołamacz?
– Caitlyn naprawdę nie lubiła Zaun, aż do zbliżenia się z Vi… Jak bardzo oczywiste to było?
– Ile kosztowała was ta chałupa?
Z każdym kolejnym pytaniem, Viktor nawet na odległość mógł poczuć wlewany w Jayce’a alkohol. O dziwo, Silco i Vander bez większych problemów odpowiadali na zadawane pytania. Wydawało się, że podobał im się kontakt z kimś z zewnątrz, kto nie był ich całkowitym wrogiem, ani nie był Viktorem lub Marcusem.
– A ta blizna Silco… Jak udało ci się przeżyć z taką raną?
Silco powtórzył historię o tym, jak Vander próbował go zabić, tym razem nie szczędząc Jayce’owi brutalniejszych szczegółów. Viktor słuchał ich między jawą a snem, niepewny, czy w ogóle wciąż jest przytomny. Głos Silco był miękki, zupełnie jakby miał nieco litości dla naiwnego Jayce’a, którego jedynie uraziłoby drażnienie się z nim.
– Widzę na to oko, ale bardzo słabo. Jest to większym utrudnieniem niż gdybym zupełne stracił wzrok, więc najczęściej je zakrywam, by nie przeszkadzało.
– Jak to? – Jayce kontynuował zadawanie pytań niczym nieznający świata dzieciak.
– Widzę obrazy, ale z zaburzoną głębią – powiedział Silco, próbując znaleźć odpowiednie słowa, jakby był to pierwszy raz, kiedy ktoś zadał mu takie pytanie. Prawdopodobnie był. Nie ze względu na brak zaciekawienia, ale przez strach. – Jedno oko widzi je dobrze, ale… Cóż, to większa percepcja za cenę gorszego widzenia przestrzennego. Posiadanie obu oczu jest najlepszą opcją, nawet jeśli doprowadza mnie to do szału.
– I przynosi ci ból – skomentował Vander przepraszającym tonem.
– To najmniejsz problem.
– Odczuwasz ból w oku? Cały czas? – zapytał z niedowierzaniem Jayce.
– Nie odkryliśmy jeszcze substancji, która mogłaby mi pomóc. – Silco nie wydawał się szczególnie przejęty danym mu współczuciem. – To też nie jest nasz priorytet. Zaś gdybym miał wybrać ból za cenę lepszej widoczności, zawsze bym to zrobił.
– Czy to ciężkie, żyć w ten sposób?
Silco zaśmiał się krótko. Nawet Viktor musiał przyznać, że było to surrealistyczne pytanie.
– W Zaun nie ma czasu, by zadawać takie pytania. Tak jak mówiłeś, że twoje życie jest lepsze od naszego tutaj, tak samo wielka przepaść jest między mną a nędznikami na ulicach. – Westchnął. – Przywilejem jest to, że wciąż mam drugie, sprawne oko.
– Przywilejem… Tak jak jest nim samo życie w Piltover, prawda? Nie w kwestii, że jest tam tak idealnie, ale jest prościej – dodał Jayce pospiesznie.
Viktor z całych sił powstrzymywał się przed zaśnięciem, jednak wypita herbata i cukier w niej wcale mu nie pomagały w utrzymaniu przytomności.
– W pewien sposób.
– Nigdy bym… Nigdy wcześnie nie uważałem swojego życia za lepsze lub uprzywilejowane. – Jayce ściszył głos, że Viktorowi ciężko było go zrozumieć. – Wydawało się takie… poprawne. Tak samo z twoim wzrokiem. Ciężko mi pomyśleć, że darem jest to, że widzę na dwoje oczu. Nie znam życia, w którym nie byłoby to dla mnie oczywistością.
– Na tym polega natura przywileju – jest on niewidzialny. Nawet jeśli raz go dostrzeżesz, zawsze będziesz o nim zapominał – odparł Vander łagodnie.
– Tak… tak, to dobre określenie. Viktor kiedyś powiedział… że niektórzy na akademii traktują go jako inspirację – ostatnie słowo prawie wypluł. – Widzą, że mają lepsze możliwości od niego i w jakiś sposób właśnie to ich motywuje. Czy… czy gdy przychodzą tu ludzie z Piltover, mają tak samo? Czy patrzą na was i zamiast coś zmienić myślą sobie tylko “dobrze, że ja tak nie mam”?
Słowa te uderzyły w częśc Viktora, o której sam nie miał pojęcia. Oczywistość powiedziana na głos wciąż była oczywistością, ale bolała najbardziej z ust osoby, która była dla ciebie ważna. Ból zrozumienia i świadomości, że nic nie da się łatwo zmienić.
– Oczywiście, że tak jest. Egzekutorzy, na przykład – Silco nie krył się ze swoją irytacją. – Spojrzą z góry na każdego. Każdy stąd jest dla nich gorszy i tyle wystarcza, by poczuli się bezkarni i wszechmocni.
– To… straszne – wymamrotał Jayce. – Ja… um… Boże, przepraszam, że gadam tak bezsensowne…
– Nie przejmuj się. Zdziwiłbyś się, gdybyś zobaczył jak niewielu ludzi dochodzi do tak z pozoru oczywistych wniosków.
Viktor wewnętrznie przyznał Vanderowi rację. Czy chodziło o niepełnosprawność, czy biedę, wszystko wyglądało tak samo marnie. Współczucie było ułudą, a chęć pomocy słomianym zapałem. Nikt nie chciał widzieć brzydkiej prawdy, nawet Zaunici.
– Gdyby nie Viktor, pewnie byłbym teraz takim samym ignorantem.
Nie , pomyślał Viktor. Chciał wierzyć – nie, on wiedział – że w Jaycie było coś więcej niż tylko wpływ jego samego. To nie była tylko ich przyjaźń.
To było najzwyczajniej w świecie dobre serce.
– Sam przeszedł długą drogę, by zmienić swoje myślenie. Bycie głupcem nie jest złe; złe jest zostanie nim z własnej woli. Sam akt zmiany jest czymś wystarczającym. Viktor jest wciąż taki sam, ale w rzeczywistości zmienił się nie do poznania – na lepsze.
Viktor mógł niemal poczuć przeszywające go spojrzenie Jayce’a. Cieszył się jedynie, że jest odwrócony do nich tyłem i nikt nie może zauważyć jego zaciśniętych oczu i przyspieszonego oddechu.
– Co się z nim działo przed Piltover? – zapytał cicho Jayce. – Jaki był?
Vander się nie zawahał. Słowa wypowiadał tak, jakby tylko czekał na owe pytanie i już dawno podjął decyzję,że Jayce jest godzien bycia osobą, dla której złamię zasadę zachowania dyskrecji. W Zaun plotki były czymś niedopuszczalnym. Vander wiele ryzykował, uznając Jayce za osobę, którą Viktor traktował jako sobie na tyle bliską, by wyznać jej swoje sekrety.
– Nienawidził swojej słabości – powiedział. – Przez wiele lat. Nigdy by się do tego nie przyznał teraz, ale wypierał wszystko co było związane z tym, że nie był tak silny, jak inni ludzie. Wiem, jak bardzo go to dręczyło. Jakie podjął zmagania, by coś zmienić i poczuć się…
– Silco powiedział wcześniej…
– Nie mówiłem na poważnie, Viktor to wie – przerwał mu Silco. – Gdyby wówczas brnął w to dalej, nie przeżyłby tego. Szukał wszelkich możliwości, które dałyby mu siłę. Mistyczny Kamień Filozoficzny, magiczne runy… Dopiero nauka pozwoliła mu dostrzec własną wartość. Poddał się w poszukiwaniu niemożliwych rozwiązań i uwierzył, że to nie jest wcale całe jego życie.
Gorzkie i zbyt prawdziwe słowa. Viktor nie mógł zdecydować się, czy bardziej cieszy się, czy żałuje, że nie widzi teraz twarzy Jayce’a.
– Spędził sporo czasu z Heimerdingerem stojąc w kropce, a i tak był w o wiele lepszym stanie niż kiedykolwiek był w Zaun – dodał Vander. – Ale teraz to wy nad czym pracujecie i wydaje się, że chłopak odżył na nowo.
– Tak, jak twierdził kiedyś, że czuje się mały na tym świecie, bezbronny… – Silco, jak zawsze, brzmiał dziwnie nostalgicznie na wspomnienie najgorszych ludzkich chwil. – Mógłbym przysiąc, że od kilku miesięcy jest tego zupełnym przeciwieństwem jakby wstąpiły w niego nowe nadzieje. To w pewien sposób niesamowite.
– I to tylko ze względu na nowy wynalazek – zaśmiał się Vander.
– Nie rozumiesz, ile to tak naprawdę znaczy dla naukowca, stworzyć coś przełomowego – parsknął Silco. – To jest całe życie Viktora, nie jego ciało.
Tak jak Silco i Vander tworzyli społeczeństwo od podstaw, tak Viktor widział jak odbudowuje samego siebie, z Jaycem przy boku. Był sobą, może pierwszy raz w życiu. Nie był pewien, czy chciał, by Jayce wiedział, jak wiele to wszystko dla niego znaczy.
Zapadła cisza, na tyle, na ile cisza może zapaść w niemal pełnym barze.
– Viktor czuł się… mały? – powtórzył Jayce, jakby była to najważniejsza część tego całego wywodu. – Moglibyście… opowiedzieć mi więcej?
I Viktor sam chciał usłyszeć więcej. Nie rzadko miał okazję dowiedzieć się, jak był postrzegany przez innych. Z drugiej strony, chciał mieć możliwość zatrzymania rozmowy w razie gdyby Vander bądź Silco zaczęli zdradzać zbyt wiele. Nie chodziło o to, że chciał coś ukrywać. Nie chciał tylko, by Jayce poznał akurat tamtą wersję jego.
Zanim jednak w ogóle zrozumiał odpowiedź Vandera, jego umysł przysłonił mrok. Poduszki kanapy pochłonęły go całkowicie i zapomniał o wszystkim, kiedy sen pojmał go w swoje objęcia.
Notes:
Kto wyłapał nawiązanie do krainy lodu XDDD?
Chapter 3: Etap Trzeci: Żółcenie i... Elektryzowanie?
Chapter Text
Skąd obojętność, która każe mi stać
Kiedy chciałbym pobiec za tobą?
Prawdziwe słowa i emocje jak te
Które wiążą mi gardło i serce
We śnie widział potwory. Widział marionetkowe dłonie próbujące go złapać, twarze śmiejące się z niego oraz nieskończone otchłanie ciemności, gotowe go pożreć. Przestrzeń rozwarstwiała się, a dźwięki odbijały od odległych ścian.
Był w piekle, ale nie do końca.
Obłoki mroku unosiły się wokoło, kiedy do jego nozdrzy dochodził metaliczny zapach. Nawet się nie szarpał. Wciąż nie będąc w stanie rozpoznać jawy od snu, ale wystarczająco przyzwyczajony do ciągle powtarzających się obrazów, jego strach był cichy. Ciało drżało, lecz wiedziało, że nie ucieknie.
Łzy zapiekły go pod powiekami.
– Zostawcie mnie… – mruknął, lecz zabrzmiało to jak jęk bólu.
Potwory nie posłuchały. Nigdy nie słuchały, nieważne, ile razy próbował się od nich uwolnić.
Skulił się w kłębek, czekając na koniec. Zazwyczaj przychodził on gwałtownie i brutalnie – marionetki atakowały jednym ciosem, dawały mu kilka sekund na przekonanie, że dokonał swojego żywota, a potem się budził. Serce o mało nie wyskakiwało mu z piersi, a każdy przepływ krwi wydawał się szerzyć żar w jego krwiobiegu. Wrażenie, że coś mu umknęło, pozostawało. Pewien pierwiastek świadomości kukieł, obraz z ich pustych oczu i mechanicznych ruchów. Powolne przekonanie, że to on nimi władał, nawet kiedy sam był ich ofiarą… a potem zapomnienie, że kiedykolwiek coś tak strasznego przyszło mu do głowy.
Teraz było inaczej. Mijały sekundy wieczności, a potwory wciąż pozostawały łagodne. Zupełnie, jakby nie mogły podejść bliżej. Jakby ciepło mające źródło gdzieś przy Viktorze całkowicie je odstraszało.
Jak miał się wybudzić, bez swojej śmierci? Jak miał wydostać się z tego koszmaru – potoku nieprzyjemnych i niechcianych myśli , jak uczyła go kiedyś nazywać je matka Sky – jeśli nie było czynnika, który jako jedyny mógł mu w tym pomóc?
Umiał stawić czoła potworom i wytrzymać strach. Jednak istnienie w tym miejscu przez wieczność, nigdy w pełni nie przerażony, nigdy nie spokojny…
Zaczął łapczywie wciągać powietrze, zagrożony tym, że zaraz mu się ono skończy. Rękami nieprzytomnie wyciągnął przed siebie w poszukiwaniu nieistniejącego oparcia. Drżał, zaciskając palce.
I nagle dotknął coś ciepłego, jakby promień wschodzącego słońca. Szum potworów odszedł w zapomnienie, kiedy te jeszcze bardziej przeraziły się żarem. On z kolei złapał go i nie puszczał.
Tętno powoli zwolniło, obawy opadły. Być może jednak byłby w stanie przeżyć tutaj wieczność. Gdyby zdołał utrzymać potwory z dala od siebie, mogłoby to nie być takie złe. Pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że byłoby mu nawet…
…przytulnie.
– Viktorze.
Nagły dźwięk zmusił go do cofnięcia się w głąb. Znajomy głos przekrzykiwał potwory, ale interferował z ciepłem, wzmacniając go.
To nie był nagły zryw śmierci, kiedy głos stawał się głośniejszy i łagodniejszy zarazem. Coś odległego wyrwało go ze snu i nie mógł być bardziej niż wdzięczny. Ulga oblała całe jego ciało, które wciąż czekało na atak, który nigdy nie nadszedł.
– Viktor.
Nie otworzył oczy, wdychając zapach drewna i czystej pościeli.
– Jayce, co ty robisz?
– Umm…
Leżał na nie swoim łóżku, otoczony ścianami zbyt niskimi, by należały do jakiegokolwiek budynku Akademii. Kończyny powyginane w różne strony nie były szczególnym zaskoczeniem, tak samo jak pulsujący ból w nodze.
Tym, co spowodowało, że jego oddech przyspieszył, był Jayce. Siedzący na krawędzi łóżka i pochylony nad nim. Jego kolano stykało się z jedną ręką Viktora, zaś jego drugą ręka, wyciągnięta wzwyż… Jayce trzymał ją za nadgarstek z lekkością, jakby trzymał pióra; jego oczy skupione na nim, a jednocześnie zupełnie nieobecne.
Dopiero kiedy Viktor uniósł brew, udając, że znikające ciepło nie ma dla niego znaczenia, Jayce gwałtownie się odsunął i odwrócił wzrok.
– D–dobrze, że się obudziłeś. Zacząłem się martwić, że coś ci się stało i… Umm, nie ważne. Wydawało się że miałeś koszmar i jakoś tak samo wyszło, że… – paplał na jednym tchu, kiedy Viktor z trudem podniósł się do siadu i uważniej przyjrzał się pokojowi.
Mimo koszmaru czuł się bardziej wypoczęty niż przez ostatnie kilka miesięcy. Sam fakt, że nie wybudził się z krzykiem, był czymś niecodziennym.
– Spaliśmy w jednym łóżku? – pomyślał na głos, patrząc na wgniecenie obok siebie na dosyć rozległym materacu.
– Silco i Vander powiedzieli…
– I jestem w swoich ubraniach – mruknął, przyglądając się swojej pogniecionej koszulce i rozumiejąc, dlaczego pulsowanie w nodze było nieco inne niż zazwyczaj.
Jayce głośno przełknął ślinę.
– Nie wiedziałem, czy chciałbyś, eee… a nie chciałem, byś poczuł się um… – zaczął się tłumaczyć.
Viktor zauważył, że Jayce był już ubrany, lecz jego t-shirt i spodnie były w o wiele lepszym stanie niż te jego. Uśmiechnął się słabo, sięgając do swojej nogi. Spanie z szyną było okropnym pomysłem, ale prawdopodobnie gdyby Jayce spróbował ją samodzielnie zdjąć, byłoby jeszcze gorzej. Uważając, by nie wywołać sobie większego bólu, Viktor odpiął zapięcia.
– Dziękuję, Jayce, za twoją troskę – powiedział i chociaż zabrzmiało to nieco sarkastycznie, naprawdę to miał na myśli. – I za to, że poszanowałeś moją prywatność.
Jayce uśmiechnął się głupkowato, a jego twarz się zaczerwieniła. Nieobecny wyraz został na chwilę zastąpiony zawstydzeniem.
– Nie ma sprawy. Czy, umm…
Viktor rozprostował nogę, by zainicjować w niej lepszy przepływ krwi. Sądząc po dopiero jaśniejącym słońcu było jeszcze wcześnie, a była to najlepsza pora, by wrócić do Piltover – wciąż rozespani egzekutorzy nie przejmowali się za bardzo, kogo wpuszczają, o ile dana osoba nie obnosiła się ze swoimi złymi zamiarami. Miał mało czasu na rozprostowanie się, bo zaraz i tak będzie musiał włożyć szynę z powrotem na miejsce.
– Tak? – mruknął, zauważając uważne spojrzenie Jayce'a.
– Koszmary. – Mężczyzna przełknął ślinę, wyraźnie nie wiedząc, gdzie podziać swój wzrok. – Często je masz?
Jak na to, jak bardzo Viktor nie chciał, by Jayce zobaczył go w takim stanie jeszcze kilka tygodni temu, teraz ogarnęła go zaskakująca obojętność. Jayce by go przecież nie wyśmiał i nawet jeśli poczułby w jego stronę współczucie, wiedział już dobrze, by nie pokazywać tego po sobie.
– Umiarkowanie. – Wzruszył ramionami.
– Co ci się śni?
Viktor uniósł brew, na co Jayce natychmiast się zreflektował.
– Nie chcę być wścibski. – Uniósł ręce w obronnym geście. – Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz. Po prostu sam miewam czasami koszmary… cóż, jeden powtarzający się koszmar i jakoś tak…
– Co śni się tobie? – Viktor przekręcił głowę w bok, zaciekawiony.
To, że on sam miał koszmary, było oczywistością. Jednak ten nowy fakt o Jaycie zaskoczył go bardziej, niż powinien. Mężczyzna uśmiechnął się słabo, patrząc gdzieś w kąt pokoju.
– Widzę potwory i ciemność, do której chcą mnie zabrać. Czasami mają dłonie jak kukiełki, którymi próbują mnie zaciągnąć przez świat, tak jakby… nierówny? Rozwarstwiony? Czasami się śmieją i…
Viktor nie oczekiwał doświadczyć tej nagłej zmiany w tonie Jayce'a, jakby ten nie przywoływał snu, a prawdziwe wspomnienie. Jego pięści zacisnęły się, a Viktor zastanawiał się, czy stać by go było na dotknięcie ich i ukazanie swojego wsparcia.
Jeszcze bardziej nie oczekiwał jednak tego, że…
– I jedynym sposobem na to, bym się obudził, jest bycie przez nie zabity. Dziwne, co? Jeśli nie próbują mnie zabić, zaczynamy się stresować, że nigdy się nie obudzę.
…Że usłyszy słowa tak bardzo mu znajome.
– To jest… – zaczął, chcąc zapytać się skąd. Sam Viktor nie znał genezy swoich koszmarów – nigdy na oczy nie widział potwornych marionetek, które go tam nawiedzały, ani nie bał się szczególnie ciemności. Czy z Jaycem było podobnie? Dlaczego on…
Zanim Viktor mógł dokończyć myśl, drzwi ich małego pokoju zostały otwarte z impetem. Jayce podskoczył na łóżku, zaś Viktor instynktownie rozejrzał się za jakimś ostrym przedmiotem.
– Och, już wstaliście, gołąbeczki? – Zza rogu wyłoniła się Vi, uśmiechając się lekko. – Czegoś potrzebujecie? Vander pyta się, czy chcielibyście zostać na…
– Każdy pokój tutaj ma osobistą obsługę? – prychnął Viktor, na co Jayce spojrzał na niego z oburzeniem, zaś w stronę Vi posłał przepraszający uśmiech.
– Ee…
– Świetnie, uznaję to więc za nie . – Dziewczyna uśmiechnęła się cwaniacko, nie przejmując się obelgą Viktora. Wzruszyła ramionami w stronę wciąż skonfundowanego Jayce’a. – On tak zawsze tuż o poranku. Przyzwyczaiłam się. Wszyscy się przyzwyczaili.
Viktor spiorunował ją spojrzeniem.
– Mógłbym uznać, że w takim razie nikt nie będzie nam przeszkadzał o takiej porze – burknął.
– Niewykonalne – zaświergotała Vi, bezceremonialnie siadając na wolnej części łóżka. Pomachała ponaglająco na Viktora. – No, dalej, zbieraj się.
– I dlaczego niby? – Przewrócił oczami, lecz wbrew swoim słowom ostatni raz poruszał nogą, by z powrotem założyć szynę i ukryć pod nią Migot. Przyjrzał się małej lśniącej fiolce i nie umknęło jego uwadze to, jak wpatruje się w nią Jayce, nim włożył ją między zapięcia.
– Tak się składa, że także planowałam iść w najbliższym czasie na Górę. Vander stwierdził, że mogę wam robić jako eskortę, żeby nic wam się nie stało.
Viktor prychnął.
– Nie potrzebuję eskorty.
– A może potrzebuje jej twój partner, co? To, że umiesz zadbać w Zaun o siebie, nie znaczy, że będziesz też mógł zadbać o niego. – Uniosła brew.
Vi była jedyną osobą, razem z jej siostrą Powder, która miała takie w zaparcie w drażnieniu go – prawdopodobnie wpajane w nią przez Silco – o każdej porze. Była też jedyną, przy której słowne docinki przychodziły mu z taką łatwością. Być może dlatego, że była kilka lat młodsza i wciąż widział ją jako dziecko; niemal irytującą młodszą siostrę. Być może dlatego, że mimo bycia dzieckiem Vi była jedną z najsilniejszych i najambitniejszych osób, jakie znał.
– Po pierwsze: nie cytuj do mnie Vandera – prychnął, co tylko poszerzyło jej uśmiech. Powoli wstał na ziemię, testując stabilność szyny. – Po drugie: spójrz na niego i powiedz mi, że ten gość naprawdę potrzebuje czyjejś eskorty.
Może i starał się skupiać na umyśle Jayce’a, zaś jego fascynacja nim miała źródło w jego intelekcie, lecz nie oznaczało to, że nie był świadom jego wyglądu. Jak na osobę, która już od paru lat nie pomagała regularnie w kuźni, Jayce wciąż zachował większość swoich mięśni. Wychudzone pijaczyny Zaun nie miałyby z nim szans.
Viktor poczuł jak ciepło rozprowadza się po jego ciele na myśl o silnych dłoniach Jayce’a pokonującego bez problemu każdego potencjalnego wroga. Reakcja bezsensowna i mimowolna. Nie rozumiał, dlaczego tak właśnie zareagowało jego ciało, ale nie poświęcił temu większej uwagi.
– Jest naiwniakiem – odparła Vi, na co Jayce o dziwo nawet nie zareagował. – Dziecko by do niego podeszło, poprosiło o parę groszy, a kiedy on wyciągałby je dla niego, te odgryzłoby mu głowę.
– Hm. – Viktor wyobraził sobie podobną scenę. – Może i masz rację.
– Widzisz? – Vi uśmiechnęła się zwycięsko. – Macie już wszystko? Jakbyście poczekali trochę pewnie Vander i Silco by się z wami pożegnali. Zajmowali się przez resztę nocy decyzją w sprawie Piltover, a ja im pomagałam – dodała z zadowoleniem. – Ale zakładam, że lepiej iść jak najszybciej, co? Wtedy strażnicy mają wyjebane na wszystkich i wszystko.
Wyjebane było naprawdę dobrym określeniem, ale Viktor nie miał zamiaru przyznawać tego Vi. Zdusił w sobie jękniecie bólu przy szybszym ruchu nogą, doskonale wiedząc, że wywołałby to tylko zmartwienie Jayce’a i żadnego realnego wsparcia. Rozprostował się, przelotnie zerkając na Jayce’a.
Dopiero teraz się zorientował, że od nadejścia Vi mężczyzna zupełnie nic nie powiedział. Mimo pomniejszych reakcji, wyglądało na to, że przez cały czas w zamyśleniu patrzył się na własne dłonie. Nawet, kiedy Viktor odchrząknął, nie wyrwało go to z letargu.
– Jayce. – Położył mu dłoń na ramieniu, na co mężczyzna gwałtownie drgnął. – Idziemy.
– W–wybacz, zamyśliłem się… – wymamrotał, szybko się zbierając. Unosząc jedynie brew na jego dziwne zachowanie, Viktor odwrócił się do Vi.
– Ile jesteśmy winni za pokój?
– Nic, o ile odwiedzicie nas oboje na święta – odparła natychmiast, stając już w drzwiach. – A jeśli nie… sto złotych monet od każdego, stoi?
Z lekkim uśmiechem, Viktor spojrzał porozumiewawczo na Jayce’a. Zamiast oczekiwanego rozbawienia, na jego twarzy dostrzegł tylko ponowne zamyślenie. Niewypowiedziane pytanie zawisło między nimi i Jayce nie wydawał się tego świadom.
Powoli, Viktor oderwał od niego swój wzrok.
– Stoi – mruknął.
Ciemności panujące wczesnym rankiem, powoli zaczęły opuszczać ulice Zaun. Chociaż w większość zakamarków miasta słońce nie dochodziło, było kilka uliczek, gdzie można było poczuć, że mieszkają na zupełnie zwykłym terenie.
Jeśli zignorować rozległe kłęby dymu i spaliny, które zazwyczaj można było spotkać na każdym kroku i na każdej wysokości miasta, oczywiście.
Pełne słońce w Zaun było jak brzydki, szary zachód słońca w Piltover. Viktor pamiętał czasy, kiedy te okruchy słońca były źródłem jego szczęścia na kolejne dziecięce dni, zaś strumień czystej wody był jak zbawienie. Teraz, przyzwyczajony do wygód Piltover, nie umiał docenić szarych promieni, ani wąskiego strumyka wody.
Zastanawiał się, czy Vi miała podobnie. Lub czy w ogóle spędzała na tyle dużo czasu w Piltover, by ‘odzwyczajenie’ się od nędzy Zaun było możliwe.
Ulice, które widzieli poprzedniego wieczoru, teraz były nieco mniej przerażające. Przechodniów nie było wielu, lecz zdecydowanie więcej niż wcześniej – taki był urok Zaun, że nawet te największe zakały społeczeństwa wychodziły na powierzchnię gdy świt dawał im trochę światła.
Doceniał dobroduszność i naiwność Jayce’a, ale nie zdziwiłby się, gdyby ten faktycznie nagle poruszony czyimś stanem postanowił mu pomóc tylko po to, by zostać oszukanym. Przysunął się do niego bliżej, by pilnować każdy jego ruch, zaś Vi szlajała się gdzieś między budynkami, ostatecznie za każdym razem trafiając na tę samą drogę, co oni.
Jayce jednak tym razem nie wydawał się ani trochę równie mocno zainteresowany ulicami, jak był wcześniej. Wgapiając się we własne buty cudem było, ze na nic nie wpadł. Błagania i jęki ze szczelin i okiennic do niego nie dochodziły. Wciąż był pogrążony w myślach.
Viktor także by pewnie rozmyślał, gdyby nie bał się, do czego by to go doprowadziło.
To, co słyszał; pytania zadawane poprzedniej nocy… może nie tyle co nim wstrząsnęły, ale na pewno nie były czymś, czego oczekiwał po Jaycie. Znał jego dobre serce, lecz cała jego reakcja na Zaun, jakby naprawdę się przejął – jakby naprawdę przejął się historią Viktora…
Losie, miał nadzieję jedynie, że Silco i Vander nie powiedzieli mu zbyt wiele. To mogłoby być zarówno zawstydzające, jak i upadlające. Niektóre rzeczy wolałby zabrać do grobu, lecz z dwójką tak podstępnych ludzi, którzy byli świadkami wszystkich jego najgorszych lat życia, nie mógł mieć pewności, czy nie został przypadkiem zupełnie obdarty ze swojej prywatności. Nie chciał wyobrażać sobie zbyt wiele, bo jego myśli natychmiast zakładały najgorsze scenariusze.
Dziwne zachowanie Jayce’a nie pomagało. Po raz pierwszy w swoim życiu Viktor chciał, by ktoś się odezwał – byleby Jayce wtrącił się do rozmowy i zachowywał normalnie. Był przekonany, że po ich wszystkich staraniach Jayce w końcu mu zaufa i będzie mówił wprost, co myśli.
Najwyraźniej się mylił.
– Myślisz – odezwała się nagle Vi, pojawiając się przy jego boku – że byłabym w stanie włamać się na ten wasz bal? Ile tam będzie osób? Chyba jedna w tę czy we w tę nie zrobi im wielkiej różnicy, nie?
– Jaki bal? – Viktor zamrugał.
– No ta… Gala Postępu? Pod koniec miesiąca, ku uczczeniu Postępu i takie tam. Ponoć ogłaszają też wtedy kolejne plany naukowe. Zastanawialiśmy się z Vanderem, czy może wtedy zdradziliby decyzję o współpracy z nami. O ile się zgodzimy, rzecz jasna – prychnęła.
Viktor przypomniał sobie rozmowę przeprowadzoną całą wieczność temu i złożoną obietnicę. Gala… zazwyczaj na żadne nie przychodził, chociaż Heimerdinger dawał mu wolny wstęp do większości wydarzeń. Co go wtedy złapało, by zgodzić się na propozycję Sky?
– To oficjalne wydarzenie, a nie jakiś otwarty festiwal – mruknął. – Będzie mnóstwo ludzi, ale każdy będzie weryfikowany i odhaczany na liście. Jedyny sposób na dostanie się z zewnątrz to bycie czyjąś osobą towarzyszącą. – Zastanowił się chwilę, zwalniając kroku. – Zamierzasz iść z Caitlyn.
– Chciałabym – odparła z goryczą. – Jak na razie mam pomagać jej w wyborze sukienki i absolutnym adorowaniu jej w niej, ale…
– Niepełnoletni zazwyczaj nie biorą ze sobą drugiej osoby – odgadł. – A nawet jeśli Kirammanowie pozwolili jej kogoś zabrać, to raczej nie byłabyś to ty.
– Ta. – Zaszurała butami, kopiąc kamień przy chodniku. – Musiałaby się tłumaczyć, skąd wytrzasnęła brudną sierotę pod swoimi drzwiami i pewnie jedynie zabroniliby jej się ze mną spotykać.
– Kirammanowie są specyficzni – odezwał się nagle Jayce. – Ale zawsze mają na celu dobro swojej córki. Co? – zaśmiał się, wciąż lekko spięty, na widok konsternacji Vi. – Myślisz, że nigdy nie grozili mi zerwaniem sponsorowania mnie, jeśli ją skrzywdzę? Jedno słowo Cait na mój temat i byłoby po mnie.
– Brzmią jak wymarzeni sponsorzy – parsknęła Vi, po czym posmutniała. – Cóż, wygląda na to, że będę musiała poczekać na nią po Gali i dopiero wtedy się zobaczymy. Może kiedyś…
– Nikt nie będzie wam przeszkadzał – skomentował Viktor. – Będziesz miała ją na własność, poza rękami wszystkich polityków, którzy zrobiliby wszystko, by wdać się w jej łaski. Czy to nie lepsze?
Czuł się dziwnie dając porady nastolatce, lecz jej lekki uśmiech był tego wart. Skinęła głową, przyznając mu rację. Viktor sam nie widział rozkoszy w spędzaniu czasu z ukochaną osobą na balu, gdzie każdy cię oceniał i analizował.
Pochwalenie się swoim partenerem i łączącą was miłością było jednym. Inną sprawą byli wścibscy ludzie, gotowi łatwo zniszczyć twoje szczęście.
Nie, Viktor nie był kimś, kto chwaliłby się czymś dla siebie ważnym. Gdyby mógł, zamknąłby to coś gdzieś blisko siebie i nigdy nie puścił, tak, by tylko on mógł je podziwiać. Nie potrzebowal aprobaty innych, nie chciał się dzielić.
Wieczność z czymś, co kocha, wydawała się wystarczająca.
– A ty, Viktorze? – odchrząknął Jayce. – Zamierzasz iść na tę Galę? Wiem, że nie lubisz takich rzeczy, ale…
– Sky poprosiła mnie jakiś czas temu bym wziął z nią udział w tym idiotycznym wydarzeniu– westchnął. – Najchętniej bym tam nie przychodził, ale obiecałem jej. Kto wie, co takiego zaplanowała.
– Czy ona przypadkiem…
– Nie – uciął natychmiast, nie wiedząc jak zinterpretować dziwny błysk w oku Jayce’a. – To koleżeńskie wyjście. Zamierzam uciec stamtąd, jak najszybciej to będzie możliwe.
Jak na osobę, która tak długo żywiła Viktora podziwem, Sky aż zadziwiająco łatwo pogodziła się z tym, że nigdy nie będą razem. Jej tajemnicza druga połówka… Nie wiedział, kto to był, ale życzył Sky jak najlepiej. Może i spotykali się rzadziej przez jej rozwijającą się relację i badania Viktora, lecz ich przyjaźń wydawała się niezachwiana. Był pewien, że mógłby przyjść do niej z dowolnym problemem, a ona powitałaby go z otwartymi ramionami, jakby wciąż byli dwójką dzieciaków, która mogła polegać tylko na sobie.
– Jesteś zainteresowany przyjściem? – zapytał Jayce’a. – Zwykłych studentów nie zapraszają, ale pewnie ze wszystkich osób, które mogłyby towarzyszyć Caitlyn byłbyś właśnie…
– Wykluczone! – warknęła Vi.
Viktor przewrócił oczami, ale tak naprawdę nie mógł jej winić. Nawet jeśli to był Jayce, bardziej brat dla Caitlyn niż prawdziwy mężczyzna, Vi miała prawo chcieć pozostawić swoją dziewczynę tylko dla siebie.
On zrobiłby to samo. Nic nie mógł poradzić na to, że był zazdrosnym człowiekiem.
Lubił, gdy czyjeś oczy patrzyły tylko na niego i polegały tylko na nim. Być może dlatego Jayce był dla niego takim idealnym partnerem.
Nagle gdzieś nad nimi rozległ się zgrzyt osuwanych kamieni w dół. Viktor zignorował odgłos – budynki nie raz rozpadały się w Zaun, a miasto wydawało o wiele więcej dziwnych dźwięków niż to.
Szli przez chwilę w ciszy. A potem znów – szukanie i głuchy odgłos upadku.
Viktor był o sekundę zbyt wolny. W przeciwieństwie do Vi, dla której drugi sygnał był już znakiem bojowym.
– Co do… – Przyjęła pozycję obronną, oglądając się ponad ich głowami.
– Proszę, proszę. Mamy dzisiaj szczęście – odezwał się chropowaty głos tuż za nimi. – Dzieciak Vandera. Myślicie, że ile facet zapłaci za życie swojej córusi?
– Albo za to, co z niej zostanie – zawtórowała inna osoba z prawej. Ten głos z kolei zabrzmiał miękko, niemal dziecinnie.
Viktor ledwo usłyszał trzecią osobę – piskliwy śmiech z lewej, jakby skrzypiące deski. Wsłuchał się uważniej, lecz nie zarejestrował innych osób.
Zerknął na Vi, która najwyraźniej doszła do podobnych wniosków. Trzy osoby – z tyłu, prawej i z lewej. Przód pozostawał czysty, ale nie mieli pewności, czy spotkali się z podrzędną grupą dzieciaków, czy raczej większą organizacją przestępczą, którą stać by było na zastawienie na nich pułapki.
Bo jeśli ktoś naprawdę atakował swoich – a przede wszystkim rodzinę Vandera – to musiał być albo bardzo silny, albo bardzo głupi.
Vi prychnęła. Jayce zdawał się zupełnie znieruchomieć przy boku Viktora.
– Myślę, że będzie niezwykle zadowolony, kiedy zaserwuję mu wasze głowy w prezencie – warknęła dziewczyna. – Vander lubi gdy jego córusia pokazuje, na co ją stać.
Pierwszy atak był niespodziewany w tym, jak bardzo Viktor się go spodziewał. Był prosty – bez większych ceregieli postać zaatakowała Vi od tyłu w tym samym momencie, gdy ta z lewej wystrzeliła do Viktora.
Zamachnął się, nieco zbyt wolno, lecz nie wszystko było jeszcze stracone. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz musiał plątać się w podobną potyczkę, ale nie oznaczało to, że był bezbronny.
Zamachnął się laską na wroga – którym oczywiście okazało się dziecko, maksymalnie w wieku Vi. Nie miał dla chłopca litości, celując prosto w głowę. Przeciwnik zrobił unik, uderzając w przód.
Viktor poleciał w tył z cichym jękiem. Automatycznie spróbował się podnieść, kiedy przez jego ciało przeszedł gwałtowny impuls bólu.
– Viktor!
Kątem oka spostrzegł, jak Vi z wielkim uśmiechem doszczętnie pokonuje dzieciaka z przodu, zaś ten z lewej, który zaatakował Jayce'a… zostaje przez niego zupełnie zignorowany na rzecz podbiegnięcia do Viktora.
Zaatakowanie wszystkich napastników na raz, jeden na jednego nie było najlepszą strategią, jaką ich przeciwnicy mogli wybrać. Jednak Viktor nawet nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek z Zaun kiedykolwiek zrobił coś tak głupiego, jak odwrócenie się tyłem do wroga.
Jayce był szalony i zupełnie nieprzystosowany do realiów Zaun.
Zanim o tym pomyślał, Viktor zignorował ból i podniósł się na nogi. Jednym porządnym ruchem, który powinien był wykonać już wcześniej, wbił laskę w brzuch wrogiego chłopaka.
– Do cholery…
Co do biegnącego do niego Jayce'a, Viktor ledwo powstrzymał krzyk cierpienia, kiedy zrobił kilka kroków w jego stronę.
– Viktorze, wszystko…!
– Jayce…
– Czy nic ci…
– Jayce, PADNIJ! – krzyknął z nadzieją, że tak jak zawsze Jayce natychmiast zrobi to, co powie.
Zmartwienie na twarzy Jayce'a stopniało, kiedy jego kolana samoistnie opadły na ziemię. Viktor był już gotowy. Pozornie wycelował swoją laskę prosto w biegnącego w ich stronę dzieciaka. Niżej, trochę w prawo…
Ręka dzieciaka powędrowała ku lasce, którą Viktor już dawno puścił. Rzucił się do przodu i zdecydowanym ruchem złapał wroga za szyję. Ledwo wyminął Jayce’a, bez wahania przeważające mniejsze ciało do ziemi.
Chłopiec szamotał się w poszukiwaniu powietrza, więc Viktor przycisnął mocniej. Nie zamierzał go zabić– jedynie upewnić się, że straci przytomność. Bez elementu zaskoczenia ich mała grupa miała w sobie niewiele siły.
Przekonał się o tym, zerkając na Vi.
– Ha, nieźle! – zaśmiała się dziewczyna, samej stając jedną nogą na powalonym dzieciaku. – To było szybkie.
Podeszła do nich z zadowolonym uśmieszkiem. Niemal bezszelestnie, prawdopdobnie nasłuchując ewentualnych gości. Kiedy po dziesięciu sekundach nie nadszedł kolejny atak, rozprostowała się i westchnęła.
– Viktor…
Mężczyzna natychmiast odwrócił się do Jayce'a, zaalarmowany pustym brzmieniem jego głosu.
Być może to było dla niego zbyt dużo, może Zaun przeraziło go jeszcze bardziej niż wcześniej. Słyszenie o czymś, a zobaczenie przesądzonej od początku bójki było dwiema różnymi rzeczami. A Jayce był wrażliwy.
Viktor gardził nadmierną wrażliwością, lecz jeśli chodziło o Jayce'a… całe jego ciało krzyczało, by mężczyzna nigdy jej nie utracił.
– Żyją – zapewnił prędko. – Prawdopdobnie ktoś po nich niedługo przyjdzie. Inni nie mają czego od nich rozkraść, więc raczej bez różnicy, czy…
– Viktor.
– To normalne na ulicach Zaun i nic nie możesz z tym zrobić. Te dzieciaki wiedziały, w co się pakują, szczególnie jeśli ropoznały Vi. Nie powinieneś się obwiniać za…
– Viktorze, jesteś ranny.
Zamrugał, będąc zupełnie zbitym z tropu. Spojrzał po sobie – kilka zadrapań przez przytrzymywanie chłopaka, ale to wszystko. Ból w nodze było normalny, zważywszy na to, jak głupio ją nadwyrężył, ale…
– Cholera – mruknął, dostrzegając czerwoną plamę po wewnętrznej stronie kolana. To to musiało wywołać ten paraliżującą ból. Obsunięta szyna, kilka zbyt gwałtownych ruchów… – Szyna musiała mi się wbić w skórę. To pewnie tylko płytkie zranienie.
– Ale ty krwawisz… – wykrztusił Jayce.
– Ciężko by było, gdyby nie krwawił ze zranienia w takim miejscu – prychnęła Vi. – Żyjesz? Dasz radę dojść do Piltover, czy…
– Dam radę – wychrypiał.
– Dobrze. – Vi uśmiechnęła się i nie patrząc za siebie, zaczęła kierować się dalej wzdłóż ulicy. – Ach ta noga, co? Same problemy – zaśmiała się.
Vi była wyjątkowa z wielu względów, ale to był jeden z nich. Naśmiewała się z niepełnosprawności Viktora bardziej niż on sam i zawsze robiła to w taki sposób, że Viktor zwyczajnie nie mógł być na nią zły. Była w tym zbyt szczerą i taka… ludzka.
– Ta – parsknął. – Chodź Jayce, nic mi nie będzie.
I Jayce poszedł, dobrze wiedząc już, by nie oferować Viktorowi pomocy. Nieważne, ile razy kuśtykał, a Vi kwitowała to krótkim pomrukiem, Jayce nie powiedział zupełnie nic. Tylko jego spojrzenie ciągle zdawało się wracać do jego nogi.
Spojrzenie człowieka zdolnego staranować całą trójkę jednym ciosem… tego samego, który zamiast walki wybrał ochronę Viktora, jakby świat wokoło nie istniał.
W Piltover wszyscy się rozdzielili. A potem między Viktorem i Jaycem zaszła zmiana.
***
To nie było powolne ani subtelne. Już kolejnego dnia, kiedy po wykonaniu zadań asystenta Viktor przyszedł pod apartament Jayce’a, coś było nie tak.
Szerokie ramiona Jayce’a nie pojawiły się w progu, żeby w automatycznym geście go objąć i w ostatnim momencie się powstrzymać. Nie było zupełnie bezsensownej propozycji herbaty, piwa, lub wody z kranu. Nie było nawet żadnego powitania, kiedy Viktor wszedł głębiej.
Przy Jaju Filozoficznym zastał człowieka, który zdawał się zupełnie pochłonięty swoim zadaniem. Nie tak pochłonięty, jak mieli to w zwyczaju przez cały czas swojej współpracy – to nie było ani głębokie zamyślenie, ani pasjonacka ciekawość. Jayce nie mamrotał niczego pod nosem, nie notował myśli w dzienniku, ani nawet nie pracował nad niczym konkretnym.
Wyglądało na to, jakby całą noc zamiast spania spędził na analizowaniu Jaja Filozoficznego, tępym wgapianiu się w nie… i wyglądaniu przy tym jak ktoś zupełnie oderwany od rzeczywistości, a jego nowa fryzura tylko dodawała mu aury obłąkania.
Lecz to nie był problem. Sam Jayce przyznał, że lubił głos Viktora. Ilekroć ten go używał, mężczyzna reagował niczym zawołany szczeniak.
– Jayce, co ty robisz?
Otóż nie tym razem. Viktor powtórzył słowa ponownie i ponownie spotkał się z ciszą. Z ukłuciem irytacji podszedł bliżej, kiedy usyłszał ciche:
– Pracuję.
– Nad czym? – Viktor nie mógł powstrzymać powątpienia w swoim głosie. – Przecież ja mam nasz nowy składnik. Co próbujesz zrobić bez niego?
Przecież po to tu przyszedł – w dłoni miał Migot, który zamierzali dodać do zbielonego złota. Nie mieli wielu szans na eksperymenty ze względu na małą ilość substancji, dlatego Viktor poprzedniego ranka wolał nie pracować nad tym w pośpiechu, bez przemyślenia tego, co zrobią.
Jayce najwyraźniej miał inne plany.
– Viktorze, przemyślałem to i… Silco powiedział mi nieco o Migocie – zaczął, jakby czytał wcześniej przygotowany tekst. – Jest on symbolem zakończenia etapu, prawda? Doprowadza do śmierci, ale w ten sposób jest jak dopełnienie czegoś większego. Ci, co go zażyją, przeżywają prawdziwe spełnienie. W dodatku ten kolor… Viktorze, jestem przekonany, że to nie jest jeszcze moment, kiedy powinniśmy go użyć.
– Co proszę? – parsknął w odpowiedzi, zanim zdążył się pohamować.
Chociaż słowa Jayce’a brzmiały normalnie – pełne pasji i chęci do pacy – to jego postawa zupełnie temu przeczyła. Przymrużone oczy, jakby nie do końca świadome, wywołały w Viktorze nieprzyjemne uczucie w klatce piersiwej.
– Migot powinien zostać użyty do ostatniego etapu, jestem tego pewny.
Tak właściwie, Viktor nie myślał wtedy na poważnie na temat jego oświadczenia. Chociaż kolor Migotu mógł przypominać odcień, do którego powinni dojśc przy tworzeniu kamienia, to był to zupełny przypadek. Tak samo rzekome znaczenie substancji – zakańczała ona życie, lecz on sam nigdy nie połączyłby tego z końcem czterech etapów tworzenia Kamienia Filozoficznego.
Jayce brzmiał jak obłąkaniec. Jak obłąkaniec, który był bardziej niż pewny swoich racji – w głowie już planował, już myślał, czym załatać lukę związaną z trzecim etapem – żółceniem.
Zaś Viktor, wbrew wszystkiemu, był słabym mężczyzną. Nie umiał nie ulec Jayce’owi, gdy ten tak bardzo chciał coś zrobić. Jego ambicja była czymś, co go do niego przyciągnęła i nawet teraz Viktor nie mógł się od tego oderwać.
– Lepiej żebyś miał rację, Jayce – odparł wówczas.
Ale coś w tym wszystkim było dziwnego. Paskudne uczucie głęboko w żołądku krzyczało na niego, jakby ostrzegając przed niebezpieczeństwem, którego nie mógł dostrzec.
Jayce nie uśmiechnął się na jego zgodę w ten swój głupkowaty sposób. Nie powiedział nic, kiedy Viktor z rezygnacją odłożył Migot na jedną z niewieluonych szafek i przysiadł do własnego stanowiska tylko po to, by odkryć, że nie wie, co robić.
Nie przygotował żadnych teorii do przetestwania, bo od kilku dni swoje nadzieje powierzył Migotowi. To był pierwszy raz od dawna kiedy usiadł i jego głowa najzwyczajniej w świecie nie miała żadnych pomsyłów – a nawet jeśli, nie wziął ze sobą potrzebnych narzędzi lub minerałów.
Apartament Jayce’a był dziwny, kiedy było w nim tak cicho, a Viktor nie byl przyzwyczajony w murach Akademii do takiego milczenia. Czuł jak powietrze go przygniata, każdy oddech jest słyszalny z kilku metrów i…
Wstał, zupełnie bez słowa opuszczając mieszkanie Jayce’a, skoro i tak nie był w stanie zrobić nic pożytecznego. Jayce nawet nie drgnął.
Viktor miał wrażenie, że gdyby powiedział o swoich obserwacjach jakiejkolwiek drugiej osobie, wyśmiałaby go. Zauważał wszak tak drobne elementy i reakcje, coś tak pojedynczego i nieistotnego…
Powiedziałby: mój partner jest dziwnie cichy od dwóch dni.
Odparliby: każdy ma zły dzień, co w tym dziwnego?
Tylko że Jayce przez cały okres ich znajomości nie miał żadnego złego dnia. Lub inaczej – miał, ale nigdy nie przechodził go w ten sposób. Jayce przecież uwielbiał narzekać na swoje problemy Viktorowi; paplać o ludziach z uczelni i Caitlyn, o tym co zrobili i czego nie zrobili.
Jayce zawsze mówił. Coś takiego, jak ciche dni dla niego nie istniało. Ludzie by nie zrozumieli, ale Viktor rozumiał i dlatego tak ciężko było mu ogarnąć umysłem, o co tym razem temu człowiekowi chodziło. Pytał się wiele razy, lecz nawet Jayce mógł z czystym sumieniem wmawiać mu, że wszystko było w porządku.
Było, jeśli nie było się Viktorem, który zauważał choćby najmniejsze zmiany. Dopiero kiedy cały proces dostrzegania ich się zaczął, zauważył jak tak naprawdę on i Jayce byli od siebie zależni przez cały czas. To było jak uderzenie w twarz i potrząśnięcie nim – że to nie było mądre.
Niemądrym było przywiązywać się do losowego kolesia, który akurat jako jeden z niewielu nie był lubiany przez Heimerdingera. Idiotycznym było chodzenie z nim na wykłady i zaprzyjaźnienie się. Niezdrowym było poleganie na sobie nawzajem tak bardzo, że Viktor nie mógł sobie przypomnieć dnia, kiedy ostatni raz Jayce i Kamień nie byli głównymi rzeczami chodzącymi mu po głowie.
Dopiero kiedy Jayce się odsunął, Viktor mógł rozsądnie myśleć. Lecz gdy po tak długim czasie analizujesz i analizujesz i tylko snujesz domysły… być może popadasz w paranoję. Być może to zwykły ból, który każe ci widzieć bezsensowne rzeczy.
Tylko że Viktor nie był osobą, która szukałaby argumentów pod swoją własną tezę. Argumenty zdawały same stawiać się na tacy – z Jaycem Talisem na czele. A Viktor miał powoli tego dość.
Nigdy nie myślał, że coś, co uważał za pewnik, kiedyś zniknie. To było przerażające i gorszące uczucie dowiedzieć się, że nie żyje w niezmieniającej się bańce, gdzie istnieje tylko on i Jayce – nawet jeśli tak długo wydawało się, że tak właśnie jest. Nawet jeśli był przekonany, że taki układ dla Jayce’a też jest idealny.
Drobne przysługi, krótkie dotknięcia… nieznaczące rzeczy, których zniknięcie pozostawiło po sobie pustkę.
To było głupie. Jayce przestał robić to wszystko na rzecz pracy nad ich wspólnym projektem, a Viktor jak ostatni idiota nie mógł przestać czuć się tym urażonym. W pewnym momencie musiał zapomnieć, że to nie on jest najważniejszą rzeczą w życiu Jayce’a.
Tak łatwo było mu przywołać mężczyznę jeszcze tydzień wcześniej, kiedy małe, niewinne gesty robiły z Viktorem dziwne rzeczy.
– Zastanawiam się, czy na reszcie ciała też masz tyle pieprzyków… – Słowa wypowiedziane w zbyt swobodny sposób w ostatni poniedziałek. Jayce nawet nie krył się z tym, że się na niego gapił.
Były jeszcze inne, niepozorne słowa.
– Nie jadłem nic dzisiaj – mówił Jayce z lekkim uśmiechem na twarzy, kiedy pracowali tuż obok siebie. – Nie przestrasz się, jak zaburczy mi w brzuchu.
– Gdybym mógł, w ogóle bym stąd nie wychodził i tylko został tu z tobą na całą wieczność – powtarzał, kiedy zbliżała się godzina jego popłudniowych wykładów.
– Nie mogę oderwać od ciebie wzroku, kiedy się irytujesz. Jak ty to robisz, że wyglądasz jakbyś mógł spalić świat za jednym spojrzeniem, a ja i tak mam ochotę drażnić cię dalej?
– Jesteś genialny, Viktorze.
To było tak niewinne, tak głupie, tak pozbawione podteskstów – bo przecież to był Jayce – i tak wprawiające Viktora w zawroty głowy o nieznanym podłożu, że kiedy zniknęły, pozostawiły po sobie głuchą pustkę. Nie było ciepła, nie było irytacji. Tylko czysta kalkulacja i badania.
Coś co uwielbiał, ale inne. Jayce był inny.
Nie było komentarzy o jego głosie, ani zapewnień, że Jayce robi coś dobrze. Nie było irytującego wieszania mu się nad ramieniem i rozpraszania go, jakby w laboratorium nie powinni pracować, a pogłębiać swoje więzi. Nie było bezsensownych plotek z uczelni i zbyt długich rozmów na temat wykładowców, których oboje wyprzedzali wiedzą kilkukrotnie.
Viktor spędził zdecydowanie zbyt czasu na zastanawianiu się, co było przyczyną tego stanu.
Może Jayce wziął sobie jedno z jego narzekań do serca? Zbyt wiele upominał go, by pracował, zamiast beznsesnwonie gadać, i w ten sposób Jayce pokazywał swoją ciężką pracę. Może wizyta w Zaun wzbudziła w nim nową motywację.
Lub Silco i Vander powiedzieli za dużo i zmienili to, jak Viktor był przez niego postrzegany. Ta opcja wywoływała u niego nieprzyjemne dreszcze, ale nie była jego nagorszą wizją. Nie mógł jednak oprzeć się wrażeniu, że może… wbrew wszystkiemu, czym był Jayce… Może w końcu zaczął czuć się… obrzydzony?
Wszak Viktor nie mógł zliczyć momentów, kiedy stali razem przy tablicy, przedstawiając swoje teorie lub dokonując obliczeń, a ich palce niewinnie i przypadkowo się o siebie ocierały. To było jak przepływ elektryczności między ich ciałami, ale zawsze mile widziany – przynajmniej z jego perspektywy.
Teraz, dotyk Jayce’a zmalał. Tak był pochłonięty próbą wzniesienia złota na trzeci etap, że zupełnie zapomniał o swoim partnerze – tak to postrzegał Viktor. Najbardziej prawdopdobna opcja i w zupełności rozsądna. Bolało go to, ale tylko trochę.
Bo być może tu wcale nie chodziło o niego i nie w nim tkwił problem. Jayce tak blisko stał się osiągnięcia celu i zwyczajnie… Viktor został odstawiony na dalszy plan. Byli w końcu tylko partnerami w tworzeniu czegoś większego niż oni sami. I właśnie ta wizja była najgorsza.
Przez kilka kolejnych dni stan rzeczy jest zupełnie taki sam i po raz pierwszy, kiedy Jayce Talis patrzy na Viktora, ten nie czuje się dostrzeżony. Jest po prostu tam i jest tym samym nieznaczącym człowiekiem, którym był przed ich pierwszym spotkaniem.
***
Ze Sky spotkali się zaledwie piątego dnia od wizyty w Zaun – pięć długich dni, będących zupełną zagadką, której Viktor za nic w świecie nie mógł w pełni rozwiązać. W pewien sposób to dobrze jest zobaczyć dobrą i wciąż przyjazną tobie twarz. Z drugiej strony doskonale wiedział, że przed Sky nie zdołałby ukryć swoich żałosnych obaw.
– Mam wrażenie, że nie widziałam cię od wieków – przywitała go, lustrując od góry do dołu.
– Przecież widzimy się codziennie w Akademii – mruknął z lekkim uśmiechem, lecz wewnętrznie się z nią zgodził.
– Mam na myśli w takiej scenerii. – Rozejrzała się po przytulnej kawiarni na końcu Piltover, do której przyszli z jej wyboru. Usiedli na krzesłach przy oknie, zza którego widać było szalejącą na zewnątrz wichurę. – Na spokojnie, bez Jayce’a poganiającego was, że macie pracę, i bez profesorów znajdujących mi kolejne zadania do zrobienia.
– Myślałem, że lubisz być przydatna.
– Lubię, ale litości – jęknęła teatralnice, przewracając oczami. – Każdy potrzebuje czasem trochę odpoczynku i rozmowy z kimś normalnym w normalnym miejscu.
Viktor przysłuchiwał się przez chwilę szumowi wiatru, który chwilę wcześniej spowodował zamknięcie się wielu stoisk. To była miła odmiana dla zawsze słonecznej pogody w Piltover. Lekki deszcz spadający mu na twarz… na dłuższą metę byłby zirytowany, ale po ostatnim tygodniu ta pogoda przyniosła mu ukojenie.
– A ty? Co spowodowało, że zgodziłeś się na chwilę oderwać od pracy? – zaśmiała się Sky. – Nawet nie musiałam brać cię tutaj siłą.
Poruszył się niepewnie na krześle, kiedy do ich stolika podeszła kelnerka, by przyjąć zamówienie. Po jej odejściu milczał przez kilka sekund, aż w końcu przyznał z westchnieniem:
– W pewien sposób… chyba nie mam nad czym pracować.
– Problemy w raju, co? – Sky uniosła brew.
– Co? – Spojrzał na nią skonfundowany, na co pokręciła jedynie głową.
– Nieważne – parsknęła. – Uznałabym, że to kwestia tylko waszego tajemniczego projektu, ale… Chodzi o Jayce’a, prawda? I to jego dziwne zachowanie?
Viktor wytrzeszczył na nią oczy z nadzieją.
– A więc też to zauważyłaś?
Jeśli słyszała desperację w jego głosie, nie skomentowała tego. Zamrugała kilkukrotnie, lecz nie wydawała się szczególnie zdziwiona.
– Oczywiście, że tak – odparła powoli. – Nie jestem ślepa, a Jayce jest przecież jak otwarta księga.
– Co zauważyłaś?
Chwila ciszy. A potem nagle Sky uśmiechnęła się łagodnie, jakby zupełnie wszystko odgadła i rozczuliło ją tą. Viktor poczuł skręt w żołądku, ale przecież… to była Sky. Kto inny, jak nie ona, mógłby go zrozumieć? Komu miałby pokazać swoje obawy?
Nie licząc Jayce’a, oczywiście. Jayce w tej chwili był zupełnie poza rozmową.
– Hm, zachowuje się jak zupełnie inna wersja siebie. Na wykładach nie próbuje podlizywać się profesorom, chyba nawet już nie udaje, że ich słucha. – Skinęła głową do kelnerki, kiedy ta przyniosła im filiżanki z kawą. – I ty… Jayce, który z całą pewnością chciałby przyjść tu z tobą, najwyraźniej nawet nie wie, że tu jesteś. To dziwne, że w ogóle się rozdzieliliście, kiedy akurat powinniście pracować. Razem, jak przez ostatnie miesiące.
Viktor zastanowił się przez chwilę, po czym mruknął cicho:
– Byliśmy kilka dni temu w Zaun. Rozmawiał dużo z Silco i Vanderem i mam obawy… Nie… nie wiem, czego się obawiam. Myślałem, że cokolwiek by od nich nie usłyszał nie miałoby znaczenia, ale mogłem się mylić. Może nawet nie o to chodzi. – Wzruszył ramionami, jakby zupełnie go to nie interesowało. – Nie byłem nawet pewny, czy tylko mi się nie wydaje, że zachowuje się inaczej. Ale skoro ty… Chociaż to bez różnicy. Moje obawy są głupie.
Obawy, że Jayce go porzuci. Że Jayce już nigdy nie spojrzy na niego jak wcześniej. Że Jayce…
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Nie… – powiedział po chwili wahania. Wystarczyło mu potwierdzenie, że z Jaycem było coś nie tak i chociaż wierzył, że Sky by go wsparła, miał wrażenie, że sam musi się z tym uporać. Wsypał do kawy kilka łyżeczek cukru i zamieszał. – Już i tak zbyt dużo snu spędza mi to z powiek. Powinniśmy porozmawiać o czymś przyjemniejszym. Na przykład… – Uśmiechnął się zawadiacko. – Jak to jest być tak blisko radnej Medardy?
Sky zakrztusiła się swoim napojem, śmiejąc się cicho. Zakaszlała i pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Jak długo wiesz?
Zmiana tematu przyniosła Viktorowi wiecej ukojenia, niż się spodziewał. Rozłożył się wygodniej na krześle i odchylił do tyłu, rozkoszując się zawstydzeniem kobiety.
– Żenująco długo jak na to, ile zajęło mi skojarzenie twoich… nowych ubrań z nią. – Posłał jej kpiące spojrzenie. – Świadomie, może kilka dni, ale tak naprawdę od początku byłyście oczywiste.
Ich częste spotkania, znajomość nie wiadomo skąd, która tak naprawdę rozpoczęła się wiele wcześniej… Wszystko zostało mu praktycznie podane na tacy, ale był zbyt zajęty własnymi sprawami, by to dostrzec.
– Co mam ci powiedzieć? To nie jest żaden sekret. Po prostu staramy się… nie afiszować. – Zarumieniła się, odwracając wzrok.
– Co tak właściwie jest między wami? – zapytał.
Poza zwykłą chęcią dzielenia szczęścia przyjaciółki, Viktor był tak naprawd bardzo zaintrygowany. Tyle lat Sky spędziła na robieniu do niego maślanych oczu w ciszy, nawet po tym, jak dowiedziała się, że ten nigdy nic do niej nie poczuje.
Zobaczenie jej w takim stanie, zakochanej i szczęśliwej, było odświeżające. Sky była od niego wolna i teraz tylko głębiej się zaczerwieniła.
– Hmm, to… skomplikowane.
– Skomplikowane? – parsknął. – Zazwyczaj, gdy ludzie to mówią, nie znaczy to wcale nic dobrego. Więc dlaczego się uśmiechasz?
W rzeczy samej, Sky mówiąc tę tragiczną frazę uśmiechała się, jakby było to coś niesamowitego. Zaśmiała się lekko, kopiąc go pod stołem.
– To Mel jest skomplikowana i nigdy nie daje mi jasnych odpowiedzi. Z nią nigdy nic nie wiadomo, ale można powiedzieć, że jesteśmy w… – przełknęła ślinę, jakby przygotowywała się do zrobienia przemowy – związku. To nie jest nic przelotnego i wydaje mi się, że coś z tego będzie. Po tym, co czułam do ciebie, nie myślałam, że tak łatwo będę w stanie… – Pokręciła głową do samej siebie.
– Czujesz się z tym źle? - wypalił Viktor zanim się powstrzymał.
– Nie. – Uniosła wzrok. – Dlaczego miałabym? Nie mogę panować nad własnymi uczuciami, ale nigdy nie byłam szczęśliwsza, że ulokowałam je właśnie w niej.
– A ona… odwzajemnia to?
– Jasne, że tak! – odparła natychmiast. – Za kogo ty ją masz? Wiesz, ci w radzie też są ludźmi i mają uczucia.
– Miałbym co do tego wątpliwości – mruknął pod nosem, myśląc o wszystkich radnych, którzy bezdusznie przyczynili się do upadku Zaun.
Sky musiała pomyśleć o tym samym, bo nagle posmutniała. Westchnęła, zaciskając palce na filiżance.
– No dobra, może masz rację, ale… posłuchaj, Mel jest inna. Ona… jest najbardziej empatyczną osobą, jaką w życiu poznałam, a poznałam przecież ciebie. – Spojrzała na niego znacząco. – Opowiedziałam jej trochę… tak naprawdę całkiem sporo o Zaun; o warunkach w jakich tam żyliśmy i dalej inni muszą tam żyć… Była naprawdę zainteresowana tematem, wiesz?
Mimo jej widocznych uczuć do kobiety, Viktor nie mógł przemóc się i uwierzyć w jej dobre serce. Sama rola w Radzie nie robiła z niej złej osoby – Sky nie zakochałaby się w kimś takim. A jednak Medarda nie różniła się wiele od ludzi, które zajmowały się tylko własnymi interesami; jeszcze to motto wyznawane przez jej Noxiańską matkę – że to rodzina jest najważniejsza.
– Nie ma opcji, by wcześniej o tym wszystkim nie wiedziała – wytknął, chociaż nie chciał gasić entuzjazmu Sky.
– Wiedziała – przytaknęła bez problemu. – Ale sam wiesz, jak łatwo jest udawać, że problemu nie ma, kiedy nie przypomina się tobie co chwilę. Kiedy tak naprawdę to nie jest twój problem, bo praktycznie wcale nie ma wpływu na twoje własne życie. Nie chcę jej bronić, ani reszty rady, ale staram się zrozumieć. Edukować, a Mel jest tego chętna.
Viktor mimowolnie pomyślał o Jaycie, nie o tak bardzo bliskim mu Zaun. To Jayce był problemem, niczym ciągle kłujący go kamień w bucie – irytujący, ale przypominający mu o tym, że buty chronią go przed twardą nawierzchnią. Krzyczał swoją obecnością i wrzeszczał swoim brakiem.
Kiedy go nie było, Viktor myślał o nim tylko mocniej.
Był prawie pewien, że Sky chodziło o coś innego niż to. O kwestię jego nogi, przywilejów… rzeczy, które wydawały się nieznaczące w obliczu Jayce’a.
Być może był złym człowiekiem, skoro myślał o nim, kiedy nawet Mel Medarda myślała o Zaun.
– Ona chce dokonać zmiany i ja… pomogę jej w tym – zdradziła Sky z błyskiem w oku. – Zrobię wszystko, żeby coś, cokolwiek, ruszyło do przodu. Chcę dać nadzieję moim rodzicom, moim ludziom…
– To naprawdę szczytne intencje – wyszeptał, zaciskając ręce pod stołem.
– Nie powiesz mi, że to, nad czym tyle siedzicie, jest bezużytecznym narzędziem. – Nagle Viktor stał się nazbyt świadom, że jest obserwowany i dogłębnie analizowany. – Ty i Jayce… Kiedy patrzę na was, wiem, że zmiana jest możliwa. Że jest więcej ludzi takich jak Jayce… nawet jeśli chwilowo zachowuje się dziwnie. Przecież cię znam, Viktorze. Nie byłbyś nawet w połowie tak podekscytowany czymś, co nie wpłynęłoby na to, co jest dla ciebie ważne. A zawsze byłeś osobą, która patrzy najpierw na innych ludzi i dopiero potem na siebie.
Tak jawne słowa, takie szczere i przytłaczające… Viktor nigdy nie umiał odpowiedzieć na pochwały – chyba, że były one od Jayce’a. Wówczas bez problemu odpowiadał zgryźliwym komentarzem, z pokorą je przyjmował lub mówił, że oni oboje są genialni.
Komplementy dawały mu więcej problemów niż pożytku, ale w tej chwili musiał przyznać Sky rację.
– Skąd w tobie ta pewność?
– Mylę się? – Uniosła na niego wyzywająco brwi. Zamrugał.
– Nie, nie mylisz. Chociaż z Jaycem w ostatnie dni, mam wrażenie… nie, nie ważne. – Pokręcił głową i Sky puściła jego słowa mimo uszu. Odchrząknął. – Czy to Medarda kryje się za propozycjami wysłanymi do Zaun?
– Dostali je? – zapytała z ekscytacją. – I co? To dopiero wstępne słowa, Mel musiała długo targować się z resztą Rady, żeby pozwolili jej chociażby na coś takiego, ale czym dalej, tym ciężej im będzie powstrzymać następujące zmiany. Nawet Heimerdinger jest po naszej stronie – dodała.
O tym Viktor nie słyszał, ale mógł się tego spodziewać. Nie miał serca mówić Sky o tym, jak został odebrany przez Silco i Vandera ich list. Wierzył, że była to jedyna forma, na jaką zgodziła się reszta tych tchórzy w Radzie.
– To chyba nie dla nas do zadecydowania, co się wydarzy. Silco i Vander mają mieszane opinie, ale to głos ludu się liczy. Przekonanie ich samych byłoby tylko drobny ułatwieniem.
– Masz rację – przytaknęła. – To negocjacje Piltover, nie moje, a i tak ciężko mi trzymać się z dala od tego wszystkiego…
Viktor posłał jej pocieszający uśmiech. Wiatr za oknem dalej świszczał, ale przez chwilę to nie on go koił, a ciepły i znajomy głos Sky.
– Może opowiesz mi więcej o tobie i Mel? – podsunął nieśmiało. – Jak to się zaczęło?
Sky uśmiechnęła się, a lekki rumieniec oblał jej twarz. Przez jeszcze krótki moment utrzymała poważne spojrzenie na Viktorze, aż nie skinęła lekko głową, rozpoczynając historię o poważnej radczyni, która pomogła przenieść jej pudła do sali i przypadkiem wpadła jej w oko.
To było to, czego teraz potrzebował: coś innego niż Jayce. Jednak czym dłużej słuchał, tym bardziej przekonywał się, jak wiele tego człowieka mógł połączyć z tematem miłości. Nawiedzał go wszędzie i pod koniec dnia, kiedy on i Sky żegnali się ze sobą, w głowie miał tylko jedną myśl.
Albo skonfrontuje się z Jaycem już , albo zupełnie straci głowę.
***
Okazja na konfrontację nadarzyła się zaledwie kilka dni później. Między pracą asystenta i studiami, Viktor zdołał znaleźć czas, kiedy miał wolny cały wieczór i miał pewność, że Jayce także będzie dostępny.
Chciał mieć czas na wyciągnięcie z niego wszystkiego, co działo się ostatnio w jego głowie. Potrzebował to wiedzieć. Nawet jakby miało to trwać do następnego dnia, nawet jeśli musiałby to zrobić siłą…
Był wczesny wieczór, wiatr świszczał przez szczeliny budynku, wpuszczając do środka zimne powietrze. Viktor w drodze czuł jak zimny metal jego laski rani go w ręce, zaś torba tylko bardziej mu ciąży. Wydawało się, że przez ostatnie dni przez Piltover przechodził jakiś kataklizm, zabierając wszelkie ciepło zewsząd.
A jednak, w mieszkaniu Jayce'a było wręcz parno. Pracujące maszyny, raz po raz włączane Jajo Filozoficzne, sam mężczyzna.
Jayce był bez koszulki i być może w innych okolicznościach poruszyłoby to Viktora bardziej, niż chciałby się przyznać. Teraz miał w głowie jeden cel – jeden plan, na którym się skupił.
Stanął nad Jaycem, pracującym nad tylko sobie znanym pomysłem. Iskry strzelały, ale wyglądało na to, że nic z tego. Nagle Viktor poczuł ciężar zmęczenia spowodowany poprzednimi dniami. Zgarbił się i chociaż opieranie się o laskę po podróży tutaj było męczące, nie pozwolił sobie usiąść.
– Jayce.
Minęła sekunda, dwie, i nic. Zmarszczył brwi, kiedy kłująca frustracja zaatakowała całe jego ciało. Szturchnął mężczyznę, lecz ten tylko poruszył dłonią, jakby odganiał natrętnego robaka.
Wbrew wszystkiemu, Viktor nie myślał nigdy, że Jayce go zignoruje. Na pewno nie w taki sposób.
– Jayce, jeśli na mnie nie spojrzysz, zdradzę nasze badania Heimerdingerowi – zagroził, chociaż może jego głosowi brakowało wściekłości.
Znów nic. Przypomniał sobie wszystkie czasy, kiedy wystarczył jego najmniejszy oddech, by Jayce był przy nim. Jeśli wcześniej nie miałby wrażenia, że coś z nim nie tak, teraz z pewnością by to zauważył.
W ramach desperacji, postanowił zabrać się za ostateczność:
– Jayce, wiem, jak wywołać trzeci etap.
– Naprawdę?
I wnet zaciekawione oczy patrzyły na niego, silne dłonie przestały pracować, jakby tylko wspomnienie o Kamieniu było jak zapalnik. Jayce najpierw odwrócił się, a dopiero potem na jego twarz wstąpiło zdziwienie – czyżby w ogóle nie zauważył towarzystwa?
Tak czy tak, Viktor skrzywił się.
– Tak.
Nie kłamał, chociaż nie mówił do końca prawdy. Była to jedynie teoria na podstawie pozostałych czynników, które wywołały poprzednie reakcję i wpadł na to przy pomaganiu Heimerdingerowi w eksperymentach z wybuchami. Nie miał czasu jej jeszcze wykorzystać… nie wiedział nawet, czy by chciał. Nie, kiedy Jayce był w takim stanie.
Jayce, który dalej patrzył na niego z wyczekiwaniem.
– Co się z tobą dzieje, Jayce? Dlaczego mnie ignorujesz?
Entuzjazm mężczyzny nieco wygasł.
– Nie wiem o czym…
– Daruj to sobie – warknął i może zbyt wiele zaczerpnął przyjemności z widoku reagującego – nawet jeśli poprzez odchylenie się w tył – na niego jakkolwiek Jayce’a. – Odkąd poszliśmy do Zaun, zachowujesz się inaczej. Jeśli zmieniłeś zdanie co do naszej współpracy, powiedz mi to w twarz. Nie jestem jakimś dzieckiem, które nie umie przeżyć odrzucenia.
– Co?! – Zdziwienie Jayce’a wyglądało ma szczere. – Jasne, że nie! Odrzucić naszą współpracę?! Skąd ci to przyszlo do głowy?
Kiedy jego głos stawał się wyższy, kiedy jego dłonie zaciskały się jak u zagubionego dziecka… właśnie wtedy ciężko było być na niego złym. Viktor skupił wzrok na ścianie i nie pozwolił sobie ulec – a złość tylko wzrosła.
– Od kilku dni nie spojrzałeś mi w twarz i zachowujesz się, jakby praktycznie mnie tu nie było – odparł z goryczą. – Jak inaczej mam to zrozumieć?
Gdy mówił to na głos, brzmiało to głupio, ale nie mógł się już wycofać. Tak bardzo zachęcał Jayce’a, by byli ze sobą szczerzy, że milczenie teraz byłoby hipokryzją.
Nie zmieniłoby to jednak faktu, że Jayce sam był hipokrytą, nalegając, iż nic się nie zmieniło.
– Byłem skupiony na Kamieniu – odparł cicho, wstając powoli z krzesła i odkładając narzędzia.
– Ale jesteś w tym inny – wytknął mu. – Pytam tylko: dlaczego? Już wcześniej było to dla ciebie ważne, ale teraz…
– Posłuchaj, nie chciałem cię zranić. – Podszedł do niego bliżej niczym do dzikiego zwierzęcia, z desperacją słyszalną w głosie. – Być może przez ostatnie dni byłem zapracowany, ale t-to… to jest konieczne! Od jakiegoś czasu stoimy w miejscu i jestem pewien, że po osiągnięciu żółcenia w końcu coś się zmieni! Ten projekt to całe moje życie i nie tylko; nie mogę zwolnić akurat teraz!
Viktor słuchał go, słysząc dokładnie te słowa, których się spodziewał. To było niemal rozczarowujące; nie chciał wierzyć, że tylko to tak go zadręczało.
Na szczęście, Jayce mówił dalej. I kiedy to robił, brzmiał na bardziej zrozpaczonego i zdesperowanego niż kiedykolwiek wcześniej.
– Ja… przepraszam. – Jego głos drżał, tak bardzo do niego niepodobnie. – Ale jeśli nie uda mi się, wtedy oni wszyscy i ty… Viktorze, zrobiłbym dla ciebie wszystko, wiesz o tym prawda? O cokolwiek byś poprosił i-i nawet jeśli mnie znienawidzisz, ja zawsze…
Viktor zrobił krok w tył.
– O czym ty mówisz? Co… Zrobić dla mnie, do cholery?
Nie chciał mówić, że jeszcze chwilę wcześniej Jayce wydawał się bardziej przejęty niestworzonym jeszcze Kamieniem niż swoim partnerem. Przeczył swoim czynom tak bardzo, że coraz łatwiej Viktorowi było ignorować widoczne zranienie na jego twarz. Łatwiej było udawać, że jest w tym wszystkim jakkolwiek racjonalny.
Nie chciał wszak przyznać, że go to raniło. Nie chciał zastanawiać się, co na celu miały w takim razie słowa Jayce’a i dlaczego Jayce cokolwiek miałby robić…
…dla niego?
To nie miało sensu. Jayce tak bardzo pochłonięty został pracą; jego stosunek do Viktora zmienił się tak diametralnie… Chyba, że…
Odwrócił wzrok od ściany i zorientował się, że Jayce patrzył na niego jakby zobaczył ducha.
– Jayce, nie mów mi, że chodzi ci o to, o czym myślę.
Podczas gdy miał wrażenie, że powinien czuć się rozczulony i poruszony, tak naprawdę przepełniała go wściekłość. Ciało zaczęło mu ciążyć i miał nadzieję – losie, tylko nie to – że Jayce nie zauważy ociężałości w jego ruchach.
To było trochę jak walący mu się świat pod stopami, a trochę jak idiotyczna kłótnia w apartamencie pełnym oparów mechanicznych.
– W Zaun, razem z Silco i Vanderem… bardzo dużo rozmawialiśmy, wiesz? – wymamrotał cicho Jayce. – O Dolnym Mieście i… hm, głównie o tobie. Bo o czym innym? Powiedzieli mi więcej o twojej chorobie i… – Każde słowo wymawiał coraz ciszej, z coraz mniejszą nadzieją, a większą skruchą. – Po prostu chcę pomóc.
Chociaż rozsądek krzyczał na niego, by się uspokoił, temat choroby zawsze był dla Viktora niczym zapalnik. To, jak patrzył na niego Jayce, jak zachowywał się ostatnio – nienawidził tego. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Jayce najwyraźniej nawet jeśli nie chciał takiej reakcji, to się jej spodziewał.
Jak mógłby nie? Znał Viktora. Ktoś mógłby uznać, że na tyle, by być z nim szczerym.
Bo zamiast tego wszystkiego, równie dobrze mógłby nazwać go słabym i uderzyć w twarz dla potwierdzenia. Nie miałoby to większej różnicy.
Dobre intencje nie zmieniały wyniku, szczególnie, jeśli byłeś świadom jego konsekwencji.
Jayce pierwszy raz tak go zignorował, a więc Viktor pierwszy raz nie pozwolił swojemu sercu zmięknąć na widok innego wyrazu na jego twarzy niż czyste szczęście.
– W czym pomóc? Z moją nogą, z którą radzę sobie bardzo dobrze? – warknął, zaciskając ręce w pięści. Sam zdziwił się agresywnością własnych słów. – Znalazłeś tylko nieistniejący problem. Wymyśliłeś sobie, że stworzysz Kamień, bo ja…
– Kamień zawsze miał powstać, by czynić dobro – wykrztusił Jayce w tym samym momencie, kiedy Viktor dodał:
– ...jestem zepsuty? – Mimo wszelkich starań, jego głos się załamał. – Uwierz mi, próbowałem wielu rzeczy. – Zaśmiał się gorzko. – Robiłem wszystko, ale pogodziłem się z porażką. I właśnie akurat teraz, ja nie… Ze wszystkich osób, nie domyśliłbym się, że ty…
– Nigdy nie nazwałbym cię zepsutym! – Jayce patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami. – Viktorze, to nie tak.
Jakby przypominając sobie, że sam posiada dwie sprawne nogi, Jayce podszedł bliżej. Jak zawsze w stresujących momentach zaczął mocno gestykulować i jak zawsze nie umiał ani trochę ukryć swoich prawdziwych uczuć.
Viktor zastanowił się przez chwilę, czy Jayce w jego oczach widział swoje odbicie – czy widział ten sam ból.
– Więc jak?!
Deszcz obijał się o szyby i przez chwilę ten dźwięk był wszystkim, co Viktor słyszał. Huczało mu w uszach, głowa pulsowała bólem, przypominając o jego zmęczeniu. Mimowolnie zadrżał na myśl o zimnie na dworze. Jak na zawołanie, w mieszkaniu rozległ się szum, który zdawał się być w stanie zmieść cały budynek z powierzchni ziemi.
Cóż, wyobrażenia Viktora mogły być trochę wyolbrzymione, ale nie był teraz w swoim najlepszym stanie. Zamarł, dysząc ciężko, kiedy Jayce wbił wzrok w ziemię.
– Silco… – zaczął szeptem, jakby mówił jakiś sekret. – On… opowiedział mi, o twoich rodzicach. O tym, że chociaż nie znał ich dobrze, pamiętał o nich jeden fakt – że nigdy nie przestali szukać dla ciebie lekarstwa lub osoby, która mogłaby je mieć. Nie pamiętał ich twarzy, tylko ich czyny.
Wydawało się, że podłoga usuwała się Viktorowi spod nóg, a całe jego ciało odmówiło współpracy. I nagle błagał wszelkie bóstwa, w które nie wierzył, by wiatr naprawdę zwalił cały ten budynek. Jeśli tylko to uratowałoby go przed dalszym słuchaniem.
Wściekłość była irracjonalna ale to właśnie ją czuł. Rzeczy, z którymi myślał, że zaufałby Jayceowi… nagle chciał, by mężczyzna zupełnie o nim zapomniał.
I przestał patrzeć się na niego w ten sposób.
– Słyszałem historię o twojej pasji do statków – kontynuował cicho, lecz z każdym słowem jego głos był stabilniejszy. – O tacie Sky. Ale ty nigdy nie myślałeś, że ktoś weźmie cię na poważnie. Nikt nie wziął, bo byłeś z Piltover. Silco… Silco był wściekły, gdy to mówił.
Gdyby zdołał się poruszyć, Viktor pewnie zakryłby swoje uszy i zacząłby gwałtownie machać głową, by odpędzić te myśli. Nie chciał sobie przypomnieć dlaczego naprawdę porzucił tamto marzenie. Zanim jeszcze skupił się na nauce – kiedy fascynacja fizyką i aerodynamiką statków była wystarczająca.
Zanim świat mu powiedział “nie”. Inwalida z Zaun nie zaprojektuje, a tym bardziej nie wsiądzie na statek.
Wbrew pozorom, w Piltover łatwiej było zostać naukowcem niż kimkolwiek innym. Wówczas mogłeś zasłaniać się bzdurnymi słowami o Postępie. W przypadku innych profesji liczyła się praktyka, nie teoria – i zazwyczaj potrzebowałeś być do tego w pełni sprawny i nie wychowany w środowisku hamujący wszelki rozwój ciała ludzkiego.
– Szukałeś Kamienia Filozoficznego – wymieniał dalej Jayce, ale Viktor nie wyczuł w tym wyczekiwanego wyrzutu. – Łapałeś się każdego skrawka nadziei, by stać się kimś. Eksperymentowałeś na samym sobie i… i…
Jayce nie miał prawa tego wiedzieć. Bez wątpienia praktycznie cytował właśnie Silco i Vandera – Jayce zawsze miał dobrą pamięć do takich rzeczy. Może przez ostatnie dni powtarzał to cały czas w głowie, aż myśl nie urosła i nie ewoluowała. Słowa te były jak rozszarpujące go szpony, jak nawiedzające potwory we śnie.
Jayce…
Nie miał prawa…
– Zmieniłem zdanie i porzuciłem poszukiwania wiele lat temu – syknął Viktor. – Nie chcę uratować siebie. Nie o to mi chodzi. Po prostu… za kogo ty mnie masz?
– Dlaczego nie chcesz? – Głowa Jayce’a wystrzeliła do góry, by na moment skrzyżować ze sobą ich spojrzenia, zanim Viktor ponownie nie skupił się na oknach. Cisza zapadła między nimi i Viktor miał nadzieję, że męka się skończyła. Wtedy właśnie doszedł go kolejny szept: – I dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi, jak dostałeś się do Akademii?
– To nie jest ważne.
– Jest! – I znów wróciła gestykulacja. – Chcę cię znać! I chcę wiedzieć, ile musiałeś przejść, by w ogóle stać tutaj przede mną i żyć! Chcę wiedzieć, że rodzice za resztki pieniędzy kupili ci mundurek do Akademii!
Jayce nie musiał mówić tego na głos, lecz jakaś siła wyższa musiała naprawdę nienawidzić Viktora, bo mężczyzna dopiero się rozkręcał.
– Chcę wiedzieć, że przez miesiące przychodziłeś w nim na wykłady, chociaż nawet nie należałeś do grona uczniów!
To było bez sensu, Viktor znał przecież tę historię doskonale. Uważnie pielęgnował, by nie dowiedziało się o tym więcej osób. Jedynie Sky i jej rodzice i…
– Chcę wiedzieć, że byłeś tak świetny, że Heimerdinger pomimo twojego oszustwa przyjął cię i natychmiast wziął na asystenta!
….I nawet nie wiedział, że Vander i Silco byli tego wszystkiego świadomi – to oni pomogli mu w przedostaniu się do Piltover po walce obu miast, ale nie powinni wiedzieć, co tam robił. A teraz doszedł do tego jeszcze Jayce, który wyraźnie podziwiał go za jego starania. To było dziwne, bo Viktorowi wydawało się, że ta historia tylko oddalała Jayce’a od jego prawdziwej postaci. Tamta osoba sprzed kilku lat była mu obca.
Pochwały dla niej były jak pochwały rzucone w próżnię.
– Zrobiłeś dla mnie zbyt wiele i ja… być może źle do tego podeszłem, ale zwyczajnie chcę się odwdzięczyć! – wykrztusił na jednym wdechu.
Viktor odzyskał panowanie nad ciałem tylko dzięki temu, że złość znów zastąpiła strach. Stojący przed nim Jayce mógłby równie dobrze być kilometry od niego, a nie zaledwie kilka kroków dalej. Odległość wydawała się identyczna.
– Czy to wszystko, czym dla ciebie jestem? – syknął.
Jayce mimowolnie wydusił z siebie:
– Co?
– Kimś, o nic nie znaczących osiągnięciach? Kimś, komu jesteś winny i kimś, kogo trzeba… naprawić?
– Viktorze… Ja wcale…
To było oczywiste; powinno być oczywiste od samego początku. Każdy ostatecznie kończył w tym samym miejscu. Wszyscy byli tacy sami.
Wszyscy widzieli Viktora jako zepsutą zabawkę i nawet jeśli Jayce miał dobre intencje, był taki sam jak cała reszta.
Może naiwnie było myśleć, że lata pracy nad akceptacją samego siebie były tego warte. Głupio było zakładać, że pokochawszy siebie ludzie sami dostrzegą w tobie to, co dostrzegłeś ty. Ostatecznie wszyscy byli ślepi, skupieni tylko i wyłącznie na sobie.
Jaki był sens w całej tej pracy, jeśli inni nigdy nie będą w stanie zobaczyć go jako normalnego ?
– Myślałem, że ty…
– Jestem tylko moim ciałem dla ciebie? – Nawet jego głos wydawał się dochodzić z oddali. Jakby mówił to zanim rozpętała się ulewa; zanim wiatr stał się najprzyjemniejszym odgłosem tej chwili.
– O-oczywiście, że nie! – Ręce Jayce’a opadły, teraz trzymał je blisko swojego ciała, jakby miały go przed czymś obronić. – Viktorze, jesteś najgenialniejszą osobą, jaką w życiu spotkałem! Jesteś… niesamowity! Całe moje życie czekałem na…
Viktor sam nie wiedział, skąd wzięły się zimne, ostre słowa:
– To wszystko?
Jayce zawahał się. Zamrugał kilkakrotnie i znów próbował podejść bliżej i znów Viktor odsunął się od niego. Kąciki ust mężczyzny drżały, tak właściwie cała jego twarz wydawała się wyginać w mimowolnych minach rozpaczy i strachu. Nawet nie próbował tego opanować – i to było tylko większą męką.
Viktor był przerażony. Nie wiedział czym, nie wiedział dlaczego, ale bał się. Coraz bardziej przysuwał się do drzwi wyjściowych, a ohydne uczucie wspinało mu się po karku. Nie wiedział, co robił. Był pewien jednego – że właśnie rani Jayce’a, chociaż ten równie mocno ranił jego.
– Tylko tyle we mnie widzisz? – wykrztusił i nie wiedział, że to właśnie, ze wszystkich możliwych rzeczy, leżało mu na sercu. – Myślisz, że zacząłem to, co jest między nami, tylko po to, żeby wyleczyć samego siebie? Uważasz mnie za takiego człowieka?
Jayce milczał, gwałtownie odwracając twarz w inną stronę. Gdyby Viktor nie wiedział lepiej, uznałby, że ten właśnie płacze. Ale to nie było możliwe, prawda? Jayce nie płakałby z takiego powodu. Bez względu na to, jak łatwo było wyprowadzić go z równowagi, jak łatwo manipulować można było jego emocjami, Jayce nie mógłby… Prawda?
Jego drżące dłonie, oczy ukryte za kurtyną włosów… Wcale nie ukrywał w ten sposób swoich łez. Nie odzywał się przez brak dobrej odpowiedzi, a nie dlatego, że przy pierwszym słowie załamałby mu się głos. To nie było to, to nie było to, to nie było to…
Ze wszystkich rzeczy na całym świecie, Viktor nigdy nie chciał doprowadzić Jayce’a do płaczu.
Mężczyzna był zapracowany, z pewnością już wcześniej był zmęczony i sfrustrowany, że nie idzie dalej w badaniach. Takie coś mogło rozstroić go emocjonalnie, a teraz jeszcze ta rozmowa. To był zwykły natłok, każdy by się załamał, prawda?
– Czy myślisz, że od początku między nami nie było nic prawdziwego? – usta Viktora poruszyły się samoistnie.
Nic. Cisza. Nawet szum wiatru i odgłosy deszczu nie pomagały. Było tak cicho, tak okropnie… Niczym potwierdzenie wszystkich jego obaw.
Szybkim ruchem odwrócił się do drzwi i otworzył je z trzaskiem. Na korytarzu szum wiatru był tylko bardziej słyszalny i Viktor wiedział, że pożałuje wyjścia na dwór w taką pogodę, ale przecież nie mógł dłużej tutaj zostać.
Kiedy Jayce się odezwał za nim, jego głos naprawdę się załamał.
– Viktorze…
– Nie idź za mną – mruknął, zanim ten mógł powiedzieć więcej, i wybiegł na korytarz, trzaskając za sobą drzwiami.
Pospiesznym krokiem zszedł z klatki schodowej, ignorując pulsujący ból w nodze. Chciał mieć pewność, że Jayce za nim nie pójdzie; że nie zobaczy łez formujących się w jego własnych oczach ani nie spojrzy znów na niego, jak na kogoś słabego.
Nie patrzył się za siebie, idąc naprzeciw wiatru przez zaciemnione ulice. W pewien sposób było to odświeżające, ale i tak nie zdołało usunąć z jego głowy natłoku myśli.
Nie wiedział co robić, więc szedł przed siebie. Do łóżka położył się z marzeniem, by jutro nigdy nie nadeszło.
***
Kolejnego dnia obudził się pusty. Bez krzyku i bez koszmaru, zakradającego się gdzieś w jego głowie. Ostatniego wieczoru był na tyle zmęczony, że zasnął od razu, gdy tylko jego głowa zetknęła się z poduszką, a przez całą noc nie nawiedził go żaden koszmar.
Mówił sobie, że to przez zmęczenie, a nie przez to, że przez cały czas myślał o Jaycie i może, ale tylko może, jego poczucie bezpieczeństwa przy nim miało z tym związek.
Teraz i tak nie miało to znaczenia.
Nie miały też znaczenia wątpliwości zaśmiecające mu umysł, a które odpychał jak najdalej siebie. To była kwestia samotności – Heimerdinger poszedł na własne wykłady, pozostawiając Viktora w laboratorium, by robił rutynowe eksperymenty, teraz tak bardzo żmudne i męczące. Cisza była zbyt głośna, brak ludzi wokół jeszcze głośniejszy.
Viktor niewiele różnił się od innych ludzi. Takie warunki wręcz wymuszały na tobie głupie rozmyślania i wyobrażenia wszelkich scenariuszy, jak wydarzenia mogły potoczyć się inaczej.
Nie żałował swoich słów, zbierając minerały do odpowiednich pojemników. Nie żałował ich, sprawdzając pobieżnie prace uczniów Heimerdingera. Żałował tylko trochę, kiedy plama na ścianie za bardzo przypominała mu o drugim etapie tworzenia Kamienia. Żałował bardzo, myśląc o ich ostatniej rozmowie w tym laboratorium. A potem znów nie żałował wcale. I tak w kółko.
– Jest tam kto? – Rozległo się ciche pukanie do drzwi laboratorium i Viktor wzdrygnął się na nagły dźwięk. Głos rozpoznał natychmiast i na szczęście nie należał on do Jayce’a.
– O co chodzi? – zapytał, odwracając się i niemal od razu cofnął. – Sky! – Spojrzał na nią wściekle, kiedy jego tętno gwałtownie wzrosło.
Kobieta stała kilka centymetrów od niego i sam nie zarejestrował momentu, kiedy bezszelestnie weszła przez drzwi. Uśmiechnęła się do niego, unosząc brew.
– Coś nie tak?
– Nie, nie… Tylko się zamyśliłem. – Pokręcił głową, kładąc dłonie na biodrach.
– Domyślam się nawet na jaki temat – zaśmiała się Sky, na co posłał jej pytające spojrzenie. – Proszę cię, jedyne dwie rzeczy, jakie cię interesują, to nauka i Jayce. A tak się składa, że ten drugi zdaje się ostatnio nawet przeważać nad pierwszym, nie mam racji?
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Viktor zacisnął usta w cienką linię. Sky natychmiast to zauważyła, a jej uśmiech przygasł.
– Myślałam, że kiedy ostatni raz rozmawialiśmy sprawa miała się polepszyć – powiedziała cicho. – Przez ostatnie miesiące byliście jak papużki nierozłączki, a teraz nagle macie między sobą ciche dni?
Viktor wzruszył ramionami. Sky westchnęła.
– Jayce wyglądał dzisiaj jak zbity szczeniak. Szukał cię – dodała. – Powiedziałam mu, że raczej jesteś tutaj, ale teraz nie jestem pewna, czy powinnam mieszać się w wasze…
– Jayce… Był już tutaj – mruknął Viktor, nie patrząc na nią. – Więc przeniosłem się do składziku.
– Dlaczego? – Sky zamrugała.
– Unikam go, to chyba oczywiste.
Czy właśnie przyznał się do zachowania godnego jakiegoś dzieciaka? Był dorosły, do cholery, a pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślał, kiedy usłyszał Jayce’a, to ucieczka. Tak też zrobił. W sekundę porzucił wszystkie swoje narzędzia i przeniósł się do przyległego do laboratorium składziku, cicho zamykając za sobą żeliwne drzwi.
Po wielu minutach usłyszał tylko ciche “Viktorze” zanim Jayce odszedł. Viktor wiedział, że nie wróci w najbliższym czasie – w końcu znał plan jego zajęć. Następna próba znalezienia go powinna mieć miejsce dopiero wieczorem, a wtedy mógłby zwyczajnie zamknąć się w swojej kwaterze i go nie wpuścić.
– To by tłumaczyło, dlaczego dzisiaj jest taki przybity. Bardziej niż wcześniej, znaczy się – mruknęła. – O co tak właściwie poszło? Nigdy nie uważałam was za osoby, które by się o coś kłócili. Nie ze sobą nawzajem.
Viktor pomyślał o smutku na twarzy Jayce’a, kiedy ten przyszedł tutaj i spostrzegł, że w czasie swojej krótkiej przerwy nie zastał go tam. Mężczyzna został w laboratorium całą przerwę, jakby czekał na powrót Viktora – zmarnował przy tym swój jedyny czas w ciągu dnia, na zjedzenie pożywniejszego posiłku niż baton jedzony ukradkiem pod stołem.
Jayce, który zawsze się z nim zgadzał i nawet jeśli się z nim spierał, zawsze obierał jego stronę. Ten łagodny i zawsze rozważny. Ten znający myśli Viktora jak własną kie…
Nie. Nie mógł o tym myśleć.
– To nie była kłótnia – odparł, bo chociaż wylew jego wszelkich obaw poprzedniego wieczora można by uznać za jednostronną kłótnię, wcale jej tak nie postrzegał. Jayce nie krzyczał, nie był wściekły. To było… – To coś innego. Ogarniemy to.
Tak naprawdę nie widział wyjścia z tej sytuacji na dalej niż kolejne pięć minut. Aktualnym planem było unikanie Jayce’a – bo nie chciał widzieć jego smutku, nie chciał znów się wściekać, nie chciał znów zostać zranionym, nie chciał zostać postrzeganym na słabego i wiele, wiele innych. A co potem? Co jak Jayce go złapie? Nie wiedział. Nie wiedział, co z Kamieniem Filozoficznym ani co z Zaun.
Bał się chociażby o tym myśleć.
– To naprawdę frustrujące, kiedy mówisz takimi ogólnikami, wiesz? – westchnęła Sky. – Ale niech będzie, powiesz mi, gdy będziesz gotowy. A teraz – stanęła prosto i dopiero teraz Viktor dostrzegł, że trzymała coś w rękach – po co tu naprawde przyszłam. – Uniosła dłonie do uszu. – Które?
Viktor zamrugał skonfundowany.
– Które co?
Sky wywróciła oczami, podchodząc nieco bliżej. Wówczas je dostrzegł – z jednej strony bardzo cienki złoty łańcuszek zwisający obiema końcówkami w dół, oraz niewielki diament, otoczony cyrkoniami.
– Które kolczyki – parsknęła. – Oba pasują do mojej sukienki, ale zależy mi też, by dobrze wyglądać obok Mel. Złoto idealnie pasowałoby do reszty dodatków, lecz trochę białego błysku mogłoby być z kolei dobrą odskocznią i pokazać nas jako przeciwieństwa. Z kolei połączenie ich obu byłoby najlepsze, ale mam tylko po jednej dziurce w uszach. Zastanawiałam się też nad użyciem farby na ciele, ale to byłoby trochę zbyt oczywiste, co?
W trakcie swojego wywodu, Sky zaczęła chodzić po laboratorium i z rozmarzeniem patrzeć raz na jeden i raz na drugi kolczyk. Viktor był jej niemal wdzięczny, że zdołała chociaż na chwilę odsunąć jego myśli od Jayce’a.
– Ach, mówisz o Gali.
– A o czym innym? – Łypnęła na niego okiem. Wzruszył ramionami.
– Czy przypadkiem nie powinnaś być prędzej dopasowana do mnie? – mruknął. – Nie, żeby to robiło jakąś wielką różnice, ale dlaczego akurat Meda… – umilkł, niedowierzając swojemu własnemu wolnemu myśleniu. Uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. – No tak, to dlatego chciałaś tam iść. Ale czy Medarda nie mogłaby sama zabrać cię jako towarzyszkę?
– Wiadomośc o balu pojawiła się jeszcze zanim my… Wtedy myślałam, że dopiero na Gali coś się między nami wydarzy. – Zarumieniła się, przystając.
– Planowałaś uwieść radczynię na kilka miesięcy wprzód? – parsknął.
– Na szczęście nie było to konieczne, bo owa radczyni jako pierwsza uwiodła mnie – odparła na swoją obronę. – Ale nawet teraz raczej nie mogłybyśmy iść razem. Ty to jedno, ale gdyby ktoś z Rady zabrał ze sobą kogoś z Zaun i to tej samej płci, uznano by to za dziwne.
– Nie tak dziwne, jak kobieta, która przyszła z kimś innym, spędzająca z radczynią całą noc?
– A kto w ogóle się będzie na to patrzył? – Dała mu kuksańca w bok. – Niech się lepiej przejmują własnymi sprawami. Zawsze możemy udawać, że jesteśmy zwykłymi przyjaciółkami.
Mimo uśmiechu na jej twarzy, Viktor usłyszał wahanie w jej głosie przy ostatnim zdaniu.
– Więc zamierzasz spędzić z nią cały bal i ani razu z nią nie zatańczyć ani nie pocałować?
Był pewien, że Vi i Caitlyn by czegoś takiego nie wytrzymały. Żadna z nich nie umiała trzymać rąk przy sobie – takie przynajmniej odniósł wrażenie po kilku razach, kiedy w przeszłości widział Caitlyn w Zaun, nigdy nie będącą dalej niż metr od swojej dziewczyny.
Zaborczość nie pomagała w dobrej zabawie, kiedy musiałeś ukrywać swoją drugą połówkę. Viktor sam wiedział, jak ciężkie to było na co dzień – może nie ta sama sytuacja, ale w przypadku jego relacji z Jaycem często musieli ukrywać, jak wiele ich tak naprawdę łączyło.
Mimo wielu plotek o ich dwójce, nigdy nie mogli im pozwolić eskalować na tyle, by doszły do Heimerdingera. Zawsze na granicy zwykłej plotki, a prawdziwej więzi.
– Przyjaciółki też ze sobą tańczą. – Westchnęła przez nos. – Czasami. A czasami mam wrażenie, że zatańczenie z nią przed tymi wszystkimi ludźmi byłoby bardziej intymne niż pocałunek. Ta niejednoznaczność… myślę, że Mel czerpałaby przyjemność z niezrozumiałych spojrzeń.
Viktor nigdy z nikim nie tańczył i raczej o tym nie marzył. Niekoniecznie dlatego, że nie chciał. Zwyczajnie nie pozwalał sobie na marzenia, które nie miały szansy się spełnić.
A kto byłby w stanie tańczyć z kaleką? Lub – kto chciałby to zrobić?
Sky być może była chętna jeszcze jakiś czas temu, ale nie byłaby w stanie unieść jego ciężaru i pomóc mu poruszać się poprawnie bez laski. Gdy wyobrażał sobie taniec, miał w głowie jedynie idący za nim ból w ciele – i to wszystko. Lecz słowa Sky nagle z nim coś wybudziły i naprawdę zapragnął czuć tę lekkość, muzykę oraz zwyczajne szczęście.
Chciał zapomnienia, bo tak właśnie widział taniec. Chyba mógł przyznać rację Sky – było w tym coś bardziej pociągającego niż zwykły pocałunek.
– Tak czy tak – Sky otrząsnęła się z rozmarzenia szybciej niż on – poza tym, że chcę dobrze wyglądać przy niej, to do ciebie też muszę w miarę pasować. Co zamierzasz ubrać?
– Um. – Viktor zawahał się, po czym sugestywnie wskazał na swoje aktualne ubranie. – Jest wystarczająco eleganckie? – dodał, kiedy zobaczył nietęgą minę Sky.
– Nie pójdziesz na Galę w swoim ubraniu do labolatorium – stwierdziła kategorycznie i zerknęła na zegar nad biurkiem Heimerdingera. – Posłuchaj, mam godzinną przerwę do następnego wykładu, bo facet się rozchorował… Zdążymy pójść na miasto i kupić ci coś ładniejszego.
– Sky, to nie jest potrzebne. To nie…
– Ta Gala to możliwości. Nie dla mnie, a dla ciebie. Jako asystent Heimerdingera, który w końcu się na niej pojawi, pewnie wielu będzie cię chciało poznać. Może będą chcieli zobaczyć twoje wynalazki, lub nawet… może któryś z nich byłby zainteresowanym tym, co teraz tworzycie z Jaycem! – zaoponowała bez mrugnięcia okiem. – Pomyśl o tym. Wiem, jak bardzo nie lubisz tego typu miejsc i wydarzeń, ale to jest szansa. A ja nie mam zamiaru patrzeć, jak zaprzepaszczasz ją przez to, że pośród wszystkich wymyślnie wystrojonych ludzi, ty przyjdziesz w swoich zwykłych ubraniach. Obrażaj sobie ich ile chcesz i doprowadzaj do ślepego zaułka każdą konwersację, ale…
– Dziękuję? – mruknął ironicznie.
– Ale odstrasz ich przynajmniej w ten sposób, a nie zanim w ogóle ktoś do ciebie podejdzie.
Trochę jej błagający wzrok, a trochę zaskakująca motywacja sprawiła, że rozważył to. Zakupy ze Sky mogły być dobrym sposobem na nie myślenie i unikanie Jayce’a, nawet jeśli miał wydać pieniądze na jednorazowy zakup.
Westchnął jednak, trzęsąc głową.
– Nie mam dzisiaj na to siły. Możemy zająć się tym jutro?
– Nie mówisz na serio, prawda? – parsknęła Sky, mrużąc oczy. Viktor spojrzał na nią ze dziwieniem. – Prawda? Proszę, nie mów mi, że zapomniałeś.
– O czym zapomniałem? – zapytał, z całych sił szukając w odmętach umysłu rzeczy, która mogłaby być ważna w tym wszystkim. Na darmo.
Sky złapała się u nasady nosa i westchnęła cierpiętniczo.
– Jutro o tej godzinie będę pomagać w przygotowaniach do owej Gali i nie będzie na to czasu – powiedziała, jakby tłumaczyła coś dziecku. – Jak ty mnie w ogóle słuchasz? Kiedykolwiek się zainteresowałeś, kiedy to wydarzenie ma miejsce?
– Nie – odparł zgodnie z prawdą. – Czyli… bal jest jutro?
– Jasne, że jest! – Wywróciła oczami z oburzeniem i złapała go za nadgarstek. – Nie ma więc wymówek o zmęczeniu. Myślałam, że sam zajmiesz się wcześniej swoim strojem, ale skoro nie, to cię do tego zmuszę.
– Sky, Heimerdinger… – zaczął, kiedy kobieta zaczęła ciągnąć go do drzwi.
– Heimerdinger nie zauważy, że nie zrobiłeś jednego czy dwóch badań, bo będzi zbyt zajęty własnymi przygotowaniami! Bo niektórzy z uczestników pamiętają o dacie – burknęła, chociaż Viktor nie wyczuwał od niej prawdziwej wściekłości. Jeśli już to triumf, że miała teraz powód by bezceremonialnie wywlec go do miasta i nie znosić odmowy.
– Poczekaj, zamknę chociaż drzwi.
Sky wypuściła go tylko na chwilę i gdy tylko przekręcił klucz w zamku, znów znalazł siebie ciągniętego przez jej zaciśniętą dłoń. Przeszli przez pierwsze schody i Viktor modlił się, by w którymś momencie nie spotkali na nich Jayce’a, przechodzącego między wykładami.
W pewnym momencie, Sky przystała na środku schodów. Popatrzyła na niego poważnie i zupełnie zignorowała, że prawie na nią wpadł.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – Viktor uniósł brew. – To w końcu złote czy diamentowe?
Widząc, jak ważna to była dla niej decyzja, ledwo powstrzymał się przed parsknięciem.
– Możemy zobaczyć, które będą bardziej pasować do mojego stroju – zaoferował. Sky uśmiechnęła się lekko.
– Dobry pomysł.
I znów pociągnęła go, nawet nie zerkając za siebie, kiedy potknął się o własne nogi.
***
Na zewnątrz spotkali się z dziwną pogodą – połączenie mżawki po poprzedniej ulewie, lekkiego wiatru, zdecydowanie zbyt niskiej temperatury i zachęcająco wyglądającemu słońca zza chmur.
– To tylko cisza przed burzą – skomentowała Sky. – I mam to na myśli dosłownie. Rada kazała nam zamontować dodatkowe osłony na przewody elektryczne i nawet przygotować jakieś miliard świec, w razie, gdyby jutro było tak źle, że odciełoby nam dopływ prądu.
– Mogliby po prostu przenieść to wydarzenie na kiedy indziej – mruknął Viktor, kiedy kolejne stoisko okazało się nie mieć wyjściowych ubrań. Sky zwęziła oczy.
– Przygotowania trwają od dwóch tygodni, Viktorze, i wszyscy zostali już dawno zaproszeni, w tym goście z daleka – powiedziała z ironią, jakby tłumaczyła oczywistość małemu dziecku. – Przeniesienie tego o choćby jeden dzień kosztowałoby nas kilka razy więcej niż jakiś tam bal w ciemnościach. Ewentualnie udamy, że to było zaplanowane. Najważniejsze, by budynek nie zawalił się pod wpływem wiatru.
– To raczej nie jest możliwe.
– Widzisz? A więc nie ma problemu. – Spojrzała na niego wyzywająco. – Mel udało się przekonać Radę, że świeczki zamiast świateł będą bardzo nowatorskim i ekstrawaganckim dodatkiem. Gdyby nie to, pewnie całą dzisiejszą noc męczyłabym się z ekipą z podłączaniem wszystkiego do akumulatorów.
– Mel? Ona raczej wydaje się być zbyt poważną kobietą, by debatować na takie tematu – mruknął.
– Zdziwiłbyś się, gdybym zaczęła ci wymieniać wszystkie jej cechy, których nie pokazuje po sobie na co dzień.
– Nie krępuj się.
Więc Sky się nie krępowała, a Viktor czerpał dziwną przyjemność ze słyszenia jej tak szczęśliwej, nawet jeśli powtarzała rzeczy, które słyszał już poprzednim razem.
Gdzieś między jednym stoiskiem, a drugim, doszli do wniosku,że nadszedł czas na większy kaliber – o wiele droższe butiki bardziej w głąb miasta. Viktor nie znał się na takich rzeczach, więc to Sky prowadziła i postanowiła skierować się do sklepu, gdzie kupiła swoją własną suknię na Galę.
– Jest czarna, więc nie powinno być problemu w dopasowaniu stroju dla ciebie – oświadczyła, po czym wróciła do dalszej opowieści.
Przez dalszą drogę i jeszcze trochę Sky opowiadała mu jeszcze więcej o sobie i Mel Medardzie. Viktor tyle razy usłyszał już imię tej kobiety w różnych kontekstach, że wątpił, by był w stanie spojrzeć na nią tak, jak kiedyś. Sky miała rację – jeśli wierzyć jej słowom, to Medarda kryła w sobie o wiele więcej niż to, co widziała większośc ludzi.
A to była długa lista.
Mel była opiekuńcza – w dniu ich pierwszego oficjalnego spotkania, kiedy poznała imię Sky, była jedyną, która pomogła jej w posprzątaniu po wydarzeniu. Mel była urocza – jeszcze przed ich związkiem obrzucała Sky większą ilością komplementów, niż jakikolwiek mężczyzna, który zarzekał się zrobić wszystko, by ją zdobyć. Mel była piękna – nie tylko chodziło o jej oliwkową skórę, jedwabne włosy i to, że we wszystkim wyglądała idealnie; pod makijażem miała być jeszcze piękniejsza, jej oczy miały być przeszywające, a lekkie wgłębienie w biodrach najbardziej satysfakcjonującą krzywizną, jaką Sky w życiu widziała.
I w pewnym momencie, Viktor zaczął przyrównywać wszystkie te cechy do tego, co on sam znał – do relacji z Jaycem. I czym dłużej w to brnął, tym bardziej zatrważające wnioski mu z tego wchodziły.
Mel była delikatna – Jayce był uosobieniem delikatności. Mel dążyła do swoich celów – Jayce brnął w coś tak niemożliwego, jak stworzenie Kamienia Filozoficznego. Mel dawała dobro Sky ponad swoje własne – Jayce w trakcie napadu w Zaun najpierw martwił się o bezpieczeństwo Viktora. Mel patrzyła na Sky, jakby ta była kimś wyjątkowym – Jayce po byciu przyłapanym już któryś raz na gapieniu się na Viktora, z czasem po prostu przestal to ukrywać. Mel zawsze szanowała jej zdanie, nawet jeśli się z nim nie zgadzała – Jayce zawsze kłócił się z nim o różne teorie, ale ostatecznie ufał bardziej Viktorowi niż samemu sobie. Mel zawsze znajdowała dla niej czas – Jayce, jeszcze przed wizytą w Zaun, spędzał z Viktorem cały czas. Mel była…
–...Idealna – powiedziała Sky rozmarzonym głosem, a Viktor wydał z siebie ciche parsknięcie. – Och, zamknij się. Przebrałeś się już?
Zapinając ostatni guzik marynarki, Viktor przytaknął i odsłonił kotarę przebieralni. Miał na sobie pierwszy strój, który rzucił się Sky w oczy – czarny zestaw garniturowy, a do tego czerwona koszula i mankiety. O rozmiar za duże, ale i tak chodziło o wstępne przymiarki, więc można było przymknąć na to oko.
– Hm. – Sky kazała mu się obrócić. – A jakbyś rozpiął kilka guzików?
– O tak? – zapytał, odsłaniając nieco skóry szyi i obojczyków. Sky zlustrowała go wzrokiem.
– Jeszcze gdyby tak dodać krawat, to… – Sięgnęła do koszuli, by poprawić mu kołnierzyk i zmarszczyła brwi. – Hej, zawsze miałeś tu tak dużo pieprzyków? Ostatnim razem jak cię widziałam bez koszulki było ich jakoś mniej. To aż… niepokojące.
Viktor parsknął. Sam nie uważał, by jego ciało zdobiło więcej pieprzyków –Sky pewnie zwyczajnie nie przyjrzała się za bardzo ostatnim razem, zważywszy na to, że wtedy na pewno jeszcze coś do niego czuła. Viktor zakładał, że ciężko było się skupić przy osobie, która ci się podobała.
– To jest twój sposób na komplement? – wymamrotał bez namysłu. – Jayce by powiedział, że moje pieprzyki są jak gwiazdy na nocnym niebie, które rozświetlają mu drogę.
Sky zachichotała, odsuwając się nieco.
– Chcesz się założyć? – Viktor zbył ją przewróceniem oczu, nie biorąc tych słów na poważne. – Bo wiesz, jeśli pójdziesz tak na Galę, to będzie musiał jakoś zauważyć, nie?
– Nie będę się mu chwalił swoim ubiorem na jakieś przyjęcie – odparł sucho. - Ani… mieliśmy o nim nie rozmawiać.
– To ty pierwszy pierwszy o nim wspomniałeś – wytknęła mu Sky, na co spiorunował ją wzrokiem. – No dobra, niech będzie. Chociaż… Myślałam, że wiesz.
– O czym znowu? – Viktor niemal jęknął, słysząc jej ostrożny ton. Sky zabrała się za podwijanie mu rękawów, prosząc przy okazji sprzedawcę o czarny krawat.
– Jayce też idzie na bal – powiedziała i Viktor momentalnie zamarł. – Z Mel. Myślałam, że wiesz i nie chciałam o tym wspominać, byś się bardziej nie zdenerwował.
Minęło kilka chwil, zanim wydusił z siebie jakąś sensowną odpowiedź. Dziękował losowi, że Sky akurat była zajęta czymś innym i nie widziała jego reakcji.
– Jak?
– Ponieważ to ja mu to zasugerowałam – odparła, nieświadoma szoka Viktora. – Jakiś czas temu… cóż, chwilę przed tą waszą dziwną… kłótnią? Przyszedł do mnie i chciał wiedzieć, czy naprawdę idziesz na tę Galę. Nie dziwię mu się, pewnie też bym w pierwszej chwili nie uwierzyła.
To musiało mieć miejsce tuż po wizycie w Zaun, kiedy jeszcze wszystko wydawało się takie, jak należy. Wcześniej Jayce nie wiedział o balu, ale… dlaczego? Unikanie go na sali balowej będzie trudniejsze, jeśli nie niemożliwe. Tym bardziej, skoro przyjdzie z dziewczyną partnerki Viktora.
– Kiedy potwierdziłam, że idziemy tam razem, sam chciał się wkręcić. Więc powiedziałam, że to zamknięta impreza, na którą nie wpuszczają zwykłych studentów. Cóż, chyba, że jest się z kimś w parze i gdy zapytał, czy znam taką osobę… zaproponowałam Mel. – Sky wzruszyła ramionami.
Mówiła swobodnie, ale łagodnie, jakby była świadoma chaosu w głowie Viktora. Pracowała nad jego rękawami zdecydowanie dłużej niż było to potrzebne i Viktor zaczął podejrzewać, że to jej sposób na danie mu przestrzeni.
– Ale to dopiero po jakimś czasie. Wydawał się wręcz… zdesperowany, by dostać się na bal. Ustawiłam spotkanie i okazało się, że znaleźli wspólny język. Cóż, szczególnie dużo rozmawiali o Zaun. Jayce słabo ukrywał to, że wie o propozycji Piltover i dosyć łatwo się wygadał, jaka była reakcja Vandera i Silco. Mel powiedziała mi o tym dopiero wczoraj. – Skrzywiła się.
– Jasne, że się wygadał – wymamrotał mimowolnie Viktor. Zrobił to niemal z czułością i sam natychmiast się za to przeklął.
– To wiele ułatwiło, wiesz? Zamierzałam sama się ich zapytać, ale udawanie przed nimi, że nie mam żadnego związku z nikim z Rady… czułabym się, jakbym ich okłamywała. Ale dzięki Jayce’owi wiadomo już, że muszą zmienić strategię.
Viktor milczał i gdyby mógł, najchętniej zacząłby bawić się rękawami przydługiej marynarki. Te jednak wciąż były w dłoniach Sky, która od kilku minut przestała faktycznie je układać, a bardziej miętosić w rękach. Nagle przestała i serce Viktora zabiło mocniej.
– Mel powiedziała też, że był przejęty Zaun tak bardzo, że nawet nie wiem, co musiał zobaczyć na tej waszej wycieczce.
Bar w dosyć przyzwoitym stanie. Trochę zbyt mały pokój jak dla dwojga ludzi. Dno kufla od piwa. Nędzników na ulicach. Ulice. Tych, co napadli na nich na ulicy.
Viktora leżącego na ziemi, atakowanego przez jednego z nich.
– Ale głównie – kontynuowała, a jej głos stawał się bardziej poważny – jestem pewna, że chodziło o ciebie. Na bal chciał iść ze względu na to, że ty tam idziesz, chociaż to nie jest zbyt wielkie odkrycie. Myślę, że nie do końca chodziło o Zaun, a o ciebie. – Viktor nie odpowiedział, więc dodała: – Co tylko bardziej konfunduje mnie, co do licha stało się między wami, że teraz jeszcze bardziej unikasz tego faceta?
Spojrzała na niego i wydawało się, że patrzy na niego na wskroś. Czekała, lecz nie naciskała. Po chwili złapała za wieszak na ramie przebieralni i podała w jego stronę – cichy nakaz, by teraz przymierzył drugą opcję.
Sky nie miała wiele czasu przerwy między wykładami, więc musieli się spieszyć. Chociaż zegar wskazywał, że nie minęło dłużej niż pół godziny od kiedy do niego przyszła, to czas strasznie mu się dłużył. Złapał za strój na wieszaku i wyszeptał niemal niesłyszalnie:
– To skomplikowane.
Kiedy między nim i Sky na powrót pojawiła się kotara, poczuł niemal namacalną ulgę. Sky nie mogła widzieć jego reakcji, nie mogła jej oceniać… Minusem było to, że w ten sposób został sam na sam z lustrem w przebieralni i teraz to on oceniał samego siebie.
Szybko odwrócił wzrok, rozbierając się.
– Poszło o… odmienność poglądową – mruknął pośród szelestu ubrań. To nie miało znaczenia, czy Sky była w stanie go usłyszeć. To fakt, że po raz pierwszy mówił o tych uczuciach na głos był tym, co sprawiało mu prawdziwą trudnośc. – Myślałem, że go znam, ale jednak… różnimy się w pewnym aspekcie.
– Na pewno mówimy o Jaycie? –zapytała Sky ze szczerym zdziwieniem. – Człowieku, który chodzi za tobą jak szczeniak? Z którym zgadzacie się praktycznie we wszystkim?
– Jayce nie zgadza się ze mną w bardzo ważnej dla mnie kwestii – westchnął. – I myślę, że to… może przekreślić naszą dalszą współpracę.
Chwila ciszy, jakby Sky zaniemówiła. Viktor ściągnął z siebie koszulę i marynarkę.
– Naprawdę? – Zduszony głos. – Z powodu… jednego poglądu? Viktorze, w życiu nie widziałam, byś wytrzymał we współpracy z jedną osobą tak długo, a ty chcesz…
– To ważna sprawa – warknął agresywniej niż zamierzał. – Nie rozumiemy się. Nie możemy dalej…
– Skrzywdził cię? – zapytała nagle Sky, zbijając go z tropu. Zamrugał, zamierając przy zapinaniu guzików zielonej koszuli.
– Co?
– Pytam, czy Jayce cię skrzywdził – powtórzyła mocniejszym tonem. – Ta jego opinia… zraniła cię, dlatego nie chcesz z nim już współpracować?
Tak. Nie. Nie do końca. W zupełności tak, ale gdy Sky mówiła to na głos, brzmiało to źle. Właśnie tak to było, ale ani trochę nie podobnie. Nie naprawdę.
Viktor zawahał się.
– To… W pewien sposób.
Nie zrobił tego wprost i chciał dobrze, ale Viktor zrozumiał, że tak – przez czyny Jayce’a czuł się zraniony. Może nawet zdradzony, bo to, w co cały czas wierzył, okazało się być kłamstwem; ułudą zbyt piękną, by była możliwa. I nagle wszystkie złe uczucia z poprzedniego wieczora do niego wróciły.
– Dlaczego?
– Nie rozumiem – odparł szczerze.
– Dlaczego cię zranił? – teraz, Sky brzmiała niecierpliwie. – Celowo? Jayce nie wydawał mi się taką osobą, ale być może nie znam go wyst…
– Nie! – zaoponował natychmiast Viktor i niemal mógł wyczuć w moment, w którym Sky zamarła przez jego gwałtowny ton i zaczęła nasłuchiwać. – Jasne, że nie zrobił tego celowo. On nigdy by…
– Teraz to ja chyba nie rozumiem.
Viktor wziął głęboki wdech i pozwolił swojemu ciału odetchnąć, zanim oparł się o lustro za sobą. Był już przebrany, ale nie chciał stawać oko w oko ze Sky. Nie chciał nawet stawać oko w oko z samym sobą, zbyt obawiając się, co mógłby dostrzec w lustrze.
Złość? Żal? Smutek? Nie lubił uświadamiać sobie, że takie uczucia miały na niego wpływ. Wywoływały one w nim to paskudne wrażenia, że istnieje naprawdę – przypominały, że jest częścią rzeczywistego świata i wnet wszystko było gorsze.
– Tu nie chodzi o intencje – mruknął. – Jayce powinien wiedzieć lepiej.
– Skąd to wiesz?
– Hm? – Zmarszczył brwi. Kotara zmarszczyła się, jakby Sky położyła na niej rękę, ale się zawahała.
– Skoro twierdzisz, że nie zranił cię swoją opinią specjalnie to… skąd wiesz, czy wie, jak ty to postrzegasz? – zapytała z konsternacją w głosie.
To było oczywiste. Powinno być dla całego świata – w końcu nigdy się z tym nie krył.
Bo Viktor nienawidził bycia postrzeganym za słabego. Nie był słaby, ale tak go widział Jayce. A jeśli Jayce, to cały świat nie miał już większego znaczenia.
– Po prostu to wiem.
– Na pewno?
Czy na pewno Jayce wiedział? Na pewno zdawał sobie sprawę z awersji Viktora, więc naprawdę powinien wiedzieć lepiej . Mimo dobrych intencji i naiwności. Intencji, które tylko pokazały, że mieli odmienne zdanie w tak fundamentalnej sprawie.
Prawda?
– Słuchaj, Jayce nie jest kimś, kto usłyszałby jakieś słowa od ciebie i nie wziął ich wszystkich do serca – powiedziała twardo Sky. – Kwestia opinii… – parsknęła z czymś na wzór niedowierzania. – Czy on w ogóle wie, o co ci chodzi?
– Myślę, że… raczej tak.
– Raczej? – Kotara znów zafalowała. – Viktorze, znam cię i wiem, że nawet przy Jaycie nie zawsze pokazujesz swoje prawdziwe emocje. Czasem ciebie nie da się zrozumieć, i tyle. Choćbym i siedziała ci w głowie, nie rozszyfrowałabym twoich pokrętnych tłumaczeń, a oczekujesz tego od Jayce’a i to bez kompletnie żadnych wskazówek!
Viktor zacisnął usta w cienką linię. Wielki mur, który nie pozwalał mu rozważać całej tej sytuacji ponownie, powoli się burzył. Zaczął analizować i było to niczym wskoczenie w niekończącą się przepaść.
Pomyślał o celu Jayce’a – nagłej chęci wyleczenia go, połączonej najwyraźniej z doszczętnym ignorowaniem go jakby przeszłe miesiące nie miały żadnego znaczenia. Skąd była ta okrutność? I skąd on, u licha, wziął to, że to wciąż było marzeniem Viktora?
Być może przez opowieści Silco i Vandera pomylił przeszłość z teraźniejszością. Łatwo było uwierzyć w historyjki gdy akompaniowało im ponure w swojej nędzy Zaun i… i jeszcze atak, przy którym Viktor wbrew pozorom wcale nie był bezbronny.
Ale jeśli dla Jayce'a wyglądało to inaczej? Wychudzony człowiek z laską dla każdego wyglądałby słabo i raczej powinien być wdzięczny za pomoc – nawet jeśli niepotrzebną.
Lecz to i tak oznaczało to, że Jayce widział Viktora jako słabego.
– Albo po prostu się o ciebie martwił. Przeszło ci to kiedyś przez myśl?
Viktor drgnął, orientując się, że mamrotał swoje myśli na głos, jak to często miał w zwyczaju robić w laboratorium. Wiedział o tym, bo parę razy przyłapał Jayce’a na przesłuchiwaniu się mu, aż ten nie umilkł sam z siebie. Jayce nigdy mu nie przerywał.
– Jayce cię wielbi – kontynuowała Sky. – Nie wierzę, by uważał cię za gorszego, ani w intelektualnym, ani w fizycznym sensie. Praktycznie może i jest silniejszy, ale założę się, że nigdy przez twoją nogę nie spojrzał na ciebie jako kogoś słabego.
Viktor słuchał jej i nagle zrozumiał, że chciał w to wierzyć.
– Może jako kogoś, kogo mógłby obronić, ale nie dlatego, że ty jesteś słaby, tylko dlatego, że on sam jest taką osobą. Gdy widzi ludzi w potrzebie, najpierw myśli o nich. Zupełnie… – Drżący wdech. – Zupełnie tak jak ty…
Zacisnął pięści, starając się uspokoić swój oddech. Jego myśli mimowolnie analizowały wszystko – od początku ich znajomości aż do teraz. Tym razem jednak próbował zawrzeć w to perspektywę Sky, lub kogokolwiek innego niż on sam.
Przypuszczał, że z zewnątrz mogło to wyglądać, jakby Jayce miał na jego punkcie obsesję i nigdy nie widział w nim nic poza perfekcją. Być może tak naprawdę było.
Być może w Viktorze też było nieco odwzajemnionej obsesji.
– Więc zamiast zakładać, że Jayce cię rozumie w twoich dziwnych założeniach, albo nie rozumie wcale, albo w ogóle nagle jest zupełnie inną osobą niż przez ten cały czas, to może z nim porozmawiaj?
– Już to zrobiłem – wymamrotał Viktor bez przekonania.
– I?
– I praktycznie potwierdził moje obawy.
A jednak po wywodzie Sky miał wrażenie, że potraktował go zbyt surowo. Wiedział to. Emocje nieco opadły i chociaż ból pozostał, łatwiej mu teraz było usprawiedliwiać Jayce’a i go zrozumieć. Cóż, może była to głównie zasługa Sky, a nie lekkie ustabilizowane emocji.
Tylko skąd w takim razie pomysł, że jeśli Jayce zacznie go ignorować na rzecz pracy nad Kamieniem, to Viktor będzie z tego powodu szczęśliwy? Jeśli jego własne pochopne działania były bez sensu, to Jayce był jeszcze gorszy w swojej logice. Viktor nigdy nie pomyślał, że przyjdzie mu porównywać ze sobą ich głupotę, ale to właśnie robił.
Nie miał pojęcia, kto wygrywał.
Pozostawała jedna kwestia – tak oczywista i tak zaskakująca zarazem. Bo kiedy Viktor przypomniał sobie ich rozmowę, zrozumiał, że nie tylko ignorancja i słabość go zraniły. W tym, kiedy wyszedł z jego mieszkania pełen złości, było coś więcej. Dopiero teraz to odkrył.
Wtedy tak naprawdę nie był zły o słowa. Był zły o to, że Jayce widział go tylko jako partnera – inteligentnego, genialnego i utalentowanego – wszystko w kwestii naukowej.
Viktor chciał być kimś więcej niż partnerem. I może trochę był – bo nawet jeśli ostatnie słowa Jayce’a o tym nie świadczyły, miał przecież do dyspozycji wspomnienia z całych miesięcy, kiedy ich dwójka zachowywała się jak najbliżsi przyjaciele – a nawet coś więcej.
Zdawało się, że znali się od zawsze. Że byli stworzeni, by być razem.
A potem Viktor zwątpił.
– Tego też nie byłabym pewna, że jest tego świadom.
– Może. – Wzruszył ramionami, choć nie mogła tego zobaczyć.
– Więc wyjaśnij mu. Jayce zrozumie, jeśli tylko mu wytłumaczysz – powiedziała dobitnie.
Viktor milczał, lecz teraz to nie była kwestia złości ani smutku. Bardziej strach przed nieznanym, które znał doskonale – niczym Jayce’a, który skrywał w sobie o wiele więcej.
Tak łatwo było przez całą noc zarzekać się, że jego serce zostanie zamknięte na zawsze tylko po to, by teraz otworzyć je z naiwną nadzieją. To była ta nowość, przed którą się bał. Nigdy wcześniej nie pozwalał sobie na tak głupią, szczeniacką nadzieję.
Ale może Sky miała rację. To był Jayce. Choć nieumyślnie go krzywdził, nie było osoby, przy której Viktor czułby się bezpieczniej.
– Mam wrażenie – westchnęła Sky – że zbyt szybko wierzysz w najgorszy scenariusz. Świat nie jest przeciwko tobie, Viktorze, wiesz? Ty sam jesteś. I bez względu na to, jak bardzo skomplikowane to wszystko jest w twojej głowie, założę się, że rozwiązanie jest o wiele prostsze, niż myślisz.
Viktor wziął drżący oddech i kiedy się odezwał, jego glos nie był juz ostry ani oschły. Tak naprawdę czuł się jak małe dziecko proszące mamę o pomoc w czymś błahym, co dla dziecięcego umysłu było całym światem.
– A jeśli nie jest? Jeśli nie będzie chciał zrozumieć?
– Kiedy cię dzisiaj szukał jak zagubiony szczeniak, zdawał się zrobić wszystko, by móc chociaż na ciebie spojrzeć, nawet jak jednocześnie się tego bał. Był uosobieniem kogoś, kto chciał zrozumieć, dlaczego został porzucony.
Porzucony . Słowo to zabrzmiało w jego umyśle i odbiło się echem, niczym ta jedna odpowiednia nuta, która w końcu idealnie trafiła w jego rytm. To Viktor w końcu zrozumiał.
Kiedy Jayce zaczął go nagle ignorować, Viktor tak właśnie się czuł. Jak porzucone zwierzę, któremu wcześniej dawałeś mnóstwo miłości, by na końcu pozbyć się go bez powodu.
Czy z perspektywy Jayce’a też tak to wyglądało? Wczorajsza wylewność Viktora mogła być uznana za oficjalne odrzucenie go – szczególnie z dzisiejszym unikaniem, a gdyby jutro udawał, że go nie zna, tylko upewniłoby to całą sprawę.
Jeśli Jayce także czuł się porzucony, po tym jak robił głupie rzeczy, ale w dobrej intencji, to…
– Jesteśmy idiotami – mruknął do siebie, lecz miał wrażenie, że Sky go usłyszała.
Jayce szukał go dzisiaj i chciał porozmawiać. Poprzedniego wieczora wydawało się, że chce powiedzieć więcej, ale słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Być może miał dać mu kolejne głupie zapewnienia, że Victor jest idealny. A może coś innego.
Jayce nie chciał go skrzywdzić. Jayce nie chciał go skrzywdzić. Jayce nie chciał…
Losie, czemu on wtedy wyszedł z tego cholernego pokoju? Tak bardzo chciał się teraz dowiedzieć, co miał Jayce do powiedzenia. O co naprawdę mu chodziło.
Była tylko jedna pewna opcja – dzisiejszy dzień odpadał, bo Jayce kończył tak późno, że ze zmęczenia mógłby znów nie powiedzieć mu nic sensownego. Rano Viktor musiałby wspierać Heimerdingera w technicznej kwestii balu, a później miałby chwilę wolnego. Gdyby go złapał przed początkiem Gali… Ale…
– A jeśli jutro nie przyjdzie? – odezwał się nagle, jego głos ochrypły i obcy.
– Oh, na pewno przyjdzie. – Sky wydawała się bardziej niż przekonana i bardziej niż zadowolona z tego pytania. – No dobra, wychodź już. Zaraz muszę się zbierać.
Viktor odsunął kotarę, świadom gorąca oblewającego jego twarz, spowodowanego częściowo zawstydzeniem, a częściowo stresem. Sky spojrzała na niego od góry do dołu, lekko rozszerzyła oczy, a potem jeszcze raz popatrzyła.
Viktor spojrzał po sobie i uniósł brew. Strój niewiele różnił się od pierwszego, poza rozmiarem i kolorystyką. Te same garniturowe czarne spodnie i ta sama czarna marynarka z wciąż podwiniętymi rękawami. Zamiast czerwonej zbyt dużej koszuli miał teraz na sobie głęboki odcień zieleni.
Niewielka różnica, jeśli miałby wyrazić swoją opinię, ale Sky wydawała się myśleć wręcz przeciwnie. Wyglądała, jakby miała właśnie wybierać między niebem a ziemią.
– Aż tak źle?
Sky powoli pokręciła głową i w końcu spojrzała Viktorowi w oczy. Uśmiechała się, nieco zbyt szeroko. Pokazała mu kciuk w górę.
– Jest idealnie. Jakby Jayce postanowił nie przyjść na bal, to natychmiast by zmienił zdanie na twój widok
Dziwnie było to słyszeć zważywszy na jej dawną sympatię do niego. Kiedyś nigdy nie przemogłaby się na komplement, szczególnie co do jego wyglądu, bo byłoby to zbyt oczywiste (co nie znaczyło, że i tak nie była oczywista). Lecz teraz… było to naturalne i bez podtekstu. Komplement od przyjaciółki, który tylko lekko sprawił, że przyjemne ciepło rozprzestrzeniło się pi jego klatce piersiowej.
A potem pomyślał o Jaycie reagującym podobnie na jego ubiór i zwykłe rozczulenie zamieniło się w ciepło palące go po twarzy.
Czy to była złość? Czy wciąż tak bardzo miał mu za złe, że myśl o nim wywoływała w jego organizmie taką reakcję? Głupi Jayce. Głupie słowa Jayce’a, które…
Potrząsnął głową, odsuwając od siebie te myśli.
– Mam zamiar na tym balu bawić się jak nigdy, więc… – zaczęła Sky, zanim Viktor uniósł brew.
– Na imprezie bankietowej pośród polityków i zadufanych w sobie idiotów?
– Pośród dobrego jedzenia i Mel – odparła przewracając oczami. Powtórzyła: – Zamierzam się dobrze bawić i tobie radzę to samo, jeśli nie chcesz, by cały ten czas był dla ciebie męką. A jeśli dobrze pójdzie, porozmawiasz może nawet z Jaycem – podsunęła.
Cóż, to i tak było już przesądzone.
– Pomyślę o tym.
Chapter 4: Etap Czwarty: Tylko, że nie w badaniach
Chapter Text
N̶i̶e̶ umiem powiedzieć tego, że wciąż
Jesteś dla mnie prawdziwym powietrzem
Coś stanowczo było nie tak. Sky to wiedziała, a jedna nie umiała do końca zrozumieć co.
Coś w zachowaniu Jayce’a, coś w tym, jak na to zachowanie reagował Viktor. Słowa o zranieniu, przybycie Jayce’a na bal… To wszystko było niczym słoń w menażerii, który dodatkowo stepował.
Oczywistość – a raczej oczywista dziwność, której jednak nikt nie chciał zauważyć. Tak, Sky porozmawiała na ten temat z Viktorem i tak, dowiedziała się, że między nimi zaistniała jakaś kłótnia, ale prawda była taka, że ani trochę jej to nie pomogło w zrozumieniu sprawy.
Jayce skrzywdził Viktora, ale nie do końca. Zrobił to nieumyślnie, ale nie do końca, bo powinien wiedzieć, że to coś mogło go zranić. Jayce chciał porozmawiać i wydawało się, że po poprzednim dniu Viktor także.
Jayce był gdzieś u siebie, zajmując się swoim wkładem w bal – niezbyt innowacyjnym ale robiącym dobre wrażenie wizualne wynalazkiem. Sky nie do końca obchodziło, co dane narzędzie miało robić. Ważne było, że będzie wyglądało na skomplikowane i zachęci bogaczy do inwestowania w ich Akademię i jej uczniów.
Tak czy tak, problem nie tyle polegał w Jaycie, który zgodził się na coś takiego byleby Mel zgodziła się wziąć go na Galę, a na czymś z tym związanym.
Jayce był w swoim mieszkaniu i każdy z działającą choć jedną klepką to wiedział. Viktor to wiedział.
Viktor nie poszedł do mieszkania Jayce’a, by z nim pogadać. Viktor przyszedł tutaj, na salę balową, będącą wciąż w przygotowaniach, oferując swoją pomoc.
– Heimerdinger powiedział, że sam zajmie się dopracowaniem przemowy i podziękowań dla gości – oświadczył, kiedy kilka godzin temu pojawił się przed nią, mimo pracy, którą zazwyczaj musiał robić przed każdym ważniejszym wydarzeniem. – Kazał mi iść do siebie. Cieszyć się przygotowaniami do pierwszej Gali. – Skrzywił się.
– Więc co tutaj robisz? – westchnęła Sky, ciągle zaczepiana przez jakieś osoby, by dać im wskazówki co do dekoracji.
– To, że mam niesprawną nogę, nie znaczy, że będę ubierać garnitur przez kilka godzin. – Wzruszył ramionami, na co Sky parsknęła.
– Jestem pewna, że nie o to chodziło Heimerdingerowi.
– Pewnie nie, ale miało podobny efekt. – Kiedy kobieta posłała mu pytające spojrzenie, wytłumaczył: – Jeszcze bardziej nie chcę tutaj być. – A potem, zanim Sky mogła mu przerwać: – Ale wolę być tutaj niż szwędać się gdzieś po Akademii. Nie powinnaś cieszyć się kolejnymi rękami do pomocy?
Sky spojrzała na niego krytycznie, zakładając ręce na piersi. Viktor stanął prosto, jakby wiedział, że jest dogłębnie analizowany. Zamrugała. “Znów unikasz Jayce’a? Myślałam, że mieliście porozmawiać.” . Viktor przeszedł z nogi na nogę, ledwo zauważalnie przewracając oczami. “Powiedziałem tylko, że o tym pomyślę.”
“Jesteś tchórzem.”
“Zamknij się.”
Viktor skrzywił się, jakby tak samo zrozumiał ich bezsłowną rozmowę. Sky nie wiedziała, co myśleć o jego decyzji. Jeszcze wczoraj naprawdę wyglądało na to, że Viktor coś zrozumiał.
Czyżby się myliła? Nie wbiła mu do głowy dość dobitnie tego, że Jayce nie był jedną z wielu osób, które Viktor powinien odrzucić przy pierwszym większym problemie? Czy nie wyraziła się jasno z tym, że większość złych rzeczy działa się zazwyczaj tylko w jego umyśle?
A jednak, Viktor pozostawał uparty i za żadne skarby nie umiała zrozumieć dlaczego.
– Więc? – Uniósł brew.
– Dobra – westchnęła. – Dołącz do ludzi na końcu sali.
Przez chwilę chciała dodać coś w stylu “Może to ci wróci rozsądek”, ale powstrzymała się. Bała się, że jeśli wczoraj tak mocno naciskała, to teraz tylko bardziej sprawiłaby, że Viktor by się wycofał. Jak na razie, wciąż była szansa, że ta dziwna sprawa z Jaycem rozwiąże się jeszcze dzisiaj, najlepiej dobrym zakończeniem.
Viktor poszedł pomagać reszcie, a w tym czasie Sky zajęła się ostatnimi poprawkami przy stołach i krzesłach, wraz z dekoracjami kwiecistymi, ozdobnymi zasłonami oraz ewentualnymi światłami awaryjnymi. Mimo wszelkich nadziei, wieczór zapowiadał się nawet gorszy w kwestii warunków pogodowych niż poprzedniego dnia.
Czarne chmury zbierały się od rana, a porywiste wiatry słyszalne były nawet przez szczelnie zamknięte okna. Nadciągała burza, prawdopodobnie gorsza od poprzedniej, i to Sky musiała być gotowa na wszelkie ewentualności.
Pomyślała o wszystkich sprzętach w kuchni działających na prąd i tylko dziękowała światu, że to ktoś inny odpowiedzialny był za całe jedzenie i napoje.
– Dlaczego taka osoba jak ty, wygląda na tak zmęczoną? – odezwał się nagle za nią głos, kiedy była między skreślaniem wykonanych zadań, a dopisywaniem nowych. Zanim się spostrzegła, ciepłe dłonie chwyciły ją za twarz sprawiając, że natychmiast się zrelaksowała. – Nie powinnaś pracować tak ciężko, Sky.
– Sama się na to pisałam – zaśmiała się i nagle wszelka irytacja głupimi pytaniami i stres balem znikł. Roztopiła się w objęciu Mel na kilka chwil, po czym otworzyła oczy. – Ładnie wyglądasz – wymamrotała, zauważając jej jak zwykle nieskazitelną fryzurę, ubiór i dodatki.
Mel uśmiechnęła się ciepło – tak, jak uśmiechała się tylko do Sky.
– To nic w porównaniu z tobą.
Sky nie protestowała ze słowami, że od poranka chodzi w tych samych przepoconych ubraniach z dna szafy oraz że jej worki pod oczami prawdopodobnie mogłyby być uznane za oznakę poważnej choroby. Etap trudności z przyjmowaniem komplementów miała już za sobą. Mel i tak nie lubiła bezsensownej skromności.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała, unosząc dłonie, by objąć nimi te Mel, wciąż zgarniające jej twarz. – Nie jesteś zajęta Radą?
– Już wszystko przedyskutowaliśmy, pozostaje tylko czekać na rozpoczęcie Gali. – Stanęła jeszcze bliżej. – Czy jest coś, w czym mogłabym ci…
– Sky – zanim Mel mogła dokończyć, z oddali odezwał się Viktor – tamci goście pytają się mnie, czy dekoracje powinny być ustawione… Med–Radczyni Medarda?
Chociaż odruch kazał Sky natychmiast się odsunąć, zdusiła w sobie ten instynkt. To nie tak, że ukrywały swoją relację, ale wolały zbytnio się tym jeszcze nie chwalić. Na szczęście stały we wnęce na rogu sali, gdzie mało kto się patrzył, a Viktor raczej nikogo by nie przyprowadził ze sobą.
Sky stała więc w miejscu, obserwując tylko kątem oka jak Mel lustruje go wzrokiem.
– Tak – powiedziała powoli, a Sky niemal jęknęła na znikający dotyk, kiedy kobieta odwróciła się do przybysza. – A ty musisz być Viktor.
Viktor zamrugał. Sky nie bała się jego reakcji, w końcu wcześniej nie wskazywał swoim zachowaniem ani trochę, jakoby ich związek mu przeszkadzał. Bała się reakcji Mel.
Zimny wzrok, szybka analiza. Viktor odwdzięczył się równie hardym, lecz nie wyzywającym spojrzeniem. Po chwili, postawy obojga z nich złagodniały i Viktor zaoferował Mel swoją dłoń.
– Miło mi cię w końcu poznać – powiedziała kobieta, potrząsając nią.
– Mnie także. Mam na myśli poza pańską rolą radczyni – dodał szybko i Sky zauważyła napięcie w jego ramionach.
Mel także to musiała zauważyć, bo uniosła brew. Skrzyżowały ze sobą przelotnie spojrzenia i niemal pewnym było, że Viktor bez zbędnych słów zostawi je same, wyczuwając intymną atmosferę.
Nie zrobił tego. Zamiast tego stanął z lekko uchylonymi ustami, raczej nie ze zdziwienia, a bardziej jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Zacisnął ręce w pięści, nawet się z tym za bardzo nie kryjąc. Patrzył na Mel, ale jednocześnie wydawało się, że widzi coś za nią… lub coś obok niej.
Lub braku tego czegoś. Braku Jayce’a , zrozumiała Sky.
Po mimice Viktora ciężko było zdecydować, czy czuje ulgę, czy bardziej rozżalenie. Jego usta poruszyły się.
– Co radczyni robi tutaj tak wcześnie? – zapytał, ale zabrzmiało to tak, jakby w ostatnim momencie powiedział coś zupełnie innego, niż zamierzał. Jego ton mógł być uznany, za szorstki, ale Sky wiedziała, że brzmiał tak zawsze, gdy się stresował.
Na szczęście, Mel nie wydawała się urażona. Raczej wręcz rozbawiona, kiedy naturalnym ruchem objęła Sky ramieniem.
– Teraz nie jestem radczynią, tylko zwykłą kobietą.
Viktor zastanowił się nad czymś, po czym skinął głową.
– Rozumiem. Masz… Ma pani swoją przemowę tuż po Heimerdingerze, prawda? – odchrząknął.
– Jesteśmy niemal rówieśnikami, Viktorze, a ty jesteś przyjacielem Sky – zaśmiała się swoim dyplomatycznym śmiechem. – Możesz mi mówić po imieniu, to nie jest żadna rozmowa o interesy. I tak, przejmuję głos tuż po nim. Czy zaszła jakaś zmiana?
– Nie, nie. – Machnął ręką. – Tylko… zastanawiałem się, co zamierza pa… Co zamierzasz zawrzeć w swojej przemowie. W sprawie…
– Zaun? – podsunęła.
– Tak.
Sky mogła wyczuć, że Viktorowi wcale nie chodziło o to, a przynajmniej nie od początku. Kiedy mówił o Zaun, zawsze miał w oczach ten dziwny, mroczny błysk, którego teraz brakowało.
Mel oparła o nią głowę, co było aż zachwycającym przejawem okazywania publicznie swoich uczuć przez nią. Lecz czy Viktora można było uznać za publiczność? Wydawał się nimi ledwo wzruszony, zajęty oczywistą dla Sky sprawą.
– Sam się przekonasz. – Mel uśmiechnęła się przebiegle, dodając: – Myślę, że obie strony będą zadowolone.
W sposobie, w jaki Viktor ledwo powstrzymał się od uniesienia brwi można było namacalnie wyczuć sceptycyzm, czemu Sky wcale się nie dziwiła. Początkowa wiadomość Piltover do Zaun była słaba, ale wiedziała, że szybko naprawili ten błąd.
Nie znała szczegółów, ale Mel powiedziała, że jest lepiej niż dobrze, a ta noc może stać się przełomem. A kim ona była, by nie uwierzyć ukochanej?
– Rozumiem. Heimerdinger kazał mi iść zanim zobaczyłem cały grafik – wytłumaczył się, chociaż nie było to potrzebne. Zwrócił się do Sky. – Zastanawiałem się, jak długo to będzie trwać.
– Tuż po mnie rozpocznie się już właściwa Gala i tak naprawdę już wtedy będziesz mógł stąd… wybyć. Nie powinno być problemu, że Sky zostanie – odparła natychmiast Mel. – Jest jednak przewidywanych kilka atrakcji wartych zobaczenia. Niedługo po przemowach odbędzie się przedstawienie osiągnięć Akademii, a gdzieś po godzinie Talis pokaże swój wynalazek. – Odczekała kilka chwil, jakby świadoma nadciągającej reakcji. Sky nie wiedziała, jakim cudem, ale ze szczątkowych informacji, które przekazała jej o tej dwójce, Mel wydawała się idealnie rozumieć ich sytuację. Viktor zmarszczył brwi, więc dodała, niby od niechcenia: – Jako główny element Gali. Zachęta dla ludzi; coś ładnego i inspirującego, żeby kontynuowali naszą współpracę.
– Wiem – uciął jej z nietęgą miną. – Robimy to co roku, ale… – Zamrugał. – Nie wiedziałem, że Jayce zgodził się na wystawienie czegoś od siebie.
– To był jego własny pomysł.
Viktor zamarł na chwilę, po czym się rozluźnił. Wbił wzrok gdzieś w podłogę, wyglądając na zagubionego. Sky poruszyła się, by jakkolwiek go wesprzeć, ale ten ledwo zauważalnie pokręcił głową na “Nie trzeba.”
Sky wiedziała, że trzeba , ale posłuchała się.
– Co zamierza pokazać? – wychrypiał.
– Mały wynalazek, który ma być w stanie wprawiać w stan lewitacji ciecze oraz drobne przedmioty. Kompaktowość ma zachęcać, zaś sama lewitacja reklamowana będzie jako latanie.
Viktor na pewno wiedział, o co chodziło, jakie prawa fizyki zostały do tego wykorzystane i w ile czasu coś takiego można było zrobić. Sky także wiedziała, lecz sama w sobie fizyka nie była głównym kierunkiem jej studiów.
– To nie jest latanie – mruknął. – Nie tak, jak oni to rozumieją.
– Ale lepiej brzmi niż zwykła lewitacja – Mel nawet nie próbowała zamydlać mu oczu dyplomatycznymi wymówkami. – Jest bardziej motywujące i łatwiejsze do zrozumienia.
Widać było, że nie podobało mu się to, lecz wiedział, że nic z tym nie zrobi. Sky pomyślała o tym, jak na początku znajomości z Mel wielokrotnie porównywała tę dwójkę do siebie – próbowała odszukać to, co pociągało ją w ich obojgu, ale ostatecznie natrafiła na ślepy zaułek.
Poza wybitnym umysłem, Viktor i Mel różnili się praktycznie pod każdym względem. Nawet płeć i pochodzenie mieli inne, lecz największą różnicą między nimi było to, że on był zwykłym nieuprzywilejowanym obywatelem, a ona – polityczką. Viktor chciał wierzyć, że całkowitą szczerością zachwyci ludzi nauką, zaś Mel była przekonana, że zdolna do tego jest jedynie odrobina manipulacji i perswazji.
Oboje wywodzili się z innych środowisk i ich przekonania były całkowicie odmienne w wielu kwestiach. Sky wątpiła, by Viktor kiedykolwiek wcześniej nawiązał z osobą z Piltover jakąś głębszą więź. Nawet do Heimerdingera i całej Rady miał problem, że wszystko sprowadzali do swoich politycznych gierek, a przez to, mimo sympatii do przełożonego, zawsze czuł między nimi barierę nie do przejścia.
Viktor nigdy nie umiał dogadać się z górniakami.
A potem pojawił się Jayce.
– Zazwyczaj prezentowany jest wygrany z wystawy z danego roku – kontynuowała Mel swobodnie, ale Sky wiedziała, że każde jej słowo było dokładnie zaplanowane – ale chyba wiesz, jak się to z tegorocznym zwycięzcą skończyło. Przez długi czas nie mogliśmy znaleźć odpowiedniej osoby, bo zgłaszali się sami nowicjusze. Jayce usłyszał moją rozmowę na ten temat z Radczynią Kiramman i sam zaoferował, że udostępni swój prywatny wynalazek, jeśli dostanie wstęp na bal.
W powietrzu można było wyczuć nie do końca zrozumiałe aluzje i budujące się napięcie. Sky tylko czekała, aż zazwyczaj spokojny Viktor wybuchnie, z jakiegokolwiek powodu, ale nic takiego się nie wydarzyło.
– Mhm. – Pokiwał głową sam do siebie, najwyraźniej uznając rozmowę za zakończoną. Przelotnie spojrzał na Sky. – Tam z przodu… potrzebowali cię przy czymś. Jestem prawie pewny, że za chwilę coś zniszczą, jeśli do nich nie podejdziesz.
Sekunda, dwie niezręcznej ciszy. Viktor uchylił głowy, chociaż nigdy nie pokazywał większego szacunku osobom z Rady. Kąciki jego ust drgały, kiedy wymamrotał na odchodne:
– Miło było cię poznać, Medardo. Mam nadzieję, że dobrze będziecie się bawić na balu.
– Będę miała miłe towarzystwo, pozbawione idiotyzmu reszty gości. Z tak piękną i wyjątkową istotą ciężko będzie mi się bawić źle – odparła Mel i niemal natychmiast Viktor wybuchnął krótkim, histerycznym śmiechem.
Spojrzał na nie obie z niedowierzaniem i Sky niemal poczuła się urażona. Do czasu kolejnych słów mężczyzny.
– Jayce niebędący idiotą? – parsknął. – Skoro tak uważasz.
I odszedł, jak gdyby nigdy nic, pozostawiając dwie kobiety w ciszy. Sky zmarszczyła brwi i uchyliła usta. Dopiero kiedy Mel szturchnęła ją w ramię, zrozumiała, co właśnie usłyszała.
– Mówiłam o tobie – powiedziała cicho, a w jej głosie można było słychać śmiech. – Nie o Talisie.
– Taak, domyśliłam się… – wymamrotała Sky, patrząc się za Viktorem.
– On najwyraźniej nie. – Uścisk wokół jej ramienia umocnił się. – Interesujące.
– Mhm, interesujące…
Sky miała wrażenie, że zaczyna w końcu rozumieć.
***
Viktor od zawsze był niewidzialny. Przez całe swoje życie przebrnął będąc niezauważonym, niczym zawsze idący za tobą cień. Łatwo było zignorować jego obecność, a jeszcze prościej puścić całe jego istnienie w niepamięć. Nie przeszkadzało mu to. Nie, dopóki rozgłos okazał się ważniejszy na scenie naukowej niż prawdziwe umiejętności; lecz nawet wtedy nie zmienił niczego.
Pamiętał odległe dni w dzieciństwie, kiedy to Sky była jedyną zdolną go dostrzec. Wiedział, że dla własnej rodziny się liczył – rodziców, a później dla Silco, Vandera i całej reszty – ale świat nie przejąłby się nigdy jego zniknięciem. W Zaun nie był wszak nikim wielkim, a nawet gdy jego wynalazki zaczęły zyskiwać rozgłos, to na nie ludzie patrzyli, nie na niego.
Zupełnie tak, jakby sprawiało im to fizyczny wysiłek – patrzenie na kalekę, osiągającego sukcesy i uciekającego z pustkowia zwanego Dolnym Miastem. Nawet te namiastki zazdrości w jego stronę były nijakie, jakby nie był wart takiej uwagi.
W Piltover niewiele się zmieniło i być może właśnie dlatego wciąż był asystentem dziekana, zamiast naprawdę znaczącym naukowcem. Ludzie go kojarzyli, może nawet czasami się go bali, lecz na co dzień nie mógłby ich obchodzić mniej.
Nikt z zewnątrz go nie widział. Nikt, aż do pojawienia się Jayce’a i…
I jego brutalnego sposobu na pokazanie, że nigdy tak naprawdę go nie widział. Tak przynajmniej wmawiał sobie Viktor aż do rozmowy ze Sky i późniejszym spotkaniu z Medardą. Przez ten cały czas był pewien, że jego złość składała się tylko i wyłącznie z irytacji na postawę Jayce, co do jego niepełnosprawności.
Teraz nie był już tego taki pewny. W pewnym stopniu, złość tak naprawdę zniknęła i pozostało tylko zranienie. Ciało świerzbiło go, by poszedł porozmawiać z Jaycem, zaś umysł rozpaczliwie krzyczał, jak bardzo boi się tego, co mógłby usłyszeć.
Minęły godzin, kiedy już przebrał się w swój garnitur i nieco przed czasem przybył na gotową salę – tą samą, gdzie odbywała się ostatnia Wystawa. Sky czekała na niego z Mel przy boku, sama przebrana w galową zieloną sukienkę, pasującą do jego garnituru. W jej włosach błyszczały dodatki, zaś na oczach dostrzegł nieco makijażu, od którego Sky zazwyczaj trzymała się z daleka. Z kolei z uszu zwisały jej złote kolczyki, które okazały się idealnym dopełnieniem stroju.
Choć w pełnym stresie i z innymi sprawami chodzącymi mu po głowie, umiał docenić jej starania.
– Pięknie wyglądasz – powiedział na powitanie i natychmiast usłyszał obok chrząknięcie.
Spojrzał na Mel Medardę w postaci bardziej wysumoblimowanej i eleganckiej niż zwykle, co nie wiedział, że w ogóle było możliwe. Zazwyczaj w pełni spięte włosy, teraz z przodu spływały falami po jej ramionach, natomiast z tyłu zostały splecione w warkocz. Nie miała na sobie sukienki, a damski garnitur o szerokich rękawach i złotych dodatkach. Twarz z typowymi dla siebie złotymi malunkami pochyliła, jakby na coś czekając.
– Ty także pięknie wyglądasz, Medardo – dodał Viktor, choć wiedział, że nie o to chodziło. Kobieta wywróciła oczami z rozbawieniem.
– Gotowy? – Sky podeszła do niego, wyciągając w jego stronę rękę. Viktor przypuszczał, że już wkrótce będzie czas, kiedy wszyscy zaczną się zbierać i poczuł natychmiast nieprzyjemne uczucie w żołądku.
– Nie bardzo – mruknął i mógł przysiąc, że Mel ledwo pohamowała śmiech. – Ale chodźmy.
Więc poszli – upewnić się, że wszystko było dopięte na ostatni guzik, a później jak reszta gości wejść przez główne drzwi. Medarda zniknęła, by przyjść elegancko spóźniona z resztą Rady i w pewien sposób stresowało to Viktora, bo oznaczało to, że Jayce mógł nadejść w każdym momencie.
Tłumaczył sobie, że stres wywołany był tłumem ludzi i wyczekującymi go godzinami spędzania z nimi czasu, ale to było zwykłe kłamstwo. Ilekroć drzwi się otwierały, Viktor zerkał, kto to. Stresował się tak bardzo, że cały budynek mógłby się kręcić, a mu i tak nie mogłoby być bardziej niedobrze.
Po jakimś czasie, kiedy sala wypełniła się częściowo, nadeszła z powrotem Mel. Viktor wychylił się zza jednego z ludzi, którzy witali go jako asystenta Heimerdingera, by zobaczyć osobę przy jej boku. Nikogo nie znalazł.
Jayce’a nie było i nagle jego dłonie zaczęły się pocić.
Musiał przyjść, prawda? Jego wynalazek leżał zasłonięty w rogu sali i nie było mowy o tym, by ktokolwiek inny wytłumaczył jego działanie tak dobrze jak Jayce. Mel nie pozwoliłaby mu na takie wystawienie się. Jayce nie mógł być tak głupi, by ryzykować jej złość.
Jeszcze kilka godzin temu Viktor może i odetchnąłby z ulgą, że jednak nie będzie w stanie przeprowadzić tej ciężkiej rozmowy. Teraz było wręcz przeciwnie. Długie godziny rozmyślania, co powie Jayce’owi, co chciałby, by ten powiedział… Musiał to usłyszeć. Nie było mowy, że przeżyje choćby jeszcze jeden dzień bez wyjaśnień.
A jednak był zmuszony siedzieć na tym przyjęciu i udawać, że nie dostrzega analizującego spojrzenia Mel na sobie. Musiał witać się z ludźmi w imieniu dziekana Akademii, a nie swoim – naukowca, któremu pewnie przydałby się sponsor, jeśli chciał się dalej rozwijać. Nie mógł poznać po sobie, że wszystko o czym marzył, to by zniknąć tu i teraz.
Przecież Viktor był niewidzialny. Dlaczego nie mógł taki być, szczególnie na tej cholernej Gali?
– Leje jak z cebra – ktoś trajkotał mu nad uchem kolejną minutę. Mężczyzna, który krzywo spojrzał na jego laskę, ale po usłyszeniu nazwiska Heimerdingera natychmiast się rozpromienił.
– Mhm. – Viktor patrzył w bok w nadziei, że mężczyzna sobie pójdzie.
– Myśli pan, że grozi nam niebezpieczeństwo? Te budynki są stare…
– Wszystko jest pod kontrolą, upewniliśmy się w tym.
– Ostatnia taka ulewa miała miejsce jakieś trzydzieści lat temu. Pamiętam, jakżeśmy przerażeni byli, że to koniec świata! Nawet wtedy nie wiało tak strasznie i…
– To tylko ulewa, nic nikomu się nie stanie.
To było niedopowiedzenie, ale Viktor nie miał siły konwersować dłużej z kimś, kto pomimo jasnych znaków, wciąż nie chciał się od niego odczepić. Gdyby był to możliwy inwestor… nie, nawet wtedy Viktor chciałby spławić go jak najszybciej. A to okazało się nie takie łatwe – ponieważ zadufani w sobie ludzie, tacy jak on, nawet nie myśleli, że ktoś mógłby nie szczycić się ich towarzystwem. Viktor mógł się założyć, że mężczyzna wcale nie ignorował jego zdawkowych odpowiedzi umyślnie, a tak naprawdę jego umysł nie pozwalał mu myśleć, co one oznaczają.
Wyjrzał za okno i dojrzał tylko rozmazaną plamę ciemnych kolorów. Kwestią czasu było to, aż prąd przestanie działać w całym budynku, więc już kilkanaście minut temu Sky zarządziła przyniesienie świec.
– Heimerdinger bardzo cię zachwalał. Nigdy nie… – i wtedy Viktor przestał słuchać tego człowieka.
Heimerdinger – ten, który właśnie skończył swoją nieco przereklamowaną i zbyt dyplomatyczną przemowę. Za bardzo pozytywną, a za mało zwracającą uwagę na rzeczywistość. Na szczęście, tuż za nim na podium weszła Medarda ogłosić wszystkim przybyłym nowe nowiny.
Piltover zamierza zawrzeć sojusz z Zaun. Razem z dowódcą miasta rozpoczną planować reformy, dzięki którym oba te miejsca po raz pierwszy historii zaczną żyć w harmonii.
Viktor nie musiał tego słuchać – tuż przed nadejściem gości Sky po krótkich przekonywaniach zdradziła mu większą część przemowy kobiety i wiedział już, że nie dostaną w niej większych konkretów – celem było w końcu oswojenie ludzi z myślą o sojuszu, a nie natychmiastowe zagłębianie się w temat. Nie musiał słuchać bzdurnie idealistycznych słów, które mimo tego, że przy Sky wyśmiewał, w głowie naprawdę go poruszyły.
Otwierała się nowa ścieżka dla Zaun, dla jego ludzi. Bez Kamienia – więc co mogliby dokonać, gdyby w końcu go zdobyli? Tak właśnie powstała druga sprawa, dla której wyczekiwał niedoszłego przyjścia Jayce’a.
Korzystając z ochów i achów wszystkich zebranych, on sam poszedł na tyły sali, by na chwilę odsapnąć. Wziął pierwszy z brzegu kieliszek i wypił go jednym duszkiem, o mało nie wylewając go na siebie, kiedy jeden z głośniejszych grzmotów zabrzmiał tuż za oknem.
Poszukał wzrokiem Sky i znalazł ją wgapioną jak w obrazek w Mel. Chciał do niej podejść, w końcu w teorii byli na tej Gali razem, ale w tym samym momencie drogę zagrodził mu ktoś inny.
– Kto jak kto, ale po tobie, Viktorze, oczekiwałbym, że będziesz patrzył pod nogi! – usłyszał gdzieś pod sobą oburzony głos.
– Przepraszam… zamyśliłem się – wymamrotał, patrząc jak Heimerdinger otrzepuje swoje ubrania. Yordle uśmiechnął się do niego z politowaniem.
– Cały ty! Jak się bawisz, Viktorze?
Głupie pytanie, zważywszy na jawne podejście Viktora do podobnych imprez oraz na to, że prawdziwa zabawa się jeszcze nie rozpoczęła. Mało interesowały go przemowy i rozmowy z pustymi w środku ludźmi. Chociaż to, na co czekał przez cały ten wieczór, ciężko byłoby nazwać zabawą.
– Dobrze. Jestem tylko nieco zestresowany – zdecydował się na w miarę neutralną odpowiedź. Heimerdinger pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Ach, tak, zauważyłem, że nie byłeś do końca sobą przez ostatnie dni – powiedział i Viktor poczuł, jak krew mrozi mu się w żyłach. – Chodzi o Zaun prawda? Lecz nie ma co się stresować, bo zamierzamy przeprowadzić wszystko tak, jak należy! Wszystko będzie w porządku z twoimi ludźmi, Viktorze. Jedyne, co pozostaje ci zrobić, to niestety tylko czekać.
Zaun, no tak. Przypuszczał, że rozsądnym było uznać, że właśnie ta sprawa go dręczyła. Jego ciało rozluźniło się nieznacznie.
– Czekanie jest męczące – westchnął, myśląc o Jaycie. Heimerdinger nie musiał tego wiedzieć, ale pewna jego część wręcz chciała się teraz zwierzyć profesorowi. To było głupie. – Czuję się bezsilny. Gdybym tylko mógł coś zrobić…
– To naprawdę dla ciebie ważne, prawda?
Jak mogłoby nie być? Nie Zaun, to miejsce zawsze było dla niego ważne. Chodziło o Jayce’a, którego tak łatwo było uwielbiać i nienawidzić jednocześnie.
– Mam wrażenie, jakbym tracił zmysły – zdradził, czego nie powiedział nawet Sky. – Co, jeśli nic się nie zmieni?
Zakładając oczywiście, że Jayce w końcu przyjdzie. Jak ich rozmowa przebiegnie? Do jakich wniosków dojdą? Co Viktor zrobi jeśli jego przekonanie, że Jayce jednak jest w stanie zrozumieć, okaże się błędne? Spędził długie godziny na nie nastawianiu się zbytnim i sromotnie poległ.
– Myślę, że mam coś, co mogłoby na chwilę pomóc ci pomyśleć o czymś innym – odparł Heimerdinger i lekko pociągnął go za nogawkę spodni, nakazując, by za nim poszedł.
– Nie wiem, czy to możliwe – Viktor bezwiednie poszedł jego śladem, przechodząc między tłumem ludzi. – Nie jestem w stanie przestać o tym myśleć.
– Ha! Skąd ja to znam! Ach, ten młodzieńczy stres… Nie myślałem, że doświadczysz go akurat z tego powodu, ale każdy przecież ceni sobie inne rzeczy!
Idąc za nim bezwiednie, Viktor próbował przypomnieć sobie, skąd kojarzył tę frazę. Młodzieńczy stres… Gdzieś, bardzo dawno temu, Heimerdinger mówił mu o czymś podobnym. O rzeczy, którą stresowałeś się choćby cały świat ci mówił, że nie ma po co. Nieznacząca rzecz, a jednak najważniejsza we wszechświecie.
Jayce nie był nieznaczącą rzeczą, pomyślał Viktor. To, że myślał o nim przez ostatnie dni cały czas, i jeszcze wcześniej przed ich kłótnią, nic nie zmieniało. Heimerdinger opisywał młodzieńczy stres jako najlepszą część życia, która tak naprawdę nawet nie musiała wydarzyć się w okresie twojej młodości.
To było po prostu coś, dla czego traciłeś głowę i zachowywałeś się impulsywnie; bez żadnego rozsądku.
Okej, może to jednak nieco pasowało do opisu, ale to i tak nic nie znaczyło.
Viktor uniósł wzrok znad własnych stóp, by odpowiedzieć coś nonszalanckiego i to wtedy dostrzegł, gdzie od początku zmierzali. Tył sali, tam, gdzie przedmiot wielkości średniego akwarium okryty był płachtą. Profesor nie dostrzegł paniki Viktora, kiedy stanęli nad wynalazkiem.
– Prawdę mówiąc, myślałem, że sam do mnie przyjdziesz, by móc to zobaczyć. Zakładam, że to jedyna rzecz, która mogłaby wzbudzić twoje zainteresowanie – powiedział entuzjastycznie i Viktor był wdzięczny, że nie był kolejną osobą, która próbowała mu wytłumaczyć tradycji, będącej na tego typu galach od co najmniej dekady. – Uczestnictwo pana Talisa dzisiaj jest nieplanowane, ale myślę, że mnóstwo osób z chęcią posłucha o jego narzędziu do mikrolewitacji.
Heimerdinger odkrył płachtę, odsłaniając praktycznie to, czego Viktor się obawiał. Przez jego ciało przeszła fala niezidentyfikowanego, lecz nieprzyjemnego uczucia.
To było Jajo Filozoficzne, ale z kilkoma brakami, oraz o wiele mniejsze w kształcie. Nie było żeliwnej podkładki, a sama szklana część wydawała się śmiesznie miniaturowa. Zamiast miliona kabli zasilających, ten model miał tylko jeden. Viktor od razu zauważył zawór odprowadzający powietrze i tuż obok dobrze znany mu element – zatyczka od wylotu całego sprzętu.
To musiała być pierwotna, testowa wersja Jaja Filozoficznego i Viktor nie mógł powstrzymać się przed sprawdzeniem, czy także miała na sobie wygrawerowane imię Jayce’a.
Miała. Uśmiechnął się i natychmiast spłoszył, uświadamiając sobie coś. Zerknął na Heimerdingera.
– Wygląda nieźle, prawda? – zapytał swobodnie Yordle, bez jakiegokolwiek niepokoju w głosie.
Zupełnie tak, jakby nie pamiętał wynalazku służącego do stworzenia Kamienia Filozoficznego. Może tamten dzień był dla niego aż tak nieznaczący… albo nawet jeśli nie, Jayce mógł wmówić mu, że zreflektował się i zmienił koncept całego wynalazku.
To było możliwe. Heimerdinger rzadko kiedy podważał czyjąś zmianę zdania – żył w przekonaniu, że każdy ostatecznie dochodzi do tych samych wniosków, co on. Typowy naukowiec o ograniczonym umyśle.
Lepiej dla Jayce’a.
– Tak, wygląda naprawdę ciekawie.
Heimerdinger zaczął coś mówić, ale Viktor go nie słuchał. Gdzieś z tyłu jego umysł krzyczał do niego, że to nie był dobry pomysł. Przyzwyczaił się już jednak, że jego ciało rzadko kiedy w sprawach związanych z Jaycem słuchało się umysłu.
Dlatego też, kiedy Heimerdinger zwyczajowo dla siebie zaczął chodzić w tę i we w tę, nie patrząc na niego, Viktor znów dotknął wynalazku i znów znalazł nieco luźny element. Wziął zatyczkę niemal niezauważalnym ruchem i zacisnął w dłoni.
Ludzie w oddali zaczęli się rozchodzić na różne strony, alarmując go, że przemowy się skończyły. To była tylko kwestia czasu, aż będą tańczyć po całej sali i…
Młodzieńczy stres. Robienie bez myślenia. Robienie wszystkiego, byleby…
Mógłby zabrać ten fragment i uniemożliwić Jayce’owi przedstawienie wynalazku. Wiedział w końcu, że cała konstrukcja nie mogła działać bez niego. Jayce pewnie zrozumiałby co się stało i musiałby z nim porozmawiać. Byłby zawiedziony, albo zły, ale w końcu na pewno…
Pewnie wyszedłby przed publiczność, pokazać im swój twór, a ten by nie zadziałał. Czy w życiu naukowca istniało coś gorszego, niż porażka przed tłumem ludzi, którzy w rękach mieli twoją przyszłość?
Viktor przeraził się własnymi zamiarami. Jak mógłby to zrobić Jayce’owi? Był na niego zły, ale, cholera, nie nienawidził go. Wręcz przeciwnie – gdyby go nienawidził, nigdy nie poświęcałby tyle czasu na rozmyślaniu na nim.
Zanim o tym pomyślał, drżącą dłonią sięgnął do inkubatora, ale tym razem po to, by odłożyć mały fragment na miejsce. Ledwo usłyszał cichy brzdęk metalu, kiedy Heimerdinger spojrzał na niego.
Viktor zamarł w miejscu, ale naukowiec zdawał się niczego nie zauważyć. Sięgnął po płachtę i z powrotem przykrył nią wynalazek.
– Nie chcemy, by ludzie zobaczyli niespodziankę przedwcześnie. – Puścił mu oczko. – Zaraz muszę iść, obowiązki głowy Rady wzywają. Czy jest coś, w czym mógłbym ci pomóc, Viktorze?
– Ja… – wykrztusił, wciąż zestresowany tym, czego omal nie zrobił. Naukowiec spojrzał na niego zachęcająco. – Mam pytanie, tak właściwie. Dotyczące… młodzieńczego stresu.
Odwrócił wzrok, uświadamiając sobie, jak idiotycznie to brzmiało. A jednak, Heimerdinger się nie zaśmiał, czekał tylko na ciąg dalszy.
– O co chodzi, Viktorze?
– Jak mam… Jak mam poradzić sobie z tym wrażeniem, że zrobiłbym wszystko byleby… – Uciął, kręcąc głową. – Po prostu, co mam z tym zrobić? Jak się tego… pozbyć?
Nie patrzył na Heimerdingera, ale był pewien, że ten właśnie przybrał ten swój ojcowski uśmiech.
– Obawiam się, Viktorze, że tych uczuć nie da się pozbyć, bo pochodzą z głębi ciebie. Jedynym rozwiązaniem, które znam, to zwyczajne posłuchanie się ich. Zrobienie tego, co podpowiada ci serce.
Viktor wciągnął gwałtownie powietrze. W głowie mu wirowało, prawdopodobnie nie przez jeden wypity kieliszek szampana.
– Rozumiem. Dziękuję.
– To może wydawać się trudne, ale gdy już zaczniesz działać zgodnie z samym sobą, odkryjesz, że to wszystko, czego kiedykolwiek potrzebowałeś. Jeśli ktoś jest w stanie to zrobić, to właśnie ty, Viktorze.
Viktor skinął głową w obawie, że jeśli otworzy usta to jego głos się załamie. Heimerdinger miał na tyle litości, by nie drążyć tematu i po kilku chwilach pożegnał się z nim, zostawiając Viktora samego z jego myślami.
Mógł stać przy stoliku z jedzeniem całą wieczność, a może tylko krótką chwilę. Z pewnością miał wrażenie, jakby postarzał się przy tym przez o co najmniej kilka lat; jego ramiona stały się ciężkie, stopy przylgnęły do posadzki jak zatopione kamienie, a jego własna skóra zdawała się nie należeć do niego.
Minęły kolejne lata, kiedy Jayce w końcu przyszedł. Viktor nie zobaczyły go od razu – dopiero kiedy jego oszałamiająca swoją charyzmą postać znalazła się obok Mel, zorientował się, że nie może oderwać wzroku.
Porozmawiali chwilę ze sobą, po czym się rozdzielili, jakby byli dwójką znajomych, a nie partnerami na Gali.
Mel odeszła do Sky, a Jayce…
Szukał czegoś, lecz gdy Viktor schował się między ludźmi, nie pozostawało mu nic innego, jak spełnić swoją rolę w balu.
To było jak deja vu . Znajdował się w tym samym miejscu, otoczony w dźwięki rozmów i śmiechów. Wystrój był nieco inny, ale nie przeszkadzało to jego umysłowi w pokazywaniu mu wspomnień tak podobnych i zarazem tak innych do teraz.
Pamiętał Jayce’a – studenta opartego o ścianę, zaciekle notującego coś w zeszycie i mamrotającego do siebie zaciekle, jakby reszta świata nie istniała.
Jayce przed jego oczami był tą samą wersją siebie, po prostu nieco… nawet nie inną, Viktor nie umiał tego określić. Mężczyzna tańczył – coś, o czym Viktor nigdy nie myślał. Tańczył i chociaż Viktor był pewien, że nawet nie zna imienia kobiety, którą właśnie trzymał w ramionach, robił to z tą samą pasją, z którą mówił o nauce. Zawsze w pełni poświęcony temu, co robi. Zawsze gdzieś poza materialnym światem, a zarazem tak mocno w nim umiejscowiony.
Viktor nie był zazdrosny. Nie mógłby zazdrościć czegoś, czego nigdy nawet nie pragnął.
Nie czerpał przyjemności ze smutku Sky, kiedy wcześniej oświadczył, że z nią nie zatańczy na Gali, ale nie czuł z tego powodu większej goryczy. To było zwyczajnie coś, do czego się przyzwyczaił. Większość ludzi nie zdawała sobie sprawy z możliwych trudności, które wynikałyby z tańczenia z nim.
Czy druga osoba byłaby na tyle silna, by go utrzymać? Nawet jeśli tak, to on jako mężczyzna był uznawany za tego, co powinien prowadzić tańcem. Wyglądałby tylko żałośnie i nie czerpałby z tego ani odrobiny przyjemności, nawet jeśli jego partnerką byłaby Sky.
Kiedyś ludzie zwykli namawiać go do podobnych temu zabaw. Na początku studiów, kiedy nikt nie wiedział, że oficjalnie nie był nawet studentem, a tylko go udawał. Zapraszali go na imprezy, zachęcali do ruchu… I to byłoby miłe, gdyby tylko chociaż jedna z tych osób szczerze go lubiła. Gdyby ich uprzejmość nie pochodziła ze zwykłej kurtuazji i pokazania się wśród ludzi, jako ktoś dobry i szlachetny.
Bo kto chciałby się przyjaźnić z kaleką, którego i tak nikt nigdy nie rozumiał?
Więc nie, nie miał żadnych oczekiwań co do tańca. Nie był też zazdrosny o to, że Jayce z taką łatwością obraca swoją partnerkę i uśmiecha się w ten typowy dla siebie sposób, kiedy próbował zadowolić każdego wokoło. Nie był, ani trochę.
A jednak, kiedy na nich patrzył, coś zakuło go w klatkę piersiową.
– Nie chodzę często na imprezy – powiedział mu Jayce całą wieczność temu, kiedy zaczynali siebie poznawać. – Jedyną osobą, z jaką tańczyłem, jest moja mama – zaśmiał się wówczas i na wspomnienie tego dźwięku Viktor poczuł się jeszcze gorzej. – A ty?
– Nie tańczę. Nie lubię tego ani nie umiem – wymamrotał, nie chcąc wdrażać się w szczegóły.
– Mógłbym cię nauczyć – zaproponował nieśmiało. – Nie mam wiele doświadczenia, ale ponoć jestem całkiem niezły.
Viktor nie pamiętał, co wtedy odpowiedział. Teraz wiedział, że musiał przyznać mu rację. Jak na osobę, której jedynym doświadczeniem był taniec z własną matką, Jayce miał naturalny talent.
I to wcale nie poprawiło samopoczucia Viktora.
Wszak nigdy nie myślał o tańcu ani o omijającej go zabawie, lecz… pozwolił sobie wejść w rejony zakazane – pomyśleć o tym, co by było, gdyby nie był taki, jaki był. Gdyby był kimś innym, bardziej sprawnym.
Pewnie niechętnie, ale wziąłby Sky do tańca tak, jak wypadało. Bez zobowiązań stanąłby przy Jaycie, może porozmawialiby, kiwając się w rytm muzyki. Wówczas nie byłoby między nimi żadnego spięcia, bo nie byłoby nigdy żadnej kłótni.
Był tylko jeden problem – to nie byłby prawdziwy Viktor. Jego zła noga była nieodłączną częścią jego samego i bez niej byłby niekompletny. Chociaż wielu uznałoby, że to właśnie z nią mu czegoś brakowało, w rzeczywistości było zupełnie na odwrót.
Wszelkie trudnością z nią związane i z jego słabym zdrowiem… Był taki nie pomimo tych aspektów, a dzięki nim.
Zastanawiał, czy Jayce także tak to widział. Czy poczuł ulgę, kiedy nie odnalazł go w tłumie. Czy cieszył się, że w ramionach trzymał piękną kobietę i nic innego się go nie tyczyło.
Jego ręce poruszały się na jej talii, a ona nachylała się do niego bliżej, za blisko. Typowa arystokratka, która myślała, że wszystko jej wolno; że gdy niżej od niej w pozycji student nie protestuje, to znaczy, że może zrobić, co zechce.
Najgorsze było to, że Jayce nie wyglądał na ani trochę odrzuconego tym, jak bardzo kobieta na niego napierała. Viktor wiedział dlaczego – Jayce był przyzwyczajony, że ludzie do niego lgnęli. To była dla niego normalność. Ten widok był normalnością dla Viktora.
Gdzie była, do cholery, Mel? Gdzie była, gdy jej towarzysz pierwszy taniec na Gali odbywał nie z nią, a z jakąś obcą kobietą? Gdzie była ta rygorystyczna, pewna siebie polityczka, kiedy potrzebna była jej obecność?
Viktor nie mógł patrzeć na to i sam nie wiedział dlaczego. Nie mógł patrzeć, ale jego oczy nie chciały się oderwać od widoku przed sobą.
Usta pomalowane szminką zbliżyły się do ucha Jayce’a, a on się roześmiał. Viktor pamiętał ten śmiech, prowadzący go w tej chwili do szału. Pamiętał oplatające go czasem zbyt mocno ramiona oraz pamiętał oczy, które nigdy nie odrywały się od niego.
Teraz patrzyły one na kogoś, kogo Viktor nawet nie znał, a i tak uznawał za wroga.
Viktor wpatrywał się długo i intensywnie czekając, aż w którymś momencie Jayce to wyczuje i spojrzy w jego stronę. Przez chwilę był pewien, że właśnie to się stało – piwne oczy skupiły się na nim bez żadnego wyrazu, kiedy ciało kręciło się wokół. Ślepo pognały za Viktorem, zamrugały, i…
Jayce odwrócił wzrok, nigdy go tak naprawdę nie dostrzegłszy. Jego partnerka obracała się i obracała, śmiejąc się cały czas. Jayce odwzajemniał jej wzrok i nawet jeśli Viktor wiedział, że spowodowane to było zwykłą uprzejmością, nie mógł powstrzymać kolejnego ukłucia w swojej klatce piersiowej.
Poszedł na oślep, w tłum, a potem do drzwi. Gdzieś w połowie drogi ktoś złapał go za rękę.
– Viktorze? – zapytała Sky i natychmiast się od niej odsunął. Jej uśmiech zbladł, kiedy spojrzała na jego twarz. – Wszystko w po…
– Nie mogę – wyszeptał tak słabo, że sam nie poznał swojego głosu. – Nie mogę tutaj być. Nie… nie mogę na to patrzeć.
Sky zawołała za nim. Odwrócił się do niej i pokręcił głową. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale on dawno stał już w przejściu, gotów uciec jak najdalej to było możliwe.
Serce biło mu tak mocno, że o mało nie wypadło z jego piersi, uderzając w nią w rytm jego kroków. Żałował, że nie może pobiec, a zamiast tego jest zmuszony drżącą dłonią opierać się na lasce, czując się jakby poruszał się w zwolnionym tempie.
Na korytarzach nikogo nie było – nie ze względu na godzinę, która nie była wcale taka późna, a najprawdopodobniej przez pogodę. Ludzie kryli się w akademikach, lub od razu po wykładach wrócili do domów w strachu, że później nie będzie to możliwe. Światła na ścianach były wyłączone w obawie o spięcie, dlatego każdy swój krok zdawał się stawiać w przepaść.
Jedynym źródłem światła były pioruny, które co kilka sekund odbijały się w oknach, tworząc mu lśniącą ścieżkę. Deszcz huczał i kiedy już odszedł wystarczająco daleko, był on w stanie zagłuszyć nawet odgłosy zabawy z sali bankietowej.
To nie było jednak wystarczające; musiał uciec dalej. Na kraniec świata, lub przynajmniej gdzieś w połowie. Do Zaun nie mógł ryzykować, że w drodze zabije go jeden z piorunów lub że poślizgnie się i umrze uderzając głową o chodnik.
Tak bardzo, jak chciałby trafić gdziekolwiek indziej, to tylko jego kwatera mogła dać mu namiastkę wyczekiwanego spokoju. Przeszedł przez próg i natychmiast zaczął sobie przypominać:
Jayce przebierający się tam tuż przed ich wyjściem do Zaun. Jego niezręczne ruchy w ubraniach Viktora. Jego naiwność i chęci, by go poznać.
Zapalił światło, które zamigotało przez chwilę, po czym zgasło.
– Cholera… – mruknął do siebie. Liczył na to, że jeśli już to prąd zostanie odcięty na balu, a nie w części mieszkalnej. Nie miał siły się z tym męczyć – chciał tylko usiąść do biurka i zacząć robić cokolwiek, co zajęłoby jego myśli.
Ściany jego kwatery wydawały się z niego śmiać, kiedy mozolnymi ruchami zaczął szperać w szafkach w poszukiwaniu świec. Zirytowany panującą ciemnością podszedł do kotar zasłaniających pokaźne okna i jednym ruchem odsłonił je, stając twarzą w twarz z piorunem.
Krople wody ściekały w dół szkła, tworząc sobą rozmaite wzory, a każda z nich odbijała sobą zniekształcała światło. Niebo jak armagedon wyglądało zza pierzyny z chmur, krzycząc. Świat w dole był piekłem, skąd nie dało się wydostać. Na zewnątrz panowało zupełne bezprawie – bo tam, gdzie panowała natura, żaden człowiek nie mógł przejąć władzy.
Przez chwilę Viktor pomyślał, że tym właśnie był – głupim człowiekiem, który próbował zmienić naturę, chociaż od początku był skazany na porażkę. Wystarczyła jednak jedna chwila, by stwierdzić, że to właśnie to czyniło go naukowcem.
Każdy z nich miał w sobie ślepą wiarę, że świat jest czymś więcej niż tylko tym, co widzą. Że można wyciągnąć z niego rzeczy świetniejsze od człowieka i wciąż równie zgodne z naturą.
Nadzieja była w jego żyłach, chociaż wolałby się tego wyprzeć. Myśl ta natychmiast zniknęła, kiedy jego dłonie zetknęły się małą pojedynczą świeczką znalezioną na dnie szafki – zapewne element potrzebny mu wiele lat temu na początku studiów. Z zadowoleniem wyjął ją i bez szukania zapalniczki, złapał z biurka za palnik gazowy.
Westchnął, trzymając w rękach małe źródło światła niczym ostatnią deskę ratunku. Podniósł się na nogi, ani na chwilę nie odrywając wzorku od płomienia, który zdawał się tańczyć na jego zawołanie.
To ciepło, ta drobna iskra była przełamaniem tego, co działo się na zewnątrz. Ogień trwał tu i teraz, lecz przenosił Viktora w odległe odmęty umysłu. Nie umiał tego wytłumaczyć i nawet nie zamierzał próbować. Oddychanie stało się łatwiejsze, a zarazem bardzo odległe.
Wdech, wydech… Wdech, Wydech… Wdech…
Huk, który ledwo dotarł do jego uszu. Zignorowałby go, gdyby nie nastąpił ponownie i ponownie, aż nie zamienił się w dobijanie się do jego drzwi.
Otworzył oczy, nie do końca świadom panującej wokół rzeczywistości. Drgnął, czując jak całe jego ciało się napina. Czy to była jego wyobraźnia? Czy ktoś zapragnął sprawić mu krzywdę? W dzień balu? Dlaczego? Zamknął za sobą drzwi, ale jeśli ktoś bardzo by chciał…
– Viktorze…
Ręka, która powędrowała z powrotem do palnika, zamarła.
– Viktorze, proszę… – Usłyszał ciężkie dyszenie i kolejny huk w drzwi, tym razem o wiele słabszy, jakby ten odpowiedzialny za nie tracił swoje siły. – Proszę powiedz, że jesteś przynajmniej tutaj…
Zanim spostrzegł, Viktor był już przed drzwiami z dłonią na klamce. Gdyby pomyślał o tym odrobinę dłużej, prawdopodobnie wycofałby się jak tchórz, więc zanim to się zdarzyło, złapał do jednej ręki laskę i świeczkę, przekręcił kłódkę i otworzył drzwi.
– Jayce – powiedział i sam był zdziwiony stabilnością swojego głosu. – Co ty tutaj robisz?
Jayce nie słuchał go, wgapiony w Viktora tak, jak ten chwilę wcześniej patrzył się na tańczący płomień – jak na widok tak wciągający, że oczy pochłaniały pozostałe zmysły. To było szaleńcze i pełne rozpaczy spojrzenie, a chociaż nie dostrzegł w nich łez, oczy Jayce’a wydawały się podkrążone.
W oddali, na parkiecie, wydawał się najlepszą i najszczęśliwszą wersją siebie. Viktor nie mógł powstrzymać uderzenia satysfakcji na wiadomość, że z bliska wcale nie wyglądało to tak idealnie; że w swoim nieszczęściu chociaż w tej jednej kwestii się mylił.
– Viktor – wyszeptał Jayce, wyciągając do niego dłonie, jak spragniony sięga po wodę. Jego oddech był szybki, a ciało zgarbione.
Viktor nie miał czasu uświadomić sobie, że jakiekolwiek szczątki wściekłości zniknęły z momentem, kiedy Jayce wypowiedział jego imię w taki sposób. Skupił się na jego oddechu i mimowolnie zrobił przejście w drzwiach.
Jayce wszedł do środka, jakby bał się, że czekała tam na niego kostucha. Viktor zamknął za nim drzwi ręką z laską, a płomień zafalował razem z jego ruchami.
– Jayce, dlaczego… – Uciął, zerkając na ledwo widoczny zegar na ścianie. Zmarszczył brwi. – Dlaczego tu jesteś? Nie masz za chwilę prezentacji?
Brak odpowiedzi, jakby go nie usłyszał. Albo jakby uznał ją za na tyle oczywistą, że nie warto było nic mówić.
– Jayce – powtórzył ostrzej. – Coś się stało? Dlaczego jesteś… – Spojrzał na niego znacząco. Jayce zamrugał otępiale.
– Co? – wydyszał słabo. – Nie, nie… to nic, wszystko w porządku. Po prostu biegłem i…
– Dlaczego biegłeś?
Podczas gdy Jayce znów potrzebował czasu na sklejenie odpowiedzi, Viktor wyciągnął mały płomyk przed siebie, by lepiej go zobaczyć. Sporadyczne pioruny nie były wystarczające, ogień też nie. Chciał stanąć bliżej; zobaczyć bliżej, ale nie wiedział, czy to był dobry pomysł.
Pamiętał o jakiejś rozmowie i to, że była dla niego ważna. Tylko o czym miała być? Dlaczego kiedykolwiek był zły?
Jayce stał przed nim i jedynym co się liczyło, był jego stan.
– Ja… Zobaczyłem… To znaczy, w pewien sposób wcale nie… – zaczął plątać się we własnych słowach. – I Sky powiedziała…
– Jayce.
Głos Viktora zdawał się ponieść echem w głowie Jayce’a, kiedy ten uległ swojemu głęboko zakorzenionemu instynktowi – uspokoić się, kiedy i Viktor był spokojny. Prawdę mówiąc, sam mężczyzna był tym zdziwiony. Imię Jayce’a smakowało na jego ustach tak idealnie, że jedyne o czym marzył, to powtórzyć je kilka razy, a potem jeszcze trochę.
Jayce przełknął ślinę, widocznie zwalniając.
– Poszedłem upewnić się, że wszystko z moim wynalazkiem w porządku, za… zanim będę musiał go zaprezentować. Pewnie… – zaśmiał się nerwowo. – Pewnie wiesz, skąd to… Nie zamierzałem jakkolwiek…
– To twój projekt, Jayce. Możesz wykorzystać go jak tylko zechcesz. Nie musisz mi się tłumaczyć – powiedział Viktor, by go uspokoić, ale okazało się mieć to zupełnie odwrotny skutek. Jayce spojrzał na niego zdewastowany, że ten nie uznawał Jaja Filozoficznego za ich wspólny twór.
– Ja… Zobaczyłem, że wylot… o–on – gwałtowne zaczerpnięcie powietrza – leżał obok, zamiast być na swoim miejscu. I miałem nadzieję, że może ty…
Viktor przeklął siebie w myślach za nieuwagę. Był pewien, że zostawił element na inkubatorze, ale może kiedy się śpieszył, mogło mu coś umknąć. Uderzyła go obawa, że Jayce odgadł, co przez chwilę kusiło go, by zrobić.
– Że może o to ci chodziło i że chciałeś, żebym… żebym cię znalazł. Więc pobiegłem – oświadczył ku jego zaskoczeniu Jayce, patrząc w ziemię. – Najpierw myślałem, że chodzi o miejsce na sali, kiedy zaczepiłeś mnie po wystawie, ale była tam tylko grupa jakichś ludzi.
Viktor wytrzeszczył oczy, ledwo powstrzymując się przed zaciśnięciem dłoni na świeczce. Poczuł się niezręcznie w tej pozycji – stojąc na środku pokoju, w dłoniach mając świecę i laskę, za plecami szalejącą burzę, a tuż przed sobą zdyszanego Jayce’a, będącego kimś między jawą a snem.
Bał się, że jeśli odwróci od niego wzrok, Jayce zniknie.
– Więc pobiegłem na salę wykładową. Trochę się tam… dobijałem – zaśmiał się nienaturalnie. – Ale nikt nie odpowiedział. Pomyślałem, że sprawdzę tutaj, a jeśli ciebie nie będzie, to… – Pokręcił głową, ale Viktor nie mógł tego nie usłyszeć.
– To co byś zrobił, Jayce?
– Nie wiem – odparł i jego głos wydawał się mały . – Poszedłbym szukać cię w Zaun l-lub cokolwiek. Dobijałbym się do każdego pokoju po kolei. Chodziłbym po ulicach, by cię znaleźć.
– Dlaczego? – zapytał, niedowierzając.
– Bo ty na mnie czekasz – nawet się nie zastanawiał, kiedy raptownie uniósł wzrok. Jak na zawołanie, na jego twarzy pojawiły się wątpliwości. – Czy… Czy ty nie…
Jego serce dzwoniło mu w uszach. Viktor ledwo słyszał własne słowa, ledwo w ogóle ruszał swoim ciałem, a jedyną namacalną w tym momencie rzeczą zdawała się być świeczka, promieniując łagodnym ciepłem.
– Czekałem – szepnął, nawet jeśli prawdę rozumiał inaczej niż Jayce. Może to nie był jego plan i może wizja Jayce’a szukającego go po całym mieście przeraziła go, ale w rzeczy samej – czekał . Bardziej niż kiedykolwiek. I cieszył się, że został znaleziony. – Ale, Jayce…
– J-ja..! Muszę ci coś powiedzieć. Nie wiem, czy będę w stanie, ale…
– Twoja prezentacja – odparł na wydechu, zerkając na zegar. – Nie powinieneś się spóźnić, wszyscy pewnie…
– To nieistotne. Niech sobie czekają ile chcą. I tak nie przyjdę.
Viktor poczuł nawet większą dezorientację niż na początku. Dezorientację oraz niepokój – bo oto człowiek lgnący do pochwał innych ludzi gardził właśnie szansą na nie. I to nie był byle jaki człowiek – to był jego partner i chociaż Viktor wiedział, że powinien chcieć dla niego jak najlepiej i przekonać go, by skorzystał z szansy na rozgłos, nie mógł tego zrobić.
– Ale Med… – zaczął bez przekonania.
– Nie obchodzi mnie Mel! – Jayce podniósł głos i natychmiast się zreflektował, jakby krzyczenie na Viktora było najgorszą zbrodnią, jaką popełnił. – Przepraszam, ja… Naprawdę, to wszystko mnie nie obchodzi. Oni się mną nie przejmują, Mel może będzie zła, ale to wszystko. Ty mnie obchodzisz, Viktorze, i-i ja…
Usta Jayce’a poruszały się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wydawało się, że przez jego umysł przelatuje setki słów i żadne nie pozostawało w miejscu na tyle długo, by w ogóle zapamiętał jego brzmienie. Oddychał gwałtownie i płytko, niczym na granicy zakrztuszenia się.
Jego tępe spojrzenie na Viktorze powoli zaczęło opadać w dól. Co rusz zaciskał i rozluźniał dłonie, zbyt pochłonięty własnymi myślami, by zauważyć reakcje swojego organizmu.
Viktor czekał w milczeniu. Nie był to pierwszy raz, gdy widział Jayce’a w takim stanie – zupełnie odciętego od reszty świata. To hiperwentylacja oraz stan jak przy ataku paniki były nowością. Nawet kiedy pracowali nad Kamieniem, nawet kiedy nie udawało im się setki razy… Jayce wówczas nie był w aż tak złym stanie.
– Chciałem ci coś powiedzieć – wykrztusił w końcu głosem na granicy płaczu. – Zrozumiałbym, gdybyś nie chciał już nigdy więcej mnie wysłuchać, ale… nie wiem, czy byłbym w stanie…
– Co chcesz mi powiedzieć, Jayce?
Dzikie zwierzę stojące na środku ulicy. Ofiara schwytana przy ucieczce. Rozszarpana. Przerażona. Tak wyglądał Jayce, tak brzmiał i Viktor wiedział, że od początku taki właśnie był.
Miał ochotę go pocieszyć, nie zmuszać do słów, które wyraźnie były dla niego ciężkie. Ale nie mógł. Jakkolwiek mocno nie krajałoby się jego serce, musiał go wysłuchać.
Nie zamierzał ignorować czyichś uczuć, lecz ignorowanie swoich własnych byłoby jeszcze głupsze.
Kilka lat temu odkrył, że przejmowanie się za bardzo innymi nie doprowadzi go zbyt daleko. Czasem to było łatwe. A czasem Jayce stał przed nim, dygocąc niemal całym ciałem i zwyczajnie nie dało się powstrzymać, by…
Jayce odepchnął jego wyciągniętą dłoń. Cóż, może nie odepchnął, a odsunął się przed jej dotykiem. Viktor zmarszczył brwi.
– Ja… Przepraszam, przepraszam… ale… – Jayce przełknął ślinę. – Pozwól mi mówić, dobrze? – Viktor skinął głową. – A więc, jak może wiesz… chociaż nigdy ci nie mówiłem, ale… cóż, ja… to głupie, wiem, um…Wtedy na wystawie… to było tak, jakby mnie coś p-poraziło i nigdy nie myślałem… to nigdy nie miało być tak, że… że…
Gwałtownie zaczął przeszukiwać kieszenie swoich spodni i marynarki. Viktor widział panikę w jego ruchach, kiedy Jayce desperacko próbował coś znaleźć. Myślał, że mogło chodzić o coś związanego z Kamieniem i próbował nie pokazać po sobie zawodu.
Jayce wyciągnął coś z tylnej kieszeni spodni i wciągnął gwałtownie powietrze.
– Ż‐że znowu… – Cisza, kiedy miętosił ową rzecz w dłoniach i… szelest papieru. Zmieciona kartka, z której rozwinięciem męczył się przez swoje drżenie. Viktor mimowolnie się przybliżył, czując nagłą ciekawość. – Że ponownie to ja będę, tym, który nie będzie w stanie i… i zawiedzie tych, którzy na mnie liczą, bo to… Nie wiem, czemu, ale…
Nawet czytając z kartki, Jayce ledwo mógł wykrzesać z siebie słowa. Wyglądało nawet na to, że czytanie sprawiło mu jeszcze więcej trudności – jego spojrzenie mechanicznie zaczęło skanować zapisane linijki i w piwnych oczach z każdą chwilą rosło zwątpienie.
Jayce zauważył uważny wzrok Viktora i jak na zawołanie, jego ciało przestało drżeć. Źrenice się rozszerzyły, dłonie wyraźnie poluźniły uścisk na kartce. Lecz to wcale nie była oznaka spokoju – to był strach i Viktor doskonale to wiedział.
Strach przed jadącym prosto na ciebie powozem. Strach przed drapieżnikiem. Strach przed byciem rozszarpanym na strzępy.
Ale Jayce nie uciekał.
– Cholera, przepraszam… Właśnie przez to chciałem się…
– Nie przepraszaj – mruknął Viktor, bo słowo to traciło znaczenie, czym częściej było wymawiane. Wyciągnął łagodnym ruchem dłoń w jego stronę. – Mogę?
Jayce zawahał się, ale ostatecznie podał mu niepewnym ruchem kartkę. Pierwszym, co Viktor dostrzegł było koślawe pismo zupełnie jakby pisane było rozdygotanymi dłońmi. Viktor zbliżył kartkę do twarzy.
– J-jest trochę chaotyczne, więc jeśli nie umiesz się rozczytać, to…
Viktor rzucił mu spojrzenie. Nie żadne karcące, a jednak Jayce i tak umilkł bez chwili zawahania.
– Umiem.
Nie jeden raz przeglądał wszak jego notatki i wcale nie łatwiej było połapać się w jego zawijasach, skrótach myślowych oraz losowym rysunkom na marginesach. Zmieciony papier był problemem, ale łatwym do przejścia. Viktor miał wrażenie, że odczytuje jakiś stary, zaszyfrowany tekst. To było niczym zerkanie w treści zakazane… w głąb Jayce’a, gdzie nie powinien być.
Ich spojrzenia się spotkały. Być może tam, na tej kartce było właśnie jego miejsce, tylko jeszcze o tym nie wiedział. Zaczął czytać, nieświadomie wstrzymując oddech.
Kiedy moja mama była na skraju śmierci, wiedziałem co robić, ale nie wiedziałem, jak to zrobić. Patrzyłem jak umiera przed moimi oczami i nie mogłem się ruszyć. Chciałem, przysięgam. Chciałem ją ocalić, ale mnie sparaliżowało.
Gdybym tamtego dnia nie zauważył jaskini z Kamieniem Filozoficznym, teraz by nie żyła. Przez długie dni podróży przyzwyczaiłem się do tej myśli i byłem przekonany, że pogodziłem się z tym. Myślałem, że gdy przyjdzie co do czego, to zrobię wszystko co w mojej mocy, i nawet jeśli poniosę klęskę, to nie będę mógł sobie zarzucić bezczynności.
Myliłem się. Nie umiałem zrobić nic, chociaż wciąż miałem siły, by próbować dotrzeć do jakiejś wioski. W teorii mogłem to zrobić, a w praktyce było to niemożliwe. Gdyby nie Kamienie, nie ruszyłbym się nigdy. Patrzyłbym na śmierć najważniejszej w moim życiu osoby i to wszystko byłoby moją winą.
Kamień nie uratował tylko jej, ale i mnie. Był pierwszą rzeczą, która pozwoliła mi działać, kiedy moje ciało nie chciało się poruszyć.
Potem była Wystawa. Sam nie byłem pewien, czy użyję złota w pierwszej próbie stworzenia Kamienia Filozoficznego, czy tylko będzie rekwizytem w prezentacji kapsuły. Zdecydowałbym w zależności od odbioru publiki. Ale potem pojawiłeś się ty i Heimerdinger i straciłem możliwość wyboru. Nie byłem zły, bo wcale nie zamykało mi to drzwi do udziału w Wystawie.
Tylko że kiedy przechodziłem między tymi wszystkimi ludźmi, widząc, że są zafascynowani moim wynalazkiem, wiedziałem, że mam szansę coś osiągnąć i jak bardzo blisko to było, nawet jeśli brakowało mi wszystkich elementów.
I właśnie dlatego nic nie zrobiłem. Nie mogłem nic zrobić. Kiedy wywołano mnie do prezentacji, zupełnie mnie sparaliżowało. Nie mogłem o niczym myśleć poza tym, jak bardzo ważne to było i jak natychmiast straciłem kontrolę nad ciałem. Czasami myślę, że gdybyś nie odnalazł mnie tamtego wieczora i nie zaproponował współpracy, to prędzej czy później bym się poddał, nie ważne jak bardzo wierzyłem chwilę wcześniej w swój sukces. Mam wrażenie, że nie doceniam w pełni tego, co dla mnie zrobiłeś i kim się dla mnie stałeś.
Nie chciałem cię zranić, chcąc stworzyć Kamień, by móc użyć go dla twojego zdrowia. Nie chciałem cię opuszczać, ale gdy tylko naszła mnie myśl, że właśnie tego mógłbyś pragnąć, zupełnie mi odbiło. Nie myślałem za wiele i nigdy nie domyśliłbym się, że właśnie tak to odbierzesz. Byłem idiotą, ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że kiedy dałeś mi szansę na wytłumaczenie się, na zatrzymanie cię przy sobie mimo wszystkich głupstw, które zrobiłem, to zdarzyło się znowu. Nie mogłem się ruszyć, powiedzieć, ci tego, co od bardzo dawna czuję.
Viktor nie był świadom mijającego czasu, zbyt skupiony na czytaniu. Jego oczy nie nadążały skanować kolejnych linijek – wbrew jego mózgowi, który najchętniej jednym spojrzeniem przeczytałby wszystko. To było napisane bardzo w stylu Jayce’a – zamiast przejść od razu do sedna, mężczyzna musiał torturować go milionami innych zdań z wyjaśnieniami. A wystarczyło pierwsze kilka linijek, by Viktor mu uwierzył i wybaczył wszelkie złe rzeczy.
Może to i lepiej, że czytał to na papierze. Bał się, że gdyby Jayce mówił to na głos, ciężej byłoby podejść do tego z chłodną głową.
– Powiedzieć… co czujesz? – wymamrotał mimowolnie pod nosem. Jayce natychmiast uniósł wzrok.
– Tak. Tak wiele chciałem ci powiedzieć, ale… – Viktor przyjrzał się mu, wahając się, czy czytać dalej. Jayce po raz pierwszy odwzajemnił jego spojrzenie nie, jakby miał się zaraz popłakać, a jakby naprawdę chciał coś udowodnić. – Sam nie wiem, dlaczego taki jestem. Dlaczego coś hamuje mnie właśnie wtedy, gdy chodzi o rzeczy, które najbardziej się dla mnie liczą. Próbowałem z tobą porozmawiać, a–ale nigdzie cię nie znalazłem. – Zaśmiał się słabo. – Chyba zasłużyłem na to, byś mnie unikał. I chyba powinienem być tym zrozpaczony, ale za każdym razem, kiedy ostatecznie cię nie znajdowałem… czułem ulgę. Jak bardzo źle to o mnie świadczy?
Viktor chciał powiedzieć, że on sam czuł się podobnie i wiązało się to z nawet większym poczuciem winy. Zanim jednak mógł to zrobić, Jayce kręcił głową.
– Ale może to i dobrze. Myślę… myślę, że gdybym zdołał porozmawiać z tobą choćby wczoraj, skończyłoby się tak samo jak ostatnio. Nie dałbym rady wykrztusić z siebie nic i tylko bardziej bym cię zawiódł. – Spojrzał na Viktora spod przymrużonych powiek, a ten nie wiedział, co odpowiedzieć.
Bał się, że jedno słowo może zniszczyć nagłą pewność siebie Jayce’a, który chociaż wciąż drżał i zaciskał dłonie w pięści, to przynajmniej był w stanie składać logiczne zdania. Wciąż nie był pewien, jak zareagować ani do czego to brnęło.
– Co się dzisiaj zmieniło? – zapytał w końcu. Jayce przełknął ślinę.
– Rozmawiałem z Mel i… trochę za bardzo się jej uzewnętrzniłem. To było głupie, patrząc na to, że jest radczynią, ale… To ona poradziła mi napisać to. – Wskazał na kartkę, która razem z ręką Viktora zwisała w dół. – Powiedziała, że jeśli znowu nie będę mógł myśleć i zapomnę wszystkie słowa, to przynajmniej będzie szansa, że zdołam przeczytać coś już napisane. No i… majstrowałeś przy moim wynalazku – dodał ciszej, odwracając wzrok. – Nie mogłem się powstrzymać przed nadzieją, że… nie gardzisz mną; nie całkowicie.
– Nigdy bym tobą nie gardził – wypalił Viktor niewiele myśląc, na co Jayce nieoczekiwanie posmutniał.
– To źle. Myślę, że na to zasługuję.
Wziął drżący wdech i odchylił głowę w tył. Zamknął oczy, ale Viktor domyślił się, że pod powiekami pewnie i tak musiał widzieć światło piorunów za oknem. Mężczyzna tylko na chwilę oderwał od niego wzrok, a kiedy znów na niego spojrzał, dolna warga Jayce’a drgała.
To nie był koniec. Na kartce było jeszcze co najmniej drugie tyle, więc Viktor uniósł dłoń, gotów czytać dalej. Wtedy odezwał się Jayce, cicho:
– T-to, co chciałem ci wtedy powiedzieć… Zarzuciłeś mi, że widzę w tobie tylko partnera… Tylko osobę, która pracuje nad Kamieniem, bo mogłoby to być przydatne, a co gorsza, osobę, która nie jest niczym więcej niż ta okropna placówka i jej własne ciało. I… rozumiem, że możesz nie myśleć o mnie najlepiej, ale ze wszystkich rzeczy, które zrobiłem źle, w życiu nie postrzegałem cię jako którąkolwiek z tych rzeczy i nie pozwolę ci myśleć, że mógłbym w ciebie zwątpić – oświadczył twardo, przy ostatnich słowach otwierając wreszcie oczy. – Od zawsze byłeś kimś więcej, nawet kiedy jeszcze nawet nie znałem twojego imienia. Zobaczyłem cię i natychmiast wiedziałem, że nigdy wcześniej nie poznałem kogoś takiego jak ty. To było jakbym znał cię od całych wieków, a kiedy w końcu oficjalnie mogłem cię poznać, to jakby wszechświat dawał mi moją własną wersję nieba. Byłeś… jesteś ideałem, kimś… stworzonym dla mnie. A ja jestem stworzonym dla ciebie.
Umilkł, dając czas Viktorowi, by te słowa w pełni zadomowiły się w jego umyśle. Stworzony dla mnie; stworzony dla ciebie. Nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale wystarczyło stwierdzenie Jayce’a i natychmiast wiedział, że miał rację – Viktor także czuł to połączenie, chociaż uznawał je za oczywistość. To był Jayce – jak mógłby nie czuć się, jakby zostali stworzeni dla siebie nawzajem?
– A-Ale! – dodał Jayce pospiesznie. – To nie chodzi tylko o to, przysięgam. Zwykłe uczucie nigdy nie zmusiłoby mnie do pozostania przy kimś, z kim nie czułbym się dobrze. A ty Viktorze… jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Jesteś inteligentny i idealnie mnie dopełniasz. To tak, jakbym powstał znając cię wcześniej i ja… myślałem, że też znam cię dostatecznie dobrze. – Pokręcił głową, odganiając tę myśl od siebie. – Jesteś dobry, chociaż nigdy byś się do tego nie przyznał. Powinieneś należeć gdzieś dużo wyżej niż ta głupia Akademia, która nigdy nie będzie umiała cię w pełni docenić. Nienawidzę tego, jak postrzega cię świat oraz tego, że uwierzyłeś, że mógłbym widzieć cię tak samo, jak oni.
Viktor nie spodziewał usłyszeć w głosie Jayce’a nagłych wyrzutów. Jego usta uchyliły się w zdziwieniu i poczuł się przez to niemal komicznie.
– Ty też nie znasz mnie wcale tak dobrze – mruknął Jayce. – Tego też nienawidzę. Ż-że cokolwiek stoi między nami. Ale tu nie o to chodzi, prawda? Byłeś zły, bo zachowywałem się jak głupi ślepiec. Jest tak dużo rzecz, które w tobie uwielbiam i tak samo wiele takich, które mnie irytują. Jednak nic bym nie zmienił, bo to właśnie jesteś ty. W twoich niedoskonałościach… to jest perfekcja. Twoja noga nie dyktuje twojej osobowości i sam nie pomyślałbym nawet, że jest to coś wymagającego naprawy . Nie jesteś zepsuty, nigdy nie byłeś.
Jayce wziął głęboki oddech. Dawno zapomniana kartka z jego notatkami została schowana do kieszeni – Viktor wiedział już, że nie będzie potrzebna.
Jeśli wcześniej serce omal nie wypadło mu z piersi, to teraz musiało być na granicy eksplozji. Każdy ryk burzy wturował jego szaleńczemu tętnu i tylko dzięki adrenalinie wciąż trzymał się na nogach.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu Jayce był tak namacalny . Nie miał na sobie zupełnie żadnej maski ani nic nie filtrowalo jego słów. Słodził Viktorowi, ale ten zarazem miał wrażenie, że jest karcony jak małe dziecko. Stał, wyczekując reprymendy i kolejnych pochwał.
– Jesteś… jesteś zabawny, a twój śmiech byłby w stanie wyciągnąć mnie z piekła, gdybyś tylko chciał. Nie umiem nie patrzeć się na dołeczki w twoich policzkach, a nigdy nawet nie próbowałem tego ukrywać. Dałbym wszystko, żeby móc policzyć każdy z twoich pieprzyków. Nawet gdybyś był w zupełnie innym ciele, myślę, że każde z nich zawierałoby tę cząstkę ciebie. Uwielbiam jak za każdym razem, gdy ktoś cię woła, w twojej postawie jest to wahanie, jakbyś zastanawiał się, czy w ogóle warto rozmawiać z tą osobą. A jeszcze bardziej uwielbiam to, że nigdy nie zawahałeś się tak ze mną i… nawet nie czuję się źle, że jestem tak samolubny. To, jak zawsze poświęcasz całego siebie danej czynności… albo jak udajesz, że coś robisz, kiedy coś innego chodzi ci po głowie! Twoje tiki nerwowe, kiedy nie wypijesz rano kawy z tą absurdalną ilością cukru… a potem twoja irytacja, kiedy po południu nie dostaniesz do rąk herbaty. To, jak przy każdym bezdomnym kocie stajesz i głaszczesz go, jakby to stworzenie było największym cudem świata. Twoje poświęcenie dla innych… które tak bardzo mnie wkurza, bo inni nigdy nie zrobili nic, by zasłużyć na twoje oddanie. Nie wiem, czy ja to zrobiłem, ale jeśli nie… proszę, pomóż mi to ci wynagrodzić. Dla ciebie mógłbym zrobić wszystko, dla ciebie…
Wydawało się, że Jayce zupełnie został pochłonięty przez swój wywód. Zaczął gestykulować rękami i chociaż patrzył na Viktora, jego wzrok był wycelowany w jego czoło nie w oczy. Próbował sprawiać wrażenie pewnego siebie, ale Viktor znał jego nawyki pomagające mu w tym.
Machanie rękami, by świadomie zatuszować drżenie. Pozorne patrzenie w oczy, kiedy tak naprawdę nawet nie patrzysz na twarz drugiej osoby, bo boisz się jej reakcji. Potok słów, wypluwany coraz szybciej – jakby Jayce bał się, że jeśli umilknie choć na chwilę, to już nigdy więcej nie będzie się mógł odezwać.
Mówił, ale znów stał na granicy zupełnej paniki. Jego oddech przyspieszył tak bardzo, że Viktor zapomniał o cieple rozlewającym się po jego klatce piersiowej, czując niepokój.
– Jayce, spokojnie.
Jego słowa zgubiły się gdzieś między burzą a płaczliwym głosem Jayce’a.
– Jestem w stanie żyć bez ciebie, w końcu robiłem to przez wiele lat i nie chcę naciskać cię, że… że gdybyś odszedł, to twoją winą byłoby moje samopoczucie. Po prostu nie mogę przestać myśleć o tobie w każdym momencie dnia i tylko to pomagało mi w pracy przez ostatnie dni. Że jeśli wytrzymam dłużej, zobaczę ciebie. Zatraciłem się w tym jak idiota, który ostatecznie myślał tylko o sobie. Przepraszam… przepraszam. Umiesz mi wybaczyć? Czy jeśli powiem, że rozpoznałbym cię po samym sposobie chodzenia, to przerazisz się? Że wiem, kiedy ktoś mówi o tobie, nawet jeśli nigdy nie wspomni twojego imienia? Że codziennie wyobrażam sobie ciebie na piedestale nauki i tylko marzę, by być tam z tobą? Chcę być blisko ciebie, jeśli tylko mi na to pozwolisz. Chcę poznać cię więcej, bo może wtedy… – Nabrał kilka głośnych wdechów. – Wtedy już nie popełniłbym tych samych błędów. Mogę codziennie mówić ci, co w tobie uwielbiam. Mogę udowodnić, że jesteś czymś więcej, niż kiedykolwiek przypuszczałeś. Mogę… mogę…
– Jayce – powtórzył łagodnie, ale tak jak przy ich ostatniej kłótni, nie podziałało. Jayce słyszał, ale nie słuchał. Jeśli w głowie huczało mu tak głośno jak chwilę wcześniej Viktorowi, wcale mu się nie dziwił.
Separacja od świata. Lecz czemu odseparował się od Viktora? Ostatnim razem udało mu się wyciągnąć go z transu dzięki wzmiance o Kamieniu, ale teraz wydawał się on zupełnie nieznaczącym elementem.
– Jayce, wszystko w porządku, wierzę ci.
Mężczyzna kontynuował swój wywód, lecz ściszył głos na tyle, że ciężko było go choćby zrozumieć. Viktor zrobił kilka kroków w bok, by odłożyć zajmującą mu ręce świeczkę na biurko. Jayce ani drgnął, kiedy wrócił do niego, kładąc mu rękę na ramieniu, przesuwając ją wzdłuż jego ręki.
– …tak wiele rzeczy, o których wcześniej chciałem ci powiedzieć… ale to już nie ma znaczenia, prawda? Jeśli kiedykolwiek… – mamrotał dalej.
– Jayce, spójrz na mnie.
– Nie mógłbym przecież…
Zaciskając usta w cienką linię, Viktor opuścił na ziemię laskę i bez chwili zwłoki musnął drugą ręką policzek Jayce’a. Nie był świadom, jak bardzo chciał to zrobić, aż jego skóra nie zetknęła się z lekkim zarostem. Jayce promieniował ciepłem i byłoby to tak dobre, gdyby tylko przestał tak panikować.
Viktor nie mógł długo stać na dwóch nogach, a opieranie się na jednej było wysoce niewygodne, dlatego lekko oparł się na Jaycie. Nigdy tak nie robił; nigdy nie pozwalał sobie na taką bezbronność. Ale to był Jayce i zbyt długo byli od siebie odseparowani, by teraz trzymać się od niego z daleka.
Pozycja, w jakiej się znaleźli, przywiodła Viktorowi na myśl tańczące na balu pary. Teraz się zawahał i teraz dopiero poczuł strach przed odrzuceniem. Jayce wszak mówił te wszystkie rzeczy, lecz nie oznaczało to wcale, że ich uczucia były identyczne.
Była tylko jedna opcja, by się przekonać.
– Jayce, pomóż mi .
Jak na zawołanie, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie, głowa Jayce’a poderwała się do góry w oczekiwaniu. Najpierw zareagowało ciało, a dopiero potem rozum zarejestrował – Viktor poznał to po kilku sekundowym opóźnieniu jego zdziwionej ekspresji.
Jayce nie rozumiał. Viktor nie winił go. Przez ten cały czas, te dwa słowa, których nigdy nie miał zamiaru użyć…
Po tym, co wydarzyło się między nimi, nie oczekiwał, że w ogóle rozważa ich wymówienie. Jayce najwyraźniej też się tego nie spodziewał, ale bardzo szybko wyraz jego twarzy złagodniał. Oto był on – znów posłuszny, czekający na słowo Viktora i wyraźnie entuzjastyczny.
Przechodząc z nogi na nogę i zaciskając zęby na ukłucie bólu, Viktor uśmiechnął się delikatnie. Jego dłoń lekko się zgięła, przyciągając uwagę Jayce’a do ich stykających się ciał.
W słabym świetle Viktor ledwo zauważył rumieniec na jego twarzy, kiedy ten znieruchomiał tylko po to, by jego dłonie znalazły się na ciele Viktora, podtrzymując go. Teraz naprawdę wyglądało to, jakby byli w trakcie tańca. Jayce był do tego dostatecznie silny.
Myśl ta wywołała motylki w brzuchu Viktora i nawet nie poczuł się z tym źle.
– Przepraszam – wymamrotał Jayce, już spokojniejszy, ale wciąż nieco oszołomiony ich bliskością – jestem beznadziejny.
Viktor przekręcił głowę w bok, ledwo powstrzymując się przed przesunięciem się bliżej . Wiedział jednak, że to nie był dobry pomysł – dłonie Jayce’a, jedna na jego talii, druga zaś na ramieniu, i tak trzymały go lekko, jakby czegoś się bał. Gdyby Viktor zrobił to, o czym myślał, mógłby tylko go odstraszyć.
– Jesteś niesamowity – zdecydował się w końcu powiedzieć. Jayce patrzył się na niego tak długo, że jego spojrzenie mogłoby wywiercić dziurę w głowie Viktora.
Minęło kilka oddechów i nadszedł większy spokój. Jayce rozejrzał się po pokoju, dopiero orientując się w swoim położeniu. Trochę więcej uwagi poświęcił palącej się świeczce oraz leżącej na ziemi lasce. Na końcu skupił się na widoku zza okna – abstrakcyjnym obrazie żywiołu wody i piorunów.
Jego oddech brzmiał w całym ciele Viktora. Czym bardziej zwalniał, tym łatwiej jemu samemu było się uspokoić. Rytmiczny wdech i wydech w akompaniamencie deszczu były czymś, czego mógłby słuchać codziennie. Codziennie mógłby, jak dawniej, słuchać głosu Jayce’a.
Cholera, tak bardzo mu tego brakowało.
Jayce gwałtownie wrócił spojrzeniem do Viktora.
– Wiesz, kłamałem – powiedział na wydechu. Viktor zmarszczył brwi. – Tak naprawdę nie umiem żyć bez ciebie i nie chcę. Powiedziałem, że byłbym w stanie, bo nie chciałem cię odstraszyć, ale… cholera, nie umiem wyobrazić sobie życia bez ciebie przy boku. Jesteś wszystkim, Viktorze, wiesz o tym?
– Wiem? – powtórzył jak echo i Jayce się speszył.
– Wybacz, jestem… to zbyt dużo, znowu, prawda? Po prostu przy tobie…
– Nie, nie. Nie jest... zbyt dużo. – Ścisnął ramię Jayce’a, a ten wyglądał, jakby wszystkie myśli wyparowały z jego głowy. – Nie jestem delikatny, pamiętasz? Umiem znieść więcej, niż się spodziewasz, ale ty… ciebie nigdy nie będzie za dużo.
Ich oddechy się ze sobą mieszały, wywołując u Viktora zawroty głowy. Przez chwilę tylko pomyślał o ciśnieniu i pogodzie… i natychmiast odrzucił tę teorię. Wymówkę, będąc dokładnym.
Przecież wszystkie te dni separacji były drogą ku temu, by zrozumieć, co tak naprawdę czuł do Jayce’a. Nie chciał ryzykować ich znajomości, ale czy tu w ogóle było co ryzykować? Mimo wyjaśnienia kilku spraw, wciąż stali na niepewnym gruncie.
Viktor najchętniej zostałby pochłonięty przez ciepło, lecz nie mógł tak zostawić tej sytuacji.
– Ale wciąż mnie zastanawia – odezwał się spokojnie – skąd, u licha, wmówiłeś sobie, że tego bym właśnie chciał? Byś nagle stał się cieniem samego siebie na rzecz stworzenia Kamienia… by naprawić moją nogę. Dlaczego, skoro sam rzekomo nie widzisz jej jako wady?
– Ponieważ ty… wszystko co robiłeś było przeciwieństwem twoich słów! – Jayce owiał jego policzek swoim oddechem, co wcale nie pozwalało mu łatwiej myśleć. – Wiem, że powtarzałeś, bym traktował cię jak każdą inną osobę, ale potem ty… Sam nie wiem. Narzekałeś na brak mobilności, irytowałeś się na ludzi i byłem przekonany, że to są twoje prawdziwe myśli. Że między wierszami to jest znak na… coś. Bo sam może nie byłbyś w stanie powiedzieć mi tego wprost – wymamrotał ciszej.
– Jayce, spójrz na mnie. – Nie czekając na reakcję, Viktor uniósł jego podbródek dłonią, używając tego jako pretekst, by znów poczuć ciepło jego twarzy. – Czy kiedykolwiek cię okłamałem? Lub nie powiedziałem czegoś wprost?
Jayce speszył się, ostentacyjnie patrząc w bok. Przy każdym bliższym muśnięciu jego ciało drżało, ale nie cofał się, więc Viktor uznawał to za dobry znak. Szybki oddech powoli znikał razem z paniką. Inną kwestią było to, że gdzieś w miejscu, gdzie ich klatki piersiowe lekko się ze sobą stykały, Viktor mógł wyczuć kołatające się w piersi serce Jayce’a.
Nie żeby z nim samym było lepiej.
– Nie wiem. – Jayce wzruszył ramionami. – Może…? Skąd mam wiedzieć, jeśli nie wiedziałbym o tym kłamstwie? Przecież wiesz, że uwierzyłbym we wszystko, co mi powiesz.
– Gdzie była różnica tym razem?
– W twoim zachowaniu! – odparł natychmiast z rozpaczą głosie. – To jak o tym mówiłeś, jakbyś nie chciał informować o tym wprost, a-a potem to wszystko w Zaun! Silco opowiedział mi… dużo o tobie i nie bardzo szczędził szczegółów. A to wszystko co usłyszałem o twoich poszukiwaniach Kamienia… sprawiło, że zacząłem myśleć, czy dalej tak to widzisz. Tak właściwie, od tamtego czasu nie przestałem o tym rozmyślać ani na chwilę. Jak zobaczyłem ciebie, atakowanego przez tamtego dzieciaka… to było gorsze, niż jakby to mnie zaatakowali wszyscy na raz. N-nie myślałem o tym, że jesteś za słaby, by się obronić, bo nie myślałem praktycznie wcale. Moje ciało samo zareagowało i to było oczywiste! Tylko potem, gdy jak gdyby nigdy nic ty i Vi zaczęliście iść dalej… znów o tym mówiłeś. O tym, jaką udręką jest twoja noga i w tamtym momencie nawet tego nie analizowałem. Pierwsze co zrobiłem w Piltover to poszedłem do laboratorium i zacząłem pracować, myśląc o tobie, bo…
– Chciałeś mi pomóc – dokończył Viktor. Jayce skinął głową.
– Tak. Przepraszam, że byłem takim…
– Jayce, posłuchaj mnie. – Powstrzymał się przed złapaniem jego twarzy w obie dłonie, chociaż tak naturalny zdawał się to być ruch. – Uwierzyłbyś wszystko, co bym powiedział, tak? – Ponowne skinięcie. – Nie chcę tego. Nie, jeśli nie będzie tam twojego zaufania. Chcę…
– Nikomu nie ufam tak bardzo jak…
– Chcę, byś świadomie postanowił mi uwierzyć – podniósł nieco głos i przez twarz Jayce’a przeleciało kilka różnych emocji. – Niech to nie będzie szybka decyzja, ponieważ do tego się przyzwyczaiłeś. Zaufaj mi, ponieważ wiesz, że jestem tego godzien.
– Ale przecież… – zaczął Jayce i umilkł, jakby Viktor znów miał mu przerwać. Zamiast tego jednak, mężczyzna skinął zachęcająco głową. – Przecież to ty. W stosunku do ciebie zawsze… to zawsze było takie proste.
– Jayce, ufasz mi?
To go zaskoczyło – zarówno nagle entuzjastyczny ton głosu Viktora, jak i ściśnięcie na jego ramieniu, jakby Viktor zrobił to nieświadomie. Jego dotyk nigdy nie był nieświadomy, nie jak to było w przypadku Jayce’a. Gdy Viktor coś robił, zazwyczaj to był odpowiednio wykalkulowany plan.
Teraz Viktor nie planował swoich kolejnych słów, ale na szczęście, Jayce miał przyzwoitość przynajmniej udawać, że zastanawia się przez parę sekund, nawet jeśli odpowiedź była oczywista.
– Zawsze.
– Czy uważasz, że powinienem zostać naprawiony?
Jayce wytrzeszczył oczy, otwierając usta i szykując się zapewne na kolejna tyradę. Prawdopodobnie właśnie to by zrobił, gdyby druga dłoń Viktora nie przesunęła się na jego zieloną koszulę. Jayce wyglądał na kogoś w głębokim upojeniu, kiedy bez mrugnięcia okiem obserwował, jak Viktor jedną ręką stara się odpiąć guzik zapięty pod samą szyję.
To nie było planowane – zwyczajnie nagła fala gorąca ogarnęła Viktora tak bardzo, że potrzebował dać sobie choć trochę ulgi. Nie pomogło; wzrok Jayce’a tylko pogorszył sprawę.
Mimo to, nie przestawał majstrować przy swojej koszuli. Jayce otrząsnął się dopiero po minucie.
– Nigdy – szepnął i było to idealne podsumowanie tego, co pewnie zmieściłby, gdyby Viktor pozwolił mu mówić. – Jesteś idealny. Tylko gdybyś ty sam chciał…
– Nie chcę.
– Więc ja też nie.
Viktor uśmiechnął się ciepło.
– Czy to znaczy, że zaczniesz w końcu zachowywać się normalnie? Że będziemy mogli na powrót stworzyć coś większego od nas samych? Coś… coś pięknego?
– Ty jesteś piękny – wypalił Jayce bez większego myślenia i natychmiast poczerwieniał.
– Jayce, ja tu próbuję być poważny. – Viktor uniósł brew, rozbawiony.
– Ja też jestem! Po prostu… – urwał, wpatrując się na kołnierzyk i wciąż majstrującą przy nim rękę. – Rozpraszasz mnie – niemal wyszeptał. – Czy mogę…
Nawet nie wiedząc, na co się zgadza, Viktor skinął głową. Sam nie wiedział, czego oczekiwał, ale z całą pewnością nie była to zmiana ich ustawienia, o wiele bardziej praktyczna. Jayce poprowadził go w tył, aż uda Viktora nie zetknęły się z jego biurkiem. Gdzieś obok świeczka dalej się świeciła, ale nie miało to znaczenia.
Ważne były dłonie Jayce’a, które teraz, bez potrzeby podtrzymywania Viktora, mogły obie zająć się zapinaniem guzików jego koszuli.
Jego oddech przyspieszył, kiedy dla własnej wygody usiadł na biurku, pozwalając Jayce’owi umiejscowić się między jego nogami. Nagle sam nie mógł oderwać od tego widoku wzroku – dłonie niemal dwukrotnie większe od jego własnych, posiadające odciski na palcach, a zarazem będące wciąż tak gładkie z zewnątrz, co rusz ocierały się o jego odkrytą skórę.
Gdyby nie wiedział lepiej, uznałby zawroty głowy za efekt alkoholu.
– Ach, wybacz – wymamrotał, chcąc zachować resztki zdrowego rozsądku. – To trochę za dużo emocji jak na jeden dzień. Jest tu tak strasznie… gorąco. – Nie bardzo zwracając uwagi na własne słowa, Viktor skupił się na Jaycie, to jak blisko niego był i jak dobre to było uczucie.
Serce nie biło mu już jak oszalałe. Zamiast tego ciepło Jayce’a zdawało się łączyć z jego własnym ciałem, sącząc je niczym jakąś życiową energię. To było jakby były jedną, idealnie pasującą do siebie całością.
Zawsze tak było, uświadomił sobie Viktor. Zawsze w ich interakcjach była ta nuta dopasowania – nawet kiedy dopiero rozpoczęli współpracę, to wszystko wydawało się takie naturalne, jakby pracowali razem przez całe wieki. Viktor nie myślał o tym, bo to była oczywistość. Nawet jeśli przy żadnym człowieku nie czuł się w ten sposób, to był przecież Jayce – od samego początku wszystko co robili, było tak pewne… tak szczere.
I kiedy Jayce odpiął kilka pierwszych guzików jego koszuli, to też nie było dziwne, niekomfortowe czy nienaturalne. Było idealne, bez żadnego wstydu czy niepewności.
– Skąd, um… – wykrztusił Jayce zduszonym głosem. – Zawsze… nie myślałem…
Viktor przez chwilę przeraził się, że Jayce znów zacznie panikować; że znów chciał coś powiedzieć, chociaż aktualne wyjaśnienia były bardziej niż wystarczające. Potem jednak podążył za jego spojrzeniem, wciąż skupionym na dłoniach, które po odpięciu guzików pozostały na klatce Viktora, oraz nieco wyżej.
Jego odsłonięta skóra, której nigdy nie uważał za nic nadzwyczajnego, w oczach Jayce musiała co najmniej błyszczeć, skoro patrzył na nią w taki sposób – jak wierzący dostrzegłszy Boga… Jak umierający widzący niebo.
Lub może jak zagubiony dostrzegający odpowiednią konstelację gwiezdną na owym niebie. Niczym jego blada skóra ozdobiona mało znaczącymi pieprzykami, które z niewiadomych przyczyn zachwyciły nawet Sky.
Jayce nie był zachwycony. On był…
– Boże, ty… jesteś najpiękniejszym, co w życiu widziałem – wyszeptał. – Jesteś… cholera, jakim cudem wciąż cię tutaj mam? To jest…
Viktor zadrżał na poczucie wędrujących po jego dekolcie dłoniach. Jayce mimo drżenia w głosie, w swoich ruchach wcale się nie krępował. Powoli, lecz z zadziwiającą pewnością siebie, zaczął robić małe kółka kciukami na szyi Viktora. Ciepło jego dłoni było uzależniające i gdyby Viktor nie siedział, prawdopodobnie straciłby czucie w nogach i roztopił się pod tym dotykiem.
– Nie chciałem wcześniej… – kontynuował po chwili Jayce, na szczęście nie odsuwając się. Viktor częściowo go słuchał, a częściowo jedyne o czym myślał, to by mężczyzna nigdy nie przestawał. – Kiedy cię zobaczyłem tutaj, ubranego w ten sposób… Szlag, gdybym nie myślał o tym, jak bardzo mnie pewnie nienawidzisz, prawdopodobnie nawet nie mógłbym oderwać od ciebie wzroku i przestać mówić ci, jak piękny jesteś. Ale to… nie byłoby adekwatne do sytuacji – zaśmiał się cicho. – Tak się cieszę, że… Mogę cię mieć tak blisko i ty sam… Jesteś jak dzieło sztuki, Viktorze.
– Jestem? – wymruczał Viktor, przyciągając wzrok Jayce do swoich oczu, który natychmiast przebił go na wskroś.
– Tak. – Jayce znowu brzmiał jakby przebiegł całą Akademię i nie mógł złapać oddechu.
Viktor przez chwilę zastanowił się, czy tę reakcję możnaby podciągnąć do stwierdzenia, że jego pieprzyki są niczym gwiazdy na niebie. Ledwo pomyślał o tym, że ciężko było stwierdzić, kto wygrał zakład, kiedy wszystko, co go otaczało i wszystko, co czuł, było Jaycem.
Mężczyzna posłał mu pytające spojrzenie, dłońmi masując jego ramiona. Chciał dotknąć Viktora bardziej? Pragnął równie emocjonalnej odpowiedzi; ukazania, że Viktor czuje dokładnie to samo, co on?
Jeśli Jayce był słaby ze słowami, Viktor był w to jeszcze gorszy. Dlatego też postawił na najbardziej obrazowy i niepodważalny sposób, na powiedzenie mu “Tak, ty też jesteś wszystkim” – czyny.
I nagle już nie był otaczany przez Jayce’a, a bardziej stał się z nim jednością. Nie wiadomo było, kiedy zaczęła się jego dłoń, ani gdzie łączyła się z plecami Jayce’a, w które wbił paznokcie. Dłonie na jego talii zdawały się zawsze należeć do tego miejsca i Viktor tak bardzo chciał, by zostały tam na zawsze – do czasu, kiedy Jayce ruszył nimi w górę, wzdłuż jego klatki piersiowej, i wszystko stało się tylko lepsze.
Czy to był ten mistyczny młodzieńczy stres? Mało w nim było stresu, jeszcze mniej młodzieńczości, lecz sporo działania bez pomyślunku. Przekonania, że zrobiłby wszystko dla tej chwili, bo nic nie było i nie będzie ważniejsze od tego .
Świat obrócił się w pył, kiedy ich usta w końcu się zetknęły – bez zbytniej zachęty, poznawania siebie czy odnajdywania odpowiedniego tempa. Viktor wyciągnął głowę i w momencie muśnięcia dolnej wargi Jayce’a, jego ciało doskonale wiedziało, co robić. Wiedziało, jak doprowadzić Jayce’a do szaleństwa i jak samemu stracić zmysły na rzecz pogłębienia pocałunku.
Dyszał w jego usta, nie chcąc ani na chwilę się zatrzymać. Czuł się jak w domu – obejmowany przez wszystko, co dla niego najważniejsze i czując się tak dobrze w tym wszystkim. Do tego został stworzony.
Świat zesłał go do Piltover, by mógł zacisnąć dłonie na ramionach Jayce’a i z zaborczą siłą przygryźć jego wargę, a smak krwi rozpoznać jako największy afrodyzjak. Był pewien, że mężczyzna wydał z siebie zduszony jęk, będąc tylko bliżej, bliżej i bliżej.
Mógłby spędzić tak całą wieczność. Całą wieczność całować Jayce’a, pozwalać mu eksplorować swoje ciało,, poznawać strukturę każdej jego tkanki i słuchać każdego dźwięku, który mogłyby wydać jego usta. Pomyślał o tym, jak bardzo dawno temu był zazdrosny i wnet wydało mu się to niezmiernie głupie.
Jayce nigdy nie wybrałby kogoś innego ponad Viktora; zawsze należał właśnie do niego. Nikt inny nie byłby tak dobry, nie byłby nawet blisko bycia wystarczającym. Nawet irracjonalne poczucie zagrożenia ze strony Medardy, kobiety, z którą tańczył lub jakiegokolwiek innego człowieka, z którym Jayce rozmawiał… żadna z tych rzeczy nie miała znaczenia.
Tylko ich usta na sobie i dłonie. I ciche oddechy, zwieńczone potrzebą bycia bliżej niż było to możliwe w fizycznym świecie.
Nic nie było straszne, nic nie było stresujące. Było takie, jaki powinno być. Bo Jayce był wystarczająco silny, by móc z nim zatańczyć i zawsze taki był.
Jak Viktor mógł kiedyś tego nie zauważać?
– Czy… – Usłyszał gdzieś między jednym sapnięciem a drugim. Jayce odsunął się, więc automatycznie podążył za nim ustami, zanim nie został silnie utrzymany w miejscu. Skrzywił się, otwierając oczy. Był tylko trochę zdziwiony ogromem własnej irytacji – bo dlaczego Jayce przerywał taki moment? – Powiedz mi, że ty też to czujesz.
Zanim się obejrzał, ich usta zetknęły się na sekundę i znów oddaliły. Zaledwie o kilka milimetrów, tak, że ich oddechy dalej się mieszały i najmniejszy ruch ponownie mógł ich złączyć. Jayce drżał, jakby wymagało to od niego ogromnej siły, by powstrzymać się od kolejnego nachylenia.
– Czuję… co? – wychrypiał Viktor, dłonią wędrując w dół i w górę klatki piersiowej Jayce’a.
– Że to co robimy… że ty i ja… to co jest między nami jest większe, niż nam się wydaje. Czuję się, jakbym znał cię od zawsze. – Schował twarz w zagłębieniu szyi Viktora, między słowami robiąc wzdłuż niej dróżkę z pocałunków. – Nie tak po prostu, że dobrze się dogadujemy. To jest…. coś więcej. Jestem tego pewien. Jestem przekonany, że to nie pierwszy raz, kiedy jestem tak blisko ciebie i czuję się jak w domu. Że… że to połączenie trwało we mnie od początku i tylko czekało, bym w końcu je zauważył. I teraz nie mogę tego odzobaczyć, bo przecież od zawsze to było tak…
– Oczywiste – dokończył Viktor, jak często miał w zwyczaju w trakcie ich rozmów. Powinien być zaskoczony, ale nie był. Powinien się bać, lecz przy Jaycie naprawdę czuł się tak, jakby wszystko w końcu doszło do momentu, do którego dążyło cały ten czas. – Wszystko zawsze było oczywiste.
Jayce zamruczał w jego szyję, delikatnie wbijając w nią zęby. Viktor instynktownie odchylił głowę, dając mu więcej miejsca i zachęcając go do zrobienia cokolwiek zechce.
– Ja… – wymamrotał, nie mogąc się skupić. – Nie uważałem wtedy tego za istotne, ale kiedy w Zaun opowiadałeś mi o swoim śnie… To było jak odbicie lustrzane koszmaru, który zazwyczaj przytrafia się mi. Marionetki… tylko że to ja nimi sterowałem, a i tak ostatecznie ginąłem z ich rąk. Czy myślisz, że to…
– Nie – wyszeptał Jayce prosto w jego skórę, wywołując u niego dreszcze. – To nie może być przypadek. Nie jest. Nawet to, że poznaliśmy się akurat wtedy, gdy natrafiłem na kryzys w tworzeniu Kamienia. Ani to, że już wcześniej miałeś z nim coś wspólnego. To nie on nas połączył. Jestem pewien, że jakakolwiek inna rzecz… wszystko mogłoby spełnić rolę Kamienia, wszystko mogłoby spełnić w końcu nasze – wziął drżący oddech – przeznaczenie.
Viktor chciał myśleć o tym rozsądnie, ale wytłumaczenie nie chciało mu powstć w umyśle. Tak łatwo było uznać, że to naprawdę było to – przeznaczenie. Coś ponad nimi. Bo właśnie tak się czuł; nie wiedział innego wyjaśnienia.
Więc może właśnie o to chodziło? To nie była kwestia życia i śmierci, tylko zwykłego przekonania. Mógł spędzić trochę więcej czasu na obaleniu tej tezy, ale co wtedy? Co by mu to dało? Czy w ogóle by do czegoś doszedł? Może istotą tego, co było między nimi, było uwierzyć choć raz w niemożliwe – tak jak to było z Kamieniem.
Relacja oparta na irreacjonalnym uczuciu; na nadziei, mającej swoje źródło w nieznanej im przestrzeni. Wytworzona znikąd i istniejąca nieprzerwanie, nie ważne jakie były warunki.
Jeśli istniało coś bardziej nienaukowego, to Viktor nie mógł w tej chwili tego wymyślić. A jednak właśnie w tak niewyjaśnialny konecpt postanowił uwierzyć z całego serca.
Był ucieszony słowami Jayce'a, jego czynami, a fala ulgi zalała go dopiero teraz, kiedy to do niego doszło. Był wdzięczny nie światu, a samemu sobie – oraz Jayce’owi. Wdychał jego zapach, który przez czas ich kilkunastodniowej separacji zdążył utracić tę niewielką nutę charakterystyczną dla zapachu Viktora.
Nie szkodzi. Było wiele innych sposobów na to, by mógł oznaczyć go jako swojego – o ile w ogóle było to potrzebne w tak mistycznej relacji.
– Viktorze... - zamruczał Jayce i jego usta znalazły się na żuchwie Viktora, przechodząc coraz wyżej, aż nie pocałował go czule w czoło. – Ugh, to takie irytujące. Mieć cię tak blisko, a jednak… – Ręce znalazły się ponownie na biodrach Viktora i tam zostały, zaciskając się tak mocno, że pewnie zostaną po nich ślady. Mężczyzna złapał twarz Jayce’a w dłonie, rozkoszując się teksturą skóry i lekkiego zarostu. – Potrzebuję cię znacznie bliżej, Viktorze. Bardziej niż to możliwe. To jest… nie do zniesienia.
— Wiem. – Viktor obdarzył jego szyję pocałunkiem z otwartymi ustami, na końcu podgryzając lekko jego brodę. – Wiem. To wszystko co mówisz… wiem, że to prawda. To nigdy nie był Kamień; nie tylko. Chodziło o coś więcej. O….
– O pomaganie innym. Razem.
– Mhm… – Zaczerpnął zapachu Jyce’a, po czym dłońmi złapał w garść jego włosy. Mężczyzna odchylił głowę bez większego oporu, wzdychając, jakby była to największa rozkosz w jego życiu.
– Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć – powiedział cicho, ale po tym wszystkim, co stało się tego wieczora, Viktor nie umiał poczuć obawy na te słowa. Niechętnie odsunął się lekko, by spojrzeć Jayce’owi w twarz, ale ten natychmiast przyparł go do biurka nawet mocniej. Jedna z dłoni puściła jego biodro i Viktor niemal jęknął na tę stratę. – Na samym początku pytałeś się mnie, dlaczego tak bardzo wierzyłem w stworzenie Kamienia. Być może nawet nie wierzyłeś do końca w moją historię. Tak łatwo by było przecież dziecku wyobrazić sobie magiczne zdarzenia, które go uratowały… Ale to nie tak
Jayce oddychał ciężko i Viktor nie mógł zdecydować, czy to przez stres, czy budujące się w ich obu pragnienie. Całą swoją siłą woli zmusił się do uciszenia na chwilę szumu w głowie i skinął zachęcająco na Jayce’a, który jak zawsze w stresie bawił się swoim nadgarstkiem i bransoletą na nim.
— To… – Przełknął ślinę i zrobił coś, czego Viktor się nie spodziewał. Jednym ruchem odpiął ową bransoletę, którą nosił zawsze i wszędzie, będącą dla niego jakimś rodzajem talizmanu na szczęście. Ściągnął ją i obrócił wewnętrzną częścią do góry. Viktor zamrugał. – To jest powód, dzięki któremu wiem, że to było prawdziwe. Wtedy gdy uzdrowiłem mamę… wróciłem po to, gdyby jej się pogorszyło. To był jedyny raz, kiedy po powrocie mogłem ponownie znalezć tę jaskinie.
Czując się, jakby nie był prawdziwy, Viktor wyciągnął powoli rękę w jego stronę w niemym geście. Jayce w ciszy podał mu bransoletę i pozwolił przyjrzeć się jej z bliska – a raczej temu, co skrywała w sobie. Czerwony kamień, odbijający odbłyski piorunów na wszystkie strony. Mały, ale wciąż zachwycający.
Viktor nie wiedział, co o tym myśleć. Uwierzyć w ich połączenie z Jaycem było łatwo, ale Kamień Filozoficzny? Coś, czego tak zaciekle szukał wiele lat temu, teraz było tuż przed nim. To nie było realne. Spojrzał na Jayce’a w poszukiwaniu potwierdzenia.
– Jesteś na mnie zły? Że nie powiedziałem ci wcześniej? – Jayce spojrzał na niego wielkimi oczami, jakby ta kwestia była najważniejsza w tym wszystkim.
– Nie… nie. Ale jakim cudem… – Zmarszczył brwi. – Nigdy nie wątpiłem w twoją historię. ale…
– Widzieć to na własne oczy, to coś innego, prawda? – Jayce rozluźnił się nieco i wyczuwając zmianę w atmosferze, odsunął się całkowicie od Viktora, zamiast tego przysiadając obok niego na biurku, patrząc z nim na Kamień. – Pokazałbym ci go wcześniej, ale bałem się, że to cię odtrąci. Nawet jeśli podświadomośc mówiła mi, że to niemożliwe, nie mogłem nie podejrzewać, że pokazanie go mogłoby coś zmienić. Zaś później… szło nam tak dobrze, a ty uwierzyłeś w jego powstanie nawet bez dowodu, więc uznałem, że to bez sensu.
– A teraz…? – Viktor zmarszczył brwi.
– Teraz już nie idzie tak dobrze – zaśmiał się słabo Jayce, skupiając wzrok na wciąż szalejącej ulewie na dworze. W którymś momencie pioruny stały się tylko sporadycznym zjawiskiem i z każdą minutą były coraz rzadsze.
Być może wrócił juz prąd, ale zbrodnią byłoby ruszyć się z tej pozycji – niestety nie pozwalającej im na stykanie się całym ciałem, ale opieranie się o ramię Jayce też nie było takie złe. Świeczka paliła się za nimi, będąc prawdopdobnie na kresie wypalenia.
– Nie idzie dobrze, poniewaz postanowiłeś działać na własną rękę – parsknął Viktor z ironia w głosie.
– Przepraszam – powtórzył Jayce.
– Chciałeś dobrze – westchnął.
– Chęci nie wystarczają w nauce. Potrzebne są rezultaty. Nawet złe są wystarczające, a ja… przez ostatnie dni nie osiągnąłem zupełnie nic.
– Jaki to ma związek z tym, że postanowiłeś pokazać mi Kamień? – zapytał Viktor, po czym dodał sceptycznie: – Chyba nie masz zamiaru mi powiedzieć, że użyjemy tej małej części na uleczenie, kogo się da, i tak skończy się nasz projekt, prawda?
– Nie! – Jayce spojrzał na niego poważnie. – W życiu bym tego nie zrobił. Poza tym, Kamień jest bardzo kruchy i chociaż ta porcja może się wydawać solidną ilością, wcale tak nie jest. Wystarczyłoby na jedną osobę, może na dwie. – Wzruszył ramionami. – A tego nie chcemy. Chcemy ratować tysiące; zmienić świat, pamiętasz?
– Pamiętam – Viktor nie krył sentymentu w swoim głosie.
– Planowałem, że jeśli znów do niczego nie dojdziemy, to może dobrym pomysłem byłoby użycie Kamienia do eksperymentów. Musielibyśmy być bardzo ostrożni i mielibyśmy bardzo mało materiału, ale może przy łączeniu pierwiastków, które wywołały poprzednie etapy, zyskalibyśmy przynajmniej jakąś wskazów…
– Dokonałbyś takiego ryzyka? – Spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Ryzykowałbyś utratą czegoś tak ważnego?
– Kim jest naukowiec, który nie ryzykuje?
– Idiotą – odparł natychmiast Viktor. – Ale sama wartość sentymentalna tego jest…
– To był plan ostateczny. W razie gdybyśmy utknęli w badaniach – a jakbyś nie zauważył, właśnie utknęliśmy. Nie zrobiłbym tego, gdyby nie…
– Nie my utknęliśmy – parsknął Viktor, krzyżując ramiona na piersi. – To ty utknąłeś.
Jayce zamrugał. Jego policzki wciąż były zaczerwienione, a ze słowami Viktora zdawało się, że wcale nie utraciły swojego kolorytu.
– Masz na myśli…
– Gdybyś mnie słuchał, zanim ci zupełnie odbiło, wiedziałbyś, że wpadłem na pomysł. – Przewrócił oczami, upajając się reakcją Jayce’a oraz desperacką potrzebą, by Viktor już mu to wyjaśnił. – Cóż, to nie jest pomysł. Jestem praktycznie pewien, że znam sposób, jak osiągnąć trzeci etap. Do czwartego można użyć Migotu i zobaczyć, dokąd nas to poniesie, a potem… nie musiałbyś używać tego. – Wzruszył ramionami, wpychając Jaycowi w dłonie bransoletę z Kamieniem.
– Jaki sposób? – Jayce zamarł w miejscu, zaciskając dłoń na przedmiocie.
– Dokonanie eksplozji poprzez połączenie metanu z tlenem. Patrząc na to, co działało przy pozostałych etapach, jest to niemal książkowe rozwiązanie. Wpadłem na to przy pracy dla Heimerdingera… Kiedy zastanawiałem się, co ci odbiło – dodał, nie mówiąc o tym, jakim wrakiem człowieka wówczas był. Jayce zamrugał. – Najlepiej byłoby przeprowadzić tę reakcję w warunkach izolowanych. Przetestować na samym w sobie złocie, by przekonać się, że, jak przy pozostałych dwóch etapach, czynnik aktywujący nie będzie na nie działał, tylko na konkretny stan próbki.
Pozornie pochłonięty myślami, Viktorowi tak naprawdę ciężko przychodziło nagłe myślenie o nauce. Nie dlatego, że nie czuł tęsknoty do pracy z Jaycem, a samej obecność mężczyzny przy boku, będącym milion razy za daleko niego.
Gdyby teraz tego nie przerwał, nie wiadomo było, jak daleko by się posunęli. Co nie było szczególnie złe, ale część Viktora chciała zwolnić – bez względu na poczucie, że dobrze zna te wszystkie ruchy, mieli przecież przed sobą jeszcze wiele czasu razem.
– Więc potrzebujemy zbielonej próbki? – zapytał powoli Jayce, jakby myślenie mu tez sprawiało trudności. Viktor skinął głową, nie do końca świadomie łapiąc dłoń mężczyzny i ściskając ją.
– Zczerniona też by się przydała. I samo złoto. Wszystko, co dotąd osiągneliśmy.
– Teraz?
Pierwszą, najrozsądniejszą odpowiedzią było tak, teraz . A jednak gdy otworzył usta, zawahał się. Winni byli zrobić to jak najszybciej i nadrobić stracony czas, ale nie mógl sie do tego przemóc.
Westchnął na to, jak bardzo słabym człowiekiem stał się przez Jayce’a. A potem się uśmiechnął.
– Jutro – powiedział w końcu. – Dzisiaj… chyba oboje jesteśmy zbyt zmęczeni, by mieć pewność, że przypadkiem nie eksplodujemy twojego mieszkania.
Jayce nieudolnie spróbował ukryć swoją ekscytację, co Viktor uznał za urocze. Pierwszy raz pozwolił sobie tak postrzegać swojego partnera i było to wyzwalające uczucie. Pierwszy raz mógł myśleć o tym, jak jedwabista skóra Jayce’a zawsze go do siebie ciągnęła, irytujący nadmiar dotyku był rozczulający, a każde słowo wypowiedziane, jakby Jayce poświęcał całą energię tylko temu, co robił w danej chwili, zachwycało.
– Jednak – westchnął naglę – chyba powinieneś wrócić na bal. Może Medarda nie będzie wściekła na tyle, by cię stamtąd wyrzucić i będziesz mógł…
– Czy przypadkiem nie powiedziałem już, że nie obchodzi mnie ani Mel, ani tamten gruchot, który miałem zaprezentować? – parsknął Jayce, ściskając jego dłoń. – Nie zgodziłem się na to po to, żeby zyskać rozgłos. Chciałem po prostu być na balu, na którym byłeś też ty. To wszystko. Nigdy nie obchodziła mnie zabawa tam, a tym bardziej zgraja tych bucowatych…
– Może powinna? – Jayce gwałtownie uniósł na niego wzrok. Viktor wyjaśnił powoli: – Skoro jesteśmy tak blisko stworzenia Kamienia, warto byłoby znaleźć ludzi po naszej stronie. Jeśli będziemy mieć Medardę przeciwko sobie, to nawet jej sympatia do Zaun ani do Sky nie pomoże. Ta kobieta potrafi być…
– Okrutna? Manipulacyjna? – zaśmiał się. – Wiem coś o tym. Mel zdecydowanie wie, jak dostać to, czego chce.
Nieco kłóciło się to z całym jej obrazem, który zaserwowała Viktorowi Sky, ale umiał jej wybaczyć. Prawdopodobnie gdyby on wychwalał wszystko to, co w Jaycie było idealne, a potem ktoś zobaczył go jak idiotycznie umie zachowywać się w niektórych momentach, też odpowiedziałby sceptycyzmem.
– Jeśli zechce ukarać cię, za to, że ją wystawiłeś, będziemy mieli kłopoty.
Jayce jęknął i odchylił głowę w tył. Następnie odepchnął się od biurka i podszedł do porzuconej parę metrów dalej laski Viktora, który uważnie obserwował każdy jego krok.
– Niech będzie. Ale – wyciągnął laskę w jego stronę – ty idziesz ze mną. Nie po to męczyłem się, by tam się dostać, żeby teraz wrócić tam i to bez ciebie.
Viktor nienawidził takich imprez i kilkanaście minut, które spędził na Gali były istną katorgą. Nie chciał widzieć znów tych twarzy, obrzydliwych uśmiechów, ani konfrontować się ze Sky i Mel. Westchnął i spojrzał na Jayce’a.
– Niech będzie.
Uśmiech, którym obdarzył go Jayce, był wart wszelkich poświęceń. Złapał za laskę, już tęskniąc za otaczającym go ciepłym ciałem.
– Nie będziemy tam długo – powiedział Jayce. – Tylko załatwię tę prezentację, może pogadam z kilkoma ważniakami i… Mógłbyś pójść do mnie. Wiesz, ż-żeby – zakaszlał – rano od razu być gotowym do pracy i nie marnować czasu na przyjście tam z Akademika. Chyba, że nie chcesz, wtedy…
– Z chęcią będę u ciebie nocował, Jayce. Ostatnim razem – uśmiechnął się lekko – to była najspokojniejsza noc, której doświadczyłem. Przy tobie nie miałem koszmaru. To będzie przydatne, jeśli jutro rano choć raz będę wypoczęty.
Jayce spojrzał na niego z wielkimi oczami.
– T-tak. Właśnie. Jutro sprawdzimy, czy się uda i… cokolwiek się wydarzy…
– Nie mam zamiaru się poddawać z powodu jednej z wielu porażek, a ty?
Jayce gwałtownie pokręcił głową.
– A jeśli to nie będzie porażka? Jeśli uda nam się dokonać żółcenia, a później Migot naprawdę będzie ostatnim czynnikiem? – zapytał z nagłą obawą w głosie. – Wiem, że od początku dążyliśmy właśnie do tego, ale dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak blisko tego jesteśmy i… – Wzruszył ramionami, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
– Nie masz się czego obawiać, Jayce – odparł Viktor, odnajdując w sobie nieoczekiwane pokłady pewności siebie. Odepchnął się od biurka i podszedł do okna, przyglądając się własnemu odbiciu. Wyglądał na zmarnowanego życiem, ale na tyle, by ludzie nie zwracali na niego zbytniej uwagi. Za to Jayce… on nawet w głębokiej rozpaczy wyglądał, jakby był ulubieńcem wszechświata. – Cokolwiek się stanie – odwrócił się do niego i spojrzał prosto w oczy – skończymy to razem.
– Razem – powtórzył Jayce jak echo. – Już do samego końca,
Viktor skinął głową, kierując się do drzwi wyjściowych. Stanął przed nimi, czekając aż drugi mężczyzna zbierze się w sobie i do niego dołączy. Otworzył drzwi, czekając.
– Jayce…
– Viktorze, czy… – zaczął Jayce w tym samym momencie. Viktor stał w bezruchu, aż mężczyzna nie załapał aluzji. – Za kilka dni jestem umówiony z moją mamą na obiad. Opowiadałem jej o tobie i… Chciała cię poznać. Czy chciałbyś…
– Z przyjemnością – odparł, zanim Jayce dokończył, próbując zatuszować jaki ta prośba miała na niego wpływ. Serce zabiło mu mocniej na myśl o poznaniu najważniejszej osoby w życiu Jayce’a. Poczuł pewnego rodzaju dumę i rozczulenie.
Być może on też powinien przeprowadzić Jayce z powrotem do Vandera i Silco i tym razem przedstawić go w odpowiedni sposób. Nie szczędząc też sobie wspomnienia im problemów, które wywołało ich głupie gadanie.
– Dziękuję – szepnął Jayce tuż za nim, zanim objął go ramionami. – Idźmy już.
Viktor wiedział, że żył w najlepszym z możliwych wszechświatów, kiedy jego noga zrobiła pierwszy krok. Ku zmianie; ku postępowi.
Ku temu, co w końcu miał szansę mieć – Jayce’a. I wszystko było idealne.
Następnego ranka, gdzieś między południem a trzecią w nocy, Viktor obudzi się wypoczęty, napełniony nowymi siłami. Jayce będzie leżał u jego boku – w jego łóżku, do którego przyszedł dopiero po groźbie Viktora, że z ich dwojga to on powinien zająć kanapę jako gość, nie Jayce – wtulony tak mocno, że Viktor nie będzie w stanie się od niego uwolnić. Nie będzie chciał tego zrobić przez kolejne godzin.
W myślach mając tylko odległe wspomnienie Jayce’a robiącego furorę wśród gości, irytacji Mel oraz oplatających go dłoni, kiedy poruszali się powoli na parkiecie, będzie przez długi czas patrzył w sufit. A potem pochyli się do swoich spodni porzuconych gdzieś na ziemi i wyjmie z nich kartkę.
Na niej będą słowa Jayce’a – te, które wypowiedział, te których być może bał się wypowiedzieć i te, które uznał za taką oczywistość, że nie warto było ich wspominać. Będzie czytał całość kilka razy, odnajdując swoje ulubione fragmenty i rozkoszując się nimi. Człowiek po jego prawej stronie będzie oddychał spokojnie i statycznie – to będzie dla Viktora spełnieniem pragnień, których nawet nie był świadom.
Zagryzie wargę za każdym razem, kiedy dojdzie do końcówki.
Cokolwiek się stanie, nie jestem w stanie ukrywać tego dłużej przed tobą. Musisz wiedzieć – kocham cię. Wydaje się, że kochałem od samego początku i zanim uznasz mnie za idiotę, przynajmniej pozwól mi to z siebie wyrzucić.
Kochanie cię jest jak oddychanie. Nie umiem bez tego żyć, a przez to, jak naturalnym jest to odruchem, mam tendencję do zapominania o tym. Nie chcę zapominać – chcę za każdym razem pamiętać, dlaczego tak właśnie czuję się przy tobie.
Bo kochanie ciebie jest łatwe. Jesteś moim powietrzem i kiedy cię nie ma, nie ma wtedy też mnie. Jesteś całym światem. Jesteś wszystkim. Jesteś prawdziwym powietrzem – tym, czego od zawsze potrzebowałem.
Po raz ostatni – kocham cię. I jakakolwiek będzie twoja reakcja, nigdy nie przestanę.
Viktor wówczas nachyli się nad Jaycem, starając się powstrzymać drżenie swoich dłoni. Będzie prawie przekonany, że ten już się obudził i z czystego lenistwa udaje dalszy sen. Nie będzie się tym przejmował kiedy powie:
– Ja też cię kocham, Jayce.
I będzie udawał, że wcale nie zauważył drobnego ruchu partnera tylko po to, by kilka godzin później powiedzieć mu to wprost. A i tak nigdy nie powie tego dostatecznie wiele razy.

erratic_void on Chapter 1 Fri 04 Apr 2025 12:27PM UTC
Comment Actions
egosummoeru on Chapter 1 Sat 05 Apr 2025 09:27AM UTC
Comment Actions
Whitelittlebunny on Chapter 1 Fri 27 Jun 2025 09:14AM UTC
Comment Actions
egosummoeru on Chapter 1 Mon 07 Jul 2025 02:28PM UTC
Comment Actions
Whitelittlebunny on Chapter 4 Thu 15 May 2025 12:20PM UTC
Comment Actions