Actions

Work Header

Rating:
Archive Warning:
Category:
Fandoms:
Relationships:
Characters:
Additional Tags:
Language:
Polski
Series:
Part 1 of LilBitO_Sunny
Stats:
Published:
2025-11-02
Completed:
2025-11-02
Words:
49,071
Chapters:
11/11
Comments:
3
Kudos:
1
Bookmarks:
1
Hits:
135

Chosen By The Gods //PL

Summary:

- Możesz zostać pomocnikiem świątynnym! - Niki wcisnęła mu papier w dłonie i przejrzał go. - Zapewnią ci jedzenie, schronienie i nowe ubrania! Wszystko, czego potrzebujesz! - uśmiechnęła się do niego i załamała ręce, gdy przeglądał papier w swoich dłoniach.

Serce Tommy'ego zadrżało, gdy informacja dotarła do niego.
- Ja... nie wiem... - skrzywił się lekko, gdy twarz Niki posmutniała. - Po prostu... nie sądzę, żeby chcieli, żeby jakiś bezdomny nastolatek pracował w ich nieskazitelnej świątyni... - mruknął.

---

Albo: Tommy - przypadkowy dzieciak z ulicy - dostaje pracę w świątyni bogów. Wilbur, Techno i Phil zauważają, że Tommy stara się jak może i wspólnie decydują: „Ach tak. Podoba nam się to". Następuje zabawa i znaleziona rodzina.

Albo: Super lekki, pocieszający fic o Tommy'm obsypywanym miłością przez swoją boską, znalezioną rodzinę.

Notes:

  • A translation of [Restricted Work] by (Log in to access.)

Chapter 1: Jednooki ptak

Chapter Text

Tommy ucieka przed właścicielem sklepu, gdy ten krzyczy za nim, ściskając jabłka przy piersi. Schyla się pod ludźmi niosącymi koszyki i omija zaskoczone matki z dziećmi, wszystko po to, by uciec przed rękami słusznie wściekłego właściciela sklepu. Cóż, może trochę dramatyzował. W końcu zabrał tylko kilka jabłek. Prawdopodobnie nawet by nie zauważył, że ich nie ma, gdyby Tommy nie był na tyle głupi, by się potknąć i upuścić jedno tuż przed jego wzrokiem.

Więc teraz ucieka. Byłoby to niemal ekscytujące, gdyby gorące letnie słońce nie rozgrzało brukowanej ulicy pod jego stopami do niemal palącego stopnia. A jako dzieciak ulicy bez butów? Cóż, powiedzmy, że uczucie nie było zbyt przyjemne.

Rzuciwszy okiem za siebie, Tommy zwolnił bieg, gdy nie zobaczył nikogo aktywnie goniącego go i odetchnął z ulgą. Robił, co mógł, by trzymać głowę nisko i wtopić się w tłum, gdy ugryzł jedno z jabłek. Było chrupiące i chłodne w ustach, a Tommy praktycznie rozpływał się od pikantnej słodyczy, która rozlała się po jego języku. To było dokładnie to, czego potrzebował, aby ochłodzić się w środku lata.

Wycierając wierzchem dłoni sok z jabłka z kącików ust, Tommy spojrzał w górę na sklepy ustawione wzdłuż ulic, aby zorientować się, gdzie jest; po czym prawie zaczął znowu biec, gdy zobaczył znajomy znak zwisający z boku budynku. Nie był w stanie przeczytać liter na znaku ze swojego miejsca w tłumie, ale rozpoznałby ten czerwono-niebieski znak wszędzie.

Przemykając się między ludźmi i mijając kilka wózków jadących ulicą, Tommy praktycznie podskoczył w stronę szklanych drzwi i wślizgnął się do środka. Wziął głęboki oddech, gdy zapach cukru i ciastek wdarł się do jego systemu, pozwalając, by jego oczy na chwilę zamknęły się, gdy go ogarnął. Znajomy słodki zapach piekarni uspokoił wszelkie nerwy, które pozostały mu po krótkim pościgu, i wepchnął pozostałe dwa jabłka do kieszeni, zanim kontynuował chrupanie pierwszego.

Odepchnął się od drzwi i powoli wędrował po sklepie, kończąc je. Nie chciał rozmawiać z Niki, gdy nadal jadł - najwyraźniej uważano to za niegrzeczne, a on nie chciał być niegrzeczny wobec jednego z nielicznych dorosłych, którzy byli dla niego mili. Na szczęście Niki była zajęta klientem przy ladzie; więc Tommy mógł tęsknie spoglądać na świeże słodycze, chrupiąc swoje jabłko.

Udekorowane ciasteczka leżały obok babeczek, a kawałki różnych rodzajów ciasta stały za gablotami, a chleby różnych rodzajów i stylów leżały w koszykach wokół półek. Prawie miał ochotę podkraść kawałek z jednego, ale trzymał ręce za plecami. To była piekarnia Niki. Nie chciał jej nic ukraść.

Gdy już skończył, schował ogryzek jabłka do kieszeni, ignorując sposób, w jaki sok wsiąkał w szmatkę, gdy wycierał lepkość z rąk. Dopiero gdy był pewien, że Niki jest wolna przez chwilę, w końcu odsunął się od tylnej części sklepu i podszedł do przodu.

Niki zauważyła go niemal natychmiast, gdy się zbliżył i rozpromieniła się.
- Tommy! Przepraszam, nie widziałam, że wchodzisz,

- W porządku! - złożył ręce za plecami i uśmiechnął się. - Byłaś zajęta klientem. Nie chciałem przeszkadzać.

- Cóż, doceniam to. uśmiechnęła się. - Przyszedłeś po chleb? Myślę, że Jack już prawie skończył. - skinęła głową w stronę kuchni.

Tommy skinął głową.
- Tak! - zakołysał się lekko na nogach. - Ale... Nie ma pośpiechu! Zawsze mogę wrócić innego dnia...

- Nie, nie, wszystko w porządku. - przerwała mu i machnęła ręką, otwierając krótkie drzwi prowadzące za ladę. - Idź i wróć stamtąd. Jeśli jeszcze nie jest skończone, chętnie przyjmę twoją pomoc w dekorowaniu babeczek.

Tommy uśmiechnął się i kiwnął głową z zapałem.
- Okej! - wślizgnął się pod jej ramię i pobiegł w stronę kuchni. - Dzięki, Niki!

Roześmiała się cicho, a on usłyszał, jak zamyka małe drzwi, gdy zadzwonił dzwonek piekarni, sygnalizując wejście kolejnego klienta. Tommy wszedł do kuchni i musiał powstrzymać chęć cofnięcia się pod wpływem gorąca bijącego z małego pomieszczenia. Jedynym powodem, dla którego zapuścił się głębiej w kuchnię, był przytłaczający zapach czekolady, który ciągnął go do przodu.

Jack wyciągał tacę z czekoladowymi babeczkami z piekarnika, jego dłonie były starannie owinięte ściereczką, aby się nie poparzyć, po czym uderzył łokciem w drzwi i położył tacę na blacie. Następnie spojrzał w górę, a para niedopasowanych brązowych i niebieskich oczu spotkała jego własne, błękitne jak niebo.

- Ayup, stary.

Jack uśmiechnął się w odpowiedzi, ocierając czoło grzbietem dłoni.
- Ayup. Czy Niki cię tu przysłała?

- Tak! Powiedziała, że ​​jeśli chleb nie będzie gotowy, mogę pomóc z babeczkami. - Tommy prychnął i przejrzał wachlarz różnych smaków babeczek rozłożonych na kratkach chłodzących. - I wygląda na to, że masz cholernie dużo do udekorowania.

- Mogę skorzystać z pomocy, jeśli masz czas. - otrzepał ręce z mąki, idąc już po pustą torebkę do lukru.

Tommy rzucił mu niewzruszone spojrzenie.
- Jestem dzieciakiem z ulicy. Mam tylko czas, człowieku.

Jack prychnął.
- W porządku. Najpierw umyj ręce, a ja dam ci trochę lukru.

Skinął głową i podszedł do małego kranu z tyłu kuchni. Umył brud spod paznokci i wyszorował resztki soku jabłkowego z rąk, zanim je osuszył. Kiedy skończył, Jack napełnił torbę jasnożółtym lukrem i zawiązał ją. Tommy przyciągnął stołek do blatu i wskoczył na niego, zanim zabrał mu torbę.

- Po prostu zrób prosty obrót; jak tu. - Jack przesunął talerz już lukrowanych babeczek, po tym jak postawił przed sobą talerz z nielukrowanymi. - Nie martw się, jeśli nie będą wyglądały dokładnie tak samo. Dopóki mają lukier, to będzie dobrze.

- Jasne! - Tommy uśmiechnął się i zaczął kopiować lukier na puste babeczki; opierając łokcie o blat, aby się uspokoić. Gryzł język, a jego twarz skrzywiła się trochę w skupieniu, przechodząc do następnej babeczki, gdy pierwsza była już gotowa.

Jack kręcił się po kuchni, wyjmując coś innego z drugiego piekarnika, a następnie zastępując to czymś innym i ustawiając minutnik. Następnie, gdy Tommy przechodził do swojej 10. babeczki, dołączył do niego przy blacie z identyczną torbą lukru i zaczął mu pomagać.

- No więc. - powiedział Jack, biorąc drugą babeczkę. - Jak się masz?

Tommy wzruszył ramionami.
- U mnie wszystko w porządku. Było gorąco, ale noce nie są takie złe. Czasem tylko trochę duszno. Chociaż niedługo będę musiał znaleźć nowe buty. - spojrzał na swoje bose stopy. - Brukowany chodnik na zewnątrz robi się bardzo gorący około południa.

Jack zmarszczył brwi i również spojrzał w dół, w końcu zauważając, że jest boso.
- Co się stało z twoimi poprzednimi?

- Ktoś je ukradł, kiedy prałem ubrania w rzece. - prychnął. - To był naprawdę chamski ruch.

Jack zmarszczył brwi jeszcze bardziej. Przez chwilę milczał, po czym spojrzał na sufit, gdzie znajdowało się jego wspólne mieszkanie z Niki.
- Mogę sprawdzić, czy mam coś na zbyciu, jeśli będziesz tego potrzebować?

Tommy pokręcił głową.
- Doceniam to, ale ty i Niki jesteście już spłukani. Nie chcę niczego brać, gdybyście tego potrzebowali. Zaraz znajdę buty.

Zmarszczenie brwi przez Jacka pogłębiło się.
- Ty nic byś nie wziął, Tommy, ja bym ci dał to...

- Nie! - Tommy przerwał mu, wykrzykując dźwięk „e", przechodząc na kolejną babeczkę. - Wszystko w porządku, stary. Nie martw się o mnie,

Jack westchnął, ale nie naciskał i zamiast tego zamilkł.

Chociaż Tommy doceniał hojność Jacka i Niki, wiedział, że tak naprawdę nie mogli sobie pozwolić na to, żeby mu za bardzo pomóc. Najwięcej, co mogli zrobić, to oferować mu chleb co kilka dni, żeby nie głodował. Nie żeby narzekał, oczywiście! Chleb Niki był zawsze naprawdę dobry i trafiał w sedno, bez względu na porę roku. Uważał się za szczęściarza, że ​​ich spotkał, a co dopiero, że cały czas oferowali mu jedzenie bez żadnych zobowiązań. Na początku próbował im płacić, zbierając monety znalezione na drodze, ale potem nadeszła zima i przestał znajdować monety, więc przestał chodzić. Dopiero gdy Niki poszła go szukać i go znalazła, wyjaśniła mu, że nie musi płacić za chleb, jeśli go na niego nie stać. Ona po prostu chce się upewnić, że coś zje. Wtedy wiedział, że może jej zaufać. A ten chleb nigdy nie smakował lepiej.

- Już prawie skończyłeś, Tommy?

Głos Niki wyrwał go z zamyślenia i mrugnął kilka razy, gdy zdał sobie sprawę, że robi przedostatnią babeczkę.
- Och, uh... Tak! Chyba tak. - rozejrzał się po kuchni, patrząc na inne babeczki, które wciąż stygły. - Masz jeszcze jakieś, które chcecie, żebym udekorował? Dzisiaj nie mam nic do roboty.

Niki parsknęła śmiechem i pokręciła głową.
- Nie, w porządku. Już bardzo mi pomogłeś. Poza tym. - podniosła znajomą brązową torbę z uśmiechem. - Twój chleb jest gotowy. - Tommy promieniał, a jego brzuch niemal zaburczał na sam widok torby. Niki lekko się zaśmiała i usiadła przy ladzie. - Ale zanim pójdziesz, chciałam z tobą pogadać, jeśli to będzie dla ciebie w porządku.

- Jasne. - powiedział Tommy, nakładając lukier na ostatnią babeczkę, zanim zeskoczył ze stołka, żeby umyć ręce.

- Czy jest ci... Dobrze? Tam na ulicy? - jej ton pozostał lekki, ale Tommy mógł usłyszeć jej zmartwiony ton ukryty pod spodem.

Tommy skinął głową, zlizując lukier z palców, zanim wsadził ręce pod strumień wody.
- Tak, jest mi dobrze. Muszę wkrótce znaleźć nowe buty, ale poza tym nie ma nic nowego. - strząsnął wodę z rąk, gdy skończył, odwracając się, żeby na nią spojrzeć. - Dlaczego pytasz?

- Ja po prostu... - zacisnęła usta w cienką linię i zmarszczyła brwi. Przez chwilę milczała, a jej oczy przeszukiwały stół w poszukiwaniu czegoś, zanim znów otworzyła usta. - Martwię się o ciebie, Tommy.

Coś w jego piersi zabolało, gdy usłyszał, że jej ton stał się tak miękki, i spróbował się do niej lekko uśmiechnąć.
- Wiem, że martwisz się... Ale wszystko jest w porządku. Naprawdę. - potarł kark. - Wkrótce kończę 15 lat. A to oznacza, że ​​mogę dostać pracę. - zaśmiał się lekko. - Więc nie będę was nękał o jedzenie co kilka dni.

Choć to był żart, miny Niki i Jacka nieco się pogorszyły i wymienili spojrzenia.
- Tommy, nie będziesz nas nękał. - powiedział cicho Jack.

Niki skinęła głową na znak zgody.
- Tak. Uwielbiamy cię tu mieć i nie jest dla nas wielkim problemem, żeby dać ci coś do jedzenia. Po prostu... - przygryzła wargę, patrząc w dół na blat. - Chciałabym tylko móc zrobić dla ciebie więcej.

Tommy zmarszczył brwi i podszedł do niej.
- Hej. - położył dłoń na jej dłoni i uśmiechnął się, gdy jej lodowate, niebieskie oczy spotkały się z jego. - Potrafię o siebie zadbać, Niki. Przysięgam. Poza tym, jesteście już dla mnie super mili. Nie musicie nic więcej robić.

Niki westchnęła i ścisnęła jego dłoń.
- Ja po prostu... - lekko pokręciła głową. - Upewnij się, że jesteś bezpieczny, okej? I... I przyjdź tutaj, jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebować.

Tommy zmarszczył brwi.
- Wszystko w porządku?

- Tak, tak, wszystko w porządku, Tommy. Po prostu... - wzięła głęboki oddech. - Sezon huraganów wkrótce się zacznie. I... I chcę, żebyś wiedział, że możesz tu zostać, jeśli zrobi się źle. - mocniej ścisnęła jego dłonie i spojrzała mu prosto w oczy. - Może nie stać mnie na to, żebyś mieszkał ze mną na stałe, ale mogę sobie pozwolić na kilka dni, żeby uchronić cię przed burzą.

Serce Tommy'ego podskoczyło na jej słowa i przełknął gulę, która urosła mu w gardle na jej życzliwość.
- Dzięki, Niki... - uśmiechnął się do niej lekko.

Odwzajemniła uśmiech i delikatnie go przytuliła. Po chwili odsunęła się i podała mu brązowy chleb, jej oczy lekko zaszkliły się.
- Dobrze, no cóż, nie będę cię dłużej zatrzymywać. Smacznego chleba i do zobaczenia za kilka dni?

Tommy uśmiechnął się i skinął głową, biorąc go od niej i szybko ją przytulając.
- Dzięki jeszcze raz, Niki. - przesunął się w stronę przodu sklepu, machając do nich obu. - Pa!

Odmachali mu, cicho się żegnając, gdy wślizgnął się z powrotem na parter. Odwrócił się i wpadł na kogoś, gdy wychodził zza lady - prawie upuszczając chleb. Ale mężczyzna ostatecznie upuścił książkę, którą najwyraźniej trzymał.
- Kurwa, przepraszam. - uklęknął i oddał ją mężczyźnie z przepraszającym uśmiechem. - Nie widziałem cię.

Ciemnowłosy mężczyzna uśmiechnął się do niego lekko, biorąc książkę z powrotem.
- W porządku.

Tommy skinął głową mężczyźnie, po czym odwrócił się i wyszedł na ulicę. Upał nie był tak duszący jak w kuchni, dzięki lekkiemu wietrzykowi, który wiał w jego stronę – ale i tak było za gorąco, żeby zbyt długo przebywać na słońcu. Wsadził więc chleb pod pachę i ruszył w stronę alejki, którą nazywał domem.

Na szczęście nie trwało to zbyt długo. I wkrótce Tommy wślizgnął się do alejki i podszedł do skrzynki, która służyła mu za łóżko. Było za gorąco, żeby siedzieć w skrzynce, jak zwykle, więc zamiast tego wyjął koc i położył go na skrzynce, żeby na niej usiąść. Usiadł po turecku z torbą chleba na kolanach, wyjął z kieszeni dwa jabłka i odłożył je na później. Pomyślał, że może je schować w skrzynce na jutro, więc zamiast tego otworzył torbę i oderwał kawałek orzechowego bochenka.

Maślany chleb praktycznie rozpływał się w jego ustach, a on nucił, opierając głowę o kamienną ścianę za sobą. Chleb Niki zawsze był niebiański, ale dziś wydawał się wyjątkowy - jakby włożono w niego dodatkową troskę. Skorupka była idealnie chrupiąca; a wierzch pokrywały pieczone w piekarniku orzechy. Na wierzchu orzechów znajdował się pyszny maślano-cynamonowy sos, który sprawił, że zapragnął kolejnego kęsa. Nie wiedział, co to za chleb, ale teraz był jego ulubionym. Będzie musiał zapytać Niki, jaki to rodzaj chleba za kilka dni, kiedy ją znowu zobaczy, żeby zaoszczędzić pieniądze i kupić sobie bochenek na urodziny.

Hałas z boku sprawił, że lekko podskoczył, wyrywając się z zamyślenia. Kiedy jednak spojrzał w dół, mrugnął, gdy dostrzegł ptaka. Wronę, gdyby miał zgadywać. Po prostu... siedziała na krawędzi skrzynki i gapiła się na niego.

Tommy się roześmiał, trochę zdezorientowany, że jest tak blisko ptaka.
- Hej tam. - powiedział cicho, starając się nie spłoszyć ptaka. - Co tu robisz?

Ptak po prostu przechylił głowę w jego stronę, głośno kracząc.

- Jesteś głodny? Proszę. - oderwał kawałek orzechowego chleba i ostrożnie położył go obok ptaka. - Będziesz to uwielbiał.

Wrona przyjrzała mu się, a następnie podskoczyła i zjadła. Tommy zaśmiał się trochę, gdy jek pióra się nastroszyły.
- To jest dobre, prawda? - oderwał kolejny kawałek. - Moja przyjaciółka Niki go zrobiła. Ona jest naprawdę dobra w pieczeniu. - odłożył go dla ptaka, a ten od razu go dziobnął.

Wrona znów zakrakała, podskakując bliżej Tommy'ego i zerkając na jabłko przy jego nodze.
- Och. - powiedział, mrugając lekko. - Tak, obstawiam, że owoce są dla ciebie lepsze. Proszę, pozwól mi... - pomacał kieszenie, zanim wyjął z nich tępy scyzoryk. Ptak odskoczył trochę na widok ostrza, ale Tommy tego nie zauważył, gdy pokroił jabłko na cztery kawałki, a następnie przesunął je w stronę ptaka. Jutro mógłby ukraść kolejne jabłko, gdyby zgłodniał, więc nie przeszkadzało mu dzielenie się jedzeniem z ptakiem.

Jeśli już, to wydawało się, że tego potrzebował. Kiedy ptak dziobał kawałki jabłka, Tommy zauważył, jaki był mały. Ale tym, co naprawdę przykuło jego uwagę, było to, że ptak miał tylko jedno oko. Miejsce, w którym powinno znajdować się drugie oko, było wygładzone i puste. Jakby drugiego oka nigdy nie było na twarzy ptaka. Co mogło być prawdą. Tommy widział wcześniej ludzi bez oczu, więc nie powinno dziwić, że ptaki i zwierzęta również mogą ich nie mieć.

Ale mimo to Tommy nie mógł powstrzymać się od zmarszczenia brwi na ten widok.
- Co się stało z twoim okiem? - powoli wyciągnął rękę, tylko delikatnie przesuwając knykciami po grzbiecie ptaka, gdy ten nie drgnął ani nie próbował go dziobnąć. - Czy urodziłeś się bez drugiego oka? Tak to wygląda... - kontynuował. Ptak nie zwrócił na niego uwagi i po prostu kontynuował jedzenie kawałków jabłka.

Tommy westchnął trochę i uśmiechnął się, gdy wrona pozwoliła mu dalej przesuwać palce po swoim grzbiecie.
- Jesteś strasznie słodki jak na dzikiego ptaka. Czy należysz do kogoś? - rozejrzał się dookoła, jakby ktoś miał się pojawić i uznać ptaka za swojego. - A może po prostu mnie lubisz? - zastanawiał się głośno, zwracając uwagę z powrotem na ptaka.

- Mam nadzieję, że mnie lubisz. - zachichotał. - Nie chciałbym, żeby twój właściciel wkurzył się na mnie za nakarmienie cię czymś, czego nie powinieneś jeść.

Ptak skończył jabłko w pozornie rekordowym czasie, a Tommy odsunął rękę, gdy ptak strząsał pióra.

Tommy się uśmiechnął.
- Już pełny? - przechylił głowę w jego stronę, a on się roześmiał. - No to idź już. Jestem pewien, że czeka na ciebie rodzina. - wykonał mały gest „siiiu", aby podkreślić swój punkt widzenia, ale ptak pozostał obok niego na skrzynce.

Spojrzeli na siebie przez chwilę, a Tommy ponownie wyciągnął rękę do ptaka, aby sprawdzić, czy chce więcej pieszczot. To nie byłby pierwszy raz, kiedy zwierzę zostało trochę dłużej, aby dostać pieszczoty.

Ale zanim mógł ponownie dotknąć ptaka, poczuł przytłaczające uczucie oczu na sobie. Wpełzło mu po kręgosłupie i prawie sprawiło, że w uszach zadzwoniło mu od nacisku. Prawie się dusił, a gdy nerwowo spojrzał w stronę przodu alejki, spodziewając się, że zobaczy kilka osób obserwujących go. Ale ludzie przechodzili obok jego alejki, nie patrząc na niego, a on przytulił się trochę, gdy uczucie to nie ustawało. W głębi jego umysłu krążyły szepty, ale nie mógł zrozumieć, co mówią.

To uczucie trwało tylko kilka sekund, zanim zanikło. Wypuścił oddech, którego nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymuje, i lekko potrząsnął głową. Po chwili zdał sobie sprawę, że się trzęsie, więc zacisnął i rozluźnił dłonie, próbując powstrzymać drżenie. Nadal rozglądał się dookoła, spodziewając się, że ktoś się pojawi i powie, że to on sprawił, że tak się czuje. Ale nic się nie wydarzyło i Tommy ponownie skupił uwagę na ptaku. Zakrakał na niego, podskoczył do przodu, uderzając głową o jego dłoń.

Tommy zaśmiał się trochę, rozluźniając ramiona.
- Och, jesteś słodki... - pogłaskał ptaka po głowie kciukiem, próbując uspokoić ręce. - Cóż, jeśli znowu zgłodniejesz, możesz przyjść do mnie. - ptak spojrzał na niego. - Może nie zawsze mam coś tak dobrego jak chleb Niki, ale zawsze chętnie się dzielę. Zwłaszcza z takim słodziakiem jak ty. - zagruchał, drapiąc ptaka pod dziobem. Ptak wydał z siebie trel w gardle, strosząc pióra. Cofnął się i wydał kilka kliknięć, po czym wzbił się w powietrze.

Tommy obserwował ptaka odlatującego z zadowolonym uśmiechem, teraz całkowicie zrelaksowany po tym, co niepokoiło go minutę wcześniej. Gdy zniknął mu z oczu, zjadł jeszcze kilka kęsów chleba, zanim zawinął go z powrotem do brązowej torby. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy, gdy kolejny lekki wietrzyk powiał przez alejkę. Pot przykleił grzywkę do skóry, więc użył dolnej krawędzi koszuli, aby ją wytrzeć.

Dopiero wtedy przypomniał sobie, że ma w kieszeni ogryzek jabłka. Wyjął go i natychmiast poszedł wyrzucić do pobliskiego kosza; ale zatrzymał się, zanim faktycznie zsunął się ze skrzynki. Ogryzki jabłek mają w sobie pestki. A ptaki jedzą pestki, prawda? Może gdyby znowu zobaczył wronę, mógłby jej je dać.

Więc pochylił się nad ogryzkiem w dłoniach i wydobył pestki z resztek jabłka, odkładając je na bok na wypadek, gdyby ptak wrócił. Gdy skończył, wyssał sok z resztek ogryzka i z palców, zanim wrzucił go do kompostownika na końcu alejki.

Tommy miał nadzieję, że ptak w końcu wróci. Wydawał się przyjazny i zdecydowanie go lubił. Albo przynajmniej się go nie bał; co było plusem. Zawsze lubił zwierzęta. Miał słabość do szopów - po tym, jak grupa szopów pomogła mu się ogrzać zeszłej zimy, jak mógłby ich nie kochać? Ale ogólnie lubił zwierzęta. Do tej pory jednak nie miał ulubionego ptaka.

Teraz jednak zdecydował, że jego ulubionym ptakiem jest wrona. Miejmy nadzieję, że jeśli znowu zobaczy ptaka, będzie mógł nadać mu imię. W ten sposób nie musiałby w myślach nazywać go po prostu „ptakiem" lub „wroną".

W końcu Tommy odszedł od tematu ptaka i zaczął planować, co zrobi jutro, czekając na zachód słońca. Potrzebował kąpieli - zwłaszcza, że ​​sok jabłkowy sprawił, że jego skóra stała się lepka. Postanowił więc, że jutro rano pójdzie nad rzekę i się umyje. Jego ubrania prawdopodobnie również wymagały prania, ale nie miał akurat ubrań na zmianę, musiał więc po prostu wyszorować je najlepiej, jak potrafił, będąc rano nad rzeką.

Tej nocy Tommy zasnął pod osłoną księżyca; nieświadomy boskich oczu patrzących na niego z gwiazd.

~ ⛥ ~

Kilka dni później Tommy wrócił do piekarni Niki. Teraz był o wiele czystszy dzięki kąpieli w rzece, ale z jakiegoś powodu wiedział, że to nie dlatego Niki praktycznie się rozpromieniła, gdy wszedł do piekarni.

- Tommy! Cieszę się, że wpadłeś dzisiaj. - machnęła ręką w stronę lady, otwierając drzwi, by zaprowadzić go do kuchni. - Chodź, muszę z tobą porozmawiać.

Tommy lekko się zmarszczył, ale poszedł za nią.
- Coś się stało?

Zachichotała trochę, jakby to był jakiś wewnętrzny żart.
- Mniej więcej. - Tommy spojrzał na nią zdezorientowany, a ona machnęła ręką lekceważąco. - Zaraz ci wyjaśnię. Jack! - zawołała, gdy szli przez kuchnię. - Tommy jest tutaj! Porozmawiam z nim bardzo szybko - możesz obsłużyć kasę?

- Robi się! - Jack skręcił za róg, wycierając mąkę z rąk o fartuch i kiwając głową do Tommy'ego.- Ayup.

Tommy skinął głową w odpowiedzi.
- Ayup. - następnie poszedł za Niki. Poprowadziła go przez kuchnię, a następnie do bocznego pomieszczenia przy kuchni, gdzie przechowywano rzeczy. - Wszystko w porządku, Niki?

- Och, tak! Wszystko w porządku! Ja tylko... - zaśmiała się trochę. - Będę brzmieć jak szalona, ​​ale potrzebuję, żebyś mi uwierzył, kiedy mówię, że mówię prawdę. - trzymała go za ręce, wpatrując się w jego twarz rozpaczliwymi oczami.

Zmarszczył brwi, ale skinął głową.
- W porządku... O co chodzi?

- Cóż, odwiedziłam świątynię bogów wczoraj wieczorem, jak robię to w każdą środę, i modliłam się za ciebie.

Tommy mrugnął.
- Ty-Ty modliłaś się za mnie? - skinęła głową. - Dlaczego?

- Martwię się o ciebie, Tommy. - uśmiechnęła się czule. - Zawsze proszę bogów o szczęście w moim sklepie, żebym mogła pozwolić sobie na dalsze karmienie cię i pomaganie ci

Och.

Cóż, to było...

Tommy nie wiedział, co o tym myśleć.

To było słodkie z jej strony, oczywiście! Nigdy nie narzekałby na jej modlitwy. Ale poczuł, jak poczucie winy wkrada mu się do policzków, że sprawił, że martwiła się do tego stopnia, że ​​dosłownie poszła do bogów, aby prosić o szczęście, tylko po to, aby móc go karmić. W milczeniu postanowił ograniczyć przyjmowanie chleba, który mu oferowała. Nie chciał wpędzać jej w kłopoty finansowe tylko dlatego, że go karmiła.

Niki kontynuowała, nieświadoma jego myśli.
- W każdym razie modliłam się o ciebie i prosiłam o znak lub impuls we właściwym kierunku, aby uzyskać więcej pomocy. - zniżyła głos, jakby dzieliła się sekretem. - I odpowiedzieli.

Tommy szeroko otworzył oczy i zniżył głos, aby dopasować go do jej.
- Bogowie ci odpowiedzieli?

- Tak! - uśmiechnęła się do niego szeroko, trzymając go za ramiona. - Ostatnim razem, gdy tu byłeś, gdy wychodziłeś, był w sklepie kapłan. Wspomniał, że szukają nowych pomocników świątynnych, którzy pomogą utrzymać to miejsce w czystości i porządku. A po tym, jak wczoraj się pomodliłam i poprosiłam o znak, kartka z prośbą o nowych pracowników świątyni odleciała ze ściany i wylądowała tuż przed miejscem, w którym klęczałam. - lekko nim potrząsnęła w swoim podekscytowaniu. - To znak, Tommy!

- N-nie rozumiem? - zmarszczył brwi, próbując przetworzyć wszystkie nowe informacje.

- Możesz zostać pomocnikiem świątynnym! - Niki wcisnęła mu papier w dłonie i przejrzał go. - Zapewnią ci jedzenie, schronienie i nowe ubrania! Wszystko, czego potrzebujesz! - uśmiechnęła się do niego i załamała ręce, gdy przeglądał papier w swoich dłoniach.

Serce Tommy'ego zadrżało, gdy informacja dotarła do niego.
- Ja... nie wiem... - skrzywił się lekko, gdy twarz Niki posmutniała. - Po prostu... nie sądzę, żeby chcieli, żeby jakiś bezdomny nastolatek pracował w ich nieskazitelnej świątyni... - mruknął.

- Och Tommy, oni się tym nie przejmują... - ścisnęła jego ramiona. - Dopóki będziesz się starał, pomogą ci. Wiem, że tak zrobią.

Tommy znów się zmarszczył, a potem spojrzał z powrotem na kartkę. Nie było na niej napisane, że oferują jedzenie i schronienie każdemu, kogo zatrudnią. Było na niej tylko napisane, że zapewnią ubiór, a także obiecano dobre wynagrodzenie i dużo doświadczenia w świątyni.
- Skąd wiesz, że dadzą mi jedzenie i schronienie? Nie ma tego na kartce.

- Och. - zaśmiała się lekko. - Mam starą przyjaciółkę w świątyni i powiedziała, że ​​jeśli zatrudnią kogoś, kto nie ma domu, to mu go zapewnią.

Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- Czy ona ma prawo to obiecać?

Niki znów się roześmiała.
- Uwierz mi, ze wszystkich w tej świątyni ona jest najbardziej wykwalifikowaną osobą, żeby złożyć taką obietnicę.

Tommy złożył papier i schował go do kieszeni, gdy nerwowo myślał. Czy on w ogóle chciał pracować w świątyni? Oczywiście, że nie miał nic przeciwko. Nie można być wybrednym, gdy jest się na ulicy. Ale... To byłoby złe, że jakiś przypadkowy dzieciak z ulicy wszedłby do tak świętego miejsca. Nie mówiąc już o pracy tam. Nigdy wcześniej nie był nawet w kaplicy, nie mówiąc już o świątyni. Co jeśli to spieprzy i znieważy bogów? Może skończyć przeklęty albo coś. Tak właśnie robili bogowie, gdy byli lekceważeni, prawda?

Spojrzał na Niki i skrzywił się lekko, gdy zobaczył jej wyraz twarzy. Wyglądała na pełną nadziei, ale szybko zniknęła z jej oczu z powodu jego wahania. Była taka podekscytowana. Cieszyła się, że dostanie pomoc, a może nawet bardziej, że to ona była tą, która mu ją zapewni.

Potrafiłby poradzić sobie z klątwą od rozgniewanego boga, gdyby przypadkiem któreś zlekceważył. Ale nie mógł poradzić sobie z wyrazem rozczarowania, który zachmurzyłby twarz Niki, gdyby odmówił tej okazji.

Więc Tommy uśmiechnął się do niej lekko i skinął głową.
- Okej... spróbuję.

Chapter 2: Świątynia

Chapter Text

Tydzień później Tommy był ubrany w ładną białą koszulę zapinaną na guziki, którą pożyczył od Jacka, gdy Niki prowadziła go po marmurowych schodach świątyni. Bawił się mankietem rękawa, próbując uspokoić nerwy, gdy spojrzał na Niki. Szczerze mówiąc, miał niemal nadzieję, że będzie wyglądać na trochę zdenerwowaną – choćby dla jego dobra. Widząc, że jest zdenerwowana z jego powodu, mógłby uspokoić swoje własne nerwy. Ale zamiast tego miała jasny, pewny siebie uśmiech na twarzy, gdy prowadziła go po schodach. Jej włosy były związane w niski kok u podstawy czaszki; był zawiązany złotą wstążką. Nie był pewien, co to miało reprezentować, ale wydawało się ważne. Do tego stopnia, że ​​była to pierwsza rzecz, którą zrobiła tego ranka, gdy szykowali się do wyjścia.

Spojrzała na niego, duma emanowała z jej twarzy, nawet gdy zmarszczyła brwi.
- Wszystko w porządku, Tommy?

Skinął głową, odchrząknął i potrząsnął rękami, próbując pozbyć się nerwowego drgrania.
- Tak, wszystko w porządku. Jestem po prostu... - spojrzał na ciemne podwójne drzwi przed nimi. - Zdenerwowany... Nigdy wcześniej nie byłem w świątyni

- Nigdy? - zapytała. Tommy pokręcił głową, gdy zbliżyli się do drzwi. - Nie martw się. - ścisnęła go za ramię. - Oprowadzą cię, gdy cię zatrudnią. - brzmiała tak pewnie... i Tommy chciałby mieć tyle samo pewności siebie.

Poszła otworzyć drzwi, ale gdy to zrobiła, drzwi otworzyła kobieta o gęstych, kręconych brązowych włosach z pasmami siwizny. Kobieta miała na sobie długi płaszcz z ciemnych piór i przewiązany złotą wstążką wokół ramion. Srebrna biżuteria kapała jej z uszu, a kobieta promieniała.
- Niki! Jesteś!

- Puffy! - Niki uśmiechnęła się i dała kobiecie - najwyraźniej Puffy - półprzytulenie ręką, która nie trzymała kosza z darami, który przyniosła. - Jak się masz?

- Cudownie! Dziękuję za pytanie. - następnie jej ciepłe brązowe oczy wylądowały na Tommy'm, który niezręcznie stał za Nikim z rękami złożonymi za plecami. - Kto to? - jej głos był miły, zdawał się wyczuwać nerwowość Tommy'ego.

- To jest Tommy. - położyła dłoń z powrotem na jego ramieniu, ściskając go pocieszająco.

- Jestem, uh... - zaczął Tommy, wyciągając ogłoszenie z kieszeni i szybko je rozwijając, po czym wręczając je Puffy. - Niki powiedziała, że ​​szukasz nowych rąk do pomocy w świątyni?

Puffy lekko uniosła brwi, biorąc pognieciony papier, by go przejrzeć.
- Tak. - przeniosła wzrok z powrotem na niego. - Jesteś zainteresowany?

Skinął głową.
- Tak, proszę pani. - musiał powstrzymać chęć wiercenia się pod jej spojrzeniem. Szczerze mówiąc, nie wydawała się aż tak onieśmielająca. Wydawała się miła - a biorąc pod uwagę sposób, w jaki ona i Niki się przywitały, wątpił, aby Puffy by było inaczej. Ale było w niej coś, co wręcz krzyczało autorytetem. Może to był sposób, w jaki się zachowywała - wypięta pierś i wysoko uniesiona broda, postawa tak idealna, że ​​wydawała się wrośnięta w jej skórę. Wszystko to wręcz krzyczało autorytetem; a Tommy nie mógł powstrzymać się od poczucia przynajmniej odrobiny onieśmielenia.

- Och, możesz po prostu mówić do mnie Puffy. Pani jest zbyt formalne. - roześmiała się serdecznie, a z jego ramion wyciekło trochę napięcia, gdy śmiał się razem z nią. Następnie odsunęła się i przytrzymała im drzwi. - No to wejdźcie, oboje. - gestem zaprosiła ich do środka.

Niki i Tommy wślizgnęli się przez drzwi, a on został natychmiast uderzony falą orzeźwiającego, chłodnego powietrza. Na początku było to trochę zaskakujące, ponieważ byli w środku idiotycznie suchego lata; ale nie było to zupełnie niespotykane. Zwłaszcza w budynku tak ważnym jak świątynia bogów. Oznaczało to po prostu, że prawdopodobnie mieli wyryte runy na ścianach, aby utrzymać przyjemną temperaturę w pomieszczeniu. Tommy był po prostu wdzięczny, że mógł na chwilę uciec od upału.

Weszli do tego, co musiało być główną świątynią - pomieszczenia, które było dłuższe niż szersze, z korytarzami odchodzącymi od niego i prowadzącymi głębiej do świątyni. Z filarów i łuków wzdłuż ścian zwisały paleniska z nisko płonącym ogniem i garnki pełne kwiatów, a jeszcze więcej kwiatów stało w doniczkach na mniejszych stolikach wzdłuż ścian. Świece były również pozostawione na praktycznie każdej pustej powierzchni, niektóre z nich były zapalone, ale większość nie. Przez chwilę zastanawiał się, co oznaczają wszystkie te świece. Miał ochotę zapytać; ale zanim się nad tym zastanowił, już je minęli i skierowali się do tego, co wydawało się być główną częścią świątyni.

Za łukami prowadzącymi do korytarzy, pomieszczenie wypełniło się ławkami i krzesłami ustawionymi w rzędach, wszystkie tworzące półkole wokół dużej statuy na samym końcu pomieszczenia. Tommy cicho złapał oddech, gdy wszyscy trzej podeszli do podstawy dużej statuy i uklękli.

Może nie wiedział wiele o bogach, ale każdy wiedział, kim był ten jeden.

Był to bóg stworzenia.

Jego posąg został wyrzeźbiony z jasnego kamienia, który odbijał światło wpadające przez okrągłe okna w taki sposób, że wyglądało, jakby świecił. Cienkie włosy zostały wyrzeźbione tak, aby kończyły się tuż przy brodzie posągu, a jeśli zmrużył oczy, mógł dostrzec malutki warkoczyk zwisający przy pierzastych uszach. Zamknięte rzęsy boga były namalowane złotem, a na czubku głowy miał koronę ze szmaragdów i czarnych róż. Ale tym, co naprawdę przykuło jego uwagę, były skrzydła boga.

Szybko zdając sobie sprawę, że jest jedyną osobą z trójki, która wciąż stoi, Tommy oderwał wzrok od błyszczącego czarnego kamienia, z którego zbudowano skrzydła posągu, i klękając, odzwierciedlił dwie kobiety. Skrzydła musiały być zrobione z obsydianu. Nic innego nie mogło błyszczeć i lśnić tak jak one. Przynajmniej nic, o czym Tommy wiedział.

Niki opuściła głowę i złożyła ręce na kolanach, a Tommy mógł zobaczyć, jak jej usta się poruszają - jakby cicho rozmawiała ze statuą. Puffy wydawała się robić to samo, więc Tommy również złożył ręce na kolanach i opuścił głowę. Wyglądało to tak, jakby się modliły, chociaż Tommy nigdy tak się nie modlił. Ale założył, że w świątyni obowiązują inne zasady modlitwy, więc nie kwestionował tego.

Próbował podsłuchać, co mówią przed nim, ale nie mógł niczego zrozumieć. Przez chwilę spanikował; nie był pewien, co powinien powiedzieć, modląc się w świątyni. Przecież gdyby w świątyni obowiązywały jakieś zasady dotyczące modlitwy, Niki by go ostrzegła? Może to miała być po prostu normalna modlitwa? Więc Tommy, przełykając gulę w gardle, przemówił tak cichym głosem, jak tylko mógł.

- Um... Cześć. Przepraszam, nie jestem w tym zbyt dobry... - przesunął się w miejscu, pocierając kciukiem wierzch dłoni. - Nigdy wcześniej nie byłem w świątyni... Nie jestem pewien, co mam powiedzieć. - rzucił okiem na posąg, jakby spodziewał się odpowiedzi.

Oczywiście, posąg pozostał nieruchomy. Ale z jakiegoś powodu poczuł dziwne uspokojenie w piersi. Jakby delikatna dłoń spoczywała na jego sercu, a miły głos szeptał mu do ucha: „Dobrze sobie radzisz" i „Wszystko w porządku".

Uszy Tommy'ego trochę piekły od dziwnego uczucia uspokojenia, ale był za nie niezmiernie wdzięczny, gdy wziął głęboki oddech i kontynuował.
- Ale um... Dzięki za danie znaku Niki, chyba. I... I dzięki za pozwolenie mi wejść do twojej świątyni... - poczuł, jak jego pierś znów się napina, gdy do uspokojenia dołączyło kolejne uczucie. To było prawie jak uczucie czułości... i Tommy zarumienił się jeszcze bardziej, gdy rzucił kolejne spojrzenie na posąg. Jego oczy przesunęły się po cienkich krzywiznach policzków boga i mógł dostrzec mały uśmiech, który sprawił, że kąciki jego zamkniętych oczu się zmarszczyły.

Ktokolwiek wyrzeźbił ten posąg, był niesamowity w uchwyceniu szczegółów. Bóg wyglądał niemal tak, jakby żył w południowym świetle.

Ale oczywiście, to była tylko statua, a Tommy opuścił głowę z powrotem z małym uśmiechem.
- Po prostu, uh... Dzięki za danie mi szansy... - urwał, kończąc modlitwę.

Niewielki ruch Niki przykuł jego uwagę, a Tommy pozostał w milczeniu, gdy wzięła bochenek chleba z koszyka, który przyniosła i zostawiła go wśród różnych innych ofiar u stóp statuy. Następnie odsunęła się trochę i położyła dłoń na ramieniu Tommy'ego.

- Ta ofiara. - powiedziała wystarczająco głośno, by Tommy mógł ją usłyszeć. - Jest ode mnie, mojego przyjaciela Jacka i mojego przyjaciela Tommy'ego tutaj. - uśmiechnęła się do niego szybko, zanim zamknęła oczy, by dokończyć modlitwę. - Proszę, pomóż nam, gdy podróżujemy przez nasze życie, i mamy nadzieję, że pewnego dnia zobaczymy cię, gdy dołączymy do ciebie w gwiazdach. - skrzyżowała pięści na piersi w geście X i skłoniła głowę w stronę posągu. Tommy przez chwilę ją odzwierciedlał, cicho powtarzając zakończenie modlitwy Niki. Skrzywił się lekko, gdy ją całkowicie zrujnował, ale w jego piersi wciąż była mała, uspokajająca obecność – mówiąca mu, że dobrze zrobił.

Potem Niki i Puffy stanęły, a Tommy zrobił to samo, gdy obecność w jego piersi zanikła, pozostawiając go znacznie bardziej zrelaksowanym niż wtedy, gdy weszli do świątyni. Był trochę zdenerwowany, że był zbyt głośny podczas modlitwy; ale jeśli tak było, Puffy nie wspomniała o tym, gdy się do niego uśmiechnęła.

- Więc. - zaczęła. - Czy chciałbyś zwiedzić świątynię?

Skinął głową, uśmiechając się.
- Tak, proszę. - spojrzał na Niki, gdy poprawiała długą spódnicę i otrzepywała się z kurzu. - Czy Niki mogłaby też pójść?

- Jeśli chce. Ale już była wszędzie w świątyni. - Puffy prychnęła. - Szczerze mówiąc, jestem gotowa założyć się, że zna tę świątynię lepiej ode mnie.

- Czasami mam wrażenie, że tak jest. - zażartowała Niki, śmiejąc się razem z Puffy. Usiadła na ławce z miękkimi zielonymi poduszkami i pomachała Tommy'emu. - Wy tylko idźcie. Ja zostanę tutaj.

Tommy skinął głową, a Puffy położyła mu rękę na ramieniu, prowadząc go korytarzem na bok.
- Więc, Tommy. - zaczęła, gdy przechodzili pod złotym łukiem. - Jesteś religijny?

- Eee, nie szczególnie? Oczywiście wierzę w bogów i czasami się do nich modlę; ale tak naprawdę nigdy wcześniej nie byłem w żadnych sanktuariach ani świątyniach. - załamał ręce, wpatrując się w obrazy zawieszone na ścianach. - Nie jestem tak poważny jak ty i Niki.

Puffy zaśmiała się lekko.
- To, że Niki i ja jesteśmy aktywni w świątyni, nie czyni nas poważniejszymi od kogokolwiek innego. - uśmiechnęła się do siebie, podążając wzrokiem za wzrokiem Tommy'ego w stronę obrazów. - Jeśli w nich wierzysz i się do nich modlisz, to wszystko, czego potrzebujesz.

Tommy zaśmiał się trochę, patrząc na łukowate sufity wysoko nad swoją głową.
- Szczerze mówiąc, ja... ja czuję się tu trochę nie na miejscu.

- Dlaczego? - przechyliła głowę w jego stronę.

Wzruszył ramionami.
- Nie wiem, po prostu... Wszystko tutaj wydaje się... Idealne. Wszystko jest czyste i wszystko wygląda na ważne. - wskazał na jej strój. - Zwłaszcza ty. Jesteś ubrana elegancko w ten płaszcz, a twoje buty wyglądają, jakby były zrobione praktycznie ze złota. Czuję, że wyróżniam się jak bolący kciuk.

- Och, uwierz mi, zwykle nie jestem tak wystrojona. - zachichotała. - Jestem tak ubrana tylko dlatego, że miałam coś do zrobienia wcześnie rano. Poza tym Niki wspomniała, że ​​dzisiaj z nią przyjdziesz, więc musiałam wyglądać ładnie, gdy się z tobą spotkam.

- Naprawdę? - zmarszczył brwi. Nie rozumiał, dlaczego dla Puffy było tak ważne, żeby wyglądać ładnie, gdy się z nim spotka. Był po prostu jakimś przypadkowym dzieciakiem. Więc dlaczego był na tyle ważny, że zasługiwał na to, żeby ubrać się ładniej niż zwykle? - Dlaczego?

- Cóż, jako Arcykapłanka. - zachichotała. - Mam reputację do utrzymania. A część tej reputacji odzwierciedla się w mojej garderobie. Więc jeśli mam spotkać kogoś, kto mógłby ze mną pracować, muszę dobrze wyglądać.

- Czekaj. - Tommy mrugnął, a jego umysł wirował od informacji, którą od niechcenia rzuciła na początku zdania. - Jesteś Arcykapłanką? - spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.

Znów się roześmiała.
- Jestem! Niki ci nie powiedziała? Przepraszam, wspomniałabym o tym wcześniej, gdybym wiedziała.

Zbladł trochę i przełknął ślinę, a wszystkie jego nerwy wróciły do ​​niego.
- Prze-przepraszam, jeśli cię uraziłem lub coś. Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś Arcykapłanką...

- Och, Tommy, nie, nie, jest w porządku! - przerwała mu ze śmiechem i uspokajająco ścisnęła go za ramię. - Byłeś bardzo słodki, nie martw się. - nie był do końca przekonany, ale ona lekko szturchnęła go w ramię, zanim kontynuowała. - Więc ile wiesz o bogach tej świątyni?

- Eee... szczerze mówiąc, niewiele. Jest ich trzech, prawda?

Puffy skinęła głową.
- Mhm. Są oczywiście inni bogowie. Ale ci trzej są zawsze czczeni w tej samej świątyni.

- Dlaczego?

- Są rodziną. - uśmiechnęła się delikatnie, zatrzymując się przy łuku prowadzącym do okrągłego pomieszczenia. Tommy zajrzał do środka i z otwartymi ustami zobaczył ogrom broni i złota w pomieszczeniu.

Były dosłownie wszędzie.

Miecze z pozłacanymi rękojeściami i tarcze pokryte kamieniami szlachetnymi wisiały na ścianach obok obrazów przedstawiających pola bitewne usiane fajerwerkami. Na początku Tommy nie widział żadnych okien; ale kiedy wszedł do pokoju, zdał sobie sprawę, że w suficie jest świetlik. Rzucał on na pokój jasne, białe światło południowego słońca. Tommy niepewnie zrobił krok w głąb pokoju, żeby zobaczyć więcej, i zdał sobie sprawę, że na ścianach wisiały również pieprzone czaszki. Niektóre były na półkach wiszących nad bronią i tarczami, ale inne dosłownie wisiały na hakach na ścianie w grupach po trzy. I z jakiegoś powodu czaszki były czarne; jakby zostały spalone w pożarze i przetrwały, żeby pokazać rezultaty.

U stóp posągu na stole ofiarnym rozrzucone były mniejsze, delikatniejsze ofiary. Owoce i ciastka w małych koszyczkach leżały obok wiązek storczyków i lilii. A wśród delikatnych owoców i kwiatów leżała złota biżuteria i kamienie szlachetne pozostawione w pudełkach dla boga.

Wzrok Tommy'ego zatrzymał się na złotym naszyjniku z dużym rubinem pełniącym rolę wisiorka. Naprawdę chciał podejść i podnieść naszyjnik, choć na chwilę, i przyjrzeć mu się bliżej - może podnieść go w świetle, żeby zobaczyć, jak błyszczy - ale Puffy położyła mu rękę na ramieniu, zanim zdążył odrzucić tę myśl.

- Wiesz, kim on jest? - skinęła głową w stronę posągu.

- Och, um... - spojrzał na sam posąg, żeby sprawdzić, czy go rozpoznaje.

Bóg został wyrzeźbiony z tego samego jasnego kamienia co posąg w głównym pomieszczeniu - choć był znacznie mniejszy. Co miało sens, ponieważ ten pokój ogólnie był znacznie mniejszy od tamtego. Ale to nie znaczyło, że posąg był mniej przerażający. Z jego ust wyrastały kły, a z głowy sterczały ostre uszy. Długie włosy były związane w gruby warkocz, który spływał wzdłuż tyłu peleryny - jakby został porwany przez sztuczny wiatr. Ale co najbardziej imponujące; w dłoni posągu znajdował się miecz. Nie wyglądał jak prawdziwy miecz, ale zdecydowanie był oddzielny od samego posągu. Ostrze było wykonane z tego samego ciemnego, błyszczącego materiału co skrzydła boga stworzenia, a na rękojeści znajdował się prawdziwy szmaragd.

Rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na ofiary w całym pomieszczeniu, Tommy wziął głęboki oddech.
- To bóg wojny, prawda? - zgadł, patrząc na Puffy.

Skinęła głową.
- To prawda! Ale jest też bogiem kuźni, a także klęsk żywiołowych.

- Huh... - Spojrzał z powrotem na posąg i nie mógł powstrzymać pytania, które wyrwało mu się z ust, gdy jego wzrok utkwił w twarzy. - Dlaczego ma kły?

- Jest bogiem. - Puffy odpowiedziała, wzruszając lekko ramionami. - Nie zawsze wyglądają jak ludzie. - wyprowadziła go z pokoju.

- Ale bóg stworzenia wygląda wystarczająco ludzko. Ma tylko skrzydła i pierzaste uszy. - zauważył.

- Chyba nie zauważyłeś jego rąk. - zaśmiała się. - Mają szpony - jak u drapieżnego ptaka. Przynajmniej tak mówią historie.

Tommy skinął głową nieobecnie, rozglądając się po korytarzach, gdy szli dalej. Puffy wskazała kilka drzwi, gdy szli; pomocnie mówiąc mu, że niektóre z nich to prywatne pokoje modlitewne, podczas gdy inne to magazyny na festiwale lub na środki czyszczące.

Wchłonął wszystkie informacje, jakie mógł, aż Puffy zwolniła przed kolejnym łukiem obramowanym kapiącymi kwiatami glicynii i prowadzącym do kolejnego małego, okrągłego pokoju.
- A to jest druga główna sala modlitewna.

Ten pokój nie przypominał pokoju boga wojny. Podczas gdy tamten miał jeden świetlik świecący na posąg jak reflektor, posąg tego był podświetlony dużym oknem od podłogi do sufitu. Głęboko niebieskie zasłony oprawiały każde z okien, ale na razie były odsłonięte, pozwalając jasnemu posągowi świecić w świetle słonecznym. Obok tego znajdował się mały basen wodny u podstawy posągu, gdzie kwiaty i świece na małych łódkach unosiły się na spokojnej wodzie.

Kosze były również rozrzucone po całym pokoju; wysoko ułożone z najładniejszymi produktami, jakie Tommy kiedykolwiek widział. Niektórych z nich nawet nie rozpoznał, jak... Zrobił podwójne ujęcie. Czy to jabłko jest zrobione z pieprzonego złota??

Wszedł do pokoju, marszcząc brwi na widok dziwnych owoców, które leżały w koszach u podstawy basenu. Kiedy rozejrzał się po pokoju, zobaczył instrumenty wiszące na ścianach. Gitary z pięknymi wzorami wyrzeźbionymi w drewnie, złote harfy i liry powieszone na wystawie tylko dla boga. Były tu również kwiaty, ale wydawały się delikatniejsze niż te w głównej części świątyni. Rozpoznał dzwonki i fiołki stłoczone w wiązkach; i może było kilka kępek lawendy i szałwii, ale to było wszystko, co naprawdę potrafił rozpoznać. Nigdy nie był dobry w rozpoznawaniu kwiatów, po prostu wiedział, że wyglądają ładnie.

- To jest bóg muzyki, prawda? - zgadł, zerkając na instrumenty przede wszystkim. Ale zawahał się, gdy zobaczył, że technicznie rzecz biorąc, w pokoju było więcej produktów. - A może czekaj... nie, bóg zbiorów? - spojrzał na Puffy, szukając potwierdzenia.

- Właściwie obu. - uśmiechnęła się. - A także pogody.

- Pogody? - zmarszczył brwi, zdezorientowany. - Dlaczego pogody?

- Cóż, w końcu jest bogiem zbiorów. - Puffy trzymała ręce za plecami z delikatnym uśmiechem, patrząc na posąg. - A żeby mieć dobre zbiory, trzeba mieć dobrą pogodę.

- Chyba to ma sens... - Tommy spojrzał na posąg.

Ten wyglądał... Prościej niż pozostałe dwa.

Jedyną rzeczą, która naprawdę wyróżniała go jako boga, były smukłe, spiczaste uszy, które wyginały się w powietrzu. Poza tym bóg był przedstawiony w koszuli poety i prostych spodniach wpuszczonych w buty na niewielkim obcasie. W rękach trzymał gitarę - wykonaną z tego samego błyszczącego czarnego kamienia - a jego oczy były lekko zmarszczone w łatwym, wiecznym uśmiechu za okularami bez szkieł. Loki spływały po czole posągu, które trochę przypominały Tommy'ego, a na głowie miał koronę przypominającą złote liście.

- To jest syn boga stworzenia. - powiedziała Puffy, sprawiając, że Tommy odwrócił głowę, by rozdziawić usta w jej stronę.

- Co??

- Mhm! - zachichotała. - On i bóg wojny są braćmi.

- Naprawdę? - spojrzał w górę, jego oczy śledziły jego smukłe palce, gdy były zamrożone w trakcie brzdąkania na gitarze.

- Niektóre historie mówią, że są bliźniakami, inne, że są po prostu braćmi. A jeszcze inne, że wcale nie są braćmi i że bóg wojny jest tak stary jak bóg stworzenia. - zachichotała na samą myśl. - Ale takich nie ma wielu.

- Hm...

Puffy położyła mu rękę na ramieniu, odrywając jego zachwycony wzrok od zmarszczki w oczach posągu, i wyprowadziła go z pokoju.
- Teraz. - powiedziała. - Czy możesz mi trochę o sobie opowiedzieć?

- Och, um... No więc, co chcesz wiedzieć?

- Cóż, dlaczego chcesz zostać pomocnikiem świątynnym? - uśmiechnęła się do niego.

Trochę bawił się swoją koszulą, próbując szybko wymyślić dobrą odpowiedź.

Gdyby był szczery, potrzebował po prostu pracy, żeby móc sobie pozwolić na jedzenie zamiast kraść z targu lub zabierać chleb Niki. Ale to prawdopodobnie nie było właściwą rzeczą, którą miał powiedzieć tej pieprzonej Arcykapłance. Ale nie mógł też po prostu skłamać i powiedzieć jej, że jest super religijny i chce służyć bogom czy coś. Bo znowu, nie był na tyle głupi, żeby powiedzieć Arcykapłance, że nie jest super religijny. Więc wybrał trzecią, bezpieczniejszą opcję, która wyskoczyła i spojrzał na podłogę.

- Szczerze? Przyszedłem, bo Niki powiedziała, że ​​powinienem złożyć podanie.

- Tak?

Tommy skinął głową.
- Ona, uh... Powiedziała, że ​​się modliła i prosiła o pomoc dla mnie. Powiedziała, że ​​bogowie dali jej znak, że powinienem złożyć podanie tutaj. - potarł kark, przypominając sobie, jak bardzo była podekscytowana; i jak szybko zniknęło to z powodu jego wahania. - Wydawała się taka podekscytowana dla mnie... Nie chciałem jej zawieść.

Spojrzał na Kapłankę i poczuł, jak coś ciepłego rozkwita w jego piersi, gdy zobaczył łagodne spojrzenie w jej oczach, gdy się uśmiechnęła.
- To bardzo miłe z jej strony, że się za ciebie modli.

Zaśmiał się lekko.
- Tak... Niki jest naprawdę miła. Jej współlokator Jack nawet pożyczył mi te ubrania, żebym mógł wyglądać wyjątkowo ładnie. - obciągnął lekko prostą białą koszulę, żeby jej pokazać.

- Nie masz ładnych ubrań?

- Niezbyt. Jestem dzieciakiem z ulicy, więc wszystkie moje ubrania są brudne i zniszczone. - wzruszył ramionami.

Twarz Puffy trochę opadła.
- Jesteś sierotą? - Tommy skinął głową; a po chwili Puffy położyła mu rękę na ramieniu. - Przepraszam.

Znów wzruszył ramionami, unikając jej wzroku, patrząc w podłogę.
- Wszystko w porządku. Radzę sobie.

Przez kilka długich sekund milczała; potem lekko ścisnęła jego ramię. Kiedy podniósł wzrok, w jej oczach pojawiło się zdecydowane spojrzenie, gdy szeroko się uśmiechnęła.
- No więc Tommy; co powiesz na pracę dla mnie?

Tommy się rozjaśnił; nadzieja narastała w jego piersi, a jego głowa była rozmyta i lekka.
- Naprawdę?

Skinęła głową, lekko potargała mu włosy.
- Myślę, że byłbyś świetnym pomocnikiem świątynnym. Cholera, może pewnego dnia mógłbyś zostać kapłanem, gdybyś chciał.

- Tak myślisz?? - uśmiechnął się szeroko, podążając za nią, gdy znów zaczęła iść.

- Nie jestem pewna. - powiedziała szczerze, ale uśmiechnęła się do niego. - Ale widzę, że bogowie mają dla ciebie coś specjalnego. I byłabym głupia, gdybym ich nie posłuchała, kiedy praktycznie machają mi flagą przed twarzą.

Bez zastanowienia zarzucił ramiona na jej talię i mocno ją przytulił, wtulając nos w jej pierzasty płaszcz. Chwilę później zdał sobie sprawę, co robi i szybko ją puścił.
- Ach... Przepraszam, przepraszam. - wygładził koszulę. - Ja po prostu... ja nie... Eee... - jego uszy paliły, gdy jego twarz się zarumieniła, a Puffy się roześmiała.

- Wszystko w porządku, Tommy. Nie przeszkadza mi. - wygładziła swój płaszcz. - Mam to uznać za tak?

Tommy kiwnął głową z zapałem.
- Tak! Tak, proszę!

Puffy klasnęła w dłonie z uśmiechem.
- Wspaniale! Jak najszybciej załatwię ci strój w twoim rozmiarze, ale na razie, czy jesteś głodny? Lunch technicznie się skończył, ale jestem pewna, że w kuchni zostało jeszcze coś do jedzenia.

Tommy pokręcił głową, martwiąc się, że nie będzie w stanie powstrzymać emocji w żyłach.
- Nie trzeba, dziękuję.

Skinęła głową.
- W porządku. Chcesz powiedzieć Niki dobrą nowinę, zanim pokażę ci twój pokój?

- Mój... - jego umysł zaciął się na tym. - Mój co?

- Twój pokój! Nie mogę po prostu pozwolić, żeby pomocnik świątynny spał na ulicy. - rozważała. - Chociaż mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko dzieleniu pokoju z magazynem.

- T-tak! W porządku! - uśmiechnął się promiennie, podskakując na palcach. Szczerze mówiąc, Puffy mogła mu zaproponować szopę na zewnątrz świątyni jako pokój, a on chętnie by ją przyjął. Cokolwiek, byle wydostać się z tej alejki i znaleźć miejsce, w którym będzie miał prawdziwy dach nad głową. - Dziękuję bardzo!

Puffy uśmiechnęła się szeroko, po czym zaprowadziła Tommy'ego z powrotem do głównego pomieszczenia świątyni, gdzie Niki czytała książkę w ławce.
- Niki! - spojrzała w górę i rozpromieniła się, gdy Tommy rzucił się na nią, mocno ją przytulając. - Zrobiłem to! Dostałem tę pracę!

Odwzajemniła uścisk, cicho piszcząc mu we włosy.
- Och, wiedziałam, że dasz radę! Jestem z ciebie taka dumna! - Niki zachichotała, gdy się odsunął i sięgnęła, prostując mu koszulę. - Kiedy zaczynasz?

- Um... - spojrzał na Puffy, która stanęła za nimi.

- Nie będę miała gotowego ubioru przez kilka dni, ale mam nadzieję przedstawić cię wszystkim jutro rano.

- Jutro rano? - zatrzymała się, a potem spojrzała pytająco na Puffy. Puffy zdawała się rozumieć to spojrzenie, ponieważ uśmiechnęła się i skinęła głową. Cokolwiek to skinienie oznaczało, Niki wydawała się widocznie zrelaksowana i ponownie przytuliła Tommy'ego. - Och, jestem z ciebie taka, taka dumna, Tommy. Będę musiała częściej wpadać, żeby cię zobaczyć. A ty nadal będziesz przychodził do mnie do piekarni, prawda?

- Oczywiście! - odepchnął ją trochę, gdy się od siebie odsunęli. - Nie zostawiłbym cię samej z Jackiem. - zachichotał, a Niki zaśmiała się delikatnie, gdy wstała, odkładając książkę do koszyka.

- Cóż, zobaczymy się za tydzień? Następnym razem, kiedy przyjdę na nabożeństwo? - przechyliła głowę.

Tommy znów skinął głową i przytulił ją po raz ostatni.
- Dziękuję, Niki...

Niki mocno go przytuliła.
- Nie musisz mi dziękować, Tommy. To nie ja załatwiłam ci tę pracę. Ja tylko... popchnęłam cię we właściwym kierunku. - potargała mu włosy. - Teraz idź i się rozgość.

Tommy skinął głową i pomachał, cofając się do Puffy.
- Pa, Niki!

- Pa, Tommy. Pa, Puffy. - Niki uśmiechnęła się szeroko, skinęła głową do Puffy, a następnie podniosła kosz pod pachę, opuszczając świątynię.

Puffy, z ręką na ramieniu, poprowadziła Tommy'ego przez drzwi wzdłuż ściany za posągiem boga stworzenia i po krótkich schodach. Podczas gdy szli, Puffy wyjaśniła, że ​​w świątyni mieszka również kilka innych osób; w tym ona. Ale wszyscy mieszkali w piwnicy, gdzie mogli mieć oko na ważne dokumenty i relikwie. Tommy z kolei zamieszkałby na strychu, gdzie znajdowały się zapasy festiwalowe i ogólne magazyny, ponieważ w piwnicy nie było już żadnych pokoi.

Przepraszała, że ​​nie ma czegoś lepszego, ale dla Tommy'ego brzmiało to jak niebo. Pokój tylko dla niego, z własnym łóżkiem, kocem i poduszką. Może nawet dostałby własne okno, żeby móc patrzeć na las. Zawsze podobał mu się wygląd lasu o wschodzie słońca, ale nie chciał sobie robić nadziei ani być zbyt zachłannym.

Na szczęście, gdy Puffy otworzyła klapę na strych i Tommy wszedł za nią, zobaczył duże, okrągłe okno wzdłuż ściany wychodzącej na las. Małe łóżko było dosunięte do drugiej ściany, a prześcieradła i koce były rozebrane i złożone w schludny stos na końcu łóżka, jakby czekały na niego. Na skraju łóżka leżała również poduszka i musiał się powstrzymać, żeby nie podbiec i nie wepchnąć w nią twarzy. Poza tym pokój nie był aż tak zagracony. Na półkach stały pudełka upchnięte na półkach, a na skrzyniach złożone banery z różnymi festiwalami; ale w rzeczywistości było całkiem przytulnie.

- Zazwyczaj udostępniamy tę przestrzeń podróżnym szukającym schronienia na noc. - powiedziała Puffy, odsuwając stopą pudełko. „Prześcieradła i koc będą musiały zostać wyprane przed pójściem spać, ale ja się tym zajmę". Machnęła lekceważąco ręką i odwróciła się do niego. - Idź i rozgość się, dobrze? Jeśli będziesz czegoś potrzebować, będę w pokoju boga stworzenia.

Tommy skinął głową i usiadł na skraju łóżka.
- Dziękuję, Puffy...

Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie ma za co, Tommy. - po czym zeszła z powrotem po drabinie z kocami i prześcieradłami w ramionach i zamknęła klapę.

Teraz sam na strychu, Tommy odepchnął się od swojego miejsca i przesunął kilka pudeł, aby mieć trochę więcej miejsca do chodzenia bez potykania się lub nadepnięcia na cokolwiek. Nie daj Boże, żeby pierwszego dnia coś zepsuł, potykając się o coś.

Próbował utrzymać pudełka w jak największym porządku, gdy je przestawiał. Tak, aby kiedy ludzie będą przychodzili po rzeczy, mógł wskazać im właściwy kierunek lub po prostu im je przynieść. Tommy robił, co mógł, aby posegregować je według rodzaju, a także według festiwalu. Na przykład trzymał wszystkie banery w jednym miejscu, ale posegregował je tak, aby wszystkie banery na Letnie Przesilenie były ułożone razem. Wymagało to trochę pracy, ale w końcu udało mu się oczyścić mały krąg przestrzeni na strychu; położył nawet duży czerwony dywan, który znalazł zwinięty na półce.

Następnie oczyścił siedzisko przy oknie i otworzył je, aby wywietrzyć zapach kurzu. Wziął głęboki oddech świeżego powietrza i oparł łokcie o parapet, słuchając dźwięków ptaków wołających się do siebie na drzewach.

I po raz pierwszy od dawna Tommy poczuł podekscytowanie swoją przyszłością.

Chapter 3: Złe pierwsze wrażenie i nieporozumienia

Chapter Text

Kiedy Tommy obudził się następnego ranka, ktoś cicho pukał w ścianę jego klatki, a słońce ogrzewało mu twarz. Jęknął lekko i naciągnął koc na głowę, zakopując twarz w czymś miękkim, na czym leżała jego głowa. Kiedy znalazł poduszkę? A może użył jednej ze starych koszul Jacka jako poduszki? To by wszystko wyjaśniało. Ale jeśli tak było, to prawdopodobnie powinien wstać. Musiał ją wyprać w rzece, zanim oddał ją Jackowi.

Rozległo się kolejne ciche pukanie, a Tommy mocno otworzył oczy, żeby zobaczyć, kto to, rozglądając się niewyraźnie.

Ale kiedy zobaczył nieznany pokój pełen pudeł i duże okrągłe okno, szybko usiadł, ponieważ wczorajszy dzień powrócił. Teraz był pomocnikiem świątynnym. I mieszkał na strychu wspomnianej świątyni. I miał prawdziwe łóżko. Tommy rozpromienił się i zrzucił koce, wygramolił się z łóżka i wspiął się na siedzisko okna, żeby spojrzeć na las.

Musiał mrużyć oczy, bo słońce wschodziło nad drzewami, ale warto było zobaczyć błyszczący las za świątynią. Rozległo się kolejne pukanie i cichy głos zawołał nad lasem.

- Tommy? Nie śpisz?

Och, to brzmiało jak Puffy.

- Tak, już wstałem! Już idę... - przeszedł przez pokój i otworzył klapę. Rzeczywiście, Puffy stała na drabinie z kupką ubrań w jednej ręce i uśmiechem na twarzy. - Dzień dobry! Dobrze spałeś?

Tommy skinął głową i odsunął się, żeby mogła wejść do pokoju.
- Mhm! Było miło. - usiadł na skraju łóżka i trochę pomachał nogami. - To była prawdopodobnie najlepsza noc, jaką miałem od dawna.

Roześmiała się trochę, wchodząc do jego pokoju.
- Cóż, cieszę się! - wygładziła koszulę, którą Tommy rozpoznał jako zwykłą białą koszulę zapinaną na guziki wpuszczoną w długą czerwoną spódnicę, która luźno wisiała wokół jej kostek. Rozejrzała się po pokoju przez chwilę, przyglądając się zmianom, które wprowadził. Przez chwilę Tommy martwił się, że będzie na niego zła za majstrowanie przy magazynie, ale po chwili po prostu prychnęła cichym śmiechem, po czym znów zwróciła na niego uwagę. - Chcesz śniadanie?

Skłonił się z zapałem.
- Tak, proszę.

- Dobrze. - podała mu małą stertę ubrań. - Najpierw się przebierz, okej? Mam nadzieję, że te będą pasować, ale jeśli nie, to wystaw głowę i daj mi znać; a ja przyniosę ci coś nowego.

Tommy znów skinął głową i rozłożył koszulę z zaciekawionym spojrzeniem. Puffy zeszła z powrotem po drabinie, zamykając klapę, żeby mógł się ubrać w prywatności.

Zdjął koszulę i założył nową, żeby ją wymienić. Była trochę za długa, ale pasowała lepiej niż poprzednia, więc to był plus. Następnie zmienił nową parę spodni i natknął się na coś podobnego. Spodnie były trochę za długie i ocierały się o podłogę, kiedy chodził, żeby je przymierzyć. Ale hej, może sobie z tym poradzić. Więc podwinął nogawki spodni, żeby opadły mu na kostki; potem wyszedł z poddasza.

Puffy czekała u dołu drabiny i uśmiechnęła się, kiedy zszedł.
- Czy ubrania pasują? - spojrzała na niego.

- Tak! - zeskoczył z ostatniego szczebla, wyciągając koszulę. - Podoba mi się ta koszula. Materiał jest naprawdę miękki.

- Cieszę się, że ci się podoba. - uśmiechnęła się i położyła mu rękę na ramieniu, kiedy go prowadziła. Pocierał materiał koszuli między palcami, kiedy szli i zmarszczył brwi, kiedy coś sobie uświadomił.

- Czy to mój strój? - spojrzał na Puffy. - W ogóle nie przypomina tego, co miałaś na sobie wczoraj.

- Och! - zaśmiała się, kręcąc głową. - Nie, nie, to nie jest twój mundur. Dzisiaj zostaniesz zmierzony i będziesz miał go za kilka dni. To były po prostu dodatkowe ubrania, które miałam, kiedy mój syn był mniej więcej w twoim wieku. Masz... Ile? 13? 14?

- 14. - odpowiedział, wygładzając koszulę. - Ale niedługo kończę 15 lat!

- O tak? - zachichotała, prowadząc go za róg. - Kiedy masz urodziny?

- Dzień po letnim przesileniu! - uśmiechnął się promiennie.

- Och. - Puffy wydawała się zaskoczona. - Naprawdę?

- Mhm! Lubię chodzić na festiwale, które organizujecie w czasie przesilenia. - bełkotał. - Zazwyczaj trwają do po północy, więc trochę czuję, jakby festiwal był z okazji moich urodzin. - zażartował, śmiejąc się trochę. Potem zawahał się, gdy przypomniał sobie, z kim rozmawiał. - Ale um... wiem, że ten festiwal tak naprawdę nie jest dla mnie. - szybko się poprawił. - Wiem, że jest dla bogów, ale ja po prostu...

- W porządku, Tommy. - Puffy zachichotała. - Rozumiem, co masz na myśli. Cieszę się, że możesz cieszyć się festiwalami! A w tym roku będziesz ich częścią!

- Tak? - zmarszczył brwi. - Co masz na myśli?

- Jako pomocnik świątynny będziesz pracować na festiwalu! - uśmiechnęła się. - Co oznacza, że ​​będziesz mieć dostęp do wszystkiego, czego potrzebujesz za kulisami i będziesz mógł oglądać fajerwerki z najlepszego miejsca w mieście.

- Naprawdę? - uśmiechnął się. Puffy skinął głową i klasnął w dłonie z ekscytacji. - Och, nie mogę się doczekać! - zaśmiała się cicho i zapadli w komfortową ciszę, gdy szli dalej.

Niejasno rozpoznał kierunek, w którym szli - ponieważ Puffy zaprowadziła go do kuchni dzień wcześniej, żeby zjeść kolację - ale wiedział, że się zgubi, jeśli spróbuje tam dotrzeć sam. Potem przypomniał sobie, że Puffy planowała przedstawić go wszystkim dziś rano i poczuł, jak niepokój narasta w nim.

- Więc, ile osób tu pracuje?

Puffy się uśmiechnęła i ścisnęła go za ramię, jakby wyczuwała jego niepokój.
- Nie za wiele, nie martw się. - Tommy skinął głową i znów ucichli, gdy przeszli resztę stosunkowo krótkiej drogi do kuchni.

Kiedy weszli do ciepłej kuchni, Tommy skurczył się przy boku Puffy, gdy jedna osoba spojrzała w ich kierunku.

- Dzień dobry, Puffy. - powitał ją uśmiechnięty mężczyzna z krótkimi, czarnymi włosami, które w porannym świetle wyglądały niemal na zielone.

- Dzień dobry, Sam. Hej, Karl, Ranboo. - Skinęła głową mężczyźnie z jasnobrązowymi włosami pochylonemu nad książką przy kuchennym stole i chłopcu z czarnymi włosami związanymi w niski kok siedzącemu obok niego.

Brązowowłosy oderwał wzrok od książki na dźwięk imion i uśmiechnął się.
- Dzień dobry, Puffy! - następnie jego oczy powędrowały w dół; on i Tommy nawiązali kontakt wzrokowy. Tommy trochę zesztywniał, gdy zdał sobie sprawę, że oczy mężczyzny mają żywy odcień fioletu z dziwną turkusową obwódką wokół źrenicy. Ale mężczyzna tylko się uśmiechnął, nie zauważając jego szoku. - O, cześć! Kim jesteś?

- To Tommy. - odpowiedziała Puffy, ściskając jego ramię. - Nasz nowy pomocnik świątynny.

- Cześć, Tommy! Jestem Karl. Jestem archiwistą, a także strażnikiem run tej świątyni. - po czym wskazał na czarnowłosego chłopca, który podniósł głowę po lekkim szturchnięciu. - A to mój uczeń, Ranboo.

Jeśli Tommy był w szoku, gdy zobaczył oczy Karla, to rozdziawił usta, gdy jego niebieskie oczy spotkały się z czerwonymi oczami Ranboo. Chłopiec wyraźnie się skrzywił na jego widok, kierując wzrok na stół. Karl położył mu dłoń na ramieniu i potrząsnął nim uspokajająco.
- Powiedz cześć, Ranboo.

- Um... Cześć... - Ranboo powiedział cicho, nie spuszczając wzroku ze stołu, podczas gdy bezmyślnie skubał paznokcie.

Oprócz czerwonych oczu, było coś... dziwnego w jego skórze. Był blady - może trochę za blady, jeśli Tommy zgadywał, ale nic wyraźnie niezdrowego. Ale na jego skórze były plamy, gdzie skóra wyglądała prawie na śnieżnobiałą. Jakby został ochlapany białą farbą i nie był w stanie jej do końca zmyć.

Otworzył usta, żeby się przywitać, ale zamiast tego wyrwało mu się pytanie.
- Co się stało z twoją skórą?

Tommy, podobnie jak cała sala, natychmiast skrzywił się, widząc, jak bezceremonialnie to powiedział. Ale nie miał czasu, żeby żałować, że mógł zapytać inaczej lub po prostu nie zapytać wcale. Ponieważ w chwili, gdy pytanie opuściło jego usta, Ranboo zaczął się trząść, gwałtownie się wzdrygając. Wstyd wpełzł do uszu Tommy'ego, gdy zobaczył reakcję Ranboo i wcisnął dłonie w koszulę.

Wszyscy w pokoju ucichli na chwilę; na koniec Ranboo podniósł się z krzesła trzęsącymi się rękami.

To wyrwało Tommy'ego z jego winnego milczenia i zrobił krok do przodu.
- Prze-przepraszam, nie chciałem... - zaczął Tommy, próbując wyjaśnić, że nie chciał, aby pytanie zabrzmiało w ten sposób.

Ale zanim zdążył skończyć, Ranboo pchnął drzwi i zniknął z pola widzenia na korytarzu. Karl wstał i natychmiast ruszył za nim, wołając go.

Tommy skurczył się w sobie, trzymając się za ręce i opuszczając wzrok na podłogę. Czuł, jak oczy Puffy i Sama wracają do niego, gdy powstrzymywał łzy.
- Nie... Nie chciałem go mu tego zrobić... Nie chciałem, żeby to wyszło tak okrutnie.

Rozległo się cichy westchnienie, a Puffy ścisnęła go za ramię.
- Wszystko w porządku, Tommy. - powiedziała cicho, jej głos był gęsty od czegoś, czego Tommy nie potrafił określić. - Ranboo ma chorobę skóry zwaną vilitigo. Oznacza to, że pigment w jego skórze jest w mniejszej ilości miejscami.

- Och... - powiedział cicho. Czuł, że nie może oddychać z powodu poczucia winy.

- On... Nie lubi o tym rozmawiać. - zacisnęła usta, patrząc na drzwi, które delikatnie się kołysały. - Będziesz musiał go przeprosić, gdy się uspokoi...

- Jeśli Tubbo pozwoli mu się do siebie zbliżyć. - powiedział nowy głos. Tommy i Puffy odwrócili się i zobaczyli chłopca - może o kilka lat starszego od niego - stojącego przy drzwiach za nim. Miał czarne włosy związane białym paskiem materiału, aby grzywka nie opadała mu na twarz, a jego ciemne oczy rzucały Tommy'emu współczujące spojrzenie pełne bólu, nawet gdy krzywo się uśmiechnął. - Tubbo jest superopiekuńczy wobec Ranboo. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tej chwili planował twoją śmierć. - parsknął śmiechem.

- Tu jesteś, Sapnap. - Puffy uśmiechnęła się lekko, zerkając za siebie. - Gdzie jest Dream?

- On i George są w mieście. - odsunął się od framugi drzwi, zamiast tego podchodząc do kuchennego blatu. - George miał dziś ochotę na sok pomarańczowy, a my nie mieliśmy, więc poszli po niego. Powinni niedługo wrócić. - potem jego oczy znów powędrowały w stronę Tommy'ego i zdał sobie sprawę, że wokół jego źrenic znajduje się złoty pierścień. - Kto to jest?

- Jestem Tommy. - skinął głową na powitanie, wciąż próbując odzyskać głos po wstydzie. - A ty jesteś Sapnap?

- Tak. - uśmiechnął się do Tommy'ego. - Jestem pomocnikiem świątynnym, ale głównie za kulisami. A ty?

- Ja też jestem pomocnikiem świątynnym. Ale uh... nie wiem, gdzie będę. - urwał, zerkając na Puffy, by odpowiedziała na tę część.

- Będziesz głównie na korytarzach i w okolicy boga stworzenia. - uśmiechnęła się do niego. - Będziesz mył okna, zamiatał i mył korytarze, a także pomagał ludziom, jeśli się zgubią lub będą potrzebowali pomocy w niesieniu czegokolwiek.

Tommy skinął głową.
- Okej. Mogę to zrobić. - uśmiechnął się lekko.

- Cóż, mam taką nadzieję. - Puffy zaśmiał się i potargał włosy, rozluźniając ostatnie napięcie w ramionach. - W przeciwnym razie musiałabym znaleźć dla ciebie inną pracę. - pochylił lekko głowę, ale Puffy tylko się zaśmiała i poprowadził go do stołu, na którym leżało jedzenie. - Zjedz coś, dobrze? Kiedy skończysz, możesz po prostu powłóczyć się po świątyni. Zapoznaj się z układem. Mam kilka rzeczy do załatwienia dziś rano, ale zobaczymy się po lunchu.

- Ok. - Tommy skinął głową i usiadł naprzeciwko Sama przy stole. - Do zobaczenia później, Puffy.

- Do zobaczenia. Pa Sam. - pomachała, po czym zwróciła się do Sapnapa. - Kiedy Dream wróci z miasta, powiesz mu, żeby mnie znalazł? - Sapnap kiwa głową; a potem Puffy bierze banana z miski na blacie i wychodzi z kuchni.

Tommy spogląda na rozłożone jedzenie i spogląda na talerz muffinek z jagodami po drugiej stronie stołu. Sam zdaje się to zauważać i bez słowa przesuwa talerz bliżej, aby Tommy mógł do niego dosięgnąć. Uśmiechnął się i wziął jedną, ostrożnie odrywając papierek.
- Dziękuję.

- Nie ma problemu, Tommy. - Sam powiedział z uśmiechem. Przez chwilę milczał, biorąc łyk kawy, zanim znów się odezwał. - Ile masz lat?

- Mam 14 lat. Ale kończę 15 po letnim przesileniu. - ugryzł muffinkę, cicho nucąc, gdy gorzko-słodki smak jagód rozprzestrzenił się po jego języku.

- Naprawdę? - Sam się uśmiechnął.

- Mhm! - przełknął kęs. - Puffy powiedziała, że będę mógł pomóc przy festiwalu w tym roku. Naprawdę się na to cieszę.

Sapnap ożywił się na wzmiankę o festiwalu.
- Och... Kiedy zaczniemy się rozstawiać, powinieneś trzymać się mnie. Ja mogę rozstawiać fajerwerki i to wygląda obłędnie.

- Nie, w tym roku nie będziesz. - Sam uśmiechnął się do niego znacząco. - Nie potrzebujemy powtórki z zeszłego roku.

Sapnap prychnął i pociągnął łyk kawy, którą sam sobie nalał.
- Och, no weź, wcale nie było tak źle. Ugasiłem pożar, zanim dotarł do linii drzew. - Tommy prawie zakrztusił się muffinem przy ostatniej części, z trudem łapiąc oddech, śmiejąc się i kaszląc w łokieć.

- Ledwo. - Sam znów się zaśmiał. Gdy Tommy odzyskał kontrolę nad oddechem, zwrócił na niego uwagę, opierając przedramiona na stole. - Czy masz jakieś szczególne zainteresowania?

Przełknął kęs muffinki w ustach, unosząc brew.
- Co masz na myśli?

- Cóż, Ranboo lubi robić mikstury w wolnym czasie, Sapnap lubi fajerwerki i podpalanie...

- Hej. - Sapnap nadąsał się.

- ...A George lubi ogrodnictwo. - Sam kontynuował bez wahania. - A ty? Co lubisz robić?

Tommy zrobił pauzę. Następnie zmarszczył brwi, próbując pomyśleć, co lubi robić.

Szczerze mówiąc, nie był do końca pewien, co lubi robić.

Lubił zwierzęta. Rozmawiał z nimi i je głaskał, ale to prawdopodobnie się nie liczyło. Lubił też zwiedzać miasto, ale to też się nie liczyło, ponieważ zwykle robił to, aby znaleźć miejsca, do których mógłby pójść, gdyby jego dom w zaułku został kiedyś zniszczony lub przejęty przez kogoś innego. I zostało... Nic. Wszystko inne, co robił, to zazwyczaj próbował znaleźć jedzenie lub szedł do piekarni Niki.

- Eee... szczerze mówiąc, nie jestem pewien. - skubnął papierowe opakowanie muffinki, żeby nie musieć patrzeć kapłanowi w oczy. - Chodzi mi o to, że lubię chodzić do piekarni Niki. I lubię zwierzęta. Ale nie wiem, czy to się liczy.

- Co robisz w wolnym czasie? - Sapnap oparł się o blat, obierając pomarańczę kciukiem.

- Hm... szczerze mówiąc, nie miałem zbyt wiele wolnego czasu. - skurczył się na siedzeniu. - Do wczoraj mieszkałem na ulicy. Więc nie miałem zbyt wiele czasu, żeby cokolwiek robić, poza próbami znalezienia czegoś do jedzenia.

Sapnap zatrzymał się z plasterkiem pomarańczy w połowie drogi do ust, a Sam przerwał żucie. Obaj wydawali się potrzebować chwili, żeby przetworzyć to, co właśnie powiedział, zanim znów ruszyli. Brwi Sapnapa lekko się złączyły i spojrzał dalej w stronę kuchni dziwnym wzrokiem, podczas gdy Sam smutno się uśmiechnął do Tommy'ego.

- Rozumiem... Cóż, jeśli kiedykolwiek znajdziesz coś, co myślisz, że ci się spodoba, możesz przyjść i mnie znaleźć. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby ci pomóc, jeśli chcesz spróbować czegoś nowego.

Tommy zarumienił się i poczuł, jak jego uszy robią się gorące.
- Dzięki, Sam... - uśmiechnął się do mężczyzny. - Ale, um, myślę, że na razie skończyłem jeść. Czy mogę po prostu...? - urwał i wskazał na drzwi.

Sam skinął głową.
- No dalej, Tommy. Do zobaczenia wkrótce.

Tommy skinął głową i zsunął się z krzesła, wpychając ostatni kęs muffinki do ust, zanim opuścił pokój; wyrzucając papierek po muffince, gdy wychodził. Wsadziwszy ręce do kieszeni, Tommy przeszedł przez korytarze w części świątyni „za kulisami". Szczerze mówiąc, miał nadzieję, że wpadnie na Ranboo. Naprawdę chciał go przeprosić i spróbować mu to wynagrodzić.

Ale go nie widział. Właściwie nie widział ani nie słyszał niczego, co mogłoby oznaczać, że w korytarzach jest ktoś jeszcze oprócz niego.

Więc z westchnieniem opuścił tylne korytarze świątyni i wślizgnął się do jednego z wyższych korytarzy, które odchodziły od głównej sali świątyni, gdzie znajdowała się statua boga tworzenia. Nucił pod nosem, idąc z rękami w kieszeniach, nie mając konkretnego celu, ponieważ próbował zabić czas i przyzwyczaić się do układu.

Zwolnił do zatrzymania się dopiero, gdy jego stopy zaprowadziły go do sali modlitewnej boga wojny.

Ofiary z poprzedniego dnia wciąż tam były, czego należało się spodziewać, ale coś nowego przykuło jego uwagę. Pośród klejnotów i kwiatów u stóp posągu leżało pojedyncze złote jabłko. Po prostu... Leżało tam. To wydawało się... Dziwne. Czy złote jabłka nie były zwykle zostawiane dla boga zbiorów? Albo nawet boga stworzenia? Naprawdę nie rozumiał, dlaczego bóg wojny dostał jabłko, skoro jego domeny nie były naprawdę związane z życiem ani naturą.

Ale przypuszczał, że w pewnym sensie pasuje to bogu wojny.

Złoto praktycznie wylewało się z pokoju z powodu ilości ofiar; więc nie było zbyt dziwne, że jabłko ze złota również będzie wśród ofiar.

Rzuciwszy okiem na posąg, Tommy ugryzł się w wargę. Nadal nie wiedział, czy istnieją jakieś zasady lub cokolwiek, jeśli chodzi o świątynie. Podczas gdy on, Niki i Puffy modlili się tylko do boga stworzenia, gdy przybyli; dziwnie było nie okazywać tego samego szacunku pozostałym dwóm bogom. W końcu Puffy powiedziała, że trzej bogowie są rodziną. Więc dla Tommy'ego miało sens, że powinien modlić się również do innych bogów i dziękować im tak, jak zrobił to dla boga stworzenia.

Więc wszedł do pokoju i rozejrzał się. Niemal natychmiast poczuł, jak nerwy brzęczą mu w piersi, gdy zapuścił się aż do środka pokoju. Wygiął szyję, aby spojrzeć na świetlik na dachu, ale jego wzrok zatrzymał się na czymś białym zamontowanym na ścianie nad drzwiami. A kiedy spojrzał, oniemiał, gdy zobaczył czaszkę dzika otoczoną wieńcem cierni i czarnych róż umieszczonych nad łukiem. To było całkiem ładne; w pewien onieśmielający sposób.

Lekko potrząsnął głową, podchodząc do posągu i uklęknął, tak jak zrobił to poprzedniego dnia przy posągu boga stworzenia. Następnie złożył ręce na kolanach, opuścił głowę i zamknął oczy, biorąc oddech, aby uspokoić brzęczenie w skórze.

- Hm, cześć. - szepnął. - Nie, uh... nie jestem dobry w tej modlitwie, ale chciałem po prostu powiedzieć dziękuję. - odchrząknął. - Za to, że wpuściliście mnie do swojej świątyni. Z-za to, że daliście mi szansę, aby tu być.

Tommy zaśmiał się cicho, gdy nerwowa energia zmieniła się w swędzenie kręgosłupa, jakby ktoś go obserwował.
- Jestem pewien, że nie chcieliście, żeby jakiś przypadkowy dzieciak z ulicy był tym, który sprząta świątynię, ale... - przełknął ślinę, jego niepokój trzepotał ostro w brzuchu. - Ale, dziękuję. - urwał, zerkając na swoje ręce, które lekko trzęsły się z nerwów. - Eee... tak... Dziękuję. - pochylił głowę i skrzyżował ramiona na piersi, zanim wstał i szybko opuścił pokój, uczucie na kręgosłupie zanikło dopiero, gdy był kilka stóp od pokoju boga wojny.

To nie poszło... źle.

Nie poczuł się tak uspokajająco jak wczoraj, ale to w porządku. Czuł się tak tylko poprzedniego dnia, ponieważ martwił się, że zawiedzie Niki. Teraz był po prostu zdenerwowany, ponieważ nie chciał okazać braku szacunku bogom, dla których technicznie rzecz biorąc miał pracować? Czy praca w świątyni liczyła się jako „praca dla bogów"? Prawdopodobnie nie, ale brzmiało to zabawnie.

Tommy był jednak trochę zdezorientowany, dlaczego był tak zdenerwowany. Nie rozumiał, jak to się stało, że w ciągu 5 minut przeszedł od dobrego samopoczucia do praktycznie wybiegnięcia z pokoju. Ale domyślał się, że nie powinno to być zbyt zaskakujące. Całe to pomieszczenie wręcz emanowało mocą, a Tommy skłamałby, gdyby nie był przynajmniej trochę zastraszony samą ilością broni w tym małym pomieszczeniu.

Skręcając za róg, dostrzegł glicynię wiszącą przy wejściu do pokoju boga zbiorów i przyspieszył kroku, zanim wszedł do środka. Wziął głęboki oddech, a zapach lawendy wypełnił mu pierś. Jednocześnie poczuł delikatny nacisk między łopatkami - jakby ktoś pocierał mu plecy małymi kółkami, aby pomóc mu złagodzić niepokój. To uczucie, w połączeniu z zapachem kwiatów, sprawiło, że ramiona Tommy'ego opadły, gdy powoli wypuścił powietrze. Było to przyjemne i sprawiło, że utrzymujący się niepokój zniknął niemal całkowicie, tak jak tego chciał.

Gdy już się całkowicie uspokoił, rozejrzał się po pokoju trochę bardziej, wchodząc głębiej do środka. A gdy spojrzał w górę nad drzwiami, zobaczył wieniec z pszenicy i najżywsze kwiaty, jakie Tommy kiedykolwiek widział. A jeśli zmrużył oczy, mógł dostrzec kamienie szlachetne w różnych odcieniach niebieskiego ukryte wśród kwiatów. Uśmiechnął się i potarł kciukiem dłonie, podziwiając detale z daleka.

Po kilku uderzeniach ponownie zwrócił uwagę na posąg, podszedł i uklęknął przed małym basenem z wodą. Uczucie dłoni kojącej jego plecy przesunęło się w górę i spoczęło na jego ramionach, trzymając wszelkie niepokoje na dystans i sprawiając, że jego głowa poczuła się miękka na brzegach. Odzwierciedlając to, co zrobił w pokoju boga wojny, zamknął oczy i wziął kolejny głęboki oddech.

- Hm, cześć. - zaczął. - Nie wiem, czy są jakieś zasady lub coś w tym stylu odnośnie modlitwy w świątyniach, ale nie chciałem ignorować ciebie i boga wojny i modlić się tylko do boga stworzenia. - zaśmiał się lekko. - Nie czułem się dobrze modląc się tylko do jednego z was, więc dzisiaj próbuję modlić się do wszystkich trzech. Chociaż nie jestem pewien, co powiem bogowi stworzenia... - urwał.

Potem pokręcił głową, próbując wrócić do tematu.
- Ale um... W każdym razie, chciałem powiedzieć dziękuję. Za danie mi szansy i za pozwolenie mi na wejście do waszej świątyni. - wziął kolejny głęboki oddech, czując, jak czyjeś ręce ściskają go uspokajająco za ramiona. - Po prostu... Dzięki. - następnie pochylił głowę ze skrzyżowanymi ramionami, a wkrótce Tommy wymknął się z pokoju i udał się do pokoju boga stworzenia, a uczucie zniknęło.

Gdy jego stopy w skarpetkach stąpały po pustych korytarzach, próbował pomyśleć, co powie w modlitwie do boga stworzenia.

Chociaż wątpił, czy bóg będzie się przejmował czymkolwiek, co dzieje się w jego życiu, mógł mu podziękować za to, że pozwolił mu dostać pracę w świątyni. Prawdopodobnie ważne było, aby mu za to podziękować. W końcu Puffy powiedziała, że bogowie coś dla niego zaplanowali. A jeśli sama Arcykapłanka to powiedziała, to musiało to oznaczać, że to prawda. A to oznaczało, że powinien podziękować bogu stworzenia za danie mu szansy i może powiedzieć, że z utęsknieniem wyczekuje tego, co dla niego zaplanowali? Tak, to brzmiało dobrze.

Więc z nowym sprężystym krokiem Tommy opuścił korytarz i wszedł do głównej części świątyni. Uśmiechnął się, gdy jego wzrok wylądował na praktycznie świecącej statui boga stworzenia z tyłu pomieszczenia, ale zatrzymał się, zanim faktycznie ruszył w jej kierunku. Zmarszczył brwi i spojrzał w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz. Jedne z nich nie były całkowicie zamknięte, co pozwoliło pojedynczemu krakaniu dotrzeć do uszu Tommy'ego.

Dźwięk rozległ się ponownie i coś mocno owinęło mu serce, gdy zdał sobie sprawę, że hałas brzmiał niespokojnie. Jakby ptak był ranny lub przestraszony.

Porzucając swoje pierwotne plany modlitwy do boga stworzenia, Tommy praktycznie pobiegł do drzwi i wystawił głowę. Przeszukał pobliskie drzewa w poszukiwaniu źródła dźwięku ze zmarszczonymi brwiami, ale z dołu, u jego stóp, dobiegło przestraszone krakanie.

Gdy spojrzał w dół, mrugnął, gdy zobaczył wronę siedzącą na progu z jednym skrzydłem wyglądającym na potargane i prawie na pewno złamanym. Ale to nie była byle jaka wrona. To była ta sama jednooka wrona, którego spotkał tydzień wcześniej. I wpatrywała się w Tommy'ego z kolejnym krakaniem. Otrząsnąwszy się ze zdziwienia, zatoczył się do przodu i uklęknął obok niej na schodach, gruchając zaniepokojony, starając się nie przestraszyć ptaka i nie sprawić mu jeszcze większej krzywdy.

- O bogowie, witaj ponownie... Co się stało z twoim skrzydłem? - na początku wyciągnął rękę powoli, ale kiedy ptak go nie dziobnął - a zamiast tego pochylił się do przodu, by Tommy mógł pogłaskać go po głowie - podniósł ptaka tak delikatnie, jak tylko mógł i przytulił go do swojej piersi. Wydał kolejny, cichszy dźwięk, gdy starał się utrzymać ptaka w równowadze i wygodnie w swoich dłoniach.

- Jak długo jesteś ranny, co? - wyszeptał, zabierając ptaka do świątyni. - Przyszedłeś tu, szukając pomocy? - wydał kolejny dźwięk, a Tommy zanucił, jakby właśnie dał mu odpowiedź, przesuwając kciukiem po jego - nie, jej głowie. - Jesteś mądrym ptakiem, wiesz? Przychodzisz do świątyni po pomoc. A może szukałeś mnie? - zastanawiał się głośno, zabierając ją za kulisy świątyni. - Powinienem móc ci pomóc... Ale może powinienem znaleźć Sama. Może mógłby mi pomóc nastawić twoje...

- Hej, dzieciaku? Nie możesz tu być. - nieznajomy głos przerwał mu.

Tommy zatrzymał się i odwrócił, gdzie na końcu korytarza stał chłopak o kilka lat starszy od niego z brudnoblond włosami. Miał zmarszczone brwi i patrzył na Tommy'ego od góry do dołu oczami o bardzo żywym odcieniu zieleni.

Tommy zamrugał na chwilę, a potem zarejestrował, co powiedział, gdy odwrócił się do niego.
- Och, nie mogę być! Po prostu szukam...

- Nie, nie możesz. - chłopak znów mu przerwał, marszcząc brwi. - To miejsce jest tylko dla personelu.

- Ale ja jestem pracownikiem. - zmarszczył brwi. - Chyba nie byłeś na śniadaniu, więc chyba się nie poznaliśmy. Jestem...

- Dzieciaku, nie powinieneś kłamać w świątyni. - chłopiec podszedł bliżej, nie marszcząc brwi, a jego ton stał się tonem karcącym. Jakby był rodzicem mówiącym z góry do swojego dziecka, chociaż chłopiec nie mógł być od niego starszy o więcej niż 3 lub 4 lata. - To brak szacunku dla bogów i... Czekaj, czy to ptak??

Ptak, o którym mowa, zaskrzeczał, przez co chłopiec odchylił się do tyłu z lekko obrzydliwym wyrazem twarzy.
- Nie możesz tego tu trzymać. Zwierzęta nie mają wstępu do świątyni, a patroni nie mają wstępu tutaj.

- Ale ja...

- Tommy? Dream? - powiedział inny głos za nim. On i chłopiec spojrzeli i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył Puffy zbliżającą się do nich z zaniepokojonym i zdezorientowanym wyrazem twarzy. Przesunął palcami po grzbiecie ptaka, ostrożnie omijając zranione skrzydło, gdy się zbliżała. - Co się dzieje?

- Próbowałem mu powiedzieć, że nie wolno mu tu być. - powiedział Dream. - I że zwierzęta nie wolno tu być.

Puffy zmarszczyła brwi na moment. Potem zamrugała, bo najwyraźniej coś sobie przypomniała.
- Och! - zaśmiała się lekko. - Och, Dream, nie, on tu pracuje. - położyła rękę na ramieniu Tommy'ego. - To jest Tommy! To nowy pomocnik świątynny, o którym wspominałam wczoraj wieczorem. Miałam was przedstawić dziś rano, ale nie wiedziałam, że ty i George jesteście poza domem.

- Och... - chłopak - Dream, najwyraźniej - zmarszczył brwi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Eee, miło cię poznać, Tommy. - zatrzymał się, a jego wzrok znów powędrował w dół, na ptaka. Tommy przytrzymał ptaka bliżej, co wywołało zirytowany odgłos, a Dream znów zmarszczył nos. - Cóż, on nadal nie może mieć tu ptaka, prawda? Zwierzęta nie mają wstępu do świątyni, bo mogłyby naruszyć ofiary.

Tommy na moment spanikował, gdy poczuł, jak dłoń Puffy zaciska się na jego ramieniu, i spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
- Och, proszę, nie każ mi jej wyrzucić z powrotem na zewnątrz! Spójrz! - przytulił zranione skrzydło. - Ona jest ranna... Nie mogę jej po prostu wyrzucić z powrotem na ulicę ze złamanym skrzydłem! Mogłaby umrzeć z głodu!

Puffy przez chwilę się nad nim zastanawiała, a w jej oczach pojawiło się coś dziwnego, zanim jej wyraz twarzy się rozluźnił. Westchnęła i lekko pokręciła głową z małym uśmiechem.
- Dobrze. Chyba może zostać. Ale... - Tommy rozpromienił się, gdy Puffy uniosła palec. - ...musi zostać w twoim pokoju. Nie może po prostu swobodnie wędrować po świątyni. Może zrobić sobie krzywdę lub namieszać w ofiarach.

Cicho zanuciła i potargała mu włosy.
- Idź do swojego pokoju. Zaraz wyślę Sama, żeby ci pomógł. Upewnij się, że ona też coś zje. Pewnie jeszcze dziś nie jadła.

Ponownie skinął głową, szybko ją przytulając, zanim szybko przeszedł korytarzem w stronę strychu. Ptak znów do niego zakrakał, a on zaśmiał się, gdy trącił dziobem dłoń, która głaskała go po głowie.
- Powinienem wymyślić dla ciebie imię...

Chapter 4: Przeprosiny i zadośćuczynienie (w pewnym sensie)

Chapter Text

- A co z Poppy? - Tommy spróbował, zyskując skrzek dezaprobaty ze strony wrony.

Pyknął i oparł głowę o okno, nadal przesuwając palcami po grzbiecie ptaka, który siedział mu na kolanach. Niedawno wrócili na strych i teraz musieli tylko czekać, aż Sam przyjdzie i pomoże mu z jej skrzydłem. A żeby zabić czas, próbował wybrać dla niej imię; i jak dotąd wszystkie propozycje zostały odrzucone.

- Ojej, Poppy to ładne imię! A ładny ptak potrzebuje ładnego imienia. - zagruchał, drapiąc ją pod brodą. Wydała cichy, szczebioczący dźwięk, zamykając oko, gdy ją głaskał.

- Dobra, jeśli nie podoba ci się Poppy, to jakie ci się podoba? - zapytał, jakby oczekiwał odpowiedzi. Oczywiście jej nie dostał; ale Tommy nadal nucił, jakby odpowiedziała. - Może coś bardziej wymyślnego? Jesteś dość żywiołowa. Może twoje imię powinno to odzwierciedlać? - zastanawiał się na głos. - A co z Orchid? - pogłaskała go po palcu, co oznaczało, że to nie.

Zaśmiał się i odchylił głowę do tyłu, łamiąc sobie głowę i próbując przypomnieć sobie krótki czas spędzony w sierocińcu. Nie mógł sobie przypomnieć zbyt wiele, ponieważ uciekł mając 8 lat, ale słabo pamiętał imiona niektórych innych dzieci. Z pewnością któreś z nich musiało mieć ładne imię, które spodobałoby się ptakowi.

Jego umysł przeleciał przez wyblakłe wspomnienia z tego miejsca, próbując znaleźć takie, do którego mógłby się przyczepić. Ale zanim to zrobił, rozległo się ciche pukanie do klapy, co przywróciło go do teraźniejszości. To musiał być Sam.

- Wejdź! - Tommy obrócił nogi i zsunął się z siedzenia przy oknie, wciąż tuląc ptaka do piersi. Klapa się otworzyła i Tommy otworzył usta, aby podziękować Samowi za przybycie, ale zatrzymał się, gdy spotkały go czerwone oczy zamiast zielonych.

Ranboo wydawał się równie zaskoczony jak on; wprost gapił się na niego, a jego twarz stawała się coraz bardziej niespokojna i spanikowana. Tommy cofnął się o krok, wiedząc, że prawdopodobnie nadal jest zdenerwowany tym, co powiedział dziś rano. Ranboo pochylił głowę z powrotem - jakby miał zamiar odejść - ale ktoś inny z głową pełną brązowych loków wsadził głowę. Jego grzywka zakryła mu oczy, ale widział, jak jego usta wykrzywiły się w grymasie, gdy spojrzał na Ranboo. W jakiś sposób Ranboo zrozumiał spojrzenie chłopca i skinął mu głową, po czym spuścił wzrok.

To najwyraźniej rozwścieczyło brązowowłosego chłopca, ponieważ wskoczył do pokoju Tommy'ego i pokonał dystans, by do niego dotrzeć.
- Ty! - zażądał oskarżycielskim tonem. - Co do cholery jest z tobą nie tak?!

- Ja... co?? - Tommy zamrugał, szczerze zaskoczony gniewem chłopca. - Co zrobiłem??

- Co masz na myśli mówiąc „Co zrobiłeś"??? - wsadził palec w twarz Tommy'ego. - Kim do cholery myślisz, że jesteś, że mówisz coś takiego Ranboo?!

Po chwili większego zakłopotania zamrugał, gdy elementy w końcu złożyły się w całość. Ten nowy chłopak bronił Ranboo. Tommy zmarszczył brwi, gdy jego poczucie winy powróciło z pełną mocą, robiąc mały krok do tyłu, by zabrać palec z twarzy.
- Ja... jeśli chodzi o to, co powiedziałem przy śniadaniu...

- Tak, kurwa, tak. - jego usta wykrzywiły się w grymasie; i chociaż włosy chłopaka zasłaniały mu oczy, czuł intensywne spojrzenie.

- ...ale nie chciałem, żeby to tak wyszło. - Tommy kontynuował. - Po prostu... nigdy wcześniej nie widziałem nikogo z czerwonymi oczami ani... - uciął, machając ręką, próbując przypomnieć sobie słowo, którego użyła Puffy. - Vitlingo? Virtrigo?

- Vitiligo... - Ranboo poprawił cicho, wślizgując się do pokoju z apteczką na kolanach i wzrokiem wciąż wbitym w podłogę.

- Tak, to... - Tommy przełknął ślinę. - Przysięgam, że nie chciałem być niemiły. To po prostu... - spuścił wzrok na podłogę, kurcząc się pod wściekłym spojrzeniem, jakie niższy chłopak rzucał mu spod grzywki. - Wymknęło mi się...

Ptak zakrakał z powodu jego rozpaczy; lekko dziobał jego koszulę, aby zwrócić jego uwagę i przykuł uwagę całej trójki na nią. Tommy przesunął kciukiem po jej głowie, próbując ją uspokoić. Ale chwilę później Ranboo wkroczył do akcji i przeszedł przez pokój tak szybko, że Tommy się zatoczył.

- Co się stało? - zapytał cicho, skanując wzrokiem ptaka.

- Nie, uh... nie jestem pewien. - Tommy wyciągnął ją w stronę Ranboo, aby mógł lepiej się przyjrzeć, wciąż ją głaszcząc, aby spróbować ją uspokoić. - Właśnie ją znalazłem na schodach świątyni ze złamanym skrzydłem. Nie wiem, jak długo tak jest ani jak do tego doszło.

Ranboo skinął głową i niepewnie wyciągnął rękę w stronę ptaka.
- Czy ona jest udomowiona? - kiedy nie ruszyła się, aby go dziobnąć, podrapał ją pod brodą.

- Może? - Tommy wzruszył ramionami i pozwolił Ranboo ją wziąć, gdy ten sięgnął po nią. - Wydaje się być wystarczająco przyjazna, ale nie jestem pewien, czy należy do kogoś.

- Mogła zostać porzucona. - powiedział drugi chłopiec, podchodząc obok Ranboo, by spojrzeć na ptaka, którego teraz trzymał, marszcząc brwi. - Biedactwo...

Ranboo rozejrzał się po pokoju przez chwilę, zanim posadził wronę na siedzisku przy oknie. Zawisł rękami wokół niej, żeby nie próbowała odlecieć; i zaczął delikatnie badać skrzydło. Wydała z siebie bolesne krakanie, ale poza tym nie poruszyła się zbytnio, gdy Ranboo eksperymentalnie uniósł jej skrzydła jedno po drugim i macał pióra szybkimi palcami.

Tommy stał z boku, załamując ręce, gdy patrzył. Drugi chłopak usiadł na podłodze i sięgnął do apteczki, ale Tommy był całkowicie zachwycony tym, co robił Ranboo. Naprawdę nie wyglądało, jakby cokolwiek robił, jeszcze. Ale jego wyraz twarzy był głęboko skupiony, gdy macał skrzydło.

Naprawdę chciał wiedzieć, co robi. Chciał się dowiedzieć, żeby gdyby to się powtórzyło, mógł natychmiast pomóc ptakowi. Chciał móc pomóc. Ale jednocześnie nie chciał przeszkadzać. Było jasne, że Ranboo próbował się skoncentrować, a biorąc pod uwagę dodatkową niezręczność tego, co wydarzyło się tego ranka, prawdopodobnie najlepiej będzie, jeśli po prostu pozostanie w milczeniu i pozwoli mu robić swoje.

Ale wtedy wydała kolejny bolesny dźwięk i odsunęła się od Ranboo, a on poczuł, jak serce podskakuje mu do gardła ze zmartwienia, gdy zrobił pół kroku do przodu.
- Co robisz?

Ranboo spojrzał na niego przez chwilę, nie patrząc mu w oczy, zanim odwrócił się z powrotem do tego, co robił.
- Czuję, gdzie jest przerwa... Muszę to połączyć, zanim założymy jej gips. - wygładził jej pióra.

- Jak możesz stwierdzić, gdzie jest przerwa? - wślizgnął się do przestrzeni obok Ranboo, szeroko otwartymi, ciekawymi oczami obserwując, jak ptak znów się uspokoił.

Ranboo trochę się wiercił, czując jego bliskość, ale nie zrobił żadnego ruchu, żeby się odsunąć.
- Eee... kości w skrzydle ptaka powinny być ustawione w określony sposób. Trochę podobnie do naszych ramion, tylko... wiesz, inaczej. Czuję wszystko... - syknął i skrzywił się, jego ręka zatrzymała się w określonym miejscu na skrzydle ptaka, a ten wydał serię niespokojnych kliknięć. - Co nie jest na swoim miejscu.

- Czy mogę poczuć? - zapytał Tommy, zanim zdążył się powstrzymać.

Ranboo rzucił mu zdezorientowane spojrzenie, ale się nie ruszył.

Na niewypowiedziane pytanie Tommy próbował wyjaśnić.
- Naprawdę lubię zwierzęta... Chcę nauczyć się, jak im pomagać, jeśli mogę.

Coś w wyrazie twarzy Ranboo trochę złagodniało, a on skinął głową.

Przesunął się na bok, żeby Tommy mógł uklęknąć obok niego.; następnie poprowadził rękę Tommy'ego, żeby poczuła w górę i w dół dobre skrzydło.
- Tak właśnie powinno się czuć skrzydło. Porusza się trochę jak łokieć. - zademonstrował to, delikatnie namawiając wronę, żeby zgięła i poruszyła skrzydłem.

- A to. - przesunął dłoń Tommy'ego, by zastąpić swoją własną, i skrzywił się, gdy poczuł pod kciukiem maleńkie złamane kości. - Tak właśnie czuje się złamanie.

Tommy spojrzał na ptaka - naprawdę potrzebował pomocy bogów, by wybrać jej imię - ze współczuciem; jego serce bolało z jej powodu. Wydawała się wystarczająco spokojna, gdy dwie osoby szturchały i dotykały jej rany. Było jasne, że czuła się nieswojo, ale nie walczyła i nie wyglądała, jakby cierpiała za bardzo, ale Tommy wiedział, że musi cierpieć.
- Biedna dziewczyna... - pogłaskał ją po głowie, zyskując ciche nucenie, gdy pochyliła się w stronę dotyku. Potem spojrzał z powrotem na Ranboo. - Możecie ją naprawić, prawda? Będzie dobrze? - niewielka odrobina desperacji wkradła się w jego głos na pytanie, ale nie obchodziło go to. Musiał tylko wiedzieć, że będzie dobrze.

Ranboo skinął głową, łagodny uśmiech i nieśmiały moment kontaktu wzrokowego posłany w jego stronę.
- Nie martw się. Pomagałem ptakom z dużo mniejszymi skrzydłami i z dużo gorszymi złamaniami niż to. Będzie dobrze. - odwrócił się do drugiego chłopca, który stał za nimi z apteczką. - Tubbo, potrzebuję twojej pomocy.

Chłopak - Tubbo, jak nazywał go Ranboo - skinął głową, a Tommy cofnął się, pozwalając duetowi pracować. Tubbo zajął miejsce obok Ranboo, podtrzymując otwartą apteczkę, zanim położył ręce tam, gdzie polecił Ranboo.

- Tommy. - Ranboo zwrócił na niego wzrok, ale nadal unikał patrzenia mu prosto w twarz i zamiast tego skupił się na jakimś miejscu na jego koszuli. - Ponieważ ona chyba najbardziej cię lubi, potrzebuję, żebyś ją przytrzymał... To będzie bardzo bolało.

Tommy skinął głową i usiadł na parapecie obok ptaka; podwijając stopy na bok, żeby nie przeszkadzać dwóm pozostałym chłopcom. Podrapał ją pod brodą, żeby odwrócić uwagę, podczas gdy Ranboo mruczał do Tubbo, że musi ustawić kości. Tubbo skinął głową i ustawił skrzydło tak, jak trzeba, ale nic nie zrobił; a Tommy z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że Tubbo ma bliznę pokrywającą prawą dłoń i brakuje mu palca. Następnie, gdy Ranboo skinął głową, Tommy położył dłonie na jej torsie, ugryzł się w wargę, zamknął oczy i poczuł, jak ptak podskoczył, gdy kość wróciła na swoje miejsce.

Jak można było się spodziewać, spanikowała.

Tommy trzymał ją trochę mocniej, starając się jak najlepiej, żeby jej nie skrzywdzić, jednocześnie trzymając ją nieruchomo. Nie chciał, żeby cofnęła to, co zrobił Tubbo, a potem musiała przez to przechodzić jeszcze raz. Już samo przeżycie tego bólu było dla ptaka wystarczająco traumatyczne i nie chciał, żeby przechodziła przez to ponownie, jeśli tylko mógł tego uniknąć.

- Przytrzymaj jej głowę, podczas gdy ja owinę jej skrzydło. - poinstruował Ranboo, polewając bandaże czerwonym płynem z apteczki. Tommy ponownie skinął głową i zrobił, co mógł, żeby przesunąć rękę przed nią, próbując nieruchomo przytrzymać jej szyję, nie ograniczając jej, gdy nadal się miotała w jego uścisku.

Serce Tommy'ego bolało od dźwięków, które wydawała. Brzmiała tak zdenerwowana. Brzmiała, jakby miała umrzeć; a Tommy poczuł, jak łzy pieką go w oczy, gdy walczył, by ją przytrzymać. Chociaż wiedział, że to, co robili, jej pomagało, to i tak go to denerwowało. Dziobała go w palce i krzyczała, jakby ją zdradził, a on czuł, że nie może oddychać.

- Cicho, cicho, wiem... - wyszeptał, starając się jak najlepiej ją uspokoić, a może uspokoić siebie w tym samym czasie. - Wiem, że to boli, ale jest w porządku... Wszystko w porządku. Próbujemy ci pomóc... - wziął drżący oddech, nie odrywając oczu od jej wijącej się postaci. - Proszę. - praktycznie błagał ptaka pod nosem. Ranboo owinął jej skrzydło tak szybko, jak mógł, owijając kilka dodatkowych pętli bandaży wokół jej ciała i pod jej drugim skrzydłem, aby jej owinięte skrzydło było bezpiecznie przy jej boku.

Dopiero wtedy odsunął ręce i usiadł.
- No... - westchnął. - To tyle, ile mogę zrobić.

Odbierając to jako wskazówkę, podniósł wronę w ramiona i skrzyżował nogi; robiąc co mógł, by uspokoić jej napuszone pióra.
- Cicho, cicho, wiem, wiem... - szepnął do niej. Wydawało się, że uspokaja się teraz, gdy jej skrzydło było owinięte, ale wciąż trochę się szarpała w jego uścisku. - Wszystko w porządku, wszystko w porządku... Jesteś w porządku. Wszystko w porządku. Widzisz? Próbowaliśmy ci tylko pomóc...

Zajęło to chwilę, ale w końcu uspokoiła się na tyle, że mogła się tylko nerwowo przesunąć w jego rękach. Potem spojrzała na niego i znów wydawała się być zdenerwowana, kracząc i nastroszając pióra, gdy wierciła się i trzepotała zdrowym skrzydłem; jakby próbowała dostać się na jego ramię. Ponownie próbował ją uspokoić, przyciągając kolana do piersi, by ją przytulić, żeby nie spadła. Dopiero gdy coś gęstego i mokrego kapnęło mu na rękę obok niej, Tommy zdał sobie sprawę, że płacze.

Otarł twarz i oparł głowę o okno, przyciągając ją bliżej, tak jak chciała. Uderzyła głową o jego brodę, szczebiocząc do niego nerwowo. Zaśmiał się wilgotno, głaszcząc ją po plecach, gdy przytuliła się do jego brody.

Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że Ranboo i Tubbo nadal byli w pokoju; obserwowali z lekko zakłopotanymi minami, jakby nie wiedzieli, co robić, gdy ktoś płacze.

Jego twarz rozbłysła ze wstydu i przetarł oczy, próbując pozbyć się łez.
- Uh... Przepraszam, przepraszam. Nie wiem, dlaczego płaczę. - zaśmiał się słabo.

- Nie, nie, jest, um... jest ok. - Ranboo powiedział łagodnie, a na jego twarzy pojawił się mały uśmiech. - Rozumiem...

Przez kilka sekund milczeli wszyscy, gdy Tommy próbował pozbierać swoje kawałki, opuszczając ptaka z powrotem na brzuch, aby móc używać obu rąk. Chwilę później odezwał się Tubbo.
- Jak się nazywa?

Tommy zamrugał i pociągnął nosem, gdy jego umysł skupił się na rozproszeniu.
- Jak ma na imię?

- Tak. Będzie z tobą, dopóki się nie zagoi, prawda? - Tommy skinął głową. - Więc jak ma na imię?

- Ja, hm... właściwie jeszcze nie wybrałem żadnego. - spojrzał z powrotem na wronę w swoich ramionach, która wydawała zmartwione trele i cicho krakała do niego. Pogłaskał ją po plecach, próbując ją uspokoić, gdy uspokoił się z własnych zszarganych nerwów głębokimi oddechami. - Próbowałem wszystkiego, co przyszło mi do głowy. Doszedłem do punktu, w którym po prostu zacząłem wymieniać kwiaty i mieć nadzieję, że trafią. Nie spodobał jej się tak naprawdę żaden z nich.

- A co z Hope? - powiedział Ranboo, obserwując ptaka. - To popularne imię dla zwierząt domowych.

- Albo Shadow! - dodał Tubbo. - To również popularne imię dla czarnych lub szarych zwierząt domowych.

Tommy nucił i potrząsał głową, nie spuszczając wzroku z ptaka, który ostrożnie dziobał jego koszulę, jakby szukał czegoś do wybrania.
- Chcę, żeby miała coś wyjątkowego i... - wykonał niejasny gest. - Żywego, jeśli to ma sens. Jest taka żywa i słodka... Chcę dać jej imię, które do tego pasuje.

Chłopcy mruczeli ze zrozumieniem i usiedli na podłodze. Na początku Tommy nie rozumiał, dlaczego usiedli, jakby chcieli zostać. Ci chłopcy go nie lubili, więc dlaczego mieliby chcieć zostać?

Ranboo odezwał się pierwszy.
- A co z owocem?

Chwilę zajęło Tommy'emu zrozumienie, o czym mówi, ale Tubbo natychmiast przytaknął.
- Tak, tak, to mogłoby zadziałać! Owoce są zwykle słodkie i super kolorowe. Poza tym są też używane jako imiona dla zwierząt. - spojrzał na Tommy'ego, krzyżując nogi na dywanie. - A co z Peach? Brzoskwinie są trochę słodkie.

Tommy spojrzał na ptaka, który nie zareagował na imię. Jeśli już, to wyglądała na zbyt rozproszoną, próbując zbliżyć się do jego głowy.
- Może? Trochę mi się podoba, ale wydaje się zbyt proste... - rzucił chłopcom przepraszające spojrzenie, ale oni tylko wzruszyli ramionami i znów się zamyślili.

- Orange? - Tubbo spróbował.

- Dragon Fruit? - powiedział Ranboo chwilę później, rozśmieszając Tubbo i Tommy'ego. Ranboo zarumienił się, jego policzki zrobiły się jaskrawoczerwone nawet w plamie bladej skóry, która spływała z jego czoła, w dół nad jego lewe oko i kończyła się tuż przed jego wargą. - Co?? Mógłbyś nazwać ją Dragon! To pasuje do ciemnego ptaka, prawda?

Tommy trochę zasapał, opuścił ptaka z powrotem na kolana i pogłaskał go po plecach.
- To naprawdę zajebiste imię, ale nie sądzę, żeby do niej pasowało. - Ranboo prychnął zawstydzony, ale jego usta wygięły się w uśmiechu.

Rzucili jeszcze kilka owocowych nazw, Tommy'emu spodobało się imię „Mango", ale odrzucił je, gdy wrona się nie zgodziła. Było całkiem miło. Śmiali się, gdy wrona wydawała niezadowolony dźwięk przy konkretnej opcji lub gdy dziobała ręce Tommy'ego, gdy próbował przekonać ją, by polubiła inną. Był też po prostu szczerze wdzięczny, że nie wydawali się zirytowani lub sfrustrowani za każdym razem, gdy imię było odrzucane z powodu braku reakcji ptaka lub jego braku sympatii. Czekanie, aż ptak sam wybierze sobie imię, może być daremne lub nawet trochę głupie, ale Tommy rozpaczliwie chciał, żeby jej się spodobało. Nie chciał po prostu przypisać jej jednego i sprawić, by go znienawidziła. Więc kontynuowali, a Ranboo w końcu skierował wzrok na sufit, przeglądając listę w swojej głowie.

Potem Ranboo zasugerował inny owoc, a Tommy natychmiast stanął na baczność, wykrzywiając ptaka, gdy pochylił się do przodu.
- Zaczekaj, zaczekaj, co to było za ostatnie?

Ranboo mrugnął, wyrywając się z listy, którą przeglądał w swojej głowie.
- Och, um... Clementine? To mały owoc - trochę jak pomarańcza, ale bardziej cierpki, jeśli dobrze pamiętam. Chyba jadłem tylko jeden dotąd.

Tommy rozpromienił się, po czym spojrzał na ptaka, który w jakiś sposób zaczął budować gniazdo na jego koszuli.
- Clementine? - mrugnęła, otwierając jedno oko i spojrzała na niego z przechyloną głową. Ponownie się uśmiechnął na nową reakcję. - Podoba ci się to? Clementine?

Powoli mrugnęła do niego, po czym wydała z siebie szczebiotliwy dźwięk, kładąc głowę na jego piersi i ponownie zamykając oko, zadowolona. Tommy rozpromienił się i delikatnie pogłaskał ją po plecach, uważając, aby nie dotknąć bandaży.
- Myślę, że jej się podoba!

- Dzięki bogom. - powiedział Tubbo, cicho się śmiejąc. - Zaczynały mi kończyć się owoce. Byłem gotowy zacząć wymyślać jakieś gówno. - zachichotał, a Ranboo lekko uderzył go w ramię.

Dzięki, chłopaki. - Tommy uśmiechnął się, opierając się o ścianę, gdy spojrzeli na niego. - Za pomoc w wybraniu imienia. Nie sądzę, żebym sam wymyślił Clementine. - zatrzymał się, marszcząc brwi. Clementine mrugnęła, otwierając oko, gdy jej tętno lekko przyspieszyło i wydała z siebie zaniepokojony dźwięk. Uśmiechnął się do niej i uspokoił ją, kładąc jej głowę z powrotem na jego piersi. - I, um... przepraszam za to, co powiedziałem dziś rano, Ranboo. Naprawdę nie chciałem, żeby to zabrzmiało tak ostro... po prostu... czasami nie mam filtra.

Ranboo uśmiechnął się lekko, ale był to słaby uśmiech.
- To jest... - wziął głęboki oddech i subtelnie pokręcił głową. - Wszystko w porządku. Szczerze mówiąc, słyszałem gorsze rzeczy,

Tommy zmarszczył brwi i natychmiast pokręcił głową.
- Ale nie jest.

Ranboo mrugnął.
- Co?

- To nie w porządku. - spojrzał na niego. - To, co powiedziałem, zraniło cię i zdenerwowało. I to nie w porządku.

Ranboo wydawał się zaskoczony odpowiedzią Tommy'ego, ale Tubbo wtrącił się, zanim zdążył odpowiedzieć skinieniem głowy.
- On ma rację. - rzucił Tommy'emu gniewne spojrzenie. - Był dupkiem.

- Tubbo... - Ranboo zaśmiał się niezręcznie, patrząc na nich obu. - Nie był taki wredny. On po prostu... Zapytał o coś trochę bez ogródek i zdenerwowałem się...

- Nie, Tubbo ma rację. - Tommy mu przerwał. - Nie chciałem być dupkiem, ale to nie znaczy, że nie byłem dupkiem. I przepraszam za to.

Ranboo wyglądał, jakby chciał się kłócić, ale westchnął, gdy Tubbo szturchnął go łokciem i spojrzał na niego. Jak wyższy chłopak mógł cokolwiek rozszyfrować, nie widząc oczu Tubbo, było dla niego niepojęte - ale cokolwiek powiedziało jego milczące spojrzenie, wydawało się działać. Jego ramiona opadły i lekko skinął głową.
- Dobrze... wybaczam ci.

Tommy zmarszczył brwi, widząc, jak łatwo mu wybaczono, ale nie chciał się z nim kłócić, więc skinął głową.
- Wynagrodzę ci to. - ponownie uspokoił Clementine, gdy zaczęła do niego szczebiotać. - Przysięgam.

- Nie musisz. - Ranboo zaśmiał się trochę, pakując apteczkę. - Naprawdę, wybaczam ci.

- Ale chcę. - nalegał, podając rolkę bandaży pozostawioną na siedzeniu przy oknie, a Ranboo schował ją, zanim zamknął apteczkę.

- Powinniśmy iść. - zamiast odpowiedzieć Tommy'emu, powiedział Ranboo. Podniósł Tubbo na nogi, a następnie otworzył klapę wychodzącą z jego pokoju. - Dziękuję za przeprosiny.

- Dziękuję za pomoc Clementine. - uśmiechnął się. - Nie wiem nic o pierwszej pomocy. A co dopiero o pierwszej pomocy dla zwierząt. - ponownie spojrzał na Ranboo. - Czy kiedyś mnie nauczysz?

Ranboo uśmiechnął się nieśmiało.
- Jasne, Tommy. - i po tych słowach pomachał mu, po czym zniknął pierwszy na drabinie.

Tubbo również zaczął wychodzić, ale zatrzymał się, zanim zszedł po drabinie. Spojrzał ponownie na Tommy'ego i odsunął lewą stronę grzywki, wpatrując się w niego bursztynowymi oczami i częścią paskudnej blizny na nosie, która znów zniknęła za grzywką.
- Wciąż jestem na ciebie zły za to, co mu powiedziałeś

Tommy skinął głową, uśmiechając się do niego, gdy starał się nie zatrzymywać wzroku na bliznowatej skórze.
- Wszystko w porządku.

Tubbo skinął głową w odpowiedzi, pozwalając włosom opaść z powrotem na twarz, i opuścił klapę, gdy zsunął się po drabinie.

Znów sam w swoim pokoju, Tommy osunął się pod ścianę, a Clementine zasnęła na jego brzuchu. Nadal głaskał ją po plecach palcami, ciesząc się cichymi szczebiotami i cichymi dźwiękami, które wydawała, gdy to robił. Odwrócił głowę, by spojrzeć przez okno, pozwalając, by jego umysł wirował i roił się od możliwych sposobów, w jaki mógłby odwdzięczyć się Ranboo za jego dobroć.

Po pierwsze, naprawdę chciał mu się odwdzięczyć za pomoc Clementine. Nie prosił o żadną zapłatę ani przysługę żadnego rodzaju i czuł się źle, pozwalając, by coś tak miłego pozostało niezapłacone. A jednocześnie musiał znaleźć sposób, by udowodnić Ranboo, że naprawdę nie miał zamiaru go zranić swoim pytaniem.

Chociaż nie chciał, by jego pytanie wyszło w ten sposób, to i tak je powiedział. I nadal go to zdenerwowało. Chociaż Ranboo mu wybaczył, naprawdę, naprawdę musiał mu to wynagrodzić. Musiał zasłużyć na wybaczenie.

Ale z przyjemnie ciepłym słońcem świecącym na niego i Clementine śpiącą spokojnie na jego brzuchu, jego mózg był zbyt gęsty od snu, aby myśleć, jak mógłby mu to wynagrodzić. Więc zamiast tego Tommy pozwolił, aby jego oczy opadły i odpłynął w drzemkę.

~ ⛥ ~

Później tego wieczoru - tuż przed kolacją - Tommy wędrował po świątyni po tym, jak krawiec zmierzył mu strój. Powiedział, że będzie gotowy za dwa lub trzy dni, ale był podekscytowany, że zaczyna. Do tego stopnia, że ​​zapytał Puffy, czy może zacząć wcześniej, ale bez munduru. Puffy stanowczo mu odmówiła; argumentując, że jeśli klienci zobaczą kogoś bez munduru wykonującego jakieś obowiązki świątynne, założą, że on również ma pozwolenie na te rzeczy. Więc łatwiej było po prostu czekać, aż jego mundur dotrze.

Więc zamiast tego Tommy wędrował po korytarzach trochę bez celu, po prostu pozwalając, aby jego stopy szły, gdziekolwiek szły, podczas gdy bawił się skrawkami materiału, które dał mu krawiec. Zatrzymał się dopiero, gdy zobaczył Sama wychodzącego z prywatnej sali modlitewnej z kilkoma osobami. Wspomniani ludzie skłonili przed nim głowy, zanim wyszli, trzymając się za ręce. Wtedy Sam zauważył Tommy'ego na końcu korytarza i uśmiechnął się, machając do niego.

- Hej Tommy. - powiedział, gdy Tommy był już bliżej. - Puffy powiedziała, że szukałeś mnie wcześniej, ale byłem zajęty nabożeństwem. Czy wszystko w porządku?

Skinął głową.
- Tak. Znalazłem ptaka na zewnątrz ze złamanym skrzydłem i potrzebowałem pomocy, żeby go naprawić, i pomyślałem, że będziesz wiedział, co robić. - z jakiegoś powodu Sam uśmiechnął się czule.

- Przepraszam, że nie mogłem do ciebie dotrzeć. Czy ptak nadal potrzebuje pomocy? Teraz jestem wolny.

Tommy pokręcił głową.
- Nie. Ranboo i Tubbo przyszli i pomogli. - zakołysał się na nogach, lekko się trzęsąc, gdy przypomniał sobie uczucie małej złamanej kości pod opuszkami palców. - Złożyli jej skrzydło i owinęli je czymś, co nazywali „szyną", i powiedzieli, że miało to utrzymać kość na miejscu, podczas gdy się będzie goiła. To było super interesujące.

Sam zaśmiał się, zaczynając iść korytarzem z Tommym.
- Tak?

Tommy skinął głową.
- Tak. Powiedział nawet, że nauczy mnie kilku rzeczy, które wie, żebym mógł dalej pomagać zwierzętom. - uśmiechnął się.

- Och, to wspaniale! Zawsze dobrze jest wiedzieć, jak pomagać zwierzętom. - Sam skinął głową.

- Naprawdę? - zapytał Tommy, patrząc na niego. - Dlaczego?

- Cóż, jeśli wiesz, jak opatrzyć rany u zwierzęcia, to znaczy, że znasz podstawy pierwszej pomocy. A jeśli to wiesz, to znaczy, że możesz opatrzyć siebie - lub kogoś innego - jeśli ktoś się zrani. - Sam przytrzymał mu drzwi, gdy ponownie weszli za kulisy. - Ale tak czy inaczej, słyszałem, że właśnie wyszedłeś z mierzenia do stroju. Jak poszło?

- Poszło dobrze, chyba. - Tommy wzruszył ramionami. - Dał mi mnóstwo różnych rodzajów materiałów, żebym mógł dotknąć i zobaczyć, co mi się podoba, i pozwolił mi zatrzymać skrawki, żeby dać je Clementine, więc było miło.

- Clementine?

- Och! Tak nazwałem wronę, którą znalazłem. - Tommy uśmiechnął się lekko, gdy Sam nucił ze zrozumieniem. - Ale jego zestaw też wyglądał superfajnie. Miał taką poduszeczkę na szpilki, która wyglądała jak jeżozwierz. - zaśmiał się

- Tak?

Tommy znów skinął głową.
- Chciałbym się nauczyć szyć. powiedział nagle, gdy ta myśl wpadła mu do głowy. - Ale nie ubrania. Coś jak... Jak banery, które są przechowywane w moim pokoju. Te na festiwale.

Sam wydawał się zaskoczony, gdy się uśmiechnął.
- Tak? - powiedział ponownie, a Tommy ponownie skinął głową. - Cóż, mogę cię nauczyć szyć, jeśli chcesz.

Tommy gapił się na mężczyznę z gwiazdami w oczach.
- Umiesz szyć?

- Umiem! Właściwie zrobiłem większość tych banerów tam na górze. - zachichotał, otwierając drzwi do kuchni. Weszli do środka, a zapach świeżo upieczonego chleba wypełnił płuca Tommy'ego. Przypominał mu trochę piekarnię Niki

- Och, uwielbiam te banery! Zwłaszcza ten z tym czymś w stylu... - rozłożył palce i wykonał łukowaty ruch w powietrzu dłońmi, opisując go. - Ma naprawdę ładny wzór słońca. Tło ma ten niebieski gradient, a na krawędziach złote. - westchnął na myśl o banerze schowanym na półce. - Jest naprawdę ładny.

- Och, to właściwie stary baner testowy. - zachichotał ze swojego miejsca przy ladzie, gdy Tommy usiadł przy stole. Sam napełnił garnek wodą i postawił go na kuchence. - Tak naprawdę nie używamy go na żadnych festiwalach, stąd jest tylko jeden.

- Dlaczego go nie używacie?

Sam wzruszył ramionami, wyjął marchewki z szafki i zaczął je kroić.
- Nie miał odpowiednich kolorów na festiwal, więc musiałem zacząć od nowa.

Tommy zmarszczył brwi.
- Ale jest taki ładny...

Sam lekko się zaśmiał.
- Jeśli tak ci się podoba, możesz go zatrzymać. Nikt go nie użyje, a w przeciwnym razie będą tylko zbierać kurz.

Tommy wyprostował się, pochylając się do przodu na krześle, żeby sprawdzić, czy żartuje.
- Mogę??

- Pewnie. - uśmiechnął się do niego szeroko. - Jestem pewien, że Tubbo ma w swoim małym warsztacie jakieś haki lub gwoździe, których mógłbyś użyć, żeby go powiesić. A jeśli poprosisz, on i Ranboo prawdopodobnie ci pomogą.

Tommy skinął głową, absolutnie podniecony myślą o posiadaniu kolejnego przedmiotu, który byłby jego i czysto dekoracyjny. Baner nie miał żadnego zastosowania poza tym, żeby ładnie wyglądać. A on nigdy wcześniej nie miał niczego, co byłoby czysto dekoracyjne. Ta myśl niemal przyprawiła go o zawrót głowy, a jego uśmiech stał się szerszy.

~ ⛥ ~

Tej nocy Tommy zasnął z Clementine na parapecie w gniazdku zrobionym ze skrawków materiałów i starej koszuli, a nad jego łóżkiem wisiał świeżo wyprany baner.

Chapter 5: Gałązki i kwiaty

Chapter Text

Dwa dni później Tommy wylegiwał się na parapecie z Clementine na kolanach. Było tuż po lunchu, a słońce rzucało niemal idealne koło światła na dywan przez okno, jeśli Tommy nie siedział obok.

Sam powiedział, że może jeść w swoim pokoju, żeby móc dotrzymać towarzystwa Clementine, i był niesamowicie zadowolony, że to zrobił. Chociaż nie wątpił w zdolność Ranboo i Tubbo do prawidłowego złożenia i owinięcia jej skrzydła, nie mógł nie martwić się o nią, zwłaszcza gdy nie był w tym samym pokoju co ona. Bo co jeśli zrobi sobie krzywdę, gdy go nie będzie? Co jeśli znowu zrobi sobie krzywdę lub coś gorszego, gdy go nie będzie, a nikt o tym nie będzie wiedział? Nie chciał zostawiać jej samej, żeby cierpiała, podczas gdy on będzie robił coś innego. Clementine była jego przyjaciółką, a także jego odpowiedzialnością; i musiał się upewnić, że wszystko z nią w porządku.

Sam zdawał się rozumieć jego zmartwienie i nawet dał Tommy kawałki jabłka i nasiona słonecznika dla ptaka do zjedzenia, instruując go, aby nie pozwolił jej zjeść chleba z jego kanapki. Najwyraźniej jedzenie chleba nie jest zbyt dobre dla ptaków, a Tommy zrobił sobie notatkę w myślach, aby nie dzielić się z nią chlebem. Ale obecnie jadła radośnie z jego złożonej dłoni. Była pełna nasion słonecznika i kawałków jabłka, a ona co jakiś czas wydawała radosne klikanie, gdy jadła z ręki Tommy'ego. W drugiej ręce trzymał jednak książkę.

Ranboo powiedział, że całkowite wyleczenie skrzydła Clementine może potrwać prawie 2 miesiące, więc Tommy poszedł do biblioteki w mieście, aby znaleźć książkę o wronach i podobnych ptakach. Chciał się upewnić, że zapewni Clementine wszystko, czego mogłaby chcieć i potrzebować. A teraz czytał o ich zwyczajach gniazdowania.

- Budowa gniazda zwykle zaczyna się w marcu i może trwać do czerwca, jeśli gniazdo się nie powiedzie. - napisano, a Tommy zmarszczył brwi. Był początek czerwca, a książka nie mówiła nic o konkretnej dacie, w której wrony zazwyczaj przestają budować gniazda. Spojrzał zmartwionym wzrokiem na Clementine, gdy jadła. Nie wyglądała, jakby chciała zbudować gniazdo, więc miał nadzieję, że późna pora roku nie wpłynie na jej zdolność do zbudowania wygodnego gniazda. Tommy nie był pewien, czy uda mu się stworzyć takie, w którym będzie się czuła całkowicie komfortowo.

Zwłaszcza, gdy przeczytał trochę dalej i zdał sobie sprawę, że wrony zwykle budują gniazda z małych gałązek i patyków, a nie z materiału. Przygryzając wargę, spojrzał ponownie na Clementine, gdy jadła ostatni kawałek jabłka z jego ręki. Wycierając rękę o spodenki, podrapał ją po czubku głowy; wywołując tym cichy, podekscytowany dźwięk u ptaka.

- Twoje gniazdo jest za miękkie czy coś? - zapytał Tommy, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi, gdy odwrócił wzrok w stronę małej sterty materiału, którą uformował w kształt gniazda. - Nawet nie sądziłem, że to możliwe... Ale w książce jest napisane, że zwykle używacie gałązek i patyków. Czy jest ci wygodnie? Czy dobrze spałaś? - Ponownie ugryzł się w wargę, mrugając wzrokiem przez okno. Naprawdę chciał, żeby Clementine czuła się komfortowo. Zasłużyła na to, bo była takim słodkim ptakiem. Nie wyglądała, jakby cierpiała za bardzo, ale chciał się upewnić, że czuje się jak w domu, gdy z nim zostanie.

Jego wzrok wylądował na lesie za oknem i zmarszczył brwi, gdy zaczął myśleć.
- Mogę ci przynieść trochę patyków, żebyś mogła zbudować porządne gniazdo. Więc nie będziesz się czuła niekomfortowo, gdy tu będziesz. - spojrzał na nią; nie był pewien, jakiej odpowiedzi oczekiwał od ptaka, który nie mógł go zrozumieć, a co dopiero mówić.

Clementine tylko cicho na niego krakała, delikatnie dziobiąc go w kciuk, bez żadnej próby zrobienia mu krzywdy. Tommy zaśmiał się i pozwolił jej szturchać i dźgać swoją rękę; odłożył książkę i użył teraz wolnej ręki, by pogłaskać ją po plecach.

- Naprawdę się cieszę, że mnie lubisz, wiesz... - wyszeptał do niej. - Nie myślałem, że cię jeszcze zobaczę po tym, jak spotkaliśmy się w alejce... Ale cieszę się, że tak się stało... Nawet jeśli to dlatego, że się zraniłaś. - zaśmiał się. - Po prostu cieszę się, że tu jesteś. - wydała z siebie szczebiotliwy dźwięk, a on zaśmiał się jeszcze głośniej. - Wezmę to za znak, że ty też się cieszysz? - kolejny szczebiotliwy dźwięk i przycisnęła czubek głowy do jego dłoni, pozwalając mu delikatnie pocierać część jej twarzy, gdzie powinno być jej drugie oko. Tommy się roześmiał. - Och... - zagruchał, przyciągając ją do swojej piersi i lekko drapiąc ją po czubku głowy. - Bogowie, jesteś dosłownie najsłodszym ptakiem na świecie.

Mlasnęła głową o jego brodę, wydając kolejny szczebiotliwy dźwięk, a Tommy znów się zaśmiał.

- Powinienem znaleźć ci jakieś patyki i inne rzeczy, żebyś mogła zbudować prawdziwe gniazdo. - mruczał jej do ucha, manewrując wokół i pozwalając jej zeskoczyć na siedzenie przy oknie, żeby mógł się zsunąć. Zakrakała do niego, a on się przeciągnął. - Nie martw się, zaraz wrócę. Wybiegnę na zewnątrz i złapię trochę patyków i gałązek. - bawił się dłońmi, patrząc na spadek między siedziskiem przy oknie a podłogą. - Dlaczego nie zdrzemniesz się? - zaproponował, siadając na podłodze i zakładając buty.

Clementine znów na niego zaskrzeczała, po czym podeszła do swojej małej sterty skrawków materiału. Usiadła na środku, ale nie zamknęła oka. Zamiast tego patrzyła, jak Tommy otrzepuje szorty i otwiera klapę, by wyjść z pokoju. Zatrzymał się na szczycie drabiny i pomachał do niej.
- Pa, Clementine. Nie zrób sobie krzywdy, okej? - wyszeptał. Odkrzyknęła do niego, a on w końcu zamknął klapę, schodząc po drabinie.

Opadł z powrotem na podłogę i rozejrzał się dookoła, zanim zaczął iść w kierunku, który, jak sądził, prowadził tam, gdzie spodziewał się tylnych drzwi; zszedł po schodach po dwa na raz, gdy do nich dotarł. Chociaż Tommy był w świątyni już od kilku dni, wciąż nie przyzwyczaił się do układu. Nie chodziło o to, że był on z natury mylący; po prostu był to duży budynek. A jako dzieciak ulicy nie był przyzwyczajony do korytarzy i pokoi, które wyglądały niemal identycznie. Znacznie bardziej przywykł do rogów ulic i krętych zaułków, które mogły przenieść go z jednej strony miasta na drugą w niewiele ponad godzinę. Ale w końcu się z tym oswoi. W końcu to był tylko jeden budynek.

Przypływ dumy przeszył jego pierś, gdy skręcił za róg i zobaczył znajomy gobelin boga zbiorów, który, jak wiedział, wisiał obok drzwi do kuchni; oznaczało to, że zmierzał we właściwym kierunku. Przyspieszył kroku i wsadził głowę do kuchni - mając nadzieję, że złapie Sama i poprosi go, żeby wyszedł na zewnątrz. Ale zamiast tego zobaczył Ranboo i Tubbo siedzących przy stole, jedzących kanapki i cicho rozmawiających. Obaj spojrzeli w górę, gdy wszedł Tommy, a Tommy pomachał im.

- Hej, chłopaki. Przepraszam... szukałem Sama. - wyjaśnił niezręcznie. Chociaż Tubbo nie był do niego otwarcie wrogo nastawiony, a Ranboo wydawał się czuć bardziej komfortowo po jego przeprosinach, sytuacja między trójką wciąż była nieco niezręczna.

- Och, Sam jest na spotkaniu. - powiedział Tubbo, odkładając kanapkę. - Dlaczego go szukałeś?

- Wychodzę na zewnątrz, żeby poszukać patyków dla Clementine. W książce, którą pożyczyłem, napisano, że wrony zwykle budują gniazda z patyków i tego typu rzeczy, więc pomyślałem, że zbiorę dla niej trochę.

Ranboo wydawał się ożywić na wzmiankę o ptaku.
- A tak w ogóle, jak się czuje? Czy dobrze jadła?

Tommy skinął głową, opierając się o framugę drzwi.
- Tak, dobrze się czuje. Pije z kubków z wodą, które dla niej zostawiam, i je naprawdę dobrze. - uśmiechnął się. - Martwię się tylko, że nie będzie jej wygodnie. Wiem, że materiał jest na razie dobry; ale jeśli przyzwyczaiła się do patyków, to nie wiem, jak długo będzie jej wygodnie.

Ranboo skinął głową ze zrozumieniem.
- Prawdopodobnie dobrze byłoby dać jej coś do roboty. Budowanie gniazda zapewni jej trochę urozmaicenia. - na zdezorientowane spojrzenie Tommy'ego, Ranboo kontynuował. - Urozmaicenie byłoby dla niej jak... ćwiczenie dla mózgu. Zasadniczo oznacza to, że będzie mogła robić coś, co przychodzi jej naturalnie, gdy jest zamknięta w środku i nie może latać ani polować.

Tommy zmarszczył brwi.
- Czy urozmaicenie jest ważne?

- Bardzo ważne. - powiedział Tubbo, wskakując z powrotem. - Jeśli zwierzę nie otrzyma potrzebnej mu stymulacji umysłowej, może się znudzić, zestresować, a nawet popaść w depresję. To naprawdę złe.

- Ale... nie martw się! - Ranboo szybko dodał, gdy twarz Tommy'ego zrzedła. - Clementine jest tu dopiero od kilku dni. Nic złego się nie stanie, jeśli wytrzyma dzień lub dwa bez urozmaicenia. Prawdopodobnie trochę się nudzi; a zbudowanie gniazda będzie idealnym sposobem na zapewnienie jej rozrywki.

Tommy skinął głową, westchnął i próbował odepchnąć niepokój trzepoczący w jego piersi na myśl o tym, że Clementine wpadnie w depresję z jego powodu. Nie mógł znieść myśli, że będzie tak zdenerwowana, bo nie zadbał o nią. Ta nowa informacja sprawiła, że ​​chciał jak najszybciej wrócić do niej z gałązkami.
- Więc, chciałem je zabrać z linii drzew przy lesie. Więc jest mniejsze prawdopodobieństwo, że coś na nich będzie. W którą stronę są tylne drzwi? Czy są tylne drzwi? - zapytał, patrząc na pozostałych dwóch chłopców z nerwowym uśmiechem.

- Och! - Tubbo odwrócił się na krześle i wskazał na drzwi za nimi. - Podążaj tą salą, a kiedy rozwidli się w dwie różne strony, skręć w lewo. Tylne drzwi będą na końcu. Obok jest okno, więc ich nie przegapisz!

- Dzięki, Tubbo. - Tommy się uśmiechnął, okrążając stół i machając. - Do zobaczenia później.

- Do zobaczenia później, Tommy. - Ranboo powiedział cicho.

- Wciąż jestem na ciebie zły! - zawołał za nim Tubbo, a Tommy się roześmiał.

Wkładając ręce do kieszeni, Tommy spojrzał na oprawione obrazy na ścianie, idąc korytarzem. Były to głównie krajobrazy; zobaczył jeden z nich, przedstawiający małą chatę pośrodku pola pokrytego śniegiem z górami w tle. Był naprawdę ładny i zatrzymał się, żeby popatrzeć na niego jeszcze przez minutę, zanim poszedł dalej.

Gdy znalazł drzwi, zdjął klucz z haczyka na ścianie, po tym jak zobaczył notatkę z dużymi, pogrubionymi literami: „Drzwi automatycznie się zamkną za tobą! Nie zapomnij klucza, głupku!!" i po których była uśmiechnięta buźka. Tommy zaśmiał się, gdy otwierał drzwi; i został uderzony falą letniego upału i dźwięków, gdy wyszedł na zewnątrz.

Prawie zapomniał, jak to jest być na słońcu latem, ponieważ świątynia miała runy regulujące temperaturę wewnątrz. Ale tak naprawdę było to orzeźwiające. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy, pozwalając słońcu ogrzać policzki na chwilę, zanim wrócił do zadania.

Rozglądając się dookoła, Tommy zauważył, że w obszarze, który był zamknięty żywopłotem z bramą, znajdowało się kilka podniesionych grządek ogrodowych; prawie jak podwórko, ale większe. Wzdłuż jednej ściany ustawiono beczki do zbierania deszczówki, a tuż obok nich stała konewka z różnymi innymi narzędziami ogrodniczymi. Poza tym w kącie znajdowała się szopa, kilka ławek było dosuniętych do żywopłotów, a na skrzynkach w pobliżu kwiatów ustawiono ule. Pszczoły były na zewnątrz i brzęczały wokół roślin wewnątrz żywopłotów, gdy Tommy przechodził obok nich.

Kierując się prosto do bramy, Tommy nucił, otwierając ją i wychodząc na pas trawy oddzielający żywopłot od linii drzew w lesie. Jednak zatrzymał się, gdy zobaczył kogoś tuż za linią drzew; klęknął przy krzaku, który był praktycznie przepełniony jagodami.

Mężczyzna spojrzał w tamtą stronę, gdy brama zaskrzypiała, i uśmiechnął się promiennie do Tommy'ego.
- O, cześć. Przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tędy przechodzi. - odsunął część swoich brązowych loków od czoła.

- O, um... Nie, wszystko w porządku. Chciałem tylko zebrać trochę patyków. Nie chciałem przeszkadzać. - spojrzał na krzak jagód ze zmarszczonymi brwiami. - Co robisz?

- Zbieram tylko jagody na galaretkę, którą zamierzam zrobić. - mężczyzna uśmiechnął się i obrócił się trochę, żeby lepiej widzieć Tommy'ego; poprawiając rękawy koszuli poety, tak żeby podwinęły się do łokci. Wtedy Tommy zauważył wspaniały szmaragd wiszący na złotym łańcuszku na uchu. Mężczyzna zaśmiał się, gdy zauważył, że Tommy się w niego wpatruje; po czym sięgnął, żeby go dotknąć. - Podoba ci się?

Tommy skinął głową, podchodząc kilka kroków bliżej, żeby móc lepiej go zobaczyć.
- Tak... Jest ładny. Skąd go masz?

- Mój tata zrobił takie dla mnie i mojego brata. - następnie machnął ręką w stronę pobliskiego lasu, gestem wskazując na Tommy'ego. - Możesz zebrać, czego potrzebujesz. Nie będę ci przeszkadzał.

Tommy skinął głową i mrugnął kilka razy, zanim uklęknął w trawie. Na początku podnosił wszystko, co mógł znaleźć - bez względu na rozmiar lub to, jak kruche to wyglądało. Dopiero po przypadkowym złamaniu kilku zaczął zwalniać i faktycznie badać małe gałęzie, które podniósł.

Najpierw zaczął odrzucać te, które były zbyt małe lub wydawały się zbyt cienkie, aby były przydatne. Potem zaczął odrzucać te, które były zbyt spiczaste; lub miały guzki, które mogłyby zranić Clementine i jej wciąż uszkodzone skrzydło. Potem zaczął odrzucać te, które po prostu nie wyglądały dobrze. W końcu Clementine zasługiwała tylko na to, co najlepsze do jej gniazda.

Tommy próbował dać nieznajomemu jak najwięcej miejsca, szukając patyków, ale ten wciąż zerkał na mężczyznę, który teraz stał tyłem do Tommy'ego. Wydawało się, że było w nim coś... innego. Jego ubrania były ładne i czyste, a włosy wydawały się odrobinę zbyt idealne. Ale nie w nienaturalny sposób; po prostu w sposób, który pokazywał, że dba o swój wygląd i poświęca czas, którego potrzebował, aby wyglądać ładnie. Ogólnie rzecz biorąc, mężczyzna wydawał się praktycznie świecić w świetle słonecznym; zastanawiał się, czy to tylko efekt jego białej koszuli.

Tommy w milczeniu zaczął poprawiać swoje ubranie. Przeczesał dłońmi swoje blond loki; czując się trochę nie na miejscu obok niego.

- Do czego są te patyki? - zapytał nagle mężczyzna, odwracając się, aby spojrzeć na Tommy'ego miłymi, miedzianymi oczami za złotymi, drucianymi okularami.

- Och, uh... To dla ptaka, którym się opiekuję. - Tommy się uśmiechnął, próbując ponownie subtelnie poprawić włosy.

- Naprawdę? - mężczyzna uśmiechnął się krzywo.

Tommy skinął głową.
- Tak. Złamała skrzydło, a mój przyjaciel Ranboo pomógł to naprawić. Czytałem książkę o wronach i było w niej napisane, że używają gałązek i patyków do budowy gniazd,

- Jeśli złamała skrzydło, to dobrym pomysłem byłoby dać jej też trochę mchu i bardziej miękkich materiałów. Nie chciałbyś, żeby jeszcze bardziej zraniła sobie skrzydło, wbijając je w patyk. - zachichotał.

Mężczyzna skinął głową, a jego uśmiech nieco się poszerzył. Usiadł w trawie, odwracając ciało, żeby móc z nim porozmawiać.
- A tak w ogóle, jestem Wilbur. Jak masz na imię?

- Jestem Tommy. - uklęknął z powrotem w trawie, szukając mchu wśród trawy i ziemi.

- Pracujesz w świątyni? - Wilbur skinął głową w stronę bramy. - To tam prowadzi ta brama, prawda?

- Mhm! Prowadzi do tylnych drzwi świątyni. I tak, tam pracuję. Chociaż... jeszcze nie oficjalnie.

- Co masz na myśli?

Tommy zerwał kilka kwiatów polnych, przesuwając patyki pod pachą, aby łatwiej było mu nieść łodygi kwiatów.
- Jeszcze nie mam stroju, ale nadal jestem częścią personelu. Dopóki nie dostanę stroju, nie mogę pracować. - prychnął.

Wilbur parsknął śmiechem.
- Brzmisz na rozczarowanego. - zwrócił na to uwagę.

- Jestem. - Tommy znów prychnął, siedząc po turecku na ziemi, gdy nie mógł znaleźć żadnego mchu. - Źle się czuję, nie pracując.

Wilbur zamrugał i po chwili zmarszczył brwi.
- Dlaczego źle się czujesz?

- Cóż, zatrudniła mnie i pozwala mi tam mieszkać za darmo. - odwrócił się lekko w stronę Wilbura, ponieważ teraz prowadzili prawdziwą rozmowę. - Po prostu... źle się czuję, nie robiąc nic w zamian.

- Czekaj, mieszkasz tam? - Wilbur wydawał się zaskoczony. - Dlaczego nie mieszkasz z rodzicami?

- Nie mam żadnych. - Tommy wzruszył ramionami i wyrwał źdźbło trawy, by obrócić je w palcach. - Byłem dzieciakiem ulicy, dopóki Puffy nie zatrudniła mnie kilka dni temu. Była super miła i dała mi pokój na poddaszu. Właściwie... - urwał, mrużąc oczy w stronę świątyni i wskazując znajome okrągłe okno. - Tam! To mój pokój.

- Huh... - Wilbur podążył za palcem i wydawał się trochę zrelaksowany. - Cóż, to było miłe z jej strony.

Tommy skinął głową.
- Naprawdę. Trochę się martwiłem, że będzie dziwna i surowa, ale taka nie jest. Pozwoliła mi zatrzymać Clementine, dopóki jej skrzydło się nie zagoi - mimo że zwierzęta nie mają wstępu do świątyni. - Wilbur rzucił mu kolejne dziwne spojrzenie i wyjaśnił. - Och, Puffy jest Arcykapłanką.

- Och! - Wilbur rozjaśnił się, jakby w końcu rozpoznał jej imię. - Tak, chyba o niej słyszałem. Ma gęste, kręcone włosy, które kończą się koło talii, prawda? Z pasmami siwizny?

- Mhm! - Tommy uśmiechnął się szeroko. - Ona i moja przyjaciółka Niki są w bliskiej relacji. I Niki faktycznie pomogła mi dostać tu pracę. - uśmiechnął się szeroko, przypominając sobie jej słowa i podekscytowany wyraz twarzy. - Powiedziała, że ​​bogowie dali jej znak.

To najwyraźniej przykuło uwagę Wilbura, który uniósł brwi z wymownym uśmiechem.
- O, naprawdę?

Tommy znów skinął głową.
- Mhm! Powiedziała, że ​​modli się za mnie i dali jej znak, że powinienem się tu zgłosić. Więc to zrobiłem, a potem Puffy powiedziała, że bogowie zaplanowali dla mnie coś wielkiego. - w jego piersi pojawił się chichot, a uśmiech poszerzył się na jego twarzy. - Powiedziała, że ​​pewnego dnia mogę zostać kapłanem!

Wilbur uśmiechnął się w sposób, który powiedział Tommy'emu, że wie coś, czego on nie wie.
- Kapłanem, co? I jak ci się to podoba?

Tommy zatrzymał się i mrugnął do niego bezmyślnie.
- To znaczy... jeśli to zaplanowali dla mnie bogowie, kim ja jestem, żeby powiedzieć nie? - uniósł brew.

- Ale czy ci się to spodoba? - Wilbur naciskał, dziwnie intensywnie patrząc, gdy pochylił się do przodu, opierając ręce na trawie. - Czy byłbyś szczęśliwy jako kapłan?

Tommy pozwolił, by jego wzrok padł na drzewo po lewej stronie Wilbura, gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. Jego myśli natychmiast powędrowały do ​​Sama, jedynego innego kapłana w budynku oprócz Puffy.

Sam zawsze był przyjazny - szczególnie dla Tommy'ego - ale zawsze wydawał się tak zmęczony, gdy nadchodziła kolacja. Przynajmniej przez ostatnie kilka dni. Nie wiedział dokładnie, jak stresująca była praca Sama, ponieważ stale uczestniczył w spotkaniach z okazji święta przesilenia. Puffy wspomniała, że ​​powodem, dla którego ona i Sam uczestniczyli ostatnio w mnóstwie spotkań, było dokonanie ostatecznych przygotowań do święta i upewnienie się, że wszyscy są na tej samej stronie.

Musieli radzić sobie ze sprzedawcami ulicznymi, rozmawiać z lokalnymi mieszkańcami, właścicielami sklepów, karczmarzami i robić różne takie rzeczy, a to brzmiało po prostu... nudno. Jasne, samo przygotowanie i uczestnictwo w festiwalu brzmiało fajnie, ale przygotowania brzmiały nudno i niesamowicie stresująco. A Tommy nie był pewien, czy poradzi sobie z całym tym stresem.

Ale z drugiej strony; jeśli to zaplanowali dla niego bogowie, to kim on był, żeby powiedzieć nie? Bogowie przecież nie daliby mu więcej, niż mógłby udźwignąć, prawda? Więc jeśli pokierowali go na kapłana, to nim zostanie. Ale Wilbur nie był kapłanem. Nie był Arcykapłanką i zdecydowanie nie był bogiem. Więc mógł być szczery z tym mężczyzną.

- Nie jestem pewien..." mruknął, odwracając wzrok w ziemię. - To znaczy - brzmi nieźle. A Sam prawdopodobnie wziąłby mnie pod swoje skrzydła, żeby pomóc mi zostać kapłanem, jeśli bogowie tego chcą. Ale... nie wiem, tak naprawdę nie byłem w świątyni wystarczająco długo, żeby zrozumieć wszystko, co robi kapłan, więc nie wiem, czy podoba mi się ten pomysł, czy nie. Jeśli to ma sens.

Tommy spojrzał z powrotem na Wilbura, żeby zobaczyć jego reakcję, spodziewając się szoku lub zaskoczenia, że ​​nie był pewien swojej przyszłości, kiedy dosłownie rozpływał się nad tym, że bogowie mają plan tylko dla niego. Ale ku jego zaskoczeniu Wilbur po prostu uśmiechnął się do niego ze zrozumieniem i życzliwością w oczach.
- Ile masz lat?

- 14. - przechylił głowę, nie rozumiejąc, do czego to zmierza.

Wilbur mruknął i znów skinął głową.
- To ma sens. - Tommy zarumienił się i podniósł ramiona do uszu. Przez chwilę myślał, że Wilbur zamierza z niego zażartować lub coś w tym stylu, bo czuje się niepewnie tylko z powodu swojego wieku. Ale Wilbur kontynuował, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. - To naturalne, że czujesz się niepewnie w związku z czymś, w związku z czym nie widziałeś wszystkich szczegółów. Poza tym, nie musisz się jeszcze zbytnio martwić o swoją przyszłość. Jesteś dzieckiem. Masz mnóstwo czasu, żeby to rozgryźć. - uśmiechnął się.

Tommy mrugnął i rozluźnił ramiona z ich napiętej pozycji.
- Och...

- Wszystko w porządku? - Wilbur zmarszczył brwi.

- Tak, tak, wszystko w porządku. - wzruszył ramionami. - Po prostu... nie wiem, nie chcę sprzeciwiać się temu, co bogowie dla mnie zaplanowali - jeśli w ogóle cokolwiek zaplanowali. Już byli na tyle mili, że pozwolili mi wejść do świątyni - nie mówiąc już o pracy i życiu tam. Słuchanie ich to najmniej, co mogę zrobić, prawda? - wzruszył ramionami i spojrzał na mężczyznę siedzącego kilka stóp od niego.

W oczach Wilbura pojawiło się smutne spojrzenie, ale uśmiechnął się do niego lekko. Przysunął się trochę bliżej, a jego ciepła dłoń spoczęła na jego ramieniu, przytulając go pocieszająco.
- Wiem, że cokolwiek bogowie dla ciebie zaplanowali, to będzie coś, co pokochasz. Zaufaj mi. - puścił oczko. Wilbur mówił z taką pewnością siebie w słowach, że Tommy nie mógł nie uwierzyć mu.

- Dzięki, Wilbur... - wymamrotał, a jego policzki zarumieniły się jeszcze bardziej.

Ręka potargała mu włosy, a w piersi wybuchło mu kojące ciepło. Kiedy znów podniósł wzrok, Wilbur stał i wyciągnął do niego rękę, żeby mu pomóc wstać.
- Cóż, powinienem iść. Miło było cię poznać, Tommy.

- Miło było cię poznać, Wilbur. - wziął wyciągniętą dłoń, a Wilbur podniósł go na nogi.

Następnie podał Tommy'emu swój wiklinowy koszyk.
- Proszę. Żebyś niczego nie zgubił, wracając do pokoju. - obdarzył go olśniewającym uśmiechem.

- A co z twoimi jagodami? - zmarszczył brwi, zaglądając do koszyka i zauważając, że w środku jest około dwóch tuzinów jagód. - Myślałem, że robisz galaretkę?

Wilbur wzruszył ramionami, wpychając koszyk w ręce Tommy'ego, zanim zdążył odmówić.
- Zawsze mogę zebrać jagody i zrobić galaretkę innego dnia". Pomachał mu, odchodząc na bok. - Do zobaczenia wkrótce?

Trzymając kosz przy piersi, skinął głową mężczyźnie.
- Do zobaczenia wkrótce.

I po tym Wilbur wsadził ręce do kieszeni ciemnych spodni i poszedł wzdłuż linii drzew, by wrócić do miasta. Tommy obserwował go, aż skręcił za róg i zniknął mu z oczu, zanim wrócił do pracy. Wrzucił do koszyka patyki i kwiaty, które już złapał, a następnie zajął się zbieraniem miękkich liści i małych gałązek z krzaków, by dodać je do stosu, tylko po to, by dać Clementine trochę różnorodności. Przez chwilę szukał też mchu; ale szybko się poddał, gdy nic nie znalazł. Następnie zerwał jeszcze kilka kwiatów polnych, włożył jagodę do ust i wrócił na zamknięty dziedziniec za świątynią.

Podwórko wyglądało dokładnie tak, jak je zostawił, a on otarł pot, który spływał mu po czole, gdy przechodził przez podwórko z powrotem do tylnych drzwi. Ale zanim wyjął klucz z kieszeni, by wrócić do środka, jego oczy zatrzymały się na kilku kwiatach na jednej z rabat ogrodowych. Były białe i praktycznie lśniły w popołudniowym słońcu; chociaż prawdopodobnie to tylko pszczoły unoszące się wokół nich nadawały im taki efekt.

Wyglądały na zadbane, a ktokolwiek się nimi opiekował, najwyraźniej je cenił, jeśli sposób, w jaki wszystkie kwitły, był jakimkolwiek wskaźnikiem. Dłonie Tommy'ego brzęczały im dłużej patrzył na kwiaty; i ugryzł się w wargę, gdy jego umysł trzymał się pewnej myśli. Mieszkał w świątyni już od kilku dni. Ale przez cały czas, gdy tam był, ani razu nie zostawił ofiary żadnemu z bogów. Niki włączyła go do swojej ofiary, gdy przybył po raz pierwszy, ale to było kilka dni temu. Prawdopodobnie powinien zostawić coś dla bogów jako podziękowanie. Poza tym, prawdopodobnie byłoby niegrzeczne nie zostawiać ofiary, gdy dosłownie tam mieszkasz.

Zanim zdążył się nad tym zastanowić, wrócił przez podwórko i uklęknął przy grządce, stawiając kosz na trawie podczas pracy. Tak delikatnie, jak tylko mógł, zerwał trzy małe kwiaty z łodyg i bezpiecznie włożył je do kosza, aby nie zostały zgniecione. Nie potrafił powiedzieć, jaki to był kwiat, ale był trochę falbaniasty, ładny i prosty. Miał nadzieję, że spodoba się bogom.

Pędząc z powrotem do drzwi z koszykiem pod pachą, otworzył drzwi i wyszedł z powrotem na chłodne powietrze świątyni. Zawiesił klucz z powrotem na haku i kilka minut później, w podskokach, zmierzał do sal modlitewnych.

Najpierw poszedł do boga stworzenia. Wspiął się po małych schodach na platformę na ofiary i położył je obok kilku bochenków chleba, które zostały. Ciepłe uczucie wypełniło mu pierś podczas modlitwy i uśmiechnął się, zanim podniósł koszyk i wyszedł na korytarze.

Następnie odwiedził boga wojny. Wyglądał trochę nie na miejscu w pokoju. Po prostu mały, prosty biały kwiatek obok pełnych bukietów lilii, storczyków i czarnych róż. Szczerze mówiąc, czuł się trochę skrępowany zostawiając tak smutno wyglądający kwiat obok drogich kamieni i błyszczącej broni. Ale miał nadzieję, że bóg wojny nie będzie miał nic przeciwko. Silna obecność wypełniła jego płuca i poczuł głębokie, uspokajające dudnienie z tyłu głowy, gdy wychodził z pokoju. Zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na posąg z małym uśmiechem. Pochylił przed nim głowę, a następnie całkowicie opuścił pokój.

W końcu udał się do pokoju boga zbiorów. Pokój był tak samo komfortowy, jak zapamiętał, i nie wahał się zostawić swojego małego kwiatka na stole ofiarnym. Pochylił głowę przed posągiem, z uśmiechem na twarzy i odwrócił się, by odejść. Trochę koloru w pobliżu twarzy posągu sprawiło, że zatrzymał się i przyjrzał bliżej.

Wyglądał... znajomo.

Posąg w ogóle się nie zmienił - przecież ten szmaragd zwisający z jego spiczastego ucha był tam wcześniej, prawda? - ale było coś w krzywiźnie jego uśmiechu i sposobie, w jaki jego włosy opadały na czoło, co wyglądało niepokojąco znajomo, w sposób, którego nie potrafił do końca umiejscowić. Tommy podszedł bliżej posągu, patrząc na boga ze zmarszczonymi brwiami. Ciepło rozkwitło w jego piersi - podobnie jak to, co Wilbur sprawił, że poczuł - i po prostu pokręcił głową z cichym śmiechem. Oczywiście, że bóg wyglądał znajomo. Odwiedził ten pokój już kilka razy, więc oczywiście teraz będzie wyglądał znajomo. Podnosząc kosz pod pachę, rzucił ostatnie spojrzenie na posąg, zanim się wymknął.

Znów skupił uwagę na koszyku, przestawił kilka patyków i wygładził liście. Miał nadzieję, że Clementine będzie w stanie zrobić ładne gniazdo z rzeczy, które zebrał. Nie mógł znaleźć mchu, jak zasugerował Wilbur, ale na pewno skrawki materiału mogłyby go zastąpić, prawda? Tak, zdecydowanie.

Kiedy Tommy wspinał się po schodach na drugie piętro, aby dotrzeć do swojego pokoju, nie zauważył, jak czułe oczy zatrzymywały się na nim, gdy szedł przez korytarze i gwizdał melodię pod nosem.

Chapter 6: Sztylet z rubinem na rękojeści

Chapter Text

Tego wieczoru podczas kolacji Puffy daje Tommy'emu jego strój. Zwykłą białą koszulę zapinaną na guziki z ciemnoszarą kamizelką na wierzchu. Ciemne spodnie, pasek ze złotą klamrą i super wygodne buty. Najbardziej podobało mu się jednak to, że kolor skarpetek nie miał znaczenia.

A następnego dnia Tommy wstał i był gotowy do pracy wcześnie rano, w najbardziej obrzydliwie czerwonych skarpetkach, jakie udało mu się znaleźć. Puffy tylko się zaśmiała, kiedy pokazał jej to rano przy śniadaniu, i po prostu pozwoliła mu iść.

Jego pierwszy dzień minął w mgnieniu oka: zamiatał, mył podłogi, wycierał okna i sprzątał blaty. Robił sobie przerwy, kiedy tylko ich potrzebował; Puffy i Sam upewniali się, że nie przesadzi, gdy przyzwyczajał się do pracy. Sapnap pokazał mu, gdzie przechowywane są wszystkie zapasy po śniadaniu, a Karl zabrał go do archiwum i oprowadził po nim następnego dnia.

- Nie będziesz tu zbyt często, więc nie martw się o zapamiętanie układu. - Karl powiedział, wzruszając ramionami. - Dream to ten, który zwykle przychodzi tutaj, żeby posprzątać, kiedy potrzebujemy kolejnej pary rąk. Ale Ranboo i ja jesteśmy całkiem dobrzy w utrzymywaniu wszystkiego w czystości

- Dlaczego Dream to ten, który przychodzi tutaj i sprząta? - zapytał Tommy, rozglądając się po wysokich regałach z książkami i bawiąc się mankietem koszuli.

- Pomoc archiwistom, kiedy tego potrzebują, to część obowiązków kapłana. - powiedział, zdejmując książkę z półki. - A Dream to kapłan w trakcie szkolenia.

Tommy mrugnął do niego.
- Czekaj, naprawdę? - Karl skinął głową, przesuwając się dalej w dół półki i odkładając książkę gdzie indziej. - Ale wydaje się... - Tommy gestykulował niejasno. - Nie wiem, jest trochę za młody, żeby być księdzem w trakcie szkolenia, prawda?

- Cóż, nie jest dużo starszy od ciebie. Za kilka miesięcy kończy 17 lat, jeśli dobrze pamiętam. - stuknął palcami w brodę w zamyśleniu, zwalniając kroku, gdy myślał przez chwilę. - Musisz mieć 16 lat, żeby być kapłanem w trakcie szkolenia, ale on zaczął mając 15 lat, prawda? - spojrzał na Ranboo.

Ranboo, który stał przy stole i sortował zwoje, spojrzał w górę i skinął głową.
- Myślę, że tak. Jest synem Puffy, więc zaczął kilka miesięcy przed swoimi 16. urodzinami w zeszłym roku.

- Czekaj - jest synem Puffy?? - Tommy spojrzał na swojego przyjaciela, zaskoczony.

- Jest! Nikt ci tego nie powiedział? - Ranboo zmarszczył brwi. - Myślałem, że przynajmniej słyszałeś, jak nazywa ją mamą.

- Nie widuję Dreama zbyt często - a co dopiero nie widuję go w pobliżu Puffy. - wzruszył ramionami.

Karl skinął głową.
- To ma sens. Dream jest naprawdę zajęty ofiarami. - widząc zdezorientowane spojrzenie Tommy'ego, kontynuował. - Zazwyczaj robi inwentaryzację. Notuje wszystkie ofiary, które trafiają do świątyni, dzięki czemu wiemy, kiedy coś ginie lub jakie ofiary zabierają bogowie.

Tommy skinął głową, a następnie pobawił się dłońmi.
- Jak szybko bogowie zabierają ofiarę?

- To zależy. - Ranboo znów się odezwał, wyglądając na podekscytowanego, żeby to wyjaśnić. - bóg wojny może długo czekać na swoje ofiary, dlatego jego pokój jest prawie zawsze pełen rzeczy, które się nie psują lub nie mogą się zepsuć. Jak kwiaty! Wszystkie mają zaklęcie zapobiegające rozkładowi, więc są nadal świeże, kiedy bóg wojny je zabiera. Ale bóg zbiorów z drugiej strony zbiera swoje ofiary znacznie częściej - szczególnie zimą i latem. Zazwyczaj znika jedna lub dwie rzeczy dziennie, ale czasami zdarzają się dni, kiedy cały jego pokój jest opróżniony.

- Podsłuchałem, jak Puffy i Dream rozmawiali o tym, że bóg wojny zbierał niektóre z jego darów kilka dni temu. - Karl się uśmiechnął.

Ranboo wydawał się zaskoczony.
- Naprawdę? - uśmiechnął się szeroko, opierając się o stół. - Co wziął?

- To, co zwykle. Kilka bukietów i trochę złotej biżuterii, ale najwyraźniej najdziwniejszy był ten mały biały kwiatek. - serce Tommy'ego zadrżało. - Najwyraźniej to był po prostu normalny kwiatek. Jakby nie był zaczarowany, żeby przetrwać jak bukiety. To było tak, jakby ktoś po prostu zerwał kwiat ze swojego ogrodu i zostawił go jako ofiarę.

Tommy przełknął ślinę, gdy serce podeszło mu do gardła. Czy miał zaczarować kwiat dla boga?? Czy bóg wojny uznał za niegrzeczne, że zostawił mu coś tak zwyczajnego? A może był to znak, że zrobił dobrze, ponieważ bóg wojny to zabrał? Tommy nie był pewien. Ale potrzebował czegoś, co go rozproszy, zanim wpadnie w panikę, a dwie pozostałe osoby w pokoju zdadzą sobie sprawę, że to on zostawił prawdopodobnie nieodpowiednią ofiarę.

- A co z bogiem stworzenia? - zapytał, przyciągając ich wzrok z powrotem do siebie.

- Bóg stworzenia ma swój harmonogram. - Karl się uśmiechnął. - Zbiera ofiary tylko w czwartki. Dlatego większość jego ofiar dociera w środę. Dzięki temu mogą być jeszcze świeże, gdy bóg stworzenia zbierze swoje ofiary. - ponownie postukał palcami w brodę. - Chociaż myślę, że wziął coś ze swoich ofiar tego samego dnia, w którym bóg wojny zabrał część swoich ofiar.

Ranboo zmarszczył brwi.
- To dziwne...

- Hm... - Tommy zanucił, odpychając to tak szybko, jak to możliwe. Pomachał Ranboo, gdy podążał za Karlem, by zwiedzić resztę pokoi w piwnicy, w tym korytarz, gdzie znajdowały się pokoje reszty członków.

Okazuje się, że Karl, Ranboo, George i Sam również mieszkali w świątyni. Puffy i Dream mieli dom w pobliżu, podczas gdy Sapnap mieszkał ze swoimi ojcami nad sklepem, który prowadzili w mieście. Tubbo powiedział, że wahał się między mieszkaniem w świątyni i dzieleniem pokoju z Ranboo a mieszkaniem w domu gdzie indziej ze swoim ojcem. Kiedy Tommy naciskał, by to wyjaśnił, Tubbo po prostu poszedł dalej i nie rozwinął tematu. Tommy zrozumiał aluzję i nie pytał go więcej.

To było dwa dni temu. A teraz była środa. Co oznacza, że ​​Niki miała przyjść i zobaczyć się z nim dzisiaj, kiedy zostawi swoje ofiary dla boga stworzenia. Miał tylko nadzieję, że uda mu się ją zobaczyć, zanim wyjdzie.

Nucił pod nosem melodię, kończąc zamiatanie korytarza tuż za pokojem boga zbiorów. A kiedy odkładał miotłę, Ranboo pobiegł za róg, niosąc pudełka ułożone zbyt wysoko, by ktoś mógł je nosić.
- Hej Ranboo! - Tommy zawołał, zmuszając chłopca do zwolnienia tempa. Obrócił się, wyciągając szyję, by spróbować wyjrzeć zza stosu, który trzymał w ramionach.

- O! Cześć, Tommy. - uśmiechnął się do niego lekko. - Jak idzie praca?

- Dobrze. - spojrzał niespokojnie na wieżę pudeł, wyciągając ręce na wypadek, gdyby Ranboo Do pokoju Creations". Ranboo skinął głową w kierunku, w którym musieli iść, poprawiając raz, zanim odszedł. „Puffy potrzebuje tych materiałów, żeby mogła je rozdać sprzedawcom na festiwalcoś upuścił. - Potrzebujesz pomocy? Te pudełka wyglądają, jakby miały się przewrócić w każdej chwili.

- Jeśli masz chwilę, tak, proszę. - uśmiechnął się drżąco, przechylając się na bok, by utrzymać pudełka w równowadze w swoich ramionach. - Byłbym wdzięczny za pomoc.

- Dobra! - odrzucił miotłę, opierając ją o ścianę. Ranboo przyklęknął, żeby Tommy mógł sięgnąć po pudełka na górze. Kiedy zdjął kilka pudełek ze szczytu stosu, ramiona Ranboo wyraźnie się rozluźniły, gdy wstał. Tommy na chwilę się wyprostował, poprawiając pudełka w swoich ramionach. - Dokąd więc je zaniesiemy?

- Do pokoju boga stworzenia. - Ranboo skinął głową w kierunku, w którym musieli iść, poprawiając raz, zanim odszedł. - Puffy potrzebuje tych materiałów, żeby mogła je rozdać sprzedawcom na festiwal.

Tommy mrugnął.
- Czekaj, już przygotowujemy się na festiwal? - poszedł za Ranboo, ostrożnie stawiając kroki, żeby niczego nie upuścić. - Myślałem, że to dopiero w przyszłym tygodniu.

- Tak, ale sprzedawcy potrzebują tego tygodnia, żeby się przygotować. I potrzebują tych materiałów, żeby udekorować swoje stoiska. - powiedział, zatrzymując się, żeby ponownie poprawić chwyt, zanim kontynuował. - Byłem jedynym, który mógł pomóc.

- A co z Tubbo? - mruknął, podnosząc ponownie pudła, nie spodziewając się, że będą aż tak ciężkie. - Myślałem, że został na noc.

- Tak, ale musiał wrócić do domu dziś rano. Jego tata nie lubi, gdy spędza tu zbyt dużo czasu. -weszli do pokoju boga stworzenia, robiąc co w ich mocy, by uniknąć kręcących się tam ludzi, trzymając się blisko ściany.

Tommy zmarszczył brwi.
- Dlaczego?

Ranboo prychnął cicho.
- Bo jego tata jest niemiły. Nie obchodzi go nic, co lubi Tubbo. - brzmiał na zirytowanego, co było zaskoczeniem. Nigdy wcześniej nie słyszał, żeby Ranboo był zirytowany.

- Och... - zmarszczył nos, próbując wyobrazić sobie bezimiennego mężczyznę, który był ojcem Tubbo, czując kwaśne uczucie w piersi. - Nienawidzę go.

- Ja też... - Ranboo mruknął, po czym westchnął. - Ale, tutaj... Postawmy pudełka przy... - przerwał mu przestraszony okrzyk, a Tommy wpadł na Ranboo, gdy ten się cofał. Najwyraźniej wpadł na kogoś, a ta osoba i obaj chłopcy upadli na podłogę.

- Kurde... Ranboo, wszystko w porządku?? - Tommy usiadł, odsuwając kilka pudeł od swojego przyjaciela, aby upewnić się, że nic mu się nie stało.

- Ja... tak, nic mi nie jest. - spojrzał zaniepokojony na klienta, klękając, aby mu pomóc. - Proszę pana, czy...

- Co do cholery jest z tobą nie tak? - mężczyzna warknął, pocierając głowę. Ranboo zamarł, wyciągając rękę w połowie, aby sprawdzić, czy może pomóc mężczyźnie. Tommy zamarł wraz z nim, zaskoczony złością w głosie mężczyzny. - Nie możesz uważać, gdzie idziesz? - syknął.

Chwilę później Tommy otrząsnął się z szoku i spojrzał gniewnie na ciemnowłosego mężczyznę.
- Hej, nie widział przed siebie. Nie widziałeś, ile gówna niósł? - warknął.

Mężczyzna prychnął i podniósł się na nogi.
- Cóż, powinien był patrzeć, gdzie... - zatrzymał się, gdy wzrok przesunął się po Ranboo. Intensywny, ochronny rodzaj gniewu rozgorzał w piersi Tommy'ego, gdy twarz mężczyzny wykrzywiła się w obrzydliwym wyrazie, gdy spojrzał na swojego przyjaciela. - Co do cholery? Pozwolili przeklętemu dziecku pracować w świątyni?

Ranboo wzdrygnął się i odsunął od mężczyzny, pozostając na podłodze, chowając oczy, aby nie musieć patrzeć na twarz mężczyzny.

Tommy z kolei się wściekł.

Poderwał się i stanął między mężczyzną a Ranboo, patrząc na niego gniewnie.
- Co do cholery jest z tobą nie tak?! - podniósł głos, a pozostali ludzie w pokoju ucichli, obserwując interakcję. - To z moim przyjacielem rozmawiasz, ty dupku!

- Po prostu stwierdzam oczywistość! - powiedział mężczyzna, brzmiąc obrażonym na odpowiedź Tommy'ego i obrzucając go wzrokiem.

Tommy tylko spojrzał na niego gniewnie.
- Co sprawia, że ​​myślisz, że masz prawo nazywać mojego przyjaciela przeklętym??

- Spójrz na niego! - mężczyzna wskazał na Ranboo, który się cofnął. Tommy odtrącił jego dłoń, stając bardziej na przeszkodzie, aby uwaga mężczyzny skupiła się na nim, a nie na jego przyjacielu. - Ma czerwone oczy! I spójrz na jego skórę! Jest ewidentnie przeklęty!

- Ranboo jest najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem! - wbił palec w klatkę piersiową mężczyzny. W jego piersi zapłonęła intensywna wściekłość, przez co skóra zaczęła swędzieć, a ręce trzęsły się z wysiłku, by utrzymać się pod kontrolą. - Jak śmiesz tak o nim mówić!!

- Tommy ma rację. - usłyszał znajomy głos. Kiedy się rozejrzał, zobaczył stojącą nieopodal Niki, zmarszczoną w powściągliwym gniewie. - Co, do cholery, jest z tobą nie tak? Dlaczego powiedziałeś coś takiego o dziecku? - Niki podeszła bliżej, stając obok Tommy'ego, by go wesprzeć. Tommy trzymał ręce przy bokach, pięści mu się trzęsły, a gniew wrze w jego organizmie. Chciał uderzyć tego mężczyznę.

Mężczyzna trochę się zająknął, rozglądając się po innych ludziach w świątyni, najwyraźniej szukając kogoś, kto by go wsparł.
- Spójrz na niego! - właściwie Tommy postanowił, że na pewno go uderzy. I kopnie w jaja. - Jego oczy są...

- On jest błogosławiony. Nie przeklęty. - odezwał się kolejny głos. Wszyscy spojrzeli, a Tommy odsunął się od mężczyzny, gdy zobaczył stojącą w drzwiach wściekłą Puffy. Wpadła i przesunęła Tommy'ego, by stanął za nią, gdy zajęła jego miejsce przed mężczyzną. - Błogosławił mu sam bóg wojny. Ranboo nie jest przeklęty, a ty dobrze byś zrobił, okazując szacunek komuś, kto został pobłogosławiony przez bogów.

Twarz mężczyzny zrobiła się jasnoczerwona i spojrzał między nich wszystkich. Usłyszał za sobą ciche westchnienie i rzucił mężczyźnie jeszcze jedno intensywne spojrzenie, zanim odwrócił się, by sprawdzić Ranboo, który przez cały czas milczał. Ranboo wpatrywał się w ziemię szeroko otwartymi, przerażonymi oczami, które wyglądały, jakby były zamglone.

Natychmiast jego gniew osłabł, a zaniepokojenie wzięło górę i uklęknął obok swojego przyjaciela.
- Ranboo? Wszystko w porządku?

Ranboo tylko cicho pokręcił głową. Łzy spływały mu po policzkach i wyglądał, jakby nie mógł oddychać, wpatrując się w nicość. Tommy próbował położyć rękę na ramieniu przyjaciela, by wyrwać go z tego, co się działo; ale ten gwałtownie się wzdrygnął, gdy go dotknął. Tommy skrzywił się na tę reakcję, odsunął rękę i spojrzał w górę, szukając pomocy.

- Puffy?

Puffy była właśnie przy drzwiach świątyni, wypychając kogoś za drzwi i mówiąc, żeby nie wracał, chyba że po to, żeby modlić się o przebaczenie. Kiedy jednak Tommy wypowiedział jej imię, spojrzała w jego stronę, a jej wyraz twarzy opadł, gdy jej wzrok wylądował na Ranboo.

- Kurczę, okej okej, wszystko będzie dobrze. - pobiegła i uklękła obok niego. - Tommy, idź znaleźć Karla.

Skinął głową i ruszył; przepychając się przez tłum i mamrocząc przeprosiny, aż w końcu minął posąg boga stworzenia i wślizgnął się do sali dla personelu.
- Karl!! - zawołał, biegnąc korytarzami w poszukiwaniu archiwisty. - Karl!

- Tommy? - głowa Karla wychyliła się z pokoju, z odrobiną niebieskiego pyłu rozmazaną na policzku. Zmarszczył brwi, gdy zobaczył wyraz twarzy Tommy'ego. - Co się dzieje? Co się dzieje?

- To-to Ranboo. - złapał oddech, próbując odzyskać oddech. - On... Jakiś dupek nazwał go przeklętym, a teraz Ranboo płacze i nie odpowiada nikomu. Puffy kazała mi cię znaleźć.

- O, cholera, um... Dobra, tak, mam to. - otarł niebieski pył z rąk o szlafrok, złapał butelkę i pudełko z półki, po czym ruszył w kierunku, z którego przyszedł Tommy. - Gdzie on jest?

- W pokoju boga stworzenia. - wydyszał między jękami, próbując dotrzymać kroku mężczyźnie, gdy biegli. - Przy wejściu.

Karl skinął głową i obaj nie powiedzieli ani słowa, dopóki nie wrócili do pokoju boga stworzenia. Karl pędził przez mały tłum, który utworzył zaniepokojony krąg wokół Ranboo i Puffy, którzy wciąż leżeli na ziemi otoczeni pudełkami.
- Wszyscy, z drogi! - zawołał, a tłum zaczął się przed nim rozstępować.

Klęcząc obok Ranboo, Karl postawił butelkę fioletowego płynu i drewniane pudełko na podłodze.
- Ranboo? Ranboo, słyszysz mnie? - skinął głową, ale nie zareagował inaczej. - Kurwa, okej... Ranboo, to ja. To Karl. Weź ze mną kilka głębokich oddechów, okej? - wziął przesadnie głęboki oddech, a Ranboo zrobił, co mógł, by go naśladować, chociaż nie było to nawet bliskie temu, co zrobił Karl. Wypuszczając powietrze z ust w przesadnie powolny sposób, Karl podniósł pudełko z dziwnymi złotymi literami na górze i wyciągnął z niego pędzel pokryty niebieskim proszkiem. Powtórzył wdech i namalował małą runę na skórze Ranboo, gdy ten wydychał. Runa rozbłysła, gdy to zrobił, a Ranboo mrugnął kilka razy; mgła powoli rozwiała się z jego oczu, gdy w końcu spojrzał na Karla.

- To tyle, Ranboo... - Karl się do niego uśmiechnął. - Świetnie ci idzie. Policz ze mną, okej? Potem możesz wypić miksturę i pójdziemy do twojego pokoju. Brzmi dobrze? - Ranboo skinął głową i Karl zaczął liczyć. Jego usta poruszały się razem z Karlem, gdy liczył, ale nie wyglądało na to, że faktycznie mówił.

Tommy stał z boku, obok Niki i Puffy, obserwując całą interakcję z tak dużym skupieniem, jak tylko mógł. Gdyby coś takiego znów przytrafiło się Ranboo, Tommy chciał móc pomóc. A wydawało się, że Karl wiedział, co robi, więc naprawdę powinien zwracać uwagę.

Ale zamiast tego po prostu poczuł złość.

Mężczyzna zniknął, a Tommy nie był w stanie go powalić, tak jak chciał. Gdyby Puffy się nie pojawiła, kiedy się pojawiła, prawdopodobnie zrobiłby to od razu. Zacisnął dłonie w pięści po bokach, wbijając paznokcie w dłonie, podczas gdy jego mózg wirował na myśl o tym, jak dobrze by było znokautować gościa. Sprawić, by poczuł ułamek bólu, który Ranboo czuł teraz. Konsekwencja wprawienia przyjaciela w taką panikę, że nie mógł nawet mówić.

Dłoń wylądowała na jego ramieniu, podskoczył trochę i spojrzał w górę. Niki patrzyła na niego z góry, jej twarz była zastygła w kamiennym, powściągliwym wyrazie, który ukrywał, co naprawdę czuła.
- Tommy, musisz się uspokoić. - wyszeptała.

To było niewłaściwe.

Słowa Niki tylko podsyciły ogień w jego piersi, a on wyrwał ramię z jej uścisku z grymasem na twarzy.
- Dlaczego? - odpowiedział, próbując i nie mogąc utrzymać niskiego głosu. - Dlaczego miałbym być spokojny?? Ten drań nazwał go przeklętym, a ja nawet nie dałem mu za to w twarz! - praktycznie warknął.

Wyraz twarzy Niki stał się surowy i położyła rękę z powrotem na jego ramieniu.
- Tommy, nie powinieneś mówić takich rzeczy. - zrugała go, odciągając go od tłumu, żeby mogli porozmawiać bardziej prywatnie.

- Dlaczego nie?! - próbował mówić cicho, ale nie mógł się powstrzymać, gdy jego złość trochę wzrosła, sprawiając, że kilka osób spojrzało w ich stronę. - Zasłużył na to! Zachowywał się jak dupek!

- Tak, ale to nie znaczy, że w porządku jest, żebyś go uderzył. - utrzymywała niski głos, ale było jasne, że była zła. Tommy nie był pewien, czy ta złość była skierowana na niego, czy na tego drania, który już odszedł. I szczerze mówiąc, w tej chwili nie obchodziło go to.

- Chciałem. - syknął pod nosem. - Wciąż chcę. Chcę mu przywalić w twarz, żeby się dwa razy zastanowił, następnym razem, gdy pomyśli coś takiego. - spojrzał gniewnie na drzwi świątyni. - Chcę go znaleźć i kopnąć prosto w jaja.

- Tommy, idź na spacer. - odwrócił go w stronę korytarza, jej ton nie pozostawiał miejsca na dyskusję. - Idź się uspokoić.

Tommy prychnął i rzucił jej jeszcze jedno spojrzenie, zanim odwrócił się i ruszył korytarzem. Nie lubił być zły na Niki, ale teraz to było wszystko, co czuł. Nie był na nią zły, ale ona była tam, kiedy był zły i część z tego skierowała się na nią.

Nie wiedział, gdzie niosą go nogi, kiedy szedł korytarzem, ale nie obchodziło go to. Jego myśli krążyły wokół tego mężczyzny i jego słów.

Jak śmiał nazwać Ranboo przeklętym. Nie był przeklęty. Jasne, jego wygląd był na początku trochę zaskakujący; ale to nie czyniło go przeklętym. To nie była wina Ranboo, że miał wilt... Virtil... Jakkolwiek to się, do cholery, nazywało. I co z tego, że jego oczy były czerwone?? Czerwone oczy były zajebiście fajne, a każdy, kto mówił inaczej, mylił się i czuł jego gniew.

Mrucząc pod nosem, odwrócił się w stronę najbliższego filaru i kopnął go z całą siłą, na jaką go było stać.

Następnie chwycił wspomnianą stopę w dłonie, gdy ból przeszył mu nogę; sycząc i wypuszczając serię przekleństw, aż w końcu osunął się na podłogę obok filaru. Kołysząc stopę tak dobrze, jak mógł, pozwolił głowie opaść na ścianę i zamknął oczy.

To było niesprawiedliwe.

Ranboo był najmilszą osobą na świecie.

To było niesprawiedliwe, że był tak źle traktowany przez przypadkowych nieznajomych tylko z powodu tego, jak wyglądał.

Łzy piekły go w oczy i paliły w gardle, im więcej o tym myślał. Wziął drżący oddech, większość jego gniewu opuściła go w jednej fali, gdy podciągnął kolana do piersi i płakał ze swojej frustracji.

Ranboo wyglądał na tak przestraszonego mężczyzną. Jego oczy praktycznie krzyczały o pomoc, gdy wkroczył Tommy. Nie zasługiwał na takie uczucie. Nikt nie zasługiwał na takie traktowanie. Gdyby ktoś odważył się jeszcze raz spojrzeć na Ranboo z takim obrzydzeniem, poczułby jego gniew. Gdyby ktoś chciał jeszcze raz porozmawiać z Ranboo, musiałby przejść przez niego. On zadba o bezpieczeństwo swojego przyjaciela bez względu na wszystko.

Podnosząc głowę, Tommy przetarł twarz rękawem koszuli, próbując uspokoić się na tyle, by pójść i sprawdzić, co u jego przyjaciela, i upewnić się, że wszystko u niego w porządku. Podniósł się na nogi, zamierzając trochę jeszcze pochodzić, aż zaczerwienienie na twarzy zniknie, ale zatrzymał się, gdy zdał sobie sprawę, że jest na zewnątrz pokoju boga wojny. Chociaż nie miał zamiaru iść do pokoju boga wojny, równie dobrze mógł wykorzystać tę okazję, by poprosić o wskazówki.

Przecież Niki powiedziała, że Ranboo został rzekomo pobłogosławiony przez boga wojny, prawda? A on już tu był, więc z pewnością bóg wojny będzie skłonna udzielić rady lub czegoś przyjacielowi kogoś, kogo pobłogosławił. Miał nadzieję.

Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić, podszedł do pokoju boga wojny z głową spuszczoną i rękami w kieszeniach. Natychmiast poczuł, jak gniew, który pozostał w jego piersi, znów się wzmaga; podsycany przez coś w pokoju. Przygryzając wargę, żeby powstrzymać łzy gniewu przed spływaniem po twarzy, uklęknął przed posągiem i mocno zamknął oczy.

- Um, boże wojny? - zaczął, jego głos był zachrypnięty od płaczu. - Jestem pewien, że jesteś zajęty, ale ja po prostu... - urwał, próbując przełknąć gulę rosnącą w jego gardle. - Chyba potrzebuję twojej pomocy. - przyznał.

Ciężka obecność osiadła na jego ramionach i wziął głęboki oddech, żeby spróbować zachować spokój.
- Ja... Mój przyjaciel Ranboo został nazwany przeklętym... - wypluł to słowo, jakby było trucizną. - ...i ja po prostu... nie wiem, co robić. - złapał się za ramiona, pozwalając paznokciom wbić się w skórę. - Jestem tak wściekły. Mam ochotę dać temu, kto to powiedział, w twarz i kopnąć go w jaja za to, że powiedział takie gówno. - wziął kolejny oddech, próbując powstrzymać gniew w piersi przed wymknięciem się spod kontroli. Mrowiło go pod skórą i musiał powstrzymać się przed kopnięciem czegoś innego. - Nie rozumiem, dlaczego to powiedział. Ranboo jest taki miły... Nie zasługuje na takie traktowanie.

Znów się zatrzymał, biorąc głęboki oddech, gdy gniew zaczął ustępować i zamieniać się w coś bardziej znośnego.
- Nie wiem, co robić. Chcę mu pomóc, ale nie wiem, jak go chronić przed ludźmi, którzy mówią takie rzeczy. - rozluźnił uścisk na ramionach, gdy gniew przerodził się w przyćmioną świecę. - Chcę go chronić... Jest jednym z moich nielicznych przyjaciół. Chcę zapewnić mu bezpieczeństwo.

Tommy czekał na... Coś. Nie był pewien, na co czekał, jeśli miał być szczery. Może na znak? Na odpowiedź? Na faceta, który po prostu pojawi się w pokoju, tylko po to, by Tommy mógł go uderzyć? W milczeniu życzył sobie tego drugiego.

Ciężka obecność na jego ramionach ustąpiła, a Tommy otworzył oczy i podniósł głowę. Zmarszczył brwi i zmrużył oczy, rozglądając się po pokoju.

Wciąż czuł czyjąś obecność w pokoju, ale się poruszała. Szukał źródła obecności, myśląc, że może ktoś wszedł, żeby się pomodlić, ale gdy nikogo nie zobaczył, wstał. Poczuł szarpnięcie w piersi i poszedł za nim bez zadawania pytań.

Przyciągnęło go bliżej posągu i poprowadziło za nim. Musiał schylić się pod stołem pełnym ofiar, ale ostrożnie obszedł posąg z tyłu.

Nie był pewien, czego się spodziewał, gdy szedł za posąg, ale to nie było... To.

Tam, na podstawie posągu, przy obcasach butów bogów wojny, leżała skórzana pochwa. A z ciepłej, brązowej skóry wystawała ciemna drewniana rękojeść sztyletu z rubinem u podstawy. Po prostu... leżał tam. Jakby ktoś celowo go tam zostawił.

Ale to nie miało sensu.

Nikt nie wrócił za posąg, żeby zostawić swoje ofiary. Wszystkie leżały u stóp bogów lub na stołach - nie za posągiem u jego pięt. Może ta po prostu... się zagubiła? Może ktoś zostawił ją u stóp boga jak zwykle, ale jakoś została uderzona i wylądowała za posągiem? To miałoby sens. Prawdopodobnie miał ją odłożyć.

Zanim Tommy zdążył wyciągnąć rękę i odłożyć ją razem z normalnymi ofiarami, zamarł.

- To dla ciebie. - wyszeptał głos w głębi jego umysłu.

Tommy gwałtownie odwrócił głowę, by spojrzeć za siebie, spodziewając się, że zobaczy za sobą winowajcę - gotowego się zaśmiać i powiedzieć, że to był żart. Ale nie było nic poza pustą ścianą.

- Czy nie mogliśmy dać mu czegoś większego? - głęboki głos mruknął, a Tommy odwrócił głowę w drugą stronę, szukając źródła.

- Nie chcemy dać mu czegoś, z czego wyrośnie za kilka miesięcy. Poza tym myślę, że sztylet wystarczy. - pierwszy głos odpowiedział zadowolonym pomrukiem.

Rozległo się ciche prychnięcie.
- Dobrze, ale dlaczego nie mogliśmy dać mu czegoś ze złotą rękojeścią?

- Ty i twoje złoto. - pierwszy głos odpowiedział, a Tommy niemal widział towarzyszące temu przewrócenie oczami. Tommy potknął się i przywarł do ściany, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu źródła głosów. - Byłoby zbyt oczywiste, skąd to wziął, gdybyśmy dali mu coś złotego. Musimy poczekać, aby... - kolejna pauza, a Tommy poczuł, jak czyjeś oczy padają na niego, gdy cofnął się pod ścianę.

- ...Myślę, że go straszymy. - zauważył głębszy głos.

Rozległ się pomruk potwierdzenia.
- Załatwię to. - chwilę później spokojne uczucie przeniknęło jego klatkę piersiową, a to sprawiło, że jego ramiona nieco się rozluźniły i mógł oddychać odrobinę łatwiej. - To wszystko. - głos zanucił. - Wszystko w porządku.

- Co do cholery się dzieje... - Tommy szepnął do pustego pokoju. - Czy ja zwariowałem?

Rozległ się lekki śmiech, który niejasno przypomniał Tommy'emu dzwonki.
- Nie, słoneczko. Nie zwariowałeś. - wzrok Tommy'ego znów padł na sztylet. - No dalej. - głos nalegał, a Tommy zrobił krok do przodu na ten werbalny impuls. - To dla ciebie.

- To... dla mnie? - powtórzył, podchodząc do sztyletu, ale nie wyciągając ręki, żeby go złapać. Naprawdę go chciał. Rubin był taki ładny, a rękojeść wyglądała, jakby idealnie pasowała do jego dłoni.

- Tak. - głębszy głos potwierdził.

Poczuł kolejne pchnięcie w klatce piersiowej, a Tommy nerwowo zacisnął dłonie, zanim wyciągnął rękę.
- Dziękuję... - wyszeptał. Następnie podniósł sztylet i przycisnął go do piersi.

Odsunął się o kilka kroków od posągu, spoglądając na niego, podziwiając rubin w rękojeści, gdy przesunął kciukiem po chłodnym klejnocie. Następnie ostrożnie wyciągnął sztylet i podziwiał jego srebrne ostrze.
- Jest piękny.

Tym razem nie było żadnej odpowiedzi w postaci szeptów z tyłu jego umysłu. Zamiast tego poczuł ciepły ucisk spoczywający na jego ramionach i zamknął oczy, chłonąc ciepło.

To był dar od bogów.

Srebrny sztylet z rubinem na rękojeści; tylko dla niego.

Nie tylko to - ale oni do niego przemówili. Szeptali z tyłu jego umysłu, gdy kłócili się o rzekomą jakość sztyletu. Ale był piękny. Nie potrzebował niczego wymyślnego. Był po prostu wdzięczny, że bogowie uważali go za wystarczająco wyjątkowego, by zasłużyć na prezent.

Może bogowie mieli dla niego jakiś plan.

- Tommy? - głos zawołał z korytarza, wyrywając go z zamyślenia.

Spanikował i schował ostrze z powrotem do pochwy, wpychając je za pas, gdy wczołgał się z powrotem do przedniej części pokoju boga wojny. W samą porę. Dokładnie w chwili, gdy wsunął głowę do holu, Niki pojawiła się w zasięgu wzroku. Westchnęła lekko, gdy go zobaczyła i podniosła pusty koszyk wyżej pod pachę, obdarzając go małym uśmiechem.
- Hej... Możemy porozmawiać chwilę?

- Eee... Tak, jasne. - poprawił koszulę, upewniając się, że sztylet jest ukryty. Następnie podążył za jej ręką, gdy usiedli na ławce.

Wzięła głęboki oddech i odłożyła koszyk na bok.
- Chciałam przeprosić.

Tommy mruknął.
- Za co?

- Za to, że się na ciebie zdenerwowałam. Byłam bardziej wściekła na sytuację i tego dupka niż na ciebie. Nie powinnam była cię strofować. Miałeś pełne prawo być zły.

Schylił głowę.
- Ja też... przepraszam. Ja też nie miałem zamiaru się na ciebie złościć.

- Wszystko w porządku, Tommy. - uśmiechnęła się i potargała mu włosy. - Jesteś tylko dzieckiem. Ja jestem dorosła. Powinnam była wiedzieć lepiej. - spojrzała na pokój boga wojny. - Ale czy u ciebie wszystko w porządku? Uspokoiłeś się? - kiedy Tommy skinął głową i się uśmiechnął. - Co robiłeś w pokoju boga wojny?

Zatrzymał się i ugryzł w policzek. Chciał jej powiedzieć o sztylecie, o szeptach w głębi umysłu. O darze, który dali mu bogowie. Ale... Nie był pewien, czy Niki uwierzyłaby mu, gdyby powiedział, że to dar od bogów.

Co jeśli pomyślałaby, że ukradł coś z ofiar i kazałaby mu to oddać? Albo, co gorsza, co jeśli powiedziałaby Puffy? Wtedy nie tylko zostałby zwolniony i wrócił na ulicę - wróciłby na ulicę bez przyjaciół. Bo kto chciałby się przyjaźnić z dzieciakiem, który okradł bogów?

Więc wziął drżący oddech i powiedział jej półprawdę.
- Po prostu... prosiłem o radę. - mruknął, odwracając wzrok. - Poprosiłem o radę, jak chronić Ranboo, żeby na niego tak nie patrzono ani do niego nie mówiono w ten sposób.

Wyraz twarzy Niki stał się niesamowicie serdeczny.
- Och, Tommy... - powiedziała ciepło, przyciągając go do siebie. - Jesteś zbyt słodki dla własnego dobra. - zachichotała.

Tommy trochę się wiercił i odwzajemnił uścisk; próbując utrzymać sztylet poza jej zasięgiem. Odsunęła się po chwili z uśmiechem.

- Czy Ranboo czuje się dobrze? - zapytał, poprawiając koszulę i kamizelkę.

Niki skinęła głową.
- Właśnie dlatego cię szukałam. Karl zabrał go do swojego pokoju chwilę temu i chce cię zobaczyć.

Tommy mrugnął.
- Naprawdę?

- Naprawdę. - potwierdziła, wstając. Otrzepała spódnicę i podniosła koszyk, gdy Tommy podążył za nią. - Tubbo też niedługo tu będzie. Karl powiedział, że prosił, żebyście oboje mu towarzyszyli, dopóki mikstura nie przestanie działać.

Wpadł mu do głowy pomysł i się uśmiechnął.
- Czy moglibyśmy najpierw zatrzymać się w moim pokoju? Mogę zabrać Clementine! Zawsze lubi ją widywać.

Niki przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną, ale wzruszyła ramionami.
- Jasne, Tommy.

Kiedy kilka minut później dotarli na strych, Tommy szybko wsunął sztylet do szuflady swojej szafki nocnej, zanim Niki wspięła się po drabinie. Następnie ostrożnie podniósł Clementine - przedstawił ją Niki - a następnie poszedł za nią do pokoju Ranboo.

Chapter 7: Boska lekcja

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Minęło kilka dni, a spotkanie wciąż brzęczało mu w głowie, ilekroć miał więcej niż 10 sekund na relaks. Czuł na sobie ich wzrok, chociaż nie mógł ich widzieć. I to było co najmniej trochę przerażające. Ale praca w świątyni zajmowała go na tyle, że pozostawała w głębi jego umysłu. Starał się nie porównywać tego do burzy na horyzoncie.

Kiedy nadszedł poniedziałek, Puffy nalegała przy śniadaniu, żeby Tommy wziął dzień wolny.

Oczywiście, Tommy zaprotestował.

- Ale ja chcę pomóc! - zmarszczył brwi na Puffy. - Myślałem, że potrzebujesz pomocy przy wnoszeniu garnków i patelni z piwnicy.

- Mam więcej niż wystarczająco pomocy, Tommy. - uśmiechnęła się do niego, popijając kawę. - Zasługujesz na dzień wolny. Tak ciężko pracowałeś w tym tygodniu.

- Ale...

Puffy uniosła rękę i pokręciła głową.
- Żadnych ale. Weź dzień wolny, Tommy. - potargała mu włosy, wychodząc z kuchni. - Tubbo i Ranboo wyszli razem do miasta, bo też mają wolne. Może mógłbyś się z nimi spotkać, kiedy wrócą?

Prychając, Tommy skinął głową, ugryzł tosta i nie sprzeciwiał się dalej.

Po śniadaniu podkradł z szafki kilka nasion słonecznika, a także pomarańczę; następnie zaniósł ją do swojego pokoju, gdzie czekała na niego Clementine.

Dał jej trochę wody, obrał i rozłożył dla niej jedzenie, siadając na skraju łóżka. Patrzył, jak Clementine się najada, a następnie zaczyna używać wody pozostałej w kubku do czyszczenia piór. Wyglądała na tak zrelaksowaną, a Tommy nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, gdy na nią patrzył.

Potem, jak zwykle, jego myśli powędrowały z powrotem do spotkania z bogami. Spojrzał na szufladę szafki nocnej, w której znajdowała się broń i zaczął bawić się nią. Nie dotykał jej od czasu, gdy ją dostał - zawsze był zbyt nerwowy, by po prostu ją wyciągnąć i pobawić się nią na wypadek, gdyby ktoś wszedł i zobaczył, jak się nią bawi. Ale teraz... Teraz wiedział, że jest sam. Jedyni inni ludzie w świątyni byli teraz zajęci pomaganiem Puffy w wynoszeniu rzeczy z piwnicy.

Więc z ostatnią chwilą wahania otworzył szufladę i wyciągnął sztylet z pochwy. Wziął głęboki oddech, aby się uspokoić, oparł się o wezgłowie łóżka i przesunął kciukiem po ostrzu.

Rękojeść była drewniana, jak przypuszczał, ale wyrzeźbiono w niej pnącza róż i ciernie. Uśmiechnął się, a jego wzrok powędrował w dół do rubinu na dole rękojeści, nieco zaskoczony, gdy zobaczył złotą obrączkę wokół rubinu na rękojeści. Chyba bóg wojny naprawdę lubił złoto, co? Nawet ten stosunkowo prosty sztylet musi mieć odrobinę złota. Tommy zaśmiał się do siebie, zerkając na Clementine, gdy wyrywała pióra, zanim wrócił wzrokiem do broni w swoich rękach. Samo ostrze było wypolerowane do tego stopnia, że ​​mógł w nim zobaczyć swoje odbicie. A gdy przesunął kciukiem po ostrych krawędziach ostrza, cofnął rękę z nerwowym sykiem, gdy poczuł, jak ostre ono było.

Było zabójcze.

Było piękne.

Ale nie mógł powstrzymać się od zastanawiania się... Dlaczego?

Dlaczego bóg wojny dał Tommy'emu - ze wszystkich ludzi - prezent?

Co było w nim takiego wyjątkowego, że dostał prezent? Zwłaszcza prezent tak ważny jak broń od samego boga wojny.

Z westchnieniem schował sztylet do skórzanej pochwy, odkładając broń do szuflady szafki nocnej. Opierając głowę o wezgłowie łóżka, zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów, próbując pomyśleć o ostatnich tygodniach. Tak naprawdę nie zrobił nic, co zasługiwałoby na prezent - ​​nie mówiąc już o sztylecie. Marszcząc brwi, Tommy przekopywał się przez mózg, próbując przejrzeć to, co wiedział o bogu, aby móc spróbować ustalić, czy przypadkiem nie zrobił czegoś znaczącego. Ale nic nie przychodziło mu do głowy. Wszystko, co zrobił, to stanął w obronie przyjaciela, a następnie poprosił o radę. Ale im więcej myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak mało tak naprawdę wiedział o bogu wojny. W rzeczywistości, poza podstawami, tak naprawdę nie wiedział wiele o żadnym z bogów.

Tommy zmarszczył brwi i otworzył oczy, patrząc na skośny sufit z zakłopotaniem. Myślał, że wie więcej o bogach, ale poza tym, jakie były ich domeny, tak naprawdę nie wiedział o nich wiele. Powinien... Prawdopodobnie to zmienić. Zwłaszcza, że ​​bogowie dosłownie przemówili w jego umyśle i dali mu prezent. Musiał dowiedzieć się o nich wszystkiego, co mógł, aby upewnić się, że będzie mógł ich uszczęśliwić.

Poza tym... miał dzień wolny.

Z tą determinacją w piersi zsunął się z łóżka i włożył buty. Clementine wydała pytający dźwięk, podskakując do niego. Lekko się zaśmiał i podrapał ją po głowie.
- Wrócę, Clem. Nie martw się. Skończ czyścić skrzydła, a może wrócę z przysmakiem! - zachichotała radośnie i przytuliła się do ręki, po czym podskoczyła z powrotem do swojego małego kącika przy oknie.

Podniósł się na nogi, gdy tylko włożył buty, zsunął się po drabinie i wyszedł ze swojego pokoju. Uznając, że powinien zacząć od pokoju modlitewnego, skierował się w stronę pokoju boga stworzenia, ponieważ był najbliżej. Miał nadzieję, że będzie w stanie zauważyć wzorce w ofiarach. Wtedy będzie w stanie znaleźć podobne rzeczy, które zostawi jako właściwe ofiary.

Jednak gdy wyszedł z sali dla personelu i wszedł do pokoju boga stworzenia, zatrzymał się. Znajoma głowa brązowych loków siedziała na ławkach z zamkniętymi oczami, jakby był zamyślony.

Tommy mrugnął.
- Wilbur?

Mrugając, otworzył oczy, Wilbur rozejrzał się, zanim dostrzegł Tommy'ego przy drzwiach.
- Tommy! Miło cię widzieć. - uśmiechnął się promiennie.

- Też się cieszę, że cię widzę! - Tommy uśmiechnął się w odpowiedzi, obchodząc go i siadając obok niego na ławce. - Co robisz?

- Och, zostawiłem ofiarę dla Stworzenia i postanowiłem usiąść na chwilę. - wskazał na mały bukiet kwiatów przewiązany niebieską wstążką leżący na stole. - A co u ciebie? Pracujesz dzisiaj?

Pokręcił głową.
- Właściwie Puffy dała mi dzień wolny. Miałem zamiar dowiedzieć się więcej o bogach, patrząc, co ludzie zostawiają jako ofiary. - włożył ręce na kolana, machając bezczynnie stopami z zawstydzonym wyrazem twarzy. - W końcu tu pracuję. Powinienem przynajmniej spróbować dowiedzieć się o nich jak najwięcej, prawda?

Wilbur się rozjaśnił.
- Och! Cóż, jeśli chcesz dowiedzieć się o bogach, mogę cię nauczyć.

Tommy mrugnął do mężczyzny.
- Wiesz dużo o bogach?

Wilbur zaśmiał się.
- Można tak powiedzieć. - spojrzał na posąg boga stworzenia i wskazał na niego. - Zacznijmy tutaj. Co wiesz o bogu stworzenia?

- Och, um... - przerwał, próbując zebrać myśli w coś spójnego. - Cóż, pamiętam, jak opiekunowie w domu dziecka mówili, że stworzył świat. Dlatego jest bogiem stworzenia, prawda? - spojrzał na Wilbura, zdenerwowany, że jakoś się pomylił.

Ale Wilbur tylko skinął głową z zachęcającym uśmiechem.
- Co jeszcze?

- Eee. - zmarszczył brwi, patrząc w zamyśleniu na ścianę. - Puffy powiedziała, że jest ojcem boga zbiorów i boga wojny, ale nikt nie wie tego na pewno... I myślę, że ma jakiś związek z ptakami? Ale to tylko przypuszczenie, skoro jest przedstawiany ze skrzydłami. Karl powiedział, że bóg stworzenia był przedstawiany jako ptak, ale to było dawno temu.

- On naprawdę potrafi komunikować się z ptakami. - nucił. - Ale ma szczególny związek z wronami.

Tommy zamrugał, jego myśli powędrowały do ​​Clementine siedzącej niewinnie w jego pokoju.
- Naprawdę?

- Mhm. - Wilbur skinął głową. - To nie były pierwsze zwierzęta stworzone przez boga stworzenia, ale były dość zbliżone. Wrony również wyglądają bardzo podobnie do jego skrzydeł. I jest bogini, która szczególnie lubi ten fakt. - zapadła cisza, gdy Tommy wchłaniał tę informację, praktycznie wibrując na swoim siedzeniu. Może mógłby znaleźć wypchane zwierzę, które wygląda jak wrona i zostawić je jako ofiarę? A może bóg stworzenia uznałoby to za brak szacunku? Może uznałby to za poniżające... - Poza tym... Tak, jest ojcem boga zbiorów i boga wojny. - powiedział Wilbur, przerywając jego tok myślenia.

Zatrzymał się na chwilę, by wrócić do teraźniejszości, odchrząkując.
- Cóż, Puffy powiedziała, że są pewne historie, że bóg wojny jest w rzeczywistości przyjacielem boga stworzenia. Że obaj są w tym samym wieku.

Wilbur prychnął.
- Cóż, to nieprawda. - zaśmiał się, stukając palcami o kolano. - Chyba rozumiem, jak to mogło się tak wydawać - albo jak niektóre stare teksty mogły być tak tłumaczone, ale nie. Bóg wojny jest technicznie najmłodszy ze wszystkich trzech.

Tommy gapił się na mężczyznę siedzącego obok niego.
- On jest jaki??

Wilbur zaśmiał się na jego wyraz twarzy, ocierając nieistniejącą łzę.
- Mam na myśli, że on i bóg zbiorów są bliźniakami, więc technicznie są w tym samym wieku. Ale bóg zbiorów urodził się pierwszy. - odchylił się na swoim miejscu na ławce, podnosząc rękę, by oprzeć ją o oparcie.

- S-Skąd w ogóle możesz to wiedzieć? - Tommy zmarszczył brwi, patrząc na Wilbura. - Puffy powiedziała, że nikt nie wie na pewno, jak bogowie są spokrewnieni. A Karl powiedział, że nikt nie można wiedzieć na pewno, chyba że... - zatrzymał się, a potem mrugnął, gdy niepewna możliwość wpadła mu do głowy. Spojrzał na Wilbura, w jego oczach pojawiło się nowe uznanie, gdy nachylił się i wyszeptał. - Jesteś Wyrocznią?

Wilbur milczał przez długą chwilę i spojrzał w stronę posągu boga stworzenia. Po chwili zmarszczył brwi, patrząc na posąg, i westchnął cicho, zanim odwrócił się, by ostrożnie uśmiechnąć się do Tommy'ego.
- ...Tak jakby.

Tommy rozpromienił się i chwycił go za rękaw, lekko nim potrząsając z ekscytacji.
- Koleś, to...!! Czemu mi nie powiedziałeś?? To jest chore jak cholera! - wyszeptał, patrząc na posąg boga stworzenia. - To tak wiesz na pewno? Oni do ciebie mówią?

- Tak. - zgodził się, kiwając lekko głową.

- Co jeszcze wiesz?

- Cóż. - zaczął, wyciągając ramiona, zanim podniósł stopę, by oprzeć ją na kolanie. - Już wiesz o bogu stworzenia. Ale czy wiesz, że ma żonę?

Tommy mrugnął.
- Naprawdę? - podciągnął nogi, by usiąść po turecku na ławce, odwracając się, by lepiej widzieć Wilbura. - Ale w świątyni nie ma miejsca, by czcić boginię. Dlaczego jej tu z nimi nie ma?

- Zwykle czci się ją tylko w bardzo konkretnych świątyniach, podczas konkretnych uroczystości i po pewnych wydarzeniach.

- Dlaczego? - Tommy zmarszczył brwi. - Czy nie powinna być czczona razem z resztą rodziny?

Wilburowi pojawiło się ciepłe spojrzenie, gdy spojrzał w dół i na bok.
- Myślę, że by jej się to spodobało. Ale ona nie jest byle jaką boginią. Ma... - wziął głęboki oddech, ostrożnie rozważając swoje następne słowa. - ...Mieszaną reputację wśród ludzi.

- Dlaczego? - powiedział ponownie, nadal marszcząc brwi. - Czego jest boginią?

- Śmierci.

Tommy mrugnął.
- Ona... Czego?

- Bogini śmierci jest żoną boga stworzenia. - Wilbur uśmiechnął się, poprawiając okulary na nosie.

- To jest... - zaśmiał się lekko. - Trochę ironiczne, co?

- Hm? - Wilbur przechylił głowę w jego stronę.

- Cóż, bóg stworzenia tworzy rzeczy. On daje ​​życie i pomaga mu się rozwijać. A jego żona jest dokładnym przeciwieństwem? - Wzruszył ramionami z rozbawionym uśmiechem. - Nie wiem, myślę, że to trochę zabawne.

- Przypuszczam, że tak. - Wilbur się zaśmiał.

Tommy również się zaśmiał, po czym znów zrobił pauzę, zanim kontynuował.
- Ale dlaczego nie miałaby być czczona w tej samej świątyni co bóg stworzenia, skoro są małżeństwem? Czy nie powinni być czczeni razem jako rodzina?

Wilbur wzruszył ramionami.
- Bogini śmierci jest bardzo zajęta - nawet bardziej niż bóg stworzenia. Nie ma czasu na regularne zbieranie ofiar, jak bóg zbiorów czy bóg stworzenia. Nawet nie na półregularne, jak bóg wojny. Więc większość ludzi czci ją w określone dni w roku lub po tragedii, aby okazać jej wsparcie i wdzięczność.

- Huh... - zmarszczył brwi. Nadal nie pasowało mu to, że została wykluczona ze świątyni tylko dlatego, że była zajęta. Zasługiwała na to, aby zostawiać jej ofiary i modlić się do niej razem z resztą rodziny. Może mógłby poszukać jej zdjęcia i ustawić dla niej prowizoryczne sanktuarium? Może by jej się to spodobało.

- Hej. - powiedział Wilbur, wyrywając Tommy'ego z zamyślenia poprzez wstanie. - Co powiesz na to, żebyśmy przenieśli się do pokoju boga wojny? Mogę ci o nim trochę więcej opowiedzieć, jak tam dotrzemy. Jak ci się to podoba?

Tommy skinął głową i zeskoczył z ławki, podążając za Wilburem, po tym jak wyprostował kostki, aby upewnić się, że nie są sztywne. Gdy opuścili pokój boga stworzenia, poszedł za Wilburem, gdy przechodzili obok okien.

Pytania wciąż piętrzyły mu się w głowie i nie chciał o żadnym zapomnieć. Więc odezwał się ponownie po minucie ciszy.
- Dlaczego bóg zbiorów zbiera swoje ofiary częściej niż boga wojny?

Wilbur parsknął śmiechem.
- Cóż, teraz może je zbierać częściej tylko dlatego, że jest środek lata. bóg zbiorów nie jest teraz tak zajęty, jak zwykle jesienią lub wiosną.

To miało sens. Jesienią były zbiory, a ponieważ ludzie dosłownie nazywali go bogiem zbiorów, można by się spodziewać, że będzie zajęty w tym czasie. Ale nie rozumiał wiosny.
- Dlaczego jest bardziej zajęty wiosną? Wiosną nie ma zbiorów, prawda?

- Technicznie rzecz biorąc, wiosną są zbiory dzikich jagód, ale nie są nawet zbliżone do tych jesiennych. Ale bóg zbiorów jest również bogiem pogody i deszczu. A wiosna potrzebuje dużo deszczu, aby wszystko rosło po zimie.

- Ale dlaczego on odwiedza akurat tę świątynię? - wsadził ręce do kieszeni, patrząc na sufity wysoko nad głową. - Czy nie ma tam setek świątyń, które musi odwiedzić, aby zebrać swoje ofiary?

- Tak, ale ta świątynia jest wyjątkowa dla rodziny bogów. - uśmiechnął się, a w jego głosie było coś niesamowicie miękkiego, gdy spojrzał na filary. Gdyby nie wiedział lepiej, Tommy powiedziałby, że wygląda... nostalgicznie. - To miasto, w którym bóg zbiorów i bóg wojny zostali bogami. I to jest również pierwsza świątynia zbudowana, gdy stali się rodziną.

Tommy zamrugał, musiał zatrzymać kroki, żeby w pełni przetworzyć to, co powiedział Wilbur. Wilbur również się zatrzymał, odwrócił się i spojrzał na Tommy'ego z rozbawionym uniesieniem ust i łagodnym spojrzeniem w oczach.

- Ja... co masz na myśli mówiąc, że zostali bogami?? - zawahał się. - Czyli... masz na myśli, że byli śmiertelni przed tym? Myślałem, że urodzili się bogami?? - ponownie zamrugał i zmarszczył brwi jeszcze bardziej, gdy ogarnęło go zdumienie. - Czekaj... a ty właśnie powiedziałeś, że Śmierć była ich matką. Jak ona może być ich matką, skoro nie urodzili się bogami??

Wilbur się roześmiał.
- Tak, bóg zbiorów i bóg wojny byli śmiertelnikami, zanim zostali bogami. Bóg stworzenia i bogini śmierci pewnego dnia ich znaleźli, uznali za godnych i obdarzyli boskością.

- Co zrobili, żeby na to zasłużyć? - spojrzał na Wilbura szeroko otwartymi oczami i sercem płonącym ciekawością.

Wilbur wyciągnął rękę i potargał włosy.
- Nikt nie wie. - nucił tajemniczo. Po czym odwrócił się na pięcie i poszedł dalej korytarzem w stronę pokoju boga wojny.

- Ale Wilburrrr! - Tommy jęknął, goniąc mężczyznę. - Mówiłeś, że jesteś Wyrocznią! Na pewno byś wiedział, prawda?

Wilbur znów się roześmiał i pokręcił głową.
- Niestety nawet ja nie wiem, co zrobili, żeby na to zasłużyć. I nikt inny też nie dostał odpowiedzi. - uśmiechnął się. - Ale powiem ci, że zarówno bóg zbiorów, jak i bóg wojny ciężko pracują, żeby na to zasłużyć każdego dnia.

- Dlaczego nikt nie dostał odpowiedzi?

- Nie każdy ma tyle szczęścia, żeby bogowie mogli z nim rozmawiać bezpośrednio. - nucił.

Tommy zamilkł, bawiąc się krawędzią koszuli, podczas gdy obserwował tył butów Wilbura.
- Co... - przełknął ślinę i zaczął od nowa, zmieniając pytanie. - Rozmawiałeś bezpośrednio z bogami, prawda?

- Rozmawiałem. - Wilbur uśmiechnął się do niego, zwalniając przed pokojem boga wojny.

- I... są mili? - zapytał niepewnie.

- Byli. - spojrzał na Tommy'ego z nieodgadnionym wyrazem oczu. - ...Czy kiedykolwiek rozmawiałeś z bogami?

Ponownie bawił się koszulą, skręcając jej brzeg w pięści i skubiąc nitki. Szczerze mówiąc, nie był pewien, czy wolno mu mówić o jego interakcji z bogami. Wydawało się to prywatne; coś, czego tylko on i dwaj bogowie, którzy szeptali mu do głowy, mogli być świadkami i wiedzieć o tym. Pomysł podzielenia się tym z Wilburem - kimś, kogo ledwo znał - sprawiał wrażenie, że naruszyłby prywatność boga zbiorów i boga wojny, dzieląc się tym. Zwłaszcza jeśli podzieliłby się częścią, w której kłócili się o brak złota na broni, którą dostał.

Ale po kilku sekundach zastanawiania się, czy powinien o tym mówić, jego nerwowość została nagle zalana przytłaczającym uczuciem spokoju i zaufania - jak delikatne szturchnięcie w plecy, które miało go popchnąć do przodu. Tommy wziął głęboki oddech, pozwalając, by jego ramiona się rozluźniły i poluzowały uścisk na koszuli i pozwolił, by kierowała nim niewidzialna, boska ręka.

Nie spuszczając wzroku z butów Wilbura, skinął powoli głową.
- Myślę, że tak... I... I bóg wojny dał mi prezent. - jego słowa zawisły w powietrzu na chwilę i nastała cisza. Nerwowo spojrzał w górę, żeby zobaczyć reakcję Wilbura.

Spodziewał się zaskoczenia lub szoku. Może nawet niezadowolonego spojrzenia, po którym nastąpiłoby oskarżenie, że kłamie, żeby ukryć fakt, że coś ukradł. Ale ku jego zaskoczeniu Wilbur uśmiechał się do niego promiennie.

- Naprawdę? - zapytał, a w jego głosie było coś dziwnego. - Jaki prezent?

Rozejrzał się po korytarzu, gryząc wargę. Na razie było pusto, ale każdy mógł wyjść zza rogu i w każdej chwili usłyszeć ich rozmowę. Więc zamiast tego wziął Wilbura za rękę i pociągnął go do pokoju Wojny na nieco bardziej prywatną rozmowę.
- ...To był sztylet. - wyszeptał, siedząc po turecku na podłodze przed posągiem boga wojny. Wilbur usiadł naprzeciwko niego, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Naprawdę? - odszepnął. - A czy bogowie przemówili do ciebie, kiedy dostałeś ten dar?

Tommy ponownie skinął głową, zerkając nerwowo na wejście do pokoju, zanim kontynuował.
- Słyszałem ich jak... Szepty z tyłu głowy. - wykonał niejasny gest i zachichotał, myśląc o podsłuchanej rozmowie. - Myślę, że bóg wojny chciał mi dać coś innego, ale ktoś inny go powstrzymał.

- Ktoś inny? - Wilbur przechylił głowę, jego głos nadal brzmiał nieco dziwnie.

- Był jeszcze jeden głos, ale nie mogłem powiedzieć, kim on jest. Założyłem, że ten głębszy głos należał do boga wojny, bo narzekał, że nie może mi dać czegoś złotego.

- Bóg wojny i jego złoto. - Wilbur zaśmiał się cicho, kręcąc głową. A Tommy zmarszczył brwi, gdy zabrzmiało to znajomo. Ale Wilbur kontynuował, zanim zdążył się nad tym zastanowić. - Założę się, że ten drugi głos należał do boga zbiorów. On i bóg wojny często rozmawiają ze śmiertelnikami, ponieważ Wojna ma umiejętności społeczne skały.

Tommy skrzywił się lekko, śmiejąc się razem z Wilburem.
- Czy to nie jest niegrzeczne, jak się mówi o bogu? - spojrzał na posąg, jakby miał ożyć i od razu ich przekląć. - Czy on się na ciebie nie wścieknie?

Wilbur znów się zaśmiał, potrząsając głową i machając ręką.
- Nie, bóg wojny nigdy nie potrafi się na mnie za bardzo wściekać. Ale dość o tym! - przysunął się bliżej, pochylając się do przodu i uśmiechając się. - Powiedziałeś, że bóg wojny dał ci sztylet? To wielka sprawa! Jak się z tym czujesz?

Mrugnął.
- Co masz na myśli?

- Jak się czujesz, że dostałeś sztylet od boga wojny?

- Myślę... - zaśmiał się lekko, pocierając kark. - To jest zajebiste, nie zrozum mnie źle. I naprawdę mi się podoba, ale chyba nie rozumiem, dlaczego go dostałem? Chodzi mi o to, że poprosiłem o radę, jak zapewnić bezpieczeństwo mojemu przyjacielowi, a on po prostu... - zaśmiał się jeszcze bardziej, gestykulując niejasno. - ...dał mi sztylet. Jakby oczekiwał, że od razu dźgnę nożem następnego gościa, który się pojawi i obrazi mojego przyjaciela. To znaczy, całkowicie bym to zrobił. Ale myślałem, że bogowie powinni potępiać morderstwo? - lekko pokręcił głową.

Wilbur się roześmiał.
- Cóż, słyszy słowo „chronić" i może trochę przesadzić. Masz szczęście, że nie dał ci miecza, którego nie byłbyś w stanie nosić. Poza tym jest bogiem wojny, Toms. Przemoc to jego konik.

Tommy wzruszył ramionami, ignorując ciepłe powitanie na przydomek.
- Chyba ma to sens. - zmarszczył brwi, patrząc na pokój ofiar. - To dlaczego on dostaje kwiaty? Tak jakby... rozumiem, dlaczego bóg stworzenia i bóg zbiorów je dostają. Tak jakby to było dość podobne do domen, nad którymi już sprawują nadzór, ale dlaczego bóg wojny je dostaje? - wskazał na bukiety, o których wiedział, że są zaczarowane, by przetrwać długo. - Jak te róże. Albo orchidee. Są super ładne, ale też bardzo delikatne. - [rzypomniał sobie swój żałosny mały kwiatek, który zostawił wcześniej, skubiąc paznokcie. - To po prostu... nie wydaje się czymś, czego bóg wojny by chciał...

Nie zauważając jego obaw, Wilbur wzruszył ramionami.
- Bóg wojny nie przejmuje się szczególnie tym, jaka jest ofiara. Interesuje go intencja i wysiłek, jaki w nią włożono. - żartobliwie szturchnął Tommy'ego łokciem. - To pewnie dlatego tak bardzo zależało mu na tym, by dać ci coś lepszego. - Wilbur parsknął śmiechem.

Tommy jednak skurczył się w sobie. Jego myśli krążyły wokół małego kwiatka, który zostawił. Naprawdę nie włożył żadnego wysiłku w zebranie kwiatów. I był tylko jeden, podczas gdy inne kwiaty w pokoju były pogrupowane w wiązanki po 15 kwiatów. Czy bóg wojny uważał za niewłaściwe, że zostawił coś tak małego jak ofiarę? Ale... przecież nie mogło tak być, prawda? Gdyby okazał brak szacunku bogu wojny tym kwiatkiem, nie dostałby prezentu, prawda? Dlaczego bóg wojny miałby z nim rozmawiać, skoro nie docenił ofiary?

Wilbur zdawał się zauważać jego zamieszanie i zmarszczył brwi.
- Coś nie tak?

- Ja po prostu... - Tommy znów skubał paznokcie. - Złożyłem małą ofiarę bogom w zeszłym tygodniu. To były te małe białe kwiaty, które zobaczyłem w ogrodzie. Wydały mi się ładne, więc zerwałem kilka i zostawiłem jako ofiarę. Ale... Był tylko jeden dla każdego z nich. I... I nie był zaczarowany, żeby przetrwać jak inne kwiaty w pokoju. Czy to... Niewłaściwe?

Wilbur spojrzał na niego zraniony.
- Och, Toms. - położył rękę na jego ramieniu, czule go ściskając. - To nie jest niewłaściwe. Wiem, że bóg wojny to uwielbiał.

- Ale skąd wiesz? - zmarszczył brwi. - To był po prostu przypadkowy kwiat, który znalazłem na zewnątrz. To nie był... Nawet sam go nie wyhodowałem. I był tylko jeden. Nawet nie wiem, jaki to był kwiat

- Cóż... - Wilbur zatrzymał się i ugryzł się w wargę. Spojrzał na posąg boga wojny na moment, po czym zmarszczył brwi jeszcze bardziej i westchnął na to, co zobaczył. Pokręcił głową, wziął głęboki oddech, a następnie puścił ramię Tommy'ego, by gestem objąć to co widzi. „Rozejrzyj się. Widzisz tu swój kwiat?

Tommy pokręcił głową.
- Nie... Ranboo i Karl powiedzieli, że bóg wojny zabrał go, kiedy ostatnio odbierał swoje ofiary. A te, które zostawiłem dla boga zbiorów i boga stworzenia, również zniknęły tego samego dnia, kiedy zniknęła dla boga wojny.

- Cóż, jeśli bóg przyjmuje twoją ofiarę, to znaczy, że mu się podoba. - uśmiechnął się delikatnie. - Nieważne, jaka to ofiara. Ważne, że masz dobre intencje, kiedy ją składasz. No i że jej nie ukradłeś. - zachichotał, próbując rozluźnić atmosferę.

- Ale... - Tommy urwał, marszcząc brwi i patrząc na podłogę między nim a Wilburem. Miał pytanie na końcu języka, ale nie był pewien, czy może lub powinien je zadać. Wilbur był wyrocznią, jasne; ale to nie znaczyło, że mógł odpowiedzieć na wszystkie pytania. Zwłaszcza na pytanie, na które mogli odpowiedzieć tylko sami bogowie.

Kolejne mocne zapewnienie spadło na jego ramiona i wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. Nie zaszkodzi po prostu zapytać, prawda? Może Wilbur czuł to samo, co on, kiedy był młodszy. Może mógłby udzielić rady.

- Ale... - Wilbur nalegał, przesuwając się tak, żeby siedzieli ramię w ramię.

Tommy ugryzł się w wargę i lekko się o niego oparł.
- Ale... Dlaczego ja?

- Co masz na myśli? - zapytał cicho.

- Mam na myśli... Co czyni mnie tak wyjątkowym? Przecież nic nie zrobiłem. - wzruszył ramionami i pozwolił głowie opaść na ramię Wilbura. - Nie wiem, po prostu... Jestem jakimś dzieciakiem z ulicy, który miał szczęście z tą pracą. Nie wiem, co czyni mnie tak wyjątkowym. - westchnął i pokręcił głową, próbując rozluźnić atmosferę. - Przepraszam, wiem, że nie możesz na to odpowiedzieć. Nie jesteś bogiem wojny. Nie możesz mi powiedzieć, dlaczego zdecydował się dać mi prezent.

Wilbur wyglądał na zbolałego, ale uśmiechnął się do Tommy'ego z zaciśniętymi ustami.
- Dlaczego nie zapytasz?

Tommy mrugnął.
- Co?

- Dlaczego ich nie zapytasz? - powiedział ponownie, jego uśmiech powrócił do czegoś bardziej naturalnego i krzywego. - Jestem pewien, że by ci odpowiedzieli.

- Ja... - Tommy pokręcił głową z cichym śmiechem. - Nie, ja... nie mogę. Nie chcę zawracać głowy bogom tylko dlatego, że nie rozumiem, dlaczego coś zrobili.

- To nie byłby kłopot, Tommy. - Wilbur uspokoił go, obejmując ramieniem, żeby spróbować go pocieszyć. - Bogowie zrozumieliby twoje zakłopotanie. A gdyby bóg wojny i bóg zbiorów z tobą rozmawiali, jestem pewien, że przynajmniej jeden z nich by ci odpowiedział.

Tommy znów zaczął skubać paznokcie, spoglądając na posąg boga wojny z niepokojem, mimo że uspokajające uczucie wciąż spoczywało na jego ramionach.
- ...Tak myślisz?

- Wiem to. - Wilbur uśmiechnął się szeroko, delikatnie szturchając go łokciem.

Wziął głęboki oddech i skinął głową.
- Okej... Tak, myślę, że tak zrobię.

Potem Wilbur podniósł się i wyciągnął rękę, by podnieść również Tommy'ego.
- Muszę wracać do domu, więc dam ci trochę prywatności, żebyś mógł z nimi porozmawiać. Ale zobaczę cię podczas Letniego Przesilenia, prawda?

Tommy skinął głową, uśmiechając się.
- Zobaczymy się tam, big manie!

Wilbur potargał włosy z czułym uśmiechem. Następnie pomachał, odwrócił się na pięcie i zostawił go samego w pokoju boga wojny. Tommy wziął głęboki oddech i odwrócił się, by spojrzeć z powrotem na posąg boga wojny. Teraz uspokajające uczucie zniknęło i przestąpił z nogi na nogę, próbując zdecydować, jak sformułować to pytanie. Nie chciał brzmieć niewdzięcznie. Był po prostu zdezorientowany.

- Tommy?

Odwracając się, Tommy położył rękę na piersi, gdy zobaczył, że Ranboo cofa się od wejścia z grymasem.
- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.

- Nie, nie, wszystko w porządku. - pomachał rękami. Następnie spojrzał jeszcze raz na posąg boga wojny, po czym uznał, że bóg wojny prawdopodobnie nie chce słuchać jego rozmowy z przyjaciółmi. Więc wyszedł ponownie na korytarz. Spojrzał w kierunku, w którym poszedł Wilbur, ale go nie zobaczył. Zamiast tego zobaczył Tubbo stojącego obok Ranboo, przestępującego z nogi na nogę, jakby był zdenerwowany. - O, hej Tubbo. Wszystko w porządku?

Tubbo przechylił głowę, by spojrzeć na Ranboo. Ranboo z kolei rzucił mu spojrzenie, a Tubbo wziął głęboki oddech, wypuszczając go przez nozdrza.
- ...Ranboo powiedział, że muszę cię przeprosić, więc... jesteśmy tutaj.

Tommy mrugnął.
- Przeprosić?

Przepraszam, że byłem dla ciebie niemiły. Tubbo skrzyżował ramiona, trzymając głowę zwróconą w stronę podłogi, a jego twarz się zarumieniła. - Nie zasłużyłeś na całe gówno, które ci dałem za jeden komentarz - nawet jeśli byłeś dupkiem.

Jego mózg potrzebował chwili, żeby to nadrobić. A kiedy już to zrobił, mrugnął i znów pomachał rękami.
- Och, Tubbo, wszystko w porządku. - Tommy uśmiechnął się do niego lekko. - W pewnym sensie na to zasłużyłem. Byłem dupkiem, kiedy pierwszy raz spotkałem Ranboo.

- Nie byłeś taki zły jak ten facet sprzed kilku dni. - dodał cicho Ranboo z chichotem. - Był ehhh... Niemiły.

Tommy przewrócił oczami, uśmiechając się i szturchając Ranboo łokciem.
- No weź, możesz przeklinać! Ten facet był dupkiem i zasługuje na to, żeby go tak nazywać!

Ranboo zaśmiał się cicho, trzymając coś małego przy piersi.
- Prawda. Po prostu nie lubię przeklinać. Ale wiedz, że się z tobą zgadzam.

Wszyscy trzej chłopcy znów się zaśmiali, a Ranboo przesunął się na nogach.
- Ale, um, w każdym razie - zrobiłem to dla ciebie. - przycisnął mały kwadrat fioletowego materiału do piersi Tommy'ego i ten szybko go wziął, zanim zdążył go upuścić. - Jako podziękowanie za to, że mnie broniłeś.

Z ciekawością otworzył kwadrat materiału, a potem uśmiechnął się, gdy zobaczył naszyjnik.

„Łańcuch" był zrobiony z cienkich, plecionych skórzanych pasków farbowanych na różne odcienie szarości, z zapięciami na końcach. Ale tym, co naprawdę przykuło jego uwagę, była mała szklana buteleczka pełniąca funkcję wisiorka. Mała buteleczka z maleńkimi fioletowymi kwiatami siedzącymi w środku. Mrużył oczy na kwiaty na swojej dłoni, nie rozpoznając kwiatu.
- To takie ładne... Co to za kwiaty?

- To czosnek! - Ranboo uśmiechnął się i wykonał gest przypominający kulkę dłońmi, kiedy mówił. - Czosnek wygląda jak fioletowe kule i mają dziesiątki tych małych kwiatów tworzących kulę kwiatu.

- To takie fajne! - uśmiechnął się, oddając kwadratowy kawałek materiału Ranboo i zapinając naszyjnik. Spoczął tuż pod obojczykiem, a on rzucił się w ramiona wyższego chłopca. Ranboo zamarł trochę, ten kiedy go przytulił, ale po chwili lub dwóch odwzajemnił go - choć trochę niezręcznie. - Dzięki za naszyjnik, Ranboo. Nie musiałeś nic dla mnie robić.

- W ten sposób okazuję swoją wdzięczność. - powiedział, brzmiąc zawstydzonym. - Chcę, żeby ludzie wiedzieli, że naprawdę doceniam to, co dla mnie zrobili. Dlatego lubię coś dla nich robić.

Tommy ścisnął go ostatni raz, zanim puścił.
- Cóż, naprawdę to doceniam. - uśmiechnął się. - Czy dobrze się bawiliście na targu?

Tubbo ożywił się na to.
- Tak! Kupiliśmy trochę owoców dla Clementine do spróbowania! - podniósł papierową torbę, której Tommy nie zauważył, leżącą na podłodze przy jego stopach. - Czy możemy jej dać trochę?

- Och! Jasne! - machnął ręką, żeby poszli za nim, a trójka pobiegła do pokoju Tommy'ego. Dzięki bogom, że pamiętał, żeby odłożyć sztylet do szafki nocnej, zanim opuścił sypialnię.

Notes:

Co drugi akapit prawie dostawałam ataku śmiechu.

Tommy rozmawiał z bogiem zbiorów aka Wilburem, który bardzo starał się to ukryć XD

Chapter 8: Festiwal Letniego Przesilenia

Chapter Text

- ...Phil? Kto to? - głos kobiety unosi się nad głową Tommy'ego, gdy śpi zgarbiony pod ścianą. W jednej ręce trzyma niedokończoną rzeźbę ze skrzydłami smoka i szerokim kapeluszem, a w drugiej tępy nóż do rzeźbienia. Wokół niego na podłodze leżą książki otwarte na obrazkach i opisach bogini, którą próbował wyrzeźbić; obok listy rzeczy, które ludzie zwykle zostawiali jej jako ofiary.

Nad jego głową mężczyzna chichocze.
- Och, po prostu ktoś, na kogo miałem oko...

Kobieta się śmieje, a jej głos staje się drwiący.
- Nie jesteś subtelny, kochanie. Widzę, że ma w swoim pokoju kogoś z twojego stada.

- Ach, czy ja naprawdę jestem aż tak przewidywalny?

- Naprawdę jesteś. - kobieta znów się śmieje, a Tommy wierci się we śnie, próbując wygodniej ułożyć się pod ścianą.

Mężczyzna znów się chichocze.
- Cóż, jeszcze nie miałem z nim bezpośredniego kontaktu... Ale chłopcy go uwielbiają. Wilbur się zaprzyjaźnił, a Techno dał mu sztylet.

- Naprawdę? - jej spojrzenie powróciło do śpiącego chłopca z czymś czułym. - ...Cóż w takim razie; kiedy będę miała szansę go poznać?

- Wkrótce, mam nadzieję. - mężczyzna mruknął. - Czekam tylko na odpowiedni moment. Nie chcielibyśmy go przytłoczyć.

Kobieta mruknęła z aprobatą.
- No cóż, informuj mnie na bieżąco, żebym mogła go poznać. Teraz będę bardzo uważnie go słuchać. - zaśmiała się. - I na pewno znajdę czas, żeby odwiedzić kapliczkę, którą najwyraźniej przygotowuje. Tymczasem... nie sądzę, że powinien spać na podłodze.

Mężczyzna mruknął z aprobatą, czując w powietrzu miłe uczucie, gdy patrzył na złotowłosego chłopca.
- Nie, naprawdę nie powinien.

- Do zobaczenia wkrótce, kochanie.

Mężczyzna składa pocałunek na dłoni swojej Pani.
- Do zobaczenia wkrótce, Kristin.

Po pocałunku w policzek mężczyzny i ostatnim czułym spojrzeniu na śpiącego chłopca bogini odchodzi, aby kontynuować swoje obowiązki.

Tymczasem bóg o słomkowo-blond włosach opadających wokół pierzastych uszu pojawia się w pokoju złotowłosego chłopca. Z skrzydłami schowanymi na plecach, aby niczego nie zakłócić w pokoju, bóg zabiera się do pracy, zbierając książki z podłogi. Wciska pióro w strony, aby zaznaczyć zdjęcie Pani Śmierci, zanim w milczeniu odłoży książki do szuflady szafki nocnej.

Cichy skrzek sprawia, że ​​bóg zatrzymuje się i odwraca się, by spojrzeć na siedzisko przy oknie, zauważając członka swojego stada mrugającego do niego jednym okiem. Uśmiechnął się i wyciągnął rękę, drapiąc ją po czubku głowy, zanim przesunął dłonią po jej grzbiecie i skrzydłach.

- No... To powinno ci pomóc. - uśmiechnął się. Ptak zagruchał, a następnie usiadł z powrotem w gnieździe. Następnie podszedł z powrotem do chłopca, delikatnie namawiając jego ręce, by się rozluźniły i wyjęły rzeźbę i nóż. Kładzie je również na stoliku nocnym, a następnie ponownie podchodzi do chłopca.

Tommy nadal śpi, nieświadomy boskiej istoty cicho poruszającej się po jego pokoju.

Bóg podnosi go tak delikatnie, jak tylko potrafi, zatrzymując się na chwilę, gdy ten wierci się we śnie. Następnie przeszedł przez pokój i położył chłopca do łóżka, naciągając kołdrę na jego ramiona. Gdy chciał się odsunąć, Tommy chwycił go za rękaw, cicho chrapiąc i cicho chichocząc.

Delikatnie odrywa rękaw od ręki chłopca i kładzie dłoń na jego lokach. Pochylając się, składa pocałunek na grzbiecie własnej dłoni, która spoczywa w lokach chłopca, błogosławiąc go. Powietrze migocze od ciężaru magii boga, a on odsuwa dłoń, kładąc się na poduszce. Bóg cofa się o kilka kroków; czule uśmiecha się do chłopca, którego jego synowie uznali za brata. I oczywiście, może uznał chłopca również za swojego syna, ale nie było tu nikogo, kto mógłby go za to skrytykować.

Z ostatnim czułym spojrzeniem, bóg stworzenia zniknął z pokoju bez śladu.

~ ⛥ ~

Kiedy Tommy się obudził, leżał w łóżku, a w jego żyłach krążyło przyjemne ciepło. Czuł się lekki i senny, ale tak naprawdę wypoczęty. Siedząc na łóżku, wyciągnął ramiona i plecy, po czym rozejrzał się po pokoju. Nie pamiętał, kiedy położył się spać ostatniej nocy; ale na ile mógł stwierdzić, przynajmniej pamiętał, żeby się umyć, zanim zasnął pod kołdrą.

Posąg bogini śmierci - lub „Pani Śmierć", jak nazywały ją książki - siedział obok jego noża do rzeźbienia na stoliku nocnym w całej swojej niedokończonej okazałości. Gdyby miał wolny dzień, spędziłby go, kończąc rzeźbienie. Naprawdę chciał, żeby jej kapliczka była gotowa jak najszybciej, żeby mógł zacząć składać jej ofiary i nadrobić stracony czas. Skrzywił się trochę, gdy zobaczył, jak kiepsko została wyrzeźbiona, ale starał się o tym nie myśleć. Nie był najlepszy w rzeźbieniu, ponieważ Sam zaczął go uczyć dopiero dwa dni temu, ale uważał, że wyglądało to w porządku, choć trochę niechlujnie. Poziom szczegółowości nie dorównywał poziomowi innych posągów w świątyni, ale to było lepsze niż nic. Poza tym, zawsze mógł zrobić dla niej nową rzeźbę, gdy już nabierze w tym wprawy. Ale na razie musiało wystarczyć to.

Tommy naprawdę miał nadzieję, że jej się spodoba. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek odbierze większość, jeśli w ogóle, ofiar, które dla niej zostawił, ale to było w porządku. Chciał po prostu zrobić coś, co jej się spodoba i co nie zwiędnie ani nie zepsuje się. Może mógłby coś dla niej wyrzeźbić. W książkach napisano, że zwykle jest przedstawiana ze skrzydłami smoka, więc może chciałaby małą rzeźbę smoka?

Po porannym podrapaniu Clementine i zyskaniu dreszczyku emocji, sprawdził jeszcze raz, czy ma czyste bandaże, po czym wymknął się ze swojego pokoju, żeby zjeść śniadanie. Zszedł do kuchni w skarpetkach, ziewając przez całą drogę. Nie to, żeby był bardziej zmęczony niż zwykle, po prostu czuł się... Lżejszy. Bardziej swobodny niż zwykle. Potarł twarz opuszkami dłoni, ziewając ponownie, gdy wszedł do kuchni.

Ktoś zachichotał, gdy wszedł do środka.
- Cóż, dzień dobry, śpiochu.

Tommy zamrugał oczami i lekko się uśmiechnął, gdy zobaczył Puffy siedzącą przy stole, z gazetą w jednej ręce i filiżanką kawy w drugiej.

- Dzień dobry, Puffy. - uśmiechnął się, wlokąc się głębiej do kuchni.

Karl, który stał przy kuchence i smażył jajka, zachichotał.
- Ktoś naprawdę dobrze się wyspał, jeśli można tak sądzić po tych potarganych włosach.

Mrugając lekko, Tommy przeczesał palcami włosy, żeby je ściągnąć z powrotem, gdzie sterczały w różnych kierunkach.
- Dzień dobry, Karl... Czy Ranboo już wstał? - zapytał, chwytając brzoskwinię z miski z owocami.

Pokręcił głową, mieszając jajka na patelni.
- Jeszcze nie. Ale on i Tubbo powinni się niedługo obudzić. Wszyscy mamy dziś dużo do zrobienia, więc jeśli nie obudzą się za pół godziny, pójdę ich obudzić.

- Czemu jesteśmy dziś zajęci? Coś się dzieje? - siedział przy stole ze swoją brzoskwinią, biorąc serwetkę ze środka, żeby nie rozlać soku wszędzie.

- Robimy ostatnie przygotowania do festiwalu! - powiedziała Puffy, uśmiechając się. Tommy mrugnął, brzoskwinia zawisła w połowie drogi do jego ust, gdy przetwarzał tę informację. Roześmiała się. - Zapomniałeś, że festiwal jest jutro?

- Ja... No cóż, trochę tak... Tak jakby, wiedziałem, że to niedługo, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to jutro. - Tommy zaśmiał się trochę, próbując zrozumieć, jak tak szybko stracił poczucie czasu.

Karl również się roześmiał.
- To pewnie przez te książki, które ci pożyczyłem. A tak w ogóle, to czy ci się podobają? Zawsze się cieszę, gdy ktoś w twoim wieku okazuje zainteresowanie innymi bóstwami. - uśmiechnął się szeroko, opierając łokcie o blat.

- O, które bóstwo masz na myśli? - zapytała Puffy, popijając kawę.

- Pani Śmierć! Byłem ciekaw, co ludzie zostawiali jej na ofiary i jak ją przedstawiano. - uśmiechnął się do siebie, gdy obrazy bogini przemknęły mu przez myśl. Obrazy w książce zawsze przedstawiały ją z długimi, ciemnymi włosami i skrzydłami smoka, które wyglądały na większe niż boga stworzenia. Potem obrazy w jego głowie zaczęły się zmieniać. Nadal myślał o obrazach, które widział w książkach, ale potem zaczęły stawać się bardziej... Prawdziwe.

Kobieta z fioletową szminką i ciemnymi łuskami rozpryskującymi się na jej twarzy, gdy uśmiechała się z nieznanego powodu. Piękne, ciemnobrązowe włosy, które rozsypały się wokół jej stóp, podczas gdy spód jej włosów mienił się galaktykami i gwiazdami. Na tych obrazach miała też rogi. Nie był pewien, skąd wiedział, że ma rogi, ponieważ żadna z książek nigdy o nich nie wspominała, ale miało to sens, biorąc pod uwagę motyw smoka.

Wracając do teraźniejszości, pokręcił lekko głową i odchrząknął, a lekki śmiech kobiety rozbrzmiał mu w uszach.
- Jej obrazki w książkach są naprawdę ładne. Jej skrzydła wyglądają obłędnie.

Puffy nuciła, kiwając głową, gdy brała łyk kawy.
- Mówi się, że Pani Śmierć jest najpiękniejszą ze wszystkich bogów. Gobeliny i obrazy przedstawiają ją w różny sposób, w zależności od tego, gdzie się patrzy, ale motyw piękna jest widoczny. - złożyła gazetę i odłożyła ją na bok, opierając się o stół z ciekawym spojrzeniem. - Ale dlaczego się nią interesujesz; jeśli nie masz nic przeciwko, że zapytam?

- Znalazłem przyjaciela! - wykrzyknął z ustami pełnymi brzoskwini. Wytarł serwetką sok z ust. - Nazywa się Wilbur i powiedział, że Pani Śmierć i bóg stworzenia są małżeństwem, więc byłem ciekaw.

Puffy wydawała się zaskoczona i zajęło jej chwilę, zanim w pełni przetworzyła to, co powiedział.
- Czekaj, naprawdę? Skąd twój przyjaciel o tym wiedział?

Tommy uśmiechnął się, przeżuwając kolejny kęs brzoskwini, a potem wyszeptał, gdy już go połknął.
- On jest Wyrocznią. - nie był pewien, czy to miała być tajemnica, ale Puffy była Arcykapłanką! Na pewno było w porządku, żeby wiedziała.

Oczy Puffy się rozszerzyły i opadła z powrotem na siedzenie z wyrazem zdziwienia.
- Ja... Wow, zaprzyjaźniłeś się z Wyrocznią? - Tommy skinął głową podekscytowany, odkładając pestkę brzoskwini na bok, gdy ponownie ugryzł słodki miąższ owocu. - To... - zaśmiała się lekko i uśmiechnęła się do niego promiennie. - Tommy, to niesamowite! Jestem z ciebie taka dumna!

Wydął dumę, zjadając ostatni kęs brzoskwini, zanim wytarł twarz i ręce serwetką.
- Więc co robimy dzisiaj, skoro festiwal jest jutro?

Puffy wyciągnęła z kieszeni notes, przekartkowała go krótko, lekko marszcząc brwi, przeglądając listę rzeczy do zrobienia.
- Dzisiaj głównie banery i pomoc sprzedawcom w zaopatrywaniu ich stoisk. Sam, Dream, George, Sapnap i ja skończymy banery i dekoracje do lunchu; więc ty, Tubbo, Ranboo i Karl pomożecie sprzedawcom przenieść ich zapasy na ich stoiska. Zasadniczo, jeśli sprzedawca prosi cię o coś, zrób to, okej? Jeśli uważasz, że nie dasz rady, zawołaj Karla, Sama lub mnie, a my im pomożemy. - uśmiechnęła się.

Tommy skinął głową, odpychając się od krzesła i ponownie wycierając twarz serwetką.
- W porządku! - wrzucił serwetkę do kosza i zaczął grzebać w chłodziarce, wykopując skrzynkę truskawek i zamykając drzwi. - Dam Clementine śniadanie, a potem wyjdę.

Puffy skinęła głową.
- Pamiętaj tylko, żeby robić przerwy, Tommy! - zawołała za nim, gdy Tommy pobiegł korytarzem z powrotem do swojego pokoju.

Potem dzień minął w zamieszaniu pudeł, wózków, skrzyń i różnych innych rzeczy.

Tommy pomagał nosić wszystko, od eleganckiej biżuterii przechowywanej w eleganckich pudełkach, po świeżo farbowane tkaniny i ubrania, po świece, dżemy i galaretki. Zabierał je do wskazanych mu stoisk i nucił pod nosem jakąś melodię, pracując. Około południa zrobił sobie przerwę na lunch i wrócił do swojego pokoju, żeby się ochłodzić i upewnić, że Clementine je i pije. Z radością zjadła kukurydzę, którą dał mu jeden ze sprzedawców, gdy powiedział, że opiekuje się ptakiem, a Tommy zjadł kanapkę obok niej.

Po lunchu wrócił na ulice, pomagając wszędzie tam, gdzie ktoś go potrzebował. Nosił pudełka, zamiatał schody, wycierał półki wystawowe i przekąszał ciasteczka, które Tubbo mu podał, gdy pracowali przy szczególnie dużym stoisku. Podczas pracy Tommy przez chwilę zastanawiał się, czy Wilbur będzie miał stoisko na festiwalu. Powiedział, że robi dżemy i galaretki, więc może sprzedawał niektóre z nich? Ale nie widział go w żadnym ze stoisk, które pomagał rozstawiać. Może zamiast niego pomogli mu Tubbo lub Ranboo?

Albo może poprowadzi stoisko poświęcone bogom. Tommy wiedział, że Świątynia będzie miała wiele stoisk i kilka miejsc na całym festiwalu, gdzie ludzie będą mogli składać ofiary dla boga stworzenia, ale może Wilbur też będzie miał jedno. W końcu jest Wyrocznią. Na pewno robi coś dla bogów, prawda?

Tak czy inaczej, miał nadzieję, że przynajmniej będzie mógł zobaczyć Wilbura podczas festiwalu. Chociaż nie znał go zbyt długo, trochę za nim tęsknił. Był miły i miło się z nim rozmawiało, nigdy nie denerwował się jego pytaniami ani nie denerwował się, że niewiele wie o bogach. Był niesamowicie cierpliwy, odpowiadając na jego pytania, a Wilbur wydawał się lubić spędzać z nim czas. Więc po prostu miał nadzieję, że będzie mógł go zobaczyć podczas festiwalu w pewnym momencie.

~ ⛥ ~

W dniu festiwalu Tommy wstał i pomagał, gdy wzeszło słońce. Zazwyczaj podczas festiwalu nie budził się aż do południa, gdy większość ludzi zaczynała gromadzić się na uroczystościach, ale teraz, gdy już się obudził i pomagał, był tam, aby zobaczyć, jak to się zaczęło. Gdy słońce opuściło horyzont, klaskał cicho wraz z resztą członków Świątyni i kilkoma innymi osobami, które się zebrały. Uklękli na schodach świątyni i modlili się do boga stworzenia. Podziękowali mu za błogosławieństwo ich życia i poprosili go o błogosławieństwo dla święta, aby wszyscy dobrze się bawili. Następnie modlili się do boga zbiorów, prosząc go, aby utrzymał niebo pogodne, aby mogli świętować bez obaw o przemoczenie. Na koniec modlili się do boga wojny; prosząc go o dzień pokoju i bez rozlewu krwi, podczas gdy oni świętowali. Gdy wszyscy wstali i zakończyli swoje modlitwy, Tommy został na kolanach jeszcze trochę, aby cicho pomodlić się do Pani Śmierci.

Trochę się potykał, bo to był jego pierwszy raz, kiedy się do niej modlił, ale przywitał się i podziękował jej za wszystko, co dla nich robi, nawet jeśli nie rozumiał wszystkiego, co dla nich robi. Kiedy podniósł się na nogi i otrzepał kolana, Sam był u jego boku z miłym uśmiechem. Poprowadził go za kilka zakrętów do stoiska udekorowanego tak, by naśladowało Świątynię, i posadził go obok Dreama.

Dream obdarzył go niezręcznym uśmiechem i skinieniem głowy, po czym wrócił do tego, co robił. Tommy skinął głową w odpowiedzi, ale bawił się swoją koszulą, gdy festiwal powoli się zaczynał.

Ponieważ wykonali większość prac przygotowawczych poprzedniego dnia, nie było zbyt wiele do zrobienia. Ponieważ nie pozwolono mu zajmować się ofiarami, ponieważ nie był kapłanem - lub w przypadku Dreama, kapłanem w trakcie szkolenia - Tommy rozmawiał z ludźmi, którzy zatrzymywali się, aby odpocząć, lub wskazywał drogę do Świątyni, gdy ktoś pytał. Robił, co mógł, aby utrzymać energię, gdy dzień stawał się coraz bardziej pracowity, ale zaczynało być trochę trudno. Ale nie chciał nikogo zawieść, więc utrzymywał mały uśmiech na twarzy, gdy dzień mijał powoli. W ciągu dnia podeszło do niego kilka małych dzieci, rozmawiając z nim ożywionym głosem o zabawce, którą dostały od sprzedawcy, podczas gdy ich rodzice rozmawiali z Samem. Pewnego razu podszedł do niego dzieciak, który wyglądał na 4 lub 5 lat, płacząc i mówiąc, że został rozdzielony z rodzicami.

Tommy zaprowadził go za stół i powiedział Samowi, który kazał Dreamowi pobiec, aby coś ogłosić. Tymczasem Tommy rozmawiał z dzieciakiem o wszystkim, co przyszło mu do głowy, wymyślając historię o dwóch książętach walczących ze smokiem w obronie swojego królestwa i wygrywających. Wydawało się, że mu się to podobało, a kiedy jego matka przyszła, żeby go przytulić, opowiedział jej całą historię, gdy był wynoszona na jej rękach.

Właśnie wtedy, gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem, Dream wstał od stołu i wrócił do Świątyni, niosąc pudełka z ofiarami, które miał zostawić przy posągach. Tommy opadł na swoje miejsce z westchnieniem, ocierając pot z czoła.

Sam zmarszczył brwi, podając mu butelkę wody.
- Wszystko w porządku, Tommy?

Skinął głową, biorąc łyk, zanim odpowiedział.
- Tak... Jestem po prostu zmęczony. I mi gorąco.

Skinął głową ze zrozumieniem.
- To był dla ciebie dość długi dzień... Chcesz wrócić do Świątyni? Położyć się wcześniej?

- Nieee, nie mogę! Jeszcze nie zwiedziłem festiwalu! Chcę się trochę rozejrzeć, zanim wrócę. - nadąsał się.

Sam zaśmiał się trochę.
- Cóż, skoro jesteś pewien, możesz uciec i cieszyć się festiwalem.

Wytarł usta grzbietem dłoni.
- Naprawdę? Puffy się nie wścieknie?

- O, bogowie, nie! - znowu się zaśmiał, kręcąc głową. - Pracowałeś cały dzień. Pewnie i tak miała tu być, żeby cię wypuścić na noc. - przeszukał torbę, a następnie rzucił Tommy'emu małą, ściąganą torebkę, która zabrzęczała, gdy ją złapał. - Idź się dobrze bawić, ok?

Tommy otworzył torbę i uśmiechnął się, gdy zobaczył, że jest pełna monet. Rzucił się Samowi w ramiona, uśmiechając się.
- Dziękuję!! - potargał mu włosy i poklepał po plecach, po czym Tommy odszedł.

Przecisnął się przez tłum i podążał za dźwiękami muzyki, by znaleźć główny plac. A gdy tam dotarł, zatrzymał się, gdy zobaczył, jak bardzo jest zatłoczony. Tłumy ludzi tańczących do muzyki granej przez zespół na scenie utworzyły wirującą masę pięknych ubrań, roześmianych twarzy i dudniących butów. Tommy okrążył plac, trzymając się chodnika, gdzie puby i restauracje miały otwarte drzwi. Zapachy jedzenia wylewały się z drzwi, wabiąc ludzi do środka, ale Tommy obserwował sprzedawców nieco dalej w dół drogi. Oni również sprzedawali jedzenie, a on rzucił okiem na stoisko z pieczonym mięsem na szaszłykach. Samo spojrzenie wystarczyło, by przyciągnąć go bliżej, ale gdy tylko poczuł zapach mięsa, musiał powstrzymać się od natychmiastowego przebiegnięcia reszty drogi, by je kupić.

Sprzedawca był miły i podał Tommy'emu patyk, gdy płacił, a on podziękował mu podekscytowany. Następnie odszedł i usiadł przy pustym stoliku niedaleko miejsca, gdzie tańczył tłum. Nucił, jedząc jedzenie, obserwując tańczący tłum i kiwając głową w rytm muzyki. Był trochę zawiedziony, że nie widział Wilbura dzisiaj, ale to nic. Będzie mógł go zobaczyć innym razem. Poza tym prawdopodobnie był zajęty swoimi...

- Tommy?

Mrugnął i rozejrzał się przez chwilę, aż zobaczył Wilbura zbliżającego się do niego, uśmiechającego się i machającego. Tommy rozpromienił się i połknął kęs jedzenia w ustach.
- Wilbur!!

- No i jesteś! Martwiłem się, że nie zobaczę cię dzisiaj! - usiadł obok niego przy stole, w małym pudełku zostało około pół tuzina ciasteczek z kawałkami czekolady. - Gdzie byłeś?

- Och, pracowałem! - wziął kolejny kęs mięsa z patyczka, wskazując w kierunku, w którym był. - Podawałem wskazówki i pomagałem, jak mogłem. Ale! Czy próbowałeś tych?? - uśmiechnął się i wepchnął patyk w twarz Wilbura. - To naprawdę dobre!

Wilbur parsknął śmiechem i odsunął patyk od twarzy palcem.
- Jeszcze nie, nie. Cały dzień zajadałem się słodyczami. - ugryzł ciasteczko i nucił, zamykając oczy. - Zwłaszcza w tej piekarni kilka przecznic dalej. Mają najlepsze ciasteczka, jakie kiedykolwiek jadłem.

Tommy spojrzał na małe pudełko, żeby zobaczyć, skąd pochodzi, i rozpromienił się, gdy na górze wytłoczono znajome czerwono-niebieskie logo.
- Spotkałeś Niki?

Wilbur mrugnął, a następnie sprawdził logo na pudełku.
- Och, um... chyba tak. Jak ona wygląda?

- Ma niebieskie oczy i ciemne włosy z blond pasemkami z przodu, które oprawiają jej twarz. - gestem pokazał, jak długie są jej włosy. - Um, sięgają gdzieś do klatki piersiowej?

Wilbur się uśmiechnął.
- Och! Tak, poznałem ją! To ona sprzedała mi ciasteczka!

- Jeśli pochodzą z piekarni Niki, to znaczy, że są super dobre! - zachichotał, odgryzając ostatni kawałek jedzenia ze swojego szpikulca. - Niki zawsze robi najlepsze ciasteczka.

Wilbur się skrzywił.
- Nie mów z pełnymi ustami, Toms. To obrzydliwe.

Przezwisko sprawiło, że coś ciepłego rozkwitło w jego piersi. Jasne, to była tylko skrócona wersja jego imienia, ale mimo to... Słysząc, jak Wilbur nazywa go Toms, poczuł się... Miło. Sprawiło to, że chciał rzucić mu się w ramiona i przytulić, aż zabrakłoby mu tchu.

Zamiast tego Tommy obdarzył go drwiącym uśmieszkiem, zanim wysunął język. Wilbur zakrztusił się, odpychając go, gdy Tommy pochylił się do przodu.
- Fuj Tommy... kurwa, zamknij usta! - Tommy zaśmiał się i dokończył kęs, gdy Wilbur pokręcił głową z figlarnym spojrzeniem. - Jesteś takim gremlinem.

- Och, spieprzaj! - powiedział, znów celując patykiem w jego twarz. - Jestem rozkoszą, i ty o tym wiesz!

Wilbur znów się zaśmiał, a Tommy uśmiechnął się szeroko. Wyciągnął szpikulec z zębów, gdy Wilbur coś mówił pod nosem. Nie do końca rozumiał, co powiedział, więc spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Ale Wilbur wyglądał na szczęśliwego. W jego wyrazie twarzy było coś ciepłego i serdecznego, więc wzruszył ramionami i pozwolił Wilburowi na chwilę pobyć w swoim własnym świecie. Wyciągnął patyk, z którego jadł, a gdy usiadł, Wilbur podał mu ciasteczko. Uśmiechnął się w ramach podziękowania i zjadł je, obserwując tłum tańczący w rytm wirującej muzyki. Wyglądało na to, że wszyscy dobrze się bawili, a go niemal kusiło, by do nich dołączyć.

Jakby czytając mu w myślach, Wilbur szturchnął go łokciem.
- Chcesz iść potańczyć? Popilnuję stolika.

Tommy pokręcił głową.
- Nie. To znaczy, chcę, ale nie jestem w tym zbyt dobry

- No i co? - Wilbur znów pchnął go ramieniem, próbując nakłonić, żeby wstał i ruszył w stronę tłumu. - W tańcu nie chodzi o to, żeby być dobrym; chodzi o to, żeby czuć się dobrze. Dopóki dobrze się bawisz, nie ma znaczenia, czy jesteś najgorszym tancerzem na świecie.

Tommy się roześmiał, jego twarz pokryła się rumieńcem, gdy zmusił się do pozostania przy stoliku i obgryzania paznokci.
- Mimo wszystko – nie znam nikogo w tym tłumie. Czułbym się dziwnie tańcząc sam.

- Zatańczę z tobą.

Piszcząc, Tommy gwałtownie odwrócił głowę, żeby zaprzeczyć mężczyźnie. Ale Wilbur już wstał, zostawiając pudełko ciasteczek na stole, aby zająć ich stolik.

- Ja... co??

Wilbur wzruszył ramionami i uśmiechnął się swobodnie.
- Czemu nie? Minęło trochę czasu, odkąd ostatni raz tańczyłem na festiwalu. A jeśli to oznacza, że ​​mogę cię zawstydzić, to jest to tylko bonus.

Tommy prychnął, ale poszedł za Wilburem, gdy ten szedł w stronę tłumu tancerzy.
- Jasne. Nie możesz mnie zawstydzić. Jestem niezawstydzywalny.

Wilbur prychnął.
- To nie jest słowo.

- Nie obchodzi mnie to. - Tommy uśmiechnął się, a następnie zwolnił, gdy dotarli do krawędzi tłumu.

Piosenka dobiegła końca, a ludzie klaskali, gdy zespół przygotowywał się do następnej piosenki. Spojrzał na Wilbura, trochę zdenerwowany. Zauważywszy to, uśmiechnął się i wsunął okulary wyżej na nos.
- Po prostu podążaj za muzyką. Rób, co uważasz za słuszne.

Tommy skinął głową i wziął głęboki oddech, gdy usłyszał melodię skrzypiec.
- Boże zbiorów, pomóż mi. - mruknął pod nosem, patrząc w stronę sceny i nie zauważając, jak Wilbur prycha.

Zespół zaczął śpiewać bez instrumentów, wszystkie głosy harmonizowały, zanim instrumenty zaczęły Bum, pozostawiając głównego wokalistę jako jedynego, który faktycznie śpiewał piosenkę. Ludzie zaczęli klaskać do piosenki, a Tommy dołączył, gdy to zauważył. Zajęło mu to chwilę, ale w końcu przyzwyczaił się do rytmu i na jego twarzy pojawił się powolny uśmiech, gdy piosenka powoli zaczęła nabierać tempa. Piosenka brzmiała żywo i była optymistyczna, napełniając tłum ekscytacją, a on sam podskakiwał do niej. Wilbur uśmiechnął się do niego i wziął go za ręce, gdy muzyka trochę narastała.

- O mój boże, to takie szalone! O mój boże, to taka szkoda! Przy nich moje rzeczy nie wydają się takie wspaniałe! - piosenka brzmiała, a Wilbur zaczął ciągnąć go w tańcu pełnym podskoków i huśtań, obracając się w ostrożnych kręgach, aby nie stracić równowagi, gdy muzyka narastała w refrenie. Ludzie poruszali się wokół nich, gdy tańczyli, wszyscy poruszali się w podobny sposób – podskakiwali i klaskali w dłonie, a do tego doszły obroty i śmiech na twarzach.

Gdy piosenka trwała, Tommy czuł, jak płynie w jego żyłach. Głęboko w jego duszy brzęczała w sposób, którego nigdy wcześniej nie czuł, i przestało go obchodzić, jak wygląda w oczach ludzi wokół nich. Tańczył z Wilburem w rytm piosenki, śmiejąc się i wykonując wszystkie obroty, w które Wilbur go wrzucał. Jakoś udało im się nie wpaść na nikogo, gdy to robili, a podczas drugiego refrenu Wilbur całkowicie go puścił, pozwalając mu przez chwilę tańczyć samemu. Było to trochę niezręczne przez chwilę, gdy próbował wymyślać ruchy taneczne na miejscu; ale załapał, gdy nadeszła druga instrumentalna melodia trąbek. Potem piosenka zwolniła, a on zatrzymał się w tańcu, aby złapać oddech. Normalnie założyłby, że oznacza to, że piosenka szybko się kończy, ale coś w rytmie powiedziało mu, że najlepsza część piosenki miała się dopiero wydarzyć.

Wilbur obserwował z odległości kilku kroków, z niesamowicie czułym wyrazem twarzy. Tommy uśmiechnął się do niego i ukłonił się głęboko i sarkastycznie. Wilbur roześmiał się i dołączył do niego, kłaniając się w równie sarkastyczny sposób. Wyprostowali się na całą wysokość, a Tommy uniósł rękę, jakby miał zamiar wykonać formalny taniec. Wilbur uniósł brew, ale odzwierciedlił to, gdy piosenka osiągnęła powolny szczyt, który przewidział.

Następnie, gdy piosenka zaczęła refren, ale w wolniejszy sposób, który, jak wiedział, oznaczał, że zaraz przyspieszy. Tommy uśmiechnął się i zaczął iść w rytm, aby zrobić koło. Wilbur dostosował się do jego kroków, powolny uśmiech rozciągnął się na jego twarzy, gdy zdawał się rozumieć, co robi. Szybko zamienili ręce, poruszając się szybciej w przeciwnym kierunku, gdy rytm stawał się coraz szybszy. Dość szybko zrezygnował z wykonywania tego pozorowanego tańca formalnego, a Tommy złapał ręce Wilbura; popychając je tam i z powrotem i podskakując stopami w rytm muzyki.

Z jego piersi wyrwał się śmiech i odrzucił głowę do tyłu, gdy piosenka osiągnęła szczyt. Złączył ich dłonie, splatając ich palce i rzucił Wilbura w wir, wirując wokół mężczyzny, gdy obaj głośno się śmiali. Następnie, gdy piosenka wpadła w koniec, wyrzucił rękę i przerwał taniec, ciężko dysząc. Wilbur również był bez tchu, miał zarumienione policzki, ale uśmiechał się tak szeroko, że Tommy przysiągł, że promieniał.

Odsunęli się od siebie, by klaskać dla zespołu z resztą tłumu, po czym wycofali się do swojego stolika. Kiedy Tommy usiadł, Wilbur kupił im obu wodę, zanim do niego dołączył.

- To było... Naprawdę zabawne. - Tommy roześmiał się, ocierając pot z czoła i biorąc łyk. - Chociaż teraz jestem cholernie zmęczony. Będę musiał znowu coś zjeść, zanim wrócę do Świątyni.

Wilbur mruknął na zgodę, biorąc łyk własnej wody.
- Cieszę się, że dobrze się bawiłeś! Jesteś głodny jedzenia, jedzenia, czy po prostu chcesz czegoś małego?

- Coś małego. - przeciągnął się, napinając przy tym plecy. - Prawdopodobnie kupię coś u innego sprzedawcy w drodze powrotnej.

- Proszę. - Wil przesunął pudełko z ciasteczkami. - Możesz wziąć resztę.

- Jesteś pewien? - zmarszczył brwi, biorąc pudełko.

- Pewnie. - Wilbur się uśmiechnął, a Tommy odwzajemnił uśmiech, wyjmując jedno i odgryzając kawałek. Nucił i położył głowę na stole, jedząc ciasteczko. - Uwielbiam ciasteczka Niki. Nie mogę ich jednak jeść zbyt często.

- Jak to? Czy Niki nie jest twoją przyjaciółką?

Skinął głową.
- Jest! Ale nie może pozwolić sobie na to, żebym zjadł wszystkie jej ciasteczka za darmo. - zachichotał. - Mam nadzieję, że jutro dostanę jakieś.

- Dlaczego akurat jutro? - uniósł brew.

- Och! - Tommy przełknął kęs w ustach. - Jutro mam urodziny! Kończę 15 lat!

Wilbur milczał przez chwilę, a potem szeroko otworzył oczy.
- Twoje urodziny są jutro?? - zapytał, a w jego głosie było coś dziwnego.

- Eee, tak. - wzruszył ramionami. - Dlaczego pytasz?

Jego twarz wykrzywiła się w poczuciu winy.
- Kurczę, nic ci nie kupiłem! - nagle wstał, rozglądając się po pobliskich sprzedawcach. - Czy jest tu coś, co byś chciał? A może widziałeś coś wcześniej, co mógłbyś chcieć? Mogę ci to kupić jako prezent!

- Och, nie, Wil, wszystko w porządku! Nie potrzebuję prezentów! - machnął rękami, próbując powstrzymać panikę mężczyzny. - Niki i jej przyjaciel Jack dają mi kilka babeczek, żebym mógł się nimi cieszyć w moje urodziny! To więcej niż wystarczająco.

Wilbur znów wydawał się zaskoczony, odwracając swoje miedziane oczy z powrotem w jego stronę.
- Nie dostaniesz tortu na urodziny?

Ponownie wzruszył ramionami.
- Mam na myśli, że kiedyś mieszkałem na ulicy. Nie miałem pieniędzy, żeby kupić sobie tort. A Niki nie stać na to, żeby poświęcić czas na cały tort dla mnie za darmo, więc daje mi dodatkowe babeczki ze swoich zamówień, żebym mógł je dostać zamiast tego. Przynajmniej tak było przez ostatnie 3 urodziny, odkąd ją znam.

Wilbur obgryzł paznokieć w zamyśleniu, a Tommy zmarszczył brwi.
- Coś jest nie tak?

- Nie, nie, nie, nic się nie stało! Ja po prostu... - zatrzymał się, gryząc wargę, gdy jego oczy przeskakiwały po stole. - ...Właśnie sobie przypomniałem, że muszę coś zrobić dziś wieczorem, zanim skończy się festiwal. - wstał, posłał Tommy'emu przepraszający uśmiech, po czym sięgnął i potargał mu włosy. - Wszystkiego najlepszego, Toms. Zobaczymy się wkrótce, okej?

- Dzięki. - uśmiechnął się. - Do zobaczenia wkrótce, Will. - Tommy pomachał, wpychając kolejne ciasteczko do ust, gdy Wilbur ruszył ulicą i zniknął w tłumie.

Tommy ponownie zwrócił uwagę na tłum, który był teraz znacznie mniejszy, ponieważ grała wolna piosenka. Pary były sparowane, tańcząc ze sobą, podczas gdy tandetna piosenka romantyczna unosiła się w powietrzu. Prawie chciał wrócić i potańczyć jeszcze trochę, gdy muzyka znów zaczęła grać, ale był dość zmęczony po tańcu z Wilem.

Więc gdy skończył jeść ciasteczka, wyrzucił pudełko, w którym je dostał i przecisnął się przez tłum, wracając w stronę Świątyni. Mimo że jego urodziny były dopiero jutro, czuł się już starszy. Może to przez nadwagę, którą przybrał, skoro zaczął jeść regularnie. Albo może po prostu czuł się najszczęśliwszy od dawna, a to sprawiało, że czuł się lżejszy i bardziej swobodnie.

Cokolwiek to było, było miłe. A gdy Świątynia pojawiła się w zasięgu jego wzroku, uśmiechnął się, myśląc o tym, co zrobi, by uczcić swoje urodziny jutro.

Chapter 9: Pudełka i wstążki w dopasowanych kolorach

Notes:

Ostrzegam przed żartami z jednego z dziwnych shipów, według mnie.

(See the end of the chapter for more notes.)

Chapter Text

Stukając palcami o brodę, Niki przyglądała się tacom ze słodyczami na blacie przed nią. Ona i Jack zamykali sklep po festiwalu, a ona wciąż musiała wybrać coś na urodziny Tommy'ego z resztek, zanim zakończy wieczór. Jedynym problemem było to, że nie mogła zdecydować, jaki smak mu dać. Tommy nigdy nie wspominał, że ma ulubiony lub preferowany, ponieważ zawsze wydawał się kochać wszystko, co mu dawała - ale to były urodziny. Musiała wybrać coś, co mu się spodoba.

- Jack? - zawołała za siebie do kuchni.

Zajęło to chwilę, ale wystawił głowę z kuchni.
- Tak?

Gestem wskazała słodycze przed sobą.
- Masz pomysł, jaki smak powinnam dać Tommy'emu jutro? Nigdy nie miał preferencji, o ile mi powiedział, ale chcę wybrać coś, co mu się spodoba

- Hm... - Jack podszedł, by stanąć obok niej, i przeskanował to, co zostało. - Cóż, wiemy, że lubi czekoladę. Dlaczego po prostu nie dać mu trochę z tych? - wskazał na czekoladowe babeczki.

- Ale spodobały mu się też czerwone aksamitne ciasteczka, które dałam mu w zeszłym roku na zimowe przesilenie... - ugryzła się w wargę. - I bardzo lubi też moje ciasteczka, a zostało nam jeszcze kilka z kawałkami czekolady...

Jack prychnął i szturchnął ją łokciem.
- Niki, za dużo o tym myślisz. Mówimy o Tommy'm. Pokocha wszystko, co mu dasz.

Sapnęła i odgarnęła blond pasemka za ucho.
- Wiem, ale nie chcę mu dać czegoś, czego nie polubi. - przygryzła wargę. - Kończy 15 lat. Zasługuje na coś miłego.

Właśnie wtedy zadzwonił dzwonek do piekarni, gdy ktoś otworzył drzwi. Oboje spojrzeli w tamtą stronę, gdy do środka wszedł mężczyzna. Był niemal tak wysoki jak framuga drzwi i musiał się schylić, gdy wchodził do środka. Miał czystą, białą koszulę poety wpuszczoną w proste czarne spodnie, a brązowe loki prawie zasłaniały wspaniały szmaragdowy kolczyk. Wyglądał... Z jakiegoś powodu zaskakująco znajomo.

Mężczyzna uśmiechnął się nieśmiało, stojąc w drzwiach z jedną ręką wciąż na klamce.
- Czy nadal jest otwarte?

Niki mrugnęła, otrząsając się ze zdziwienia i skinęła głową.
- Jest! Nie martw się. Wejdź, wejdź. - dała mu znak, przesuwając część tacek na bok. Jack wziął część z nich, żeby zrobić miejsce, i zabrał je do kuchni. - Czy jest coś konkretnego, w czym mogę ci pomóc?

- Mniej więcej. - odsunął loki z oczu i poprawił okulary w drucianej oprawce na nosie. Potem spojrzał na nią przez sekundę, zanim spotkał się z jej wzrokiem. - Ty jesteś Niki, prawda?

Mrugnęła.
- Uh... Tak, jestem! Dlaczego pytasz?

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Cóż, mój przyjaciel Tommy powiedział mi, że cię zna.

- Och! Znasz Tommy'ego?

- Znam!

- To takie zabawne! - zaśmiała się trochę. - Jaki ten świat jest mały. Cieszę się, że ma innego przyjaciela! Jest bardzo słodki.

- Naprawdę jest... - mężczyzna powiedział cicho, a na jego twarzy pojawił się łagodny wyraz. Następnie odchrząknął - Uhm, w każdym razie mam na imię Wilbur. I miałem nadzieję złożyć zamówienie na odbiór jutro po południu.

- Zdecydowanie mogę to zrobić! - wyciągnęła długopis i papier, wsuwając kosmyk włosów za ucho. - Na co jest to zamówienie?

- Tort urodzinowy. - Wilbur uśmiechnął się, wkładając ręce do kieszeni. - Dla Tommy'ego.

Niki mrugnęła, zaskoczona.
- Ty... Chcesz mu zamówić tort urodzinowy?

Skinął głową.
- Tak. Ja... Eee, czy to możliwe w tak krótkim czasie? Nie jestem piekarzem, więc nie wiem, ile to zajmie.

- Cóż... to znaczy, zdecydowanie jest możliwe. Ale wciąż muszę prowadzić sklep i skończyć zamówienia jutro rano. Jack nie może upiec ciasta, żeby uratować sobie życie...

- Hej!

- ...więc nie będę w stanie tego zrobić do jutra popołudnia, chyba że zamknę sklep i każę mu wrócić do kuchni, żeby zrobił ostatnie szlify, których potrzebuję.

- ...Czy mógłbyś to zrobić? - zapytał Wilbur, przechylając głowę.

Przygryzła wargę i pokręciła głową, marszcząc brwi.
- W dni po letnim przesileniu zarabiam najwięcej - zwłaszcza dzień tuż po... Nie mogę po prostu zamknąć sklepu w najbardziej dochodowy dzień. Mam rachunki do zapłacenia...

- Zapłacę czynsz za następny rok, jeśli jutro zamkniecie sklep, żeby upiec to ciasto. - powiedział nagle Wilbur, obdarzając ją zdecydowanym uśmiechem. - I mogę zapłacić wszystko z góry, jeśli tego potrzebujecie.

Niki i Jack oboje znieruchomieli na te słowa.

- Ty... - zaśmiała się, lekko histerycznie, potrząsając głową. - Nie, to nie jest- Nie możesz mieć tyle pieniędzy...

- Och, ale mam! - uśmiechnął się szeroko, klaszcząc w dłonie. - Mogę i dam ci wszystkie bogactwa, jakie posiadam, jeśli jutro zamkniesz sklep, żeby upiec mu ciasto. Nie musi to być nic wymyślnego; ale skoro jesteś jego przyjacielem, miałem nadzieję, że będziesz wiedział, jaki rodzaj ciasta by mu się spodobał. - mężczyzna uśmiechnął się nieśmiało, wkładając ręce do kieszeni. - Nie poznałem go jeszcze na tyle, żeby wiedzieć, jaki smak by mu smakował.

- Cóż... - próbowała pomyśleć, czy naprawdę będzie miała wystarczająco dużo czasu, żeby upiec całe ciasto. Ale im więcej o tym myślała, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę... mogłaby. Jeśli tylko skończy dziś wieczorem lukier, to jutro rano będzie mogła upiec mu ciasto.

Wzięła głęboki oddech.
- Jestem więcej niż chętna, żeby zamknąć jutro i upiec mu ciasto, które pokocha. Ale będę musiała trochę doliczyć, bo to pilne zamówienie.

Wilbur skinął głową, po czym zaczął grzebać w kieszeniach.
- Ile wynosi twój czynsz?

Niki zaśmiała się lekko, zaskoczona.
- Przepraszam?

- Powiedziałem, że zapłacę twój czynsz, prawda? - mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

- Ty... to znaczy, zrobiłeś to, ale nie sądziłam, że mówisz poważnie...

- Tyle wystarczy? - mężczyzna zdawał się materializować dwie torby ze swojego paska, rzucając je jej. Złapała je i pociągnęła za sznurki. Kiedy jej oczy spotkały się z zawartością, cicho złapała oddech i ziewnęła.

Jack w jednej chwili spojrzał jej przez ramię. Kiedy to zobaczył, również złapał oddech i zaklął pod nosem. Błyszczące klejnoty i złoto znajdowały się w sakiewkach, a Jack wyrwał jej drugą z ręki, żeby zajrzeć do środka. To było... dużo pieniędzy. Zdecydowanie za dużo jak na jeden prosty tort urodzinowy.

- Czy to wystarczy? - zapytał Wilbur, przyciągając jej uwagę z powrotem do siebie. Wyglądał dziwnie niezręcznie, lekko kopiąc stopą. - Jeśli nie, to mam więcej...

- Nie, nie! - powiedziała szybko, machając rękami, gdy Jack wziął od niej sakiewkę. - To jest... proszę pana, to jest tyle pieniędzy. Jesteś pewien, że nie możesz sobie pozwolić, żeby po prostu to rozdać?

Wilbur prychnął.
- Uwierz mi, to nawet nie uszczupli bogactwa, które posiadam. - obdarzył ich krzywym uśmiechem, który znów wyglądał boleśnie znajomo. - Cóż, jeśli to wystarczy, to już pójdę? Kiedy mam być, żeby to odebrać?

Otrząsnęła się ze zdziwienia i odchrząknęła.
- Hm, cóż, prawdopodobnie możemy to zrobić do południa, więc mniej więcej wtedy?

Wilbur skinął głową.
- Dzięki, Niki. - uśmiechnął się i odwrócił, żeby wyjść z piekarni. - Do zobaczenia jutro! - i z tymi słowami mężczyzna wślizgnął się w noc; z dzwonkiem dzwoniącym, gdy drzwi delikatnie się zamknęły.

Niki przez długi moment patrzyła na szklane drzwi, próbując przejrzeć swój umysł w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, gdzie mogła widzieć tego mężczyznę. Wydawał się po prostu zbyt znajomy, aby to była pomyłka. Wszystko w nim, od jego postawy, przez jego swobodny uśmiech, po szmaragdowy kolczyk, który nosił, krzyczało do niej, że skądś go zna.

Ale po minucie lub dwóch bezskutecznego przeszukiwania wspomnień, otrząsnęła się i wróciła do Jacka przy ladzie. Z podziwem przeszukiwał sakiewki, sortując monety i klejnoty ostrożnymi palcami i gwiazdami w oczach.
- Kurwa, w tych torbach musi być przynajmniej 10 tysięcy... Spójrz. - podniósł lekko przezroczysty, czerwony kamień szlachetny. - To czerwony diament. Masz pojęcie, jak cholernie rzadkie są te rzeczy??

- Kurwa... - zajęła miejsce obok niego przy ladzie, podnosząc delikatnie wyglądający niebieski kamień, który wyglądał jak szafir. - Są oszałamiające... Mam ochotę zatrzymać kilka z nich.

- Powinniśmy. - powiedział Jack, ostrożnie wkładając kamienie szlachetne do jednego z woreczków i zawiązując je. - Zamknę je w sejfie. Jest mnóstwo pieniędzy, żeby zapłacić czynsz za kilka miesięcy - jeśli nie za cały rok.

Niki skinęła głową, wrzucając monety do drugiej sakiewki, po czym poszła za Jackiem.
- Zacznę robić lukier, zanim pójdę spać.

Jack wydał z siebie zdezorientowany dźwięk, odwracając się, by na nią spojrzeć.
- Nie idziesz spać?

- Pójdę później. - machnęła ręką, podając sakiewkę z monetami, gdy weszła do chłodziarki, wyciągając składniki potrzebne do kremu maślanego. - Chcę, żeby schłodził się przez noc.

- Och, no dalej! - Jack nadąsał się, zamykając sejf. - Chciałem cię pomęczyć w sprawie twojego nowego partnera! - Niki zamarła i spojrzała na Jacka, gdy jej policzki się zarumieniły. Jack uśmiechnął się do niej znacząco.

- To... Puffy nie jest moim partnerem!

- Pewnie, że nie jest. - Jack przybrał żartobliwy ton, obracając się, by udać się na górę do ich mieszkania. - Byłaś tylko na niezobowiązującej randce z Arcykapłanką.

- To nie była randka...!

~ ⛥ ~

Tommy obudził się, czując ciepło w piersi i delikatny uśmiech na twarzy, gdy promienie porannego słońca wlewały się do jego pokoju w kółko. Clementine już nie spała na siedzisku przy oknie, czyszcząc pióra wokół bandaży; wydając przy tym ciche, zadowolone dźwięki.

Ranboo powiedział, że goi się niepokojąco szybko.

Jasne, goiła się już szybciej niż zwykle dzięki niesamowitym umiejętnościom Tommy'ego w opiece nad zwierzętami, ale Ranboo powiedział, że ta szybkość jest nienaturalna. Najwyraźniej jej kość nie zrosła się jeszcze tydzień temu, co było normalne. Ale kiedy sprawdził ją rano przed festiwalem, poczuł, że jest całkowicie zrosła. Nadal mieli jej skrzydło w bandażach z szyną, aby je utrzymać na miejscu, gdyby źle się poczuł lub założył, ale Clementine wydawała się być w lepszym stanie niż kiedykolwiek. Nie cierpiała, wstała i poruszała się o wiele więcej, i wydawała się szczęśliwa.

Właściwie Sam zmieniał jej bandaże poprzedniej nocy, kiedy wrócił z festiwalu, i powiedział, że w tym tempie będzie mogła znowu latać za tydzień.

Coś smutnego ścisnęło mu serce na myśl o tym, że Clementine wkrótce będzie musiała odejść. Musiał pamiętać, że nie jest zwierzęciem domowym, a dzikim ptakiem. Dzikim ptakiem, który prawdopodobnie miał przyjaciół i rodzinę, do których mógł wrócić, gdy już poczuje się lepiej. Ale mimo wszystko... Nie mógł powstrzymać się od uczucia lekkiego zdenerwowania, że ​​wkrótce odejdzie.

Przecierając twarz dłońmi, na razie wyrzucił te myśli z głowy. To były jego urodziny! Nie miał czasu na smutek, musiał świętować!

Ludzie zawsze byli wyjątkowo mili w mieście dzień po festiwalu; a w poprzednich latach dostawał małe smakołyki, gdy kręcił się w tłumie. Nie dostał ich wiele, ponieważ nie miał pieniędzy, ale wiele osób było naprawdę miłych i dawało mu resztki z poprzedniego dnia. Ale w tym roku będzie inaczej. Ponieważ w tym roku miał prawdziwe pieniądze do wydania. Może w tym roku mógłby kupić sobie kawałek ciasta od Niki! Albo może mógłby kupić sobie bochenek chleba, którego dała mu jakiś czas temu — tego ze wszystkimi orzechami na wierzchu.

Brzuch Tommy'ego burczał na myśl o jedzeniu, zrzucił koce i się przeciągnął. Jęknął, a Clementine wrzasnęła mu dzień dobry.Brzuch Tommy'ego burczał na myśl o jedzeniu, zrzucił koce i się przeciągnął. Jęknął, a Clementine wrzasnęła mu dzień dobry.Brzuch Tommy'ego burczał na myśl o jedzeniu, zrzucił koce i się przeciągnął. Jęknął, a Clementine wrzasnęła mu na dzień dobry.

Zaśmiał się lekko i wyciągnął rękę, głaszcząc ją po głowie.
- Cóż, tobie też dzień dobry, Clementine. Dobrze spałaś? - podrapał się pod jej brodą. Wydała cichy, trelowy dźwięk i odebrał to jako odpowiedź. - No to dobrze! Wiesz, co dzisiaj jest?

Ptak zatrzymał się, mrugnął do niego jednym okiem i przechylił głowę. Uśmiechnął się promiennie i pochylił, szepcząc do niej, jakby dzielił się z nią sekretem.
- Dzisiaj są moje urodziny! Oficjalnie mam dziś 15 lat!

Wydała kilka podekscytowanych dźwięków, nastroszyła pióra i podskoczyła bliżej, by przytulić się do jego dłoni. Zataczał kółka po jej boku, podnosząc ją i trzymając blisko. Nadal wydawała podekscytowane dźwięki i czuł, jakby mu gratulowała. To sprawiło, że jego pierś rozkwitła ciepłem, a on zupełnie nie chciał płakać z powodu faktu, że ten słodki ptak życzył mu wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

Tak, zdecydowanie nie.

Miał teraz 15 lat! Wielki mężczyzna. Największy mężczyzna na świecie, w zasadzie.

Przepychając łzy szczęścia, które zdecydowanie nie zbierały się w jego oczach, Tommy dał Clementine śniadanie, które składało się z pestek pomarańczy i resztek kukurydzy z kilka dni temu, które na szczęście jeszcze się nie zepsuły. Kiedy jadła, wysłał cichą modlitwę do Pani Śmierci za pośrednictwem ukończonej już figurki stojącej na jego półce.

Następnie upewnił się, że ma dużo świeżej wody, przebrał się w swoje ubrania niepracownicze, założył naszyjnik, który dał mu Ranboo, wciągnął buty i przeszedł przez świątynię z małą sakiewką monet w kieszeni.

Nucił do siebie, gdy wymykał się przez podwójne drzwi i wchodził w światło słoneczne. Skrzywił się lekko, gdy na chwilę go oślepiło. Następnie wziął głęboki oddech, zanim zszedł po schodach i dołączył do tłumu na ulicy. Nie planował zostać zbyt długo poza domem - w końcu chciał dziś zobaczyć Wilbura i założył, że mężczyzna po prostu pójdzie do Świątyni, żeby go poszukać.

Ale chciał trochę pochodzić po mieście i może kupić sobie coś małego jako prezent urodzinowy! Wil na pewno nie miałby nic przeciwko czekaniu na niego, gdyby dotarł do Świątyni, a Tommy'ego by tam nie było.

Więc Tommy energicznie chodził po miejskim rynku, zaglądał do sklepów i kręcił się, zanim ostatecznie wyszedł, nic nie kupując. Zobaczył kilka rzeczy, które mu się podobały, jasne, ale nic nie wyróżniało się na tle tego, czego naprawdę chciał.

Przynajmniej do momentu, gdy minął sklep z zabawkami.

Zatrzymał się na chodniku tuż za sklepem, patrząc na kolorowe serpentyny i dzwonki wietrzne z ptakami. Delikatnie brzęczały na wietrze, a drzwi się otworzyły, zapraszając każdego, kto przechodził obok. Jego oczy przesunęły się po towarach w oknie wystawowym, mijając kolorowe klocki i lalki podparte obok domków dla lalek. Ale to nie to przykuło uwagę Tommy'ego. Zamiast tego przyciągnęła go wypchana krowa z czerwoną wstążką na szyi, siedząca obok dziecięcej książki z podobnie wyglądającą krową.

Chciał tą krowę.

Uśmiechając się, Tommy wpadł do środka i zaczął iść wzdłuż alejek, szukając pluszowej krowy. Było tu mnóstwo zabawek, a on powoli tracił cierpliwość, przeglądając lalki, jaskrawo pomalowane zabawki i klocki, inne pluszowe zwierzęta, a nawet pudełka z częściami do budowy zewnętrznych siłowni dla mniejszych dzieci. Zmarszczył brwi, gdy kontynuował poszukiwania i nadal nie znalazł krów. Czy ta w oknie była jedyną, która została? Naprawdę nie chciał prosić o zabranie tej na wystawie. To chyba było niegrzeczne, prawda?

W końcu jednak znalazł wypchane krowy na wystawie obok stojaków z książkami. Westchnąwszy z ulgą, podszedł do stojaka i wziął jedną z półki. Była czarno-biała jak normalna krowa, a jej futro było śmiesznie miękkie, gdy przesunął po nim palcami.

Nucąc zadowolony, Tommy odwrócił się, by podejść do lady i zapłacić, gdy wpadł na kogoś.

Cofnął się o krok, wyciągając rękę, by nie uderzyć w półkę i spojrzał w górę.
- Wilbur!

- Hej, gremlinie. - Wilbur uśmiechnął się promiennie. - Co robisz?

- Kupuję sobie prezent! - podniósł krowę. - Widziałem ją w oknie i chciałem jedną, więc ją kupię.

Wil nucił, biorąc pluszową krowę i przyglądając się jej z delikatnym uśmiechem.
- No to, pozwól, że ci ją kupię. - powiedział, odwracając się i kierując się ku przodowi, obejmując Tommy'ego ramieniem.

- Ale nie musisz! - zmarszczył brwi, ale nie sprzeciwił się, gdy Wilbur poprowadził go przez sklep. - Mam pieniądze! Naprawdę ciężko pracowałem w Świątyni.

- Wiem, że tak. - Wilbur parsknął śmiechem, potargał włosy i podał pluszaka kasjerce. - Ale stać mnie, żeby kupić ci pluszaka. W końcu to twoje urodziny. To ja powinienem za niego zapłacić. - uśmiechnął się.

Tommy pochylił głowę, ale skinął głową z krzywym uśmiechem.
- Dzięki, Will...

- Nie ma problemu, Toms. - uśmiechnął się, po czym odwrócił się z powrotem do kasjera. Podała pluszaka przez ladę, a Wilbur podał go Tommy'emu, zanim dał jej garść monet. Następnie wychodzili ze sklepu z nową pluszową krową pod brodą Tommy'ego. Teraz, gdy miał więcej niż sekundę, żeby spojrzeć, zauważył złoty haft na wstążce, nazywający krowę - Henry.

Henry było dobrym imieniem dla krowy. Najlepszym imieniem, szczerze mówiąc. Tommy zakopał nos w miękkim futrze, cicho witając Henry'ego w swoim życiu, gdy Wilbur prowadził go ulicą. Miał nadzieję, że Clementine go polubi. I miał nadzieję, że Henry polubi Clementine, nawet jeśli jest tylko pluszakiem.

- Cieszę się, że cię tam znalazłem. - Wilbur zanucił po chwili spaceru w ciszy. - Miałem zamiar szukać cię w Temple, po tym jak załatwię jeszcze jedną sprawę, ale skoro jesteś tutaj, możesz po prostu pójść ze mną i możemy to załatwić.

- Co załatwić? - Tommy zmarszczył brwi, patrząc na mężczyznę. - Co masz na myśli?

- Cóż, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza, ale mam dla ciebie małą niespodziankę.

Oczy Tommy'ego natychmiast się rozszerzyły.
- Niespodzianka? Dla mnie?

Wil skinął głową.
- Tak! Ale musimy się gdzieś zatrzymać i kupić jeszcze jedną rzecz, zanim tam pójdziemy. Mam nadzieję, że będziesz cierpliwy.

- Oczywiście, że będę! - uśmiechnął się promiennie. - Jestem najbardziej cierpliwym mężczyzną na świecie!

Wilbur prychnął, skręcając za róg i zarzucając rękę na ramiona Tommy'ego.
- Nie wiem, Toms; czasami czuję się, jakbym miał do czynienia z małym dzieckiem.

Tommy napuszył się w żartobliwej zniewadze.
- Hej, nie bądź dla mnie niemiły w moje urodziny! - szturchnął mężczyznę w bok, sprawiając, że Wilbur zaskrzeczał. - Jestem dużym mężczyzną! A nie możesz być niemiły dla dużego mężczyzny!

- Ach tak. - powiedział sarkastycznie, przewracając oczami, gdy podeszli do szklanych drzwi i otworzyli je. - Bo ukończenie 15. roku życia zdecydowanie czyni cię dużym mężczyzną.

Tommy skinął głową.
- Tak. Jestem największym mężczyzną na świecie.

- Tommy!

Zatrzymał się, przechodząc przez sklep i spojrzał w dół, widząc uśmiechniętą twarz Niki za ladą znajomej piekarni.

Uśmiechnął się promiennie.
- Niki! - odsunął się od Wilbura, obejmując ją, gdy ona go ściskała.

- Wszystkiego najlepszego, wielki człowieku! - zachichotała, trzymając go mocniej. - Czy twój dzień był do tej pory udany?

- Tak! I spójrz! - odsunął się, pokazując Niki swoją pluszową krowę. - To jest Henry!

- Och, cześć Henry. - zachichotała, głaszcząc pluszową główkę. Następnie podniosła oczy, by uśmiechnąć się do Wilbura przez ramię. - I cześć, Wilbur. Twoje zamówienie jest gotowe.

Trzymając pudełko poza zasięgiem, Will parsknął śmiechem.
- Zobaczysz. - następnie skłonił głowę przed Niki. - Dziękuję ci jeszcze raz, Niki. Bardzo doceniam twój wysiłek.

Niki lekko się zarumieniła i skinęła głową.
- I doceniam twoje działania. Wróć w każdej chwili, a dam ci coś na koszt firmy. - potargała włosy Tommy'ego. - Teraz muszę posprzątać kuchnię, żebym mogła otworzyć ją po południu. Miło było cię widzieć, Tommy. - z uśmiechem podała mu małą paczkę ciasteczek. - I wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

Pomachała, a Tommy odmachał, gdy wycofała się do kuchni. Przycisnął małą paczkę ciasteczek do piersi, po czym poszedł za Wilburem przez drzwi i z powrotem na ulicę.
- Dokąd idziemy? Mam nadzieję, że coś zjemy, bo umieram z głodu. - już miał ochotę zjeść ciasteczka, które właśnie dała mu Niki, ale miał nadzieję, że Will podzieli się tym, co było w pudełku, więc na razie się powstrzymał.

Powiedział śmiechem.
- W pewnym sensie. Zobaczysz. Musimy tylko dostać się do lasu.

- Dlaczego do lasu? - wsadził paczkę ciasteczek do kieszeni.

- To po prostu spokojniejsze miejsce na twoją niespodziankę.

Nieco złowieszcze, ale nieważne. On by się z tym pogodził.

Nucąc cichą melodię, on i Wilbur udali się do lasu na skraju miasta, ostatecznie przechodząc przez cienki pas trawy i prosto między drzewa. To było dość ostre przejście od gwarnych ulic i ciasnych budynków do gęstych drzew i ścieżek gruntowych, które łączył tylko pas trawy, ale Tommy już się do tego przyzwyczaił. Lubił las. Kiedy był na ulicy, był jak drugi dom latem i jesienią, kiedy dzikie jagody były dojrzałe i mógł najeść się do syta z krzaków.

Wilbur położył mu rękę na ramieniu, delikatnie prowadząc go przez drzewa i pomagając mu nie potknąć się o kamienie i korzenie. Światło słoneczne sączyło się przez baldachim, a on odchylił głowę do tyłu, aby słabe światło ogrzewało jego policzki, gdy szli. Ufał Wilburowi, że nie pozwoli mu upaść.

Po kilku minutach marszu Wilbur zwolnił na skraju polany za drzewami i wziął głęboki oddech.
- Gotowy na niespodziankę, Toms? - zapytał, a niepokój zamglił mu głos.

Skinął głową z zapałem, mocno przytulając Henry'ego.

Z kolejnym głębokim oddechem Wilbur poprowadził Tommy'ego wokół ostatnich kilku drzew, odepchnął stopą trochę zarośli i obaj weszli na polanę. Mrużył oczy przez chwilę, by przyzwyczaić się do światła słonecznego, a jego oczy przesunęły się po polanie, by zobaczyć, co go zaskoczyło. Gdy jego wzrok wylądował na osobie siedzącej w trawie otoczonej zapakowanymi pudełkami, zamarł.

Mężczyzna był ubrany w proste brązowe spodnie i skórzane buty. Biała koszula poety była wsunięta w pasek, a kołnierzyk i mankiety koszuli były marszczone - przez co wyglądał śmiesznie elegancko, jak na osobę znajdującą się w środku lasu. Ale najbardziej zaskoczyły Tommy'ego jego włosy. Były... Różowe? Jak kwiaty polne, które widział wiosną, albo orchidee w pokoju boga wojny. I wyglądały na dość długie, gdyby nie były spięte w jakiś skomplikowany kok. Nie był pewien, skąd mężczyzna ma różowe włosy, ale nie zamierzał tego kwestionować. Może miał tatuaż z runą, który nadał im taki kolor.

Mężczyzna spojrzał w jego stronę, gdy on i Wilbur wtargnęli na polanę, i pomachał im, gdy Wilbur poprowadził ich do przodu.

- Tommy, to mój brat bliźniak, Technoblade. - mrugnął, gdy zdał sobie sprawę, że pod mężczyzną znajdował się duży koc przykrywający trawę, a w pobliżu stał również kosz piknikowy. - Techno, to jest Tommy.

- Cześć. - mężczyzna skinął mu głową - jego głos był niezwykle szorstki.

Tommy powstrzymał ciche prychnięcie.
- Technoblade? To dziwne imię.

Uśmiech zagościł na jego ustach, gdy mężczyzna uniósł brew.
- Dzięki? To tradycyjne imię.

- Skąd? - Tommy opadł na koc, gdy Wilbur położył pudełko od Niki obok koszyka. - Nigdy nie słyszałem nikogo o takim imieniu.

Techno, wzruszył ramionami.
- To dość nieznana kultura - nie dziwię się, że jeszcze nikogo z niej nie poznałeś

Tommy tylko skinął głową, nie wiedząc, jak kontynuować rozmowę. Zamiast tego, z ciekawością rozejrzał się po zapakowanych pudełkach. Wszystkie były zapakowane w prosty biały papier i przewiązane grubymi wstążkami z grubymi kokardkami na górze. Niektóre wstążki były niebieskie, inne matowozielone lub jasnofioletowe, a kilka miało złote wstążki.
- Do czego one są?

- Są dla ciebie! - Wilbur uśmiechnął się, siadając obok niego i podając mu jazzowe dłonie. - Niespodzianka!

- Ty- masz dla mnie prezenty?? - zamrugał, gapiąc się na mężczyznę. - Jak ty to w ogóle zrobiłeś?? Dosłownie powiedziałem ci tylko, że mam urodziny wczoraj wieczorem - skąd ty to wszystko masz?

- Mam swoje sposoby. - wzruszył ramionami, po czym skinął głową do swojego bliźniaka. - Ale Techno pomógł mi zdobyć trudniejsze rzeczy. On też załatwił ci prezenty, wiesz?

- Zrobiłeś to? - odwrócił się do Techno, który patrzył na Wilbura z zawstydzonym rumieńcem na policzkach.

- Bruhhh, czemu musiałeś mu powiedzieć? Nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś ty, mama lub tata wzięli na siebie zasługi.

Wilbur prychnął.
- Rzuciłby okiem na niektóre z tych prezentów i wiedział, że są od ciebie. Przykład. - podniósł cienki prezent owinięty złotą wstążką i podał go Tommy'emu. - Najpierw otwórz ten.

Tommy wzruszył ramionami i posadził Henry'ego obok siebie na kocu. Odwiązał wstążkę, a następnie oderwał delikatny papier tak szybko, jak się odważył.

Kiedy w końcu zdjął pokrywkę z cienkiego pudełka, zamarł, a pokrywka wypadła mu z rąk.

- To... - wyszeptał, jąkając się, gdy - tak delikatnie, jak tylko mógł - podnosił złoty naszyjnik z pudełka. Był tam duży rubin pełniący funkcję wisiorka, a jego palce brzęczały pod ciężarem kamienia szlachetnego. Błyszczał w południowym świetle, a metal był dziwnie zimny pod jego kciukiem, gdy przesuwał palcem po łańcuszku. Otworzył oczy na naszyjnik, w całkowitym i zupełnym szoku, gdy leżał w jego rękach. Nie wyglądał na prawdziwy. Wyglądał jak coś, co nosiłby bogacz - nie 15-letni pomocnik świątynny.

A jednak... Oto był. Siedział w rękach Tommy'ego i błyszczał jak milion słońc, gdy przesuwał kciukiem po powierzchni rubinu. Gdy przyciągnął go bliżej, by go obejrzeć, słońce złapało go w odpowiedni sposób, tak że błysnął mu w oczy. Na szczęście to wyrwało go z oszołomienia i zamiast tego podniósł głowę, by gapić się na Techno. Mężczyzna celowo patrzył gdziekolwiek, byle nie na Tommy'ego, ale cały czas na niego zerkał - jakby był zdenerwowany, widząc jego reakcję.

- Ty... mi to dałeś? - zapytał cicho. Nie rozumiał, dlaczego Techno dał mu tak drogi prezent. Nawet się nie znali, a mimo to dał mu tak ładny naszyjnik, że wyglądało, jakby można go było zostawić jako ofiarę dla boga wojny. A jednak, dano go Tommy'emu.

- Tak... zrobiłem to. - Techno odpowiedział, starając się zachować neutralny głos. - Nie byłem pewien, co ci się podoba, a Wilbur nie dawał mi żadnych wskazówek, więc... - odchrząknął. - Jeśli ci się nie podoba, mogę...

Tommy przerwał mu, obejmując mężczyznę, przytulając go tak mocno, jak tylko mógł, aby spróbować przekazać, jak wiele ten prezent dla niego znaczył. Poczuł, jak łzy szczęścia napływają mu do oczu, ale stłumił je, aby fizycznie przekazać, jak bardzo podobał mu się prezent, który dał mu Techno. Był niesamowity - i po cichu przysiągł, że będzie go chronił swoim życiem.

Techno niezręcznie poklepał go po plecach, ale Wilbur zagruchał.
- Och, no, nie zostawiaj mnie poza uściskiem!

- Wilbur, nie... - zaczął Techno, ale Wilbur rzucił się w uścisk, obejmując Tommy'ego jedną ręką i miażdżąc Techno drugą. Mężczyzna jęknął, ale nie próbował się odsunąć.

Tommy natomiast zaśmiał się i wiercił.
- Wil, miażdżysz mnie! - uderzył go łokciem, co rozśmieszyło mężczyznę. - Puść mnie, żebym mógł założyć naszyjnik!

- Dobra, dobra! - Wilbur ścisnął ich jeszcze raz, zanim puścił. Tommy odchylił się do tyłu, krzyżując nogi, podczas gdy bawił się zapięciem naszyjnika. Will sięgnął, by pomóc, rozpinając zapięcie i zakładając naszyjnik na szyję. Cichy szum przeszedł mu przez uszy, gdy naszyjnik osiadł na obojczyku, a Tommy obserwował, jak Techno wyciąga biały kwiat ze swojego warkocza i odkłada go, by poprawić włosy.

Mrugnął na kwiat, przechylając głowę na znajomy kwiat.
- Co to za kwiat?

Techno zatrzymał się i spojrzał na kwiat.
- To biały irys. Ładny, prawda?

Skinął głową z mruczeniem, poprawiając nowy naszyjnik tak, aby znajdował się tuż pod tym, który dał mu Ranboo, ponieważ był trochę dłuższy.
- Myślę, że mamy je w ogrodzie w Świątyni. Zerwałem kilka z nich i zostawiłem bogom w zeszłym tygodniu.

Techno podniósł kwiat i wsunął go z powrotem we włosy.
- Cóż, jestem pewien, że bogom się podobał. Biały irys symbolizuje wiarę i czystość.

- Huh... Nie wiedziałem o tym. Po prostu pomyślałem, że wygląda ładnie. - zachichotał.

- A teraz! - ogłosił Wilbur, klaszcząc w dłonie. - Zjedzmy tort, który upiekła dla ciebie Niki! - Przyciągnął pudełko i zdjął wstążkę. Techno wszedł do koszyka piknikowego i rozdał talerze i widelce, podczas gdy Wilbur rozwinął górę; i wyciągnął super ładny tort z czerwonym i białym lukrem. Na górze były truskawki, a na górze widniał napis „Wszystkiego najlepszego, Tommy!" napisany ładnym pismem Niki cienkim czarnym lukrem.

Jego usta natychmiast zaczęły się ślinić i pochylił się do przodu, obserwując, jak Wilbur wyciąga nóż, żeby pokroić ciasto.
- Wow... Niki zrobiła to dla mnie? Ale ona zwykle nie ma czasu, żeby zrobić mi ciasto. Ma zamówienia i takie tam, więc daje mi to, co zostało.

- Mogłem jej zapłacić trochę więcej, żeby twoje ciasto stało się priorytetem. - uśmiechnął się szeroko. „15 to duża liczba. Musieliśmy uczcić to tortem. - położył hojny kawałek ciasta na talerzu Tommy'ego, po czym zabrał się, żeby odkroić sobie i Techno kawałek. Tommy wziął swój kawałek, mrugając, żeby powstrzymać łzy, które zebrały się w jego oczach.

Wilbur i on nie znali się zbyt długo. A jednak oto był - prosił brata, żeby pomógł mu zorganizować małe przyjęcie dla nich trojga, w komplecie z tortem Red Velvet od Niki.

To były zdecydowanie najlepsze urodziny, jakie kiedykolwiek miał.

Coś mokrego spadło na jego talerz i szybko go odłożył, żeby potrzeć oczy, próbując odgonić łzy.

- Tommy?? Co się stało? - Wilbur położył ręce na jego ramionach. - Kurwa - wszystko w porządku?

Zamiast odpowiedzi, Tommy rzucił się na klatkę piersiową Wilbura, ściskając go mocno, gdy mężczyzna sapał.
- Dziękuję, Wil... - uśmiechnął się. - To... Wszystko to znaczy tak wiele... Dziękuję.

Wilbur objął go ramionami, ściskając go równie mocno i przeczesując dłonią jego loki.
- Oczywiście, Toms.

Gdy już otarł łzy, popołudnie minęło w wirze śmiechu, ciasta i prezentów. Najwyraźniej Wilbur powiedział całej rodzinie, że dziś ma urodziny i że oni też mu ​​dali prezenty; wraz z przeprosinami, że nie mogli przyjść na przyjęcie z powodu obowiązków. Ale Tommy'emu to nie przeszkadzało. Już był wystarczająco zaskoczony niespodziewanym spotkaniem z bliźniakiem Wilbura; nie wyobraża sobie nawet, jak zareagowałby na spotkanie z jego rodzicami.

Pudełka były najwyraźniej dopasowane kolorystycznie, więc można było zobaczyć, kto co dał. Prezenty od taty Willa miały zielone wstążki, od jego mamy miały fioletowe, niebieskie były od samego Willa, a wszystkie prezenty od Techno były zapakowane w złotą wstążkę. Szczerze mówiąc, było to trochę zabawne, ale miły akcent. A Will powiedział, że może zatrzymać wstążki i zanieść je do Clementine do jej gniazdka.

Gdy Tommy otwierał prezenty, Wilbur i Techno spędzili trochę czasu rozmawiając o swoich rodzicach. Najwyraźniej Tommy był bardzo podobny do ich ojca - z blond włosami i niebieskimi oczami. W pewnym momencie Wilbur szturchnął go i żartobliwie zapytał, czy Tommy może być jakimś dawno zaginionym młodszym bratem, o którym nigdy nie słyszał, po czym obaj się zaśmiali, podczas gdy Techno prychnął.

A jeśli Tommy zarumienił się, gdy nawet żartobliwie nazywano go młodszym bratem Wilbura i Techno, nikt o tym nie wspomniał.

Notes:

Co jest najśmieszniejsze w tej sytuacji chyba wszyscy dobrze wiemy.

Mogę się założyć, że ten irys, którego miał Techno był właśnie tamtą ofiarą od Tommy'ego wcześniej XD

Chapter 10: Kiedy sięgniesz dna...

Notes:

Odpowiadając na pytania, drugą częścią zdania z nazwy rozdziału jest nazwa następnego rozdziału.

I na wszelki wypadek mówię, to z Clementine w pokoju boga zbiorów i pokoju boga wojny było nie do końca przemyślanym pomysłem Wilbura i Techno, by dała Tommy'emu część tamtych rzeczy na pocieszenie.

Sami zobaczycie skąd ten tytuł, a z czyjej winy już wiecie...

Chapter Text

Następne kilka dni po jego urodzinach minęło jak we mgle, podczas gdy Tommy nadal był pod wrażeniem tamtego dnia. Dzień po urodzinach Wilbur faktycznie wpadł, aby dać mu ciasto, które upiekli Techno i jego mama. Kiedy Tommy zapytał, czy Wilbur pomagał, powiedział, że to on zbierał jagody, ale przyznał, że tak naprawdę był kiepski w gotowaniu. Jasne, był dobry w ogrodnictwie, ale gotowanie było wątpliwe w dobry dzień.

Następnie, zanim wyszedł, Wilbur czule potargał włosy, zanim poszedł na dół korytarza, aby zebrać swoje ofiary. Około godziny później pojawił się Techno i zawstydził się, gdy Tommy bezlitośnie komplementował jego pieczenie. Wzruszył tylko ramionami i powiedział, że ma to po ojcu. Następnie żartobliwie odepchnął Tommy'ego za to, że jest taki sentymentalny, a następnie odszedł na korytarze w kierunku sal modlitewnych. Tommy machnął ręką na pożegnanie obu z nich, gdy wyszli, i nucił melodię, zamiatając pokój boga stworzenia.

Tego wieczoru podczas kolacji Dream powiedział, że bóg zbiorów i bóg wojny obaj odebrali trochę ofiar. Puffy od niechcenia powiedziała, że to dziwne, skoro bóg wojny odebrał ofiary jakieś dwa tygodnie temu. Dream powiedział, że się tym zajmie, ale Tommy nie zwracał zbytniej uwagi na ich rozmowę. Zamiast tego skupił się na zrywaniu sałaty z burgera, którego zrobił mu Sam. Tommy przez chwilę zastanawiał się, czy bóg zbiorów i bóg wojny odebrali swoje ofiary przed czy po przyjściu Techno i Wilbura. Miał nadzieję, że po. Naprawdę chciał, żeby ofiary od jego przyjaciół zostały odebrane i przyjęte.

W czwartek po swoich urodzinach Tommy obudził się nagle przez wściekłe skrzeki i krakania dochodzące z jego miejsca przy oknie. Natychmiast usiadł, zamykając oczy, a jego głowa wirowała, gdy próbował wyrzucić sen z głowy i pomyśleć. Dlaczego krakało? Cóż, Clementine hałasowała, aby zwrócić jego uwagę, więc to prawdopodobnie ona. Ale dlaczego była taka głośna? Może ona...

Otworzył oczy, gdy wytoczył się z łóżka. Może była ranna.

- Clementine?? - potarł strup z powiek, zmuszając oczy do przystosowania się do blasku wczesnego porannego światła. - Czy wszystko w porządku??

Clementine... Wydawała się być w porządku? Nie krwawiła, nic nie wyglądało na złamane od razu i na pewno nie upadła, ponieważ nadal była w swoim gnieździe na jego miejscu przy oknie. Tommy'emu zajęło dobre 3 sekundy, aby zorientować się, że szarpie za bandaże na skrzydle; skrzeczała, jakby ją osobiście uraziły. Mrugając lekko z zakłopotania, przeczesał włosy dłonią, żeby się uspokoić.

Clementine przerwała misję, by dziobać bandaże, zanim obrzuciła go dziwnie intensywnym spojrzeniem jednego oka.

- Co? - zapytał, marszcząc brwi na widok ptaka. - Co jest?

Jej oko zwęziło się na niego, a potem wróciła do dziobania bandaży.

- Bogowie- Clementine, nie! - tak delikatnie jak mógł, odsunął jej głowę od zabandażowanego skrzydła i trzymał ją w swojej dłoni, nie raniąc jej. - Przestań bawić się swoim skrzydłem! Zrobisz sobie krzywdę! Bandaże mają pomóc utrzymać twoje skrzydło stabilnie, podczas gdy będzie się goić! Nie możesz po prostu...

Kolejne obrażone krakanie i szybko puścił, gdy wyrwała głowę z jego uścisku. Natychmiast wróciła do zabawy bandażami, a Tommy prychnął.
- Dobra, dobra! Wygrałaś! Daj, pozwól mi po prostu... Au, nie dziob mnie! - zbeształ ją delikatnie, zanim ostrożnie pociągnął za bandaże. Kiedy ściągnął je z jej skrzydła, delikatnie dotknął kości, aby sprawdzić, czy faktycznie się zagoiła.

I ku jego zaskoczeniu... faktycznie wydawało się zagojone. Właściwie, wydawało się, że w ogóle nie była złamana. Więc z tym zapewnieniem, że zdjęcie prowizorycznego gipsu nie zaszkodzi jej bardziej, zdjął małą szynę i odłożył resztki na bok. Clementine natychmiast wstała i rozciągnęła wszystkie kończyny, nastroszyła pióra i potrząsnęła nimi, zanim znów położyły się płasko. Przesunęła lekko skrzydła, mrugnęła do Tommy'ego z figlarnym błyskiem w oku.

I wtedy po prostu wstała i poleciała nad jego głową i w górę do belek podporowych w jego suficie. Wydała z siebie podekscytowany dreszcz, machając skrzydłami wokół belki kilka razy, zanim wylądowała na niej z kolejnymi dźwiękami, co do których Tommy nauczył się, że oznaczają, że jest szczęśliwa.

Kiedy Tommy obserwował, jak lata, jego pierś nabrzmiała dumą, widząc, jak bez wysiłku macha skrzydłami. Niecałe dwa tygodnie temu Clementine miała jeszcze długą drogę do przebycia, by wyzdrowieć. A teraz? Teraz latała i zalecała się głośniej, niż kiedykolwiek słyszał.

Roześmiał się i przeczesał włosy z niedowierzaniem.
- Jesteś... Jesteś całkowicie wyleczona! Spójrz na siebie!! - wyciągnął ręce w jej stronę w geście zaproszenia, a ona natychmiast zanurkowała - rzucając się w jego ręce, gdy Tommy przytulił ją mocno. Zaśmiał się lekko i przytulił ją blisko, gdy uderzyła głową o jego brodę z gruchaniem.

- Och, jestem z ciebie taki dumny!! Spójrz na siebie! - uśmiechnął się promiennie, całując ją w czubek głowy. - Jesteś jak nowa!!

Pukanie do jego klapy przestraszyło go i wronę, a on zaśmiał się lekko, wygładzając jej pióra.
- Wejdź! - zawołał, siadając na skraju łóżka.

Klapa się otworzyła, a Puffy wsadziła głowę do środka z zakłopotanym uśmiechem.
- Cóż, dzień dobry, Tommy. O co tyle hałasu?

- Clementine jest już całkowicie wyleczona! Patrz, potrafi latać i w ogóle! - otworzył ręce i odsunął ją od swojej piersi. Zrozumiała aluzję i wyleciała mu z rąk. Poleciała do Puffy i kilka razy okrążyła jej głowę, zanim wygięła się z powrotem, by wylądować na głowie Tommy'ego. Wtuliła się w jego loki z radosnym trelem, a Puffy się roześmiała. - Widzisz? - powiedział Tommy, promieniejąc. - Jest jak nowa!

Puffy klasnęła w dłonie.
- Och, gratulacje!! Cieszę się, że jest w porządku. - uśmiechnęła się, opierając łokcie na podłodze, ponieważ była tylko częściowo w jego pokoju. - To znaczy, że w końcu może wydostać się z tego dusznego strychu i wrócić do domu. - nuciła, a serce Tommy'ego opadło.

- ...Co?

- Cóż, ona jest dzikim ptakiem, Tommy. - przypomniała mu. - A jej skrzydło jest całkowicie wyleczone. Pewnie nie może się doczekać, żeby wrócić do nieba, zamiast siedzieć w twoim pokoju,

- Ale... - urwał, patrząc w dół, gdy informacja dotarła do niego.

W swojej ekscytacji, że Clementine jest w pełni wyleczona i znów może latać; całkowicie zapomniał, że tak naprawdę nie jest jego pupilem. Że była - i nadal jest - dzikim ptakiem. I że jedynym powodem, dla którego tu była, było to, że była ranna. A umowa była taka, że ​​mogła zostać, dopóki nie poczuje się lepiej... A potem musiała odejść. Ponieważ zwierzęta nie miały wstępu do Świątyni.

- Wiem, że ją lubisz, ale nie może tu zostać. - Puffy uśmiechnęła się przepraszająco. - Musisz ją wypuścić do lunchu, okej? Sam i ja mamy ważne spotkanie po drugiej stronie miasta i muszę się upewnić, że jest tam, gdzie jej miejsce, zanim odejdę.

Tommy powoli skinął głową.
- Dobrze... Ok, Puffy.

Uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
- Zobaczymy się w kuchni na śniadaniu... - następnie zniknęła z powrotem po drabinie i zamknęła za sobą klapę. Natychmiast pierś Tommy'ego uniosła się z powstrzymywanym krzykiem i ugryzł się w policzek, żeby go powstrzymać. Clementine - mądry drań, jakim jest - zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak i zaczęła nerwowo szczebiotać. Kiedy Tommy nie zareagował, zeskoczyła mu z głowy i usiadła na ramieniu, klikając i uderzając głową o jego policzek.

Tommy zaśmiał się lekko, chlipiąc, kiedy wycierał nos.
- Ja... Dam sobie radę, Clem, nie martw się. - potarł oczy, żeby powstrzymać łzy. - Chodź, chodź tu... - podniósł ją ze swojego ramienia i przytulił do swojej piersi, gapiąc się na podłogę. Wydała jeszcze kilka nerwowych dźwięków, tuląc się do jego piersi, gdy on przesuwał dłonią po jej plecach.

Wziął drżący oddech.
- Puffy mówi, że musisz odejść... - zaczął szeptem. Potem zaśmiał się trochę i prychnął. - Ale myślę... jestem pewien, że cieszysz się na wyjazd, co? Siedziałaś zamknięta w moim pokoju przez tak długi czas.

Patrząc przez okno ze swojego miejsca na łóżku, Tommy ugryzł się w wargę. Clementine znów krakała, próbując zwrócić jego uwagę, gdy patrzył na poranne słońce wschodzące nad drzewami.
- ...Chyba to dość głupie, że się martwię, co? - zaśmiał się cicho, patrząc z powrotem na wronę na swoich kolanach. - To nie tak, że jesteś moim pupilem - i nie tak, że możesz chcieć zostać ze mną, skoro całe życie żyłaś na wolności... Wiedziałem, że nie mogę cię tu zatrzymać.

Przechodząc do siedziska przy oknie, posadził Clementine i otworzył okno. Chłodny wiatr wiał do jego pokoju, a Tommy wziął głęboki oddech, aby utrzymać równowagę. Nadal czuł łzy piekące go w oczach, ale nie będzie płakał. Gdyby to zrobił, Clementine mogłaby nie chcieć wyjść. A jeśli nie mógł jej teraz zmusić, żeby wyszła, nie był pewien, czy zmusiłby się, żeby wyszła później. Więc musiał to zrobić teraz, zanim wyciągnął kurczaka.

Clementine zanuciła, podskakując do niego i uderzając głową o jego nogę, wydając z siebie jęk. Tommy zaśmiał się słabo i znów ją podniósł.
- Powinnaś... - odchrząknął, gdy jego głos się załamał. - Powinnaś iść, Clem. - pochylił głowę, delikatnie przyciskając ich czoła do siebie. - Bądź bezpieczna, okej? I... I wróć tutaj, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Upewnię się, że mam tu jedzenie i wodę, na wypadek gdybyś wróciła.

Wydała cichy, zaniepokojony dźwięk, tuląc go do czoła, gdy wziął głęboki oddech.
- ...Lepiej wróć, jeśli znowu się zranisz. Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś się zraniła gdzieś, gdzie nie mógłbym ci pomóc. - zaśmiał się i odsunął, kładąc ręce na parapecie, a Clementine wyciągnęła w jego dłoniach. - Dbaj o siebie, okej?

Znów do niego zakrakała, wyglądając na zdezorientowaną, a Tommy skinął głową, namawiając ją, by odleciała. Wahała się przez długą chwilę, obserwując go swoją dziwną inteligencją; zanim oderwała się od jego rąk. Tommy cofnął ręce do swojego pokoju i chwycił się parapetu, obserwując, jak krakała do niego jeszcze kilka razy, zanim odleciała w stronę drzew. Gdy odeszła, Tommy odwrócił wzrok i wziął głęboki oddech, by powstrzymać się od płaczu.

Naprawdę życzył sobie, żeby nie musiała odchodzić... Ale nie mógł jej zabrać z nieba. To był jej dom. I nieważne jak bardzo chciał, żeby została z nim - jak bardzo chciał ją zatrzymać blisko - nie mógł jej tego zrobić. Nie powstrzymałby jej przed pójściem tam, gdzie jej miejsce.

Ocierając łzy z oczu, natychmiast poszedł zamknąć okno, ale ostatecznie zostawił je uchylone na wypadek, gdyby wróciła. To, że nie mogła już z nim mieszkać, nie oznacza, że ​​nie spróbuje go odwiedzić. Zostawił więc dla niej orzechy i wodę na wypadek, gdyby wróciła, gdy go nie było, i delikatnie przesunął jej gniazdo w róg siedziska przy oknie. Zebrał jej zabłąkane pióra i ułożył je obok gniazda, aby mogła ich użyć, gdyby znów się zraniła, po czym zsunął się z powrotem na podłogę, aby przygotować się na dzień.

~ ⛥ ~

Dzień przesypywał się jak piasek w klepsydrze, gdy Tommy pracował. Nie chodzi o to, że był to szczególnie powolny dzień, ani nawet trudny dzień. Był po prostu... rozstrojony.

Był naprawdę rozstrojony wiedząc, że od tej pory, kiedykolwiek wróci do swojego pokoju, nie będzie tam energicznego małego ptaszka, który by go powitał. Gdy za chwilę pójdzie zjeść lunch, nie będzie już małej przyjaciółki, która będzie błagać i prosić o kawałki chleba. Nie będzie już mógł żartobliwie przewracać oczami i podsuwać jej kawałek pomidora lub szynki ze swojej kanapki.

Ale przede wszystkim Tommy po prostu miał nadzieję, że ją znowu zobaczy. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak by to przyjął, gdyby dowiedział się, że została ranna, a jego nie było, żeby jej pomóc, zanim coś innego ją dopadło. To był po prostu przypadek, że był w Świątyni i usłyszał ją, kiedy wołała o pomoc, i był w stanie dotrzeć do niej, zanim zrobił to drapieżnik. Potrząsnął głową, wypychając tę ​​myśl z głowy, gdy pracował. Nie mógł myśleć o tym, co by było, gdyby. Miał nadzieję, że traktował ją wystarczająco dobrze, żeby wiedziała, że ​​może wrócić, gdyby kiedykolwiek potrzebowała pomocy lub znalazła się w niebezpieczeństwie. Chciał, żeby był dla niej bezpiecznym miejscem, do którego mogłaby wrócić, gdy sprawy potoczą się źle.

Jasne, była tylko ptakiem, ale ptaki są inteligentne! Clementine udowodniła to wielokrotnie.

Zawsze wydawała się wiedzieć, co robić, gdy był zmęczony lub zdenerwowany. Zawsze wiedziała, jak pomóc mu się zrelaksować, gdy był zmęczony po całodniowej pracy; i nigdy nie zawiodła, gdy się denerwował lub budził się z koszmaru.

Westchnął i przetarł oczy nadgarstkiem, zanurzając szmatkę w wodzie z mydłem. Obecnie wycierał puste stoły ofiarne dla boga stworzenia. Wślizgnął się tam i zabrał swoje ofiary poprzedniej nocy, a potem wszystko pozbierał. Oznaczało to, że stoły były puste, gdy Dream sprawdził je dziś rano. Oznaczało to również, że teraz był idealny moment, aby Tommy dokładnie je wyczyścił. Było kilka lepkich plam od pozostawionych owoców, a Tommy wystawił język w skupieniu, szorując to miejsce.

Szorował te miejsca tak ostro, jak się odważył, próbując użyć tego samego wirującego ruchu raz po raz, aby nakłonić miejsce do rozluźnienia się i odejścia. Ponownie zatrzymał się i wziął głęboki oddech, rozciągając się i trzaskając plecami szmatą pozostawioną na stole. Ale zanim mógł kontynuować, zatrzymał się, gdy usłyszał dźwięk dochodzący z zewnątrz. Marszcząc brwi, Tommy spojrzał na ścianę i zmarszczył brwi, nasłuchując uważniej, czy...

Kra!

Po potwierdzeniu, że to ptak wydawał ten dźwięk, Tommy zerwał się i pobiegł do drzwi Świątyni. Panika przebiegła mu przez żyły, gdy pomyślał, że może Clementine znowu zrobiła sobie krzywdę. Może nie była w pełni wyleczona, jak myślał, i znowu złamała sobie skrzydło podczas lotu.

Otworzywszy drzwi, od razu spojrzał w dół i szybko zlokalizował jednookiego ptaka na schodach. Krakała podekscytowana, gdy wyszedł na zewnątrz, podskakując do przodu, aby spróbować do niego dotrzeć. Tommy szybko wyszedł na zewnątrz, usiadł na schodach z nią i przyglądał się jej. Nie widział krwi, a jej skrzydła wciąż wyglądały idealnie, więc niczego nie złamała...
- Hej, Clementine.. Wszystko w porządku? Nie wyglądasz na zranioną... - podniósł ją na kolana, przesuwając palcami po jej plecach, jednocześnie sprawdzając, czy nie ma ran lub obrażeń. Co jakiś czas odsuwał rękę, żeby sprawdzić, czy nie ma krwi, ale w końcu rozluźnił się na tyle, żeby po prostu ją radośnie pogłaskać.

- Nastraszyłaś mnie na śmierć, wiesz o tym? - zachichotał, przesuwając palcami po jej piórach. Zagruchała radośnie, uderzając głową o jego pierś. - Czy jadłaś dzisiaj? Czujesz się lekko... Albo... Czekaj, czy dlatego wróciłaś? - zastanawiał się na głos. - Bo wiesz, że czas na lunch? - ponownie zakrakała, a on zanucił, jakby odpowiedziała. - Cóż... technicznie rzecz biorąc, pozwoliłem ci odejść przed lunchem... A Puffy i Sam już poszli... - ugryzł się w wargę, racjonalizując w myślach to, co zamierzał zrobić. - ...Puffy na pewno nie będzie zła, jeśli po prostu zabiorę cię do środka na kilka minut, żebyś mogła zjeść ze mną, prawda? Tak, jestem pewien, że będzie dobrze. - zanucił i stanął z nią w swoich rękach.

Wchodząc z powrotem do Świątyni i uderzając biodrem w drzwi, które się zamknęły, nucił melodię, przechodząc przez pokój boga stworzenia - kierując się do drzwi prowadzących do pomieszczeń dla personelu. Ale kiedy szedł, Clementine zaczęła się wiercić w jego rękach. Zwolnił, zmarszczył brwi i próbował trzymać ją mocniej, myśląc, że trzyma ją źle. Ale ona po prostu dalej się szarpała w jego rękach, a on całkowicie przestał iść, aby ją przestawić.

- Hej, hej - co się stało? Wracamy do mojego pokoju, wszystko w porządku. Byłaś taka przed... - Tommy cmoknął w palce, otworzył dłonie, a Clementine wystartowała - wzbijając się w górę i poza jego zasięg.

Blednąc, Tommy pomachał do niej rękami i krzyknął szeptem.
- Clementine, nie! Nie możesz tu latać - to jest Świątynia! Będziesz miała kłopoty!

Kraknęła i rozejrzała się trochę z sufitu. Tommy był prawie skuszony, żeby pobiec do kuchni i zwabić ją na dół i na zewnątrz jedzeniem; ale zanim zdążył zdecydować, czy może to zrobić bez jej odlotu, Clementine znów zakrakała i poleciała jednym z korytarzy.

Natychmiast pobiegł za nią.
- Clementine!! - zawołał cicho, biegnąc za nią. - Clementine, wracaj! Wpakujesz nas oboje w kłopoty!! - i to było bardzo prawdziwe. Gdyby Puffy lub Sam dowiedzieli się, że wpuścił ptaka do świątyni, kiedy wyraźnie powiedziano mu, żeby ją wypuścił, teraz, gdy jest uzdrowiona – wpakowałby się w poważne kłopoty. I choć oczywiście żadnego z nich tu nie było w tej chwili; wszyscy inni wciąż tu byli. To był po prostu głupi fart, że nie wpadł na resztę personelu.

Obserwował, jak Clementine wyleciała zza rogu przed nim, biegnąc znacznie szybciej niż on, więc zmienił to w bieg, by za nią podążyć. Gdyby utknęła w pokoju, mogłaby pomieszać w ofiarach i wpędzić go w jeszcze większe kłopoty. Kiedy skręcił za róg, zbladł, gdy zdał sobie sprawę, że jej nie ma. Nie była na belkach ani na szczycie kolumn i filarów. Po prostu... zniknęła. Wtedy zdał sobie sprawę, że byli na tym samym korytarzu co pokój boga zbiorów i przerażenie narastało w jego wnętrznościach. Jest- Na pewno tam nie weszła, prawda? Clementine to mądry ptak, na pewno...

Zamarł, gdy z pokoju boga zbiorów rozległ się cichy odgłos, a złote jabłko potoczyło się na korytarz. Ostrożnie podszedł i podniósł jabłko z podłogi, po czym zajrzał do środka. Ku jego przerażeniu Clementine siedziała na koszu z jabłkami. I dziobała ofiary, sprawiając, że spadały na podłogę.

- Clementine! - syknął, wpadając do środka i zgarniając opadłe jabłka. - Co ty robisz?! Nie możesz mieszać w ofiarach, wpadniemy w poważne kłopoty!!

Clementine, najwyraźniej na misji, albo nie usłyszała, albo zignorowała prośby Tommy'ego, by przestała. Gdy wyciągnął rękę, by ją podnieść, odleciała i podeszła do wiszącej na ścianie liry. Potem zaczęła dziobać hak, utrzymując go na górze, a panika Tommy'ego podwoiła się. Szybko upuszczając złote jabłka na ziemię, podpełzł do ściany i machnął rękami, by ją zatrzymać.
- Clementine, nie! Przestań! Sprawisz, że spadnie!

Znów zakrakała, ale przestała bawić się lirą i poleciała, by wylądować na głowie posągu. Prychając, wdzięczny, że przynajmniej trochę słucha, Tommy odgarnął włosy z twarzy i uklęknął, zbierając złote jabłka z podłogi i otrzepując je z kurzu.

- Co w ciebie wstąpiło... Nigdy wcześniej nie zachowywałaś się tak chaotycznie. Czy to dlatego, że teraz możesz latać? - zastanawiał się na głos, wkładając jabłka z powrotem do koszyka. Kiedy robił, co mógł, żeby wyczyścić ostatnie jabłko, Clementine rzuciła się w dół i pociągnęła go za włosy, po czym odleciała i wyszła z pokoju. - Au... Hej! - zawołał Tommy, wstając i goniąc ją, nie zdając sobie sprawy, że wciąż przyciska jabłko do piersi.

- Clementine, musisz przestać! Wpakuję się w kłopoty! - nadal ją gonił - podążając za ptakiem tak szybko, jak się odważył. Próbował ją przywołać do siebie, żeby mógł ją podnieść i mogli wrócić do jego pokoju i po prostu zjeść lunch, jak zaplanował - ale ona nie słuchała. Była jak zupełnie inny ptak i nie mógł zrozumieć dlaczego.

W końcu wpadła do pokoju boga wojny, a Tommy znów wpadł w panikę. Bo jasne, podczas gdy pokój boga wojny był pełen cennych upraw i kwiatów, rozumiał, dlaczego tam weszła. W końcu był pełen jedzenia. A bogowie prawdopodobnie - miał nadzieję - nie wpadną w złość na dzikiego ptaka zjadającego jedną z ich ofiar. Ale to był pokój boga wojny. Bóg wojny miał złoto, klejnoty i delikatną broń jako swoje ofiary. A jeśli Clementine by namieszała w którymś z nich - Bogowie, może zostać za to zwolniony.

- Clementine! - syknął, wchodząc do pokoju i szukając jej. - Musisz przestać! Zamierzasz...

Złapał oddech, gdy zobaczył, co ona już zrobiła. Kilka pudełek ze złotymi pierścionkami spadło ze stołu, a ona właśnie wyciągała z pudełka bardzo drogi złoty naszyjnik. Zaszczebiotała do niego, gdy wszedł i próbował polecieć z naszyjnikiem. Ale wisiorek był za ciężki i wypadł jej z dzioba, gdy dotarła do ramienia posągu. Zanim zdążył pomyśleć, Tommy rzucił się do przodu i złapał naszyjnik w dłonie, zanim uderzył o ziemię i się rozbił.

Westchnął z ulgą, przyłożył czoło do podłogi i jęknął.
- Clementine...

- Tommy??

Krew zastygła mu w żyłach na dźwięk znajomego głosu. Niepewnie spojrzał przez ramię i spotkał przenikliwe zielone spojrzenie Dream ze swojego miejsca w framudze drzwi. Kapłan w trakcie nauki gapił się na niego, gdy przyglądał się scenie.
- Co ty, do cholery, robisz?!

Mrugnął i podniósł się, by usiąść na kolanach.
- N-Nic, przysięgam! Ja tylko... - urwał, rozglądając się dookoła. Pierścienie wciąż leżały rozrzucone na podłodze, a ich pudełka leżały puste i porzucone. Potem spojrzał na złote jabłko i naszyjnik, które wciąż ściskał w dłoniach.

Tak, to prawdopodobnie nie wyglądało dobrze.

- Ja... Patrz, Dream, to nie jest to, na co wygląda, przysięgam...

- Naprawdę? - warknął, przerywając Tommy'emu ostrym spojrzeniem. - Bo wygląda, jakbyś ty i twój głupi ptak próbowali ukraść ofiary.

Tommy zbladł i szybko pokręcił głową.
- Ja... Nie, nie robiłem tego! Przysięgam!!

Idąc naprzód, Dream wyrwał mu jabłko i naszyjnik z rąk. Następnie ostrożnie odłożył naszyjnik z powrotem do pudełka, szepcząc cichą modlitwę przeprosin, zanim odwrócił się i rzucił Tommy'emu śmiertelne spojrzenie.
- Wynoś się.

- D-dobra... Wrócę do pracy. - stanął na trzęsących się nogach, otrzepując spodnie i nie zauważając, jak Dream się jeży.

- Miałem na myśli, wynoś się ze Świątyni. - syknął przez zaciśnięte zęby.

To sprawiło, że Tommy zamarł i wpatrywał się w wyższego nastolatka z lekko otwartą buzią.
- Ja... Co...?

- Jesteś zwolniony! - warknął, wskazując na wejście. - Zdejmij ten strój, weź swojego cholernego ptaka i wynoś się!

- Ale... - pokręcił głową, wciąż próbując wyjaśnić. - Ale ja nie...

- WYNOŚ SIĘ! - wrzasnął Dream, a Tommy posłusznie wybiegł.

Biegł, aż znalazł się w swoim... nie, już nie swoim. Biegł, aż znalazł się w sypialni na poddaszu. Otworzył klapę i wpadł do środka, ciężko oddychając, a łzy spływały mu po policzkach.

Został zwolniony.

Został wyrzucony.

I kto wie, ile czasu miał, zanim Dream postanowi nakłonić Karla, żeby osobiście go wyrzucił... więc musiał być szybki.

Najpierw ściągnął swój - nie, nie swój - strój i przebrał się w ciuchy, które podarowała mu Puffy. Następnie drżącymi rękami pościelił łóżko i złożył strój, zostawiając go na poduszce.

Następnie chwycił torbę, którą dostał na urodziny tydzień wcześniej i zaczął pakować do niej swoje skromne rzeczy. Naszyjnik, który dał mu Techno, i sztylet, który dał mu bóg wojny, były pierwszymi rzeczami, które włożył. Następnie upewnił się, że ma na sobie naszyjnik Ranboo i włożył Henry'ego do torby, a także swoją małą sakiewkę z pieniędzmi. Chwycił koszyk, który dał mu Wilbur podczas ich pierwszego spotkania, i złożył ubrania, zanim je tam włożył, ponieważ jego torba była praktycznie pełna. Podniósł małą rzeźbę Pani Śmierci, która stała na jego stoliku nocnym i położył ją na swoich ubraniach, i ponownie rozejrzał się po pokoju, aby spróbować sprawdzić, czy czegoś nie przeoczył.

Technicznie rzecz biorąc, baner wiszący nad łóżkiem był jego... Sam dał mu go, ponieważ nigdy nie miał być używany, więc to znaczyło, że mógł go wziąć, prawda?

Tommy pokręcił głową, wypychając tę ​​myśl z głowy. Nie mógł nosić przy sobie czegoś, co było tylko ozdobą. Już nie. Więc, po ostatnim przeszukaniu pokoju i położeniu książki, którą mama Willa dała mu na urodziny, a także pióra, które dostał w prezencie od taty Willa; wziął głęboki oddech, próbując powrócić do rutyny, którą miał przed przeprowadzką do Świątyni.

Miał wystarczająco dużo pieniędzy, żeby kupić jedzenie na kilka tygodni, ale prawdopodobnie powinien je odłożyć na zimę i kupić koc, kiedy zrobi się zimno. Tak, prawdopodobnie powinien odłożyć pieniądze na czas, kiedy trudniej będzie kraść rzeczy od sprzedawców. Ale to nie znaczyło, że musiał głodować przez resztę dnia.

Więc opróżnił szklankę wody z nocnego stolika z poprzedniego wieczoru, a następnie wyciągnął pomarańcze, które miał w dolnej szufladzie dla Clementine. Orzechy i wodę zostawił na parapecie na wypadek, gdyby wróciła, gdy już dawno go nie było. Schował pomarańcze do koszyka, zamknął torbę i ruszył korytarzem.

Zobaczył Dreama zmierzającego w dół do archiwum, gdy wychodził, i pochylił głowę, gdy starszy nastolatek spojrzał na niego gniewnie.
- Twój ptak czeka na ciebie w pokoju boga stworzenia. Wyjdź i nigdy nie wracaj.

Tommy skinął głową w milczeniu i przemknął przez korytarz z koszykiem przyciśniętym do piersi. Dzięki bogom, że Dream nie wypytywał go ani nie przeszukiwał jego rzeczy. Biorąc pod uwagę to, co zakładał, że Tommy robił, wątpił, że kapłan w trakcie nauki uwierzy w jego wyjaśnienia dotyczące naszyjnika i sztyletu. Więc nie walczył, tylko wszedł do pokoju boga stworzenia, trzymając koszyk i torbę blisko siebie.

Tak jak powiedział Dream, Clementine wydawała kilka nerwowych dźwięków na belkach i poleciała do niego, gdy wyszedł. Okrążyła go, nerwowo klikając, a on znieruchomiał, wyciągając do niej rękę. Usiadła mu na ręce i podreptała, by usiąść na jego ramieniu z nerwowym trelem.

Tommy nic nie powiedział, gdy przytuliła go do głowy. Wyglądało to niemal tak, jakby próbowała przeprosić, a to sprawiło, że jego oczy zapłonęły łzami. Razem Tommy i Clementine opuścili Świątynię i wślizgnęli się w południowy tłum. Na szczęście nie było zbyt tłoczno. Ale było wystarczająco tłoczno, żeby nikt nie pytał ani nie spojrzał dwa razy na blondyna trzymającego swoje skromne rzeczy - i był w stanie wtopić się w tłum.

W końcu buty Tommy'ego przestały stukać o kamień, a zamiast tego chrupały na miękkiej trawie i gałązkach. Spojrzał w górę i zamknął oczy, wdychając zapach lasu. Clementine wciąż była na jego ramieniu i znów zaczęła ćwierkać. Potarła głową o jego policzek, a Tommy westchnął, siadając u podstawy drzewa.

- Wszystko w porządku, Clem... Jesteś tylko ptakiem. Nie znałaś nic lepszego... - pociągnął nosem, pocierając knykciem klatkę piersiową ptaka, żeby ją pogłaskać. Wydała niepewny dźwięk i przycisnęła całe ciało do jego szyi i twarzy, głaszcząc jego włosy, by spróbować go pocieszyć.

Zaśmiał się trochę i pociągnął nosem.
- Jesteś takim dziwnym ptakiem... - spojrzał na gałęzie drzew nad głową, gdy przez las przetoczył się ostry wiatr. - ...chyba to dobre miejsce, by rozbić obóz na noc, co? Nie chciałbym wpaść na Puffy'ego lub Sama, gdy są jeszcze na swoim spotkaniu.

Clementine znów zaćwierkała, tuląc go, gdy Tommy wyciągnął pomarańczę i zaczął ją obierać. Pozwolił Clementine zjeść całość, podczas gdy on walczył o koncentrację.

Wrócił do punktu wyjścia. Bez domu, bez możliwości zarabiania pieniędzy, bez przyjaciół, bez rodziny...

Tym razem twierdził, że to było gorsze. Ponieważ teraz miał ludzi, którzy go znienawidzili, bo przyłapano go na manipulowaniu ofiarami. Wkrótce wszyscy w mieście się o tym dowiedzą, a wtedy co zrobi? Nikt nie będzie na tyle głupi, żeby zatrudnić 15-latka przyłapanego na kradzieży od bogów.

Ale na razie Tommy był zmęczony. Był tak niewiarygodnie zdenerwowany, że chciał po prostu spać, dopóki nie będzie mógł znowu myśleć. Więc, układając się tak wygodnie, jak tylko mógł u podstawy drzewa, Tommy zwinął się w kłębek, z rzeczami schowanymi za sobą, a Henry'ego owinął w ramiona. Kiedy zapadł w drzemkę, starał się zignorować tęsknotę w piersi za łóżkiem, które zostawił w Świątyni.

Chapter 11: ...Jedyna droga, która pozostała, prowadzi w górę

Notes:

Czas na finał.

A rozdział zaczyna się właśnie tamtą decyzją.

(See the end of the chapter for more notes.)

Chapter Text

Kiedy Wilbur i jego bliźniak przybyli tego ranka do świata śmiertelników, nie spodziewali się, że członek stada ich ojca podbiegnie do nich, kracząc dziko, że Tommy jest zdenerwowany i nie jest w stanie naprawić tego sama. Obaj byli - w miarę - zdenerwowani myślą, że Tommy zostanie sam bez żadnego pocieszenia, więc wydali ptakowi rozkaz, aby go rozweseliła wszelkimi możliwymi sposobami.

- Daj mu coś z moich ofiar. - Wilbur i Techno powiedzieli mniej więcej w tym samym czasie. - Spróbuj go rozweselić prezentami. Musimy załatwić kilka spraw, ale powinniśmy dotrzeć tam około południa i zajmiemy się resztą.

Wrona napuszyła się nową misją i poleciała z powrotem w stronę miasta.

Obaj zajmowali się swoimi sprawami, aż słońce wygięło się ku zachodowi, a oni w końcu ruszyli w stronę miasta.

Techno trochę pomruczał, gdy oni również wyszli z lasu i weszli do ruchliwego miasta. Wilbur spojrzał na niego i zmarszczył brwi, widząc zgarbioną postać brata. Praktycznie wpatrywał się w każdego, kto wydawał się być zbyt blisko niego, a Wilbur zwolnił kroku, by stanąć z nim ramię w ramię.

- Wszystko w porządku, Tech. - szepnął. - Wszystko w porządku. Będzie dobrze.

- Nie lubię tu być. - odmruknął, a jego pogarda dla ludzi wręcz emanowała z niego. - Pamiętasz, co to miasto mi zrobiło.

Wilbur skrzywił się na wspomnienie tego, że Techno został wychowany na chwalebną ludzką ofiarę tylko ze względu na kolor oczu. I jak Wilbur musiał go praktycznie wywlec ze Świątyni, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo i wysłuchać wszystkiego, co powiedział. Pokiwał głową uroczyście.
- Wiem... Ale pomyśl o tym w ten sposób. - przełożył rękę przez ramię Techno. - To było prawie 2 tysiące lat temu... Nikogo z tych ludzi już nie ma. A ci ludzie dawno odeszli. Te praktyki skończyły się, kiedy tata nas tu sprowadził.

Techno westchnął.
- Wiem, po prostu... - urwał, potrząsając głową. - Weźmy po prostu Tommy'ego i idźmy do lasu. Jest tu o wiele za dużo ludzi.

Pierś Wilbura zadźwięczała ze współczucia, a on uścisnął ramię swojego bliźniaka, uspokajająco, zanim je puścił.
- Jeśli czujesz się bardziej komfortowo, możesz poczekać tutaj. - zaproponował, zatrzymując się, gdy dotarli do schodów Świątyni. - Możesz usiąść na ławce, podczas gdy ja wejdę i go złapię?

Techno rozważał to przez chwilę, rozglądając się dookoła, po czym pokręcił głową i wziął głęboki oddech.
- Będzie dobrze.

- Jesteś pewien? - zapytał Wilbur, tylko po to, żeby się upewnić. Techno skinął głową i skrzyżował ramiona na piersi, zanim przybrał neutralny wyraz twarzy.

Razem wspięli się po schodach do ciemnych, podwójnych drzwi Świątyni. Gdy tylko dotarli na szczyt, drzwi gwałtownie się otworzyły i wyszła z nich kobieta o kręconych brązowych włosach i białych pasmach. Natychmiast jednak odskoczyła, kładąc rękę na piersi i uspokajając się.
- Bogowie... przepraszam was oboje! Nie widziałam was.

- Och, wszystko w porządku! - Wilbur szybko ją uspokoił, rzucając jej swój charakterystyczny, swobodny uśmiech. - Po co ten pośpiech?

- Och, mój syn zwolnił dziś jednego z naszych pomocników świątynnych i muszę go znaleźć, zanim zajdzie słońce. - kobieta - którą Wilbur rozpoznał jako Puffy - potarła twarz dłonią. - Nie chcę, żeby Tommy spał na zewnątrz tylko dlatego, że Dream podjął złą decyzję.

Wilbur i Techno zamarli na dźwięk imienia Tommy'ego i zajęło mu sekundę, aby zarejestrować, co właśnie powiedziała.
- Czekaj... Tommy? Blond włosy, niebieskie oczy, tak wysoki? - wyciągnął rękę na wysokość wzrostu Tommy'ego.

Puffy skinęła głową, nerwowo gryząc wargę, gdy skanowała tłum za nimi - prawdopodobnie szukając Tommy'ego.
- To on, tak.. Wiesz, gdzie on jest?

Wilbur pokręcił głową, oszołomiony tą informacją.
- Nie, myśleliśmy, że jest tutaj... Co powiedziałaś? Został zwolniony?

Puffy westchnęła i potarła grzbiet nosa.
- To... skomplikowana sytuacja. Ja i drugi kapłan - Sam - byliśmy dzisiaj na spotkaniu, które mieliśmy po drugiej stronie miasta. I najwyraźniej on i Dream mieli... Spotkanie. - pokręciła głową z kolejnym głębokim westchnieniem. - Mój syn po prostu robił to, co uważał za słuszne, ponieważ jest kapłanem w trakcie szkolenia, ale strasznie to spieprzył. Muszę znaleźć Tommy'ego i ograniczyć szkody.

Wilbur skinął głową ze zrozumieniem, gryząc wargę na myśl, że jego młodszy brat był tam - sam i prawdopodobnie bardzo zdenerwowany.

- Masz pojęcie, gdzie mógł pójść? - zapytał Techno, robiąc krok do przodu, by stanąć obok Wilbura.

Jakby go wcześniej nie zauważyła, Puffy zaskoczyła się głosem Techno. Wilbur musiał powstrzymać prychnięcie, gdy szybko przyjrzała się jego wyglądowi i wyćwiczyła swój wyraz twarzy na coś uprzejmego - ale neutralnego.
- Niestety, nie... Ale idę porozmawiać z jego przyjaciółką. Ona może wiedzieć. - ponownie ugryzła się w wargę, krzywiąc się, bo najwyraźniej ugryzła za mocno. - Jeśli go zobaczycie... Czy odeślecie go z powrotem do Świątyni? Muszę przeprosić.

Wilbur skinął głową.
- Tak zrobimy, Puffy. Dziękujemy. - Puffy skinęła głową, zeszła po schodach i odwróciła się, by pójść głębiej do miasta.

Wilbur odwrócił się i spojrzał w brązowe oczy brata, które błysnęły czerwienią. Był zły - oczywiście - ale Wilbur znał swojego brata bliźniaka wystarczająco długo, aby rozpoznać błyski niepokoju pod gniewem. Skinęli głową, zeszli z powrotem po schodach i rozdzielili się, aby udać się do miasta. Techno poszedł przeczesać zaułki i cichsze zakątki miasta; tymczasem Wilbur przeszukiwał rynek i bardziej ruchliwe ulice.

Wytężał wzrok, aby dostrzec znajomą głowę złotych loków, którą pokochał - lub usłyszeć jego śmiały głos śmiejący się lub nazywający kogoś dupkiem, jak zrobił to wieki temu, aby chronić dzieciaka Ranboo. Ale gdy godziny mijały, martwił się jeszcze bardziej, gdy nic nie widział. Zatrzymał się nawet i zapytał kilku właścicieli sklepów, czy widzieli biegnącego Tommy'ego, a i tak nic nie znalazł.

Zatoczył pełne koło, zanim coś przykuło jego uwagę, i zatrzymał się na chodniku, gdy znajoma wrona krakała do niego ze swojego miejsca na balustradzie balkonu. Patrzyli na siebie przez kilka sekund, a ptak krakał ponownie, zanim wzbił się w powietrze. Wilbur mrużył oczy, patrząc za nią, a ona zatrzymała się w powietrzu, by spojrzeć na niego, kracząc ponownie. To było całe potwierdzenie, jakiego potrzebował. Przedzierając się przez tłum tak uprzejmie, jak tylko potrafił, Wilbur podążył za ptakiem, by znaleźć swojego brata.

~ ⛥ ~

Tommy obudził się w środku popołudnia z bólem pleców i pustym uczuciem w klatce piersiowej. Clementine też nie było, ale to było zrozumiałe. Jest dzikim ptakiem, więc ma sens, że nie zostanie, gdy on będzie spał. Prawdopodobnie szukała jedzenia, chociaż zjedli, zanim się zdrzemnął. Ale z drugiej strony wyglądało na to, że minęło kilka godzin, więc prawdopodobnie znowu była głodna. Rozciągając kończyny, Tommy szybko odepchnął myśli „Nie mogę uwierzyć, że mnie wyrzucili, nie zrobiłem nic złego" z głowy, podnosząc się na nogi. Jedną ręką opierając się o pień drzewa, trzasnął plecami i próbował zająć myśli czymś innym. Potrzebował misji, zanim wpełznie z powrotem na mały kawałek trawy i już nigdy nie wstanie.

Więc schował swoje skromne rzeczy przy małym zagłębieniu, które zrobił, i zaczął wspinać się na drzewo. Jeśli dobrze pamiętał, duże liście na górze były najlepszym materiałem na ściółkę lub cokolwiek innego, więc chciał dostać się na górę i złapać kilka gałęzi. Podnosząc się na jedną z ostatnich gałęzi, która wyglądała, jakby mogła utrzymać jego ciężar, chwycił pień jedną ręką, chwytając gałąź i ciągnąc.

Pękła, a on uśmiechnął się, wsuwając ją pod ramię, które trzymało go przy drzewie. Odwrócił się, by złapać kolejną, ale zatrzymał się, gdy ptak wylądował na gałęzi, po którą sięgał. Podskoczył, zanim rozpoznał jednooką twarz wrony.

- O, tu jesteś Clem. - wyciągnął rękę, drapiąc ją po głowie z chichotem. - Wystraszyłaś mnie, dziewczyno. Znalazłaś coś do jedzenia? Jeśli nie, to mam inne...

- Tommy??

Zamarł i spojrzał w dół, by zobaczyć Wilbura mrużącego oczy z ziemi - z jedną ręką na czole, by osłonić się przed słońcem.

Tommy zmarszczył brwi.
- Wilbur? Co ty tu robisz?

- Co ty tu robisz? - odpowiedział, patrząc na jego rzeczy przy pniu drzewa. - I co ty robisz na drzewie?

- Próbuję zdobyć gałęzie! - uśmiechnął się, łamiąc kolejną gałąź i dzierżąc je w obu rękach. - Liście tutaj są większe, więc lepiej by się nadawały do... - zatrzymał się, zanim zdążył wyznać, że teraz jest praktycznie bezdomny. Nie chciał, żeby Wilbur się nad nim litował, więc odchrząknął. - Do uh... Wiesz... Rzeczy. - dokończył słabo.

Wilbur zmarszczył brwi, znów zerkając na jego rzeczy.
- Czy możesz zejść na dół, żebyśmy mogli porozmawiać?

- Jasne! Chwileczkę... - Tommy znowu wsadził patyki pod pachę. Pogłaskał Clementine jeszcze raz, zszedł z drzewa i opadł z powrotem na ziemię. Położył gałęzie przy torbie i koszyku i nie spuszczał wzroku z ziemi, otrzepując spodenki. Wilbur sięgnął i wyjął z włosów jeszcze jedną gałązkę, a Tommy spojrzał na niego z uśmiechem. - Dzięki... - powiedział cicho, po czym znów spuścił wzrok na ziemię.

Will tylko się delikatnie uśmiechnął i poprowadził Tommy'ego do pobliskiego powalonego drzewa. Nogi Tommy'ego nie dosięgały ziemi, więc machał nimi bez celu, trzymając ręce mocno w mchu. Tymczasem noga Wilbura zaczęła podskakiwać obok niego. Obgryzł paznokieć, a Tommy musiał powstrzymać się od odpowiedzi, że martwi się o nic.

Tylko... Czy to naprawdę nic? Tommy został zwolniony i oskarżony o kradzież bogów... Szczerze mówiąc, całe miasto prawdopodobnie huczało od tej wiadomości. 15-letni chłopiec próbujący okraść Świątynię i bogów, którzy okazali mu tylko dobroć i cierpliwość? Tak, teraz, gdy o tym pomyślał, może po prostu będzie musiał zaakceptować porażkę i opuścić miasto. Mógłby wyjechać w środku nocy i podążać drogą, dokądkolwiek by prowadziła. To by zadziałało, prawda?

Miał nadzieję.

- Więc. - zaczął Wilbur, biorąc głęboki oddech. - Techno i ja poszliśmy wcześniej do Świątyni, żeby cię szukać, ale odkryliśmy, że cię tam nie ma, więc poszliśmy cię szukać.

Tommy mrugnął. Sposób, w jaki to powiedział, nie wskazywał na to, że wiedział, co się stało, przez co nie pojawił się w Świątyni. Może nie wiedzieli, że został zwolniony?

Ta nadzieja szybko została stłumiona, gdy Will kontynuował.
- ...Puffy powiedziała, że ​​jej syn cię zwolnił. - spojrzał na Tommy'ego, dla którego ten mały kamyk przy bucie był zdecydowanie najciekawszą rzeczą na świecie. - Chcesz porozmawiać o tym, co się stało?

Natychmiast pokręcił głową i spojrzał na niego błagalnym wzrokiem.
- Nie. Nie, ja... - ponownie pokręcił głową. - Nie mogę.

Wilbur zmarszczył brwi i objął go ramieniem.
- Nie będę zły, Toms... Możesz ze mną porozmawiać...

Tommy naprawdę nie chciał przyznać się do powodu, dla którego został wyrzucony. Jeśli on nie wiedział, to prawdopodobnie nie wiedziało miasto. I oczywiście ufał Wilburowi, że zachowa to w tajemnicy - ​​ale mogło się to wymknąć i wtedy byłby skończony.

Ale... Naprawdę chciał porozmawiać z kimś o tym, jak to było niesprawiedliwe. Nie dano mu nawet szansy, żeby się wytłumaczyć, zanim został wyrzucony. I chociaż prawdopodobnie i tak zostałby zwolniony po swoich wyjaśnieniach - przynajmniej mógłby się wytłumaczyć.

Więc Tommy wziął głęboki oddech.
- Ja, um... - zatrzymał się i spojrzał na Willa przez grzywkę. - Obiecujesz, że się nie wściekniesz?

Wilbur skinął głową i ścisnął go za ramię.
- Obiecuję.

- Cóż... - spojrzał w górę i wskazał na Clementine, która wciąż siedziała na drzewie. - Widzisz tę wronę tam na górze? Nazywa się Clementine. Opiekuję się nią od jakiegoś czasu, odkąd złamała skrzydło; ale dzisiaj była w stanie latać i... dostała się do ofiar dla bogów. - wyznał cicho, opuszczając wzrok z powrotem na ziemię i przeczesując włosy ręką.

- Dziobała złote jabłka pozostawione dla boga zbiorów i bawiła się biżuterią pozostawioną na boga wojny. Próbowałem ją powstrzymać, gdy podniosła naszyjnik, ale Dream znalazł mnie w pokoju War. On... - Tommy wziął głęboki oddech, tłumiąc drżenie, które czuł w swoim głosie. - Myślał, że je kradnę...

Wilbur wciągnął powietrze, a Tommy się wzdrygnął.
- A-ale ja nie! Nie próbowałem kraść ani nie okazywać braku szacunku bogom, dotykając ich gówna ani nic takiego, przysięgam! Ja tylko... starałem się powstrzymać Clementine przed majstrowaniem przy ofiarach. Nie chciałem, żeby miała kłopoty. - pociągnął nosem, ocierając oczy, gdy poczuł, jak napływają mu łzy.

- Ale um... Tak, Dream mnie wywalił i wyrzucił ze Świątyni... Dlatego tu jestem. - spojrzał z powrotem na drzewo ze śmiechem. - Byłem na drzewie, bo łatwiej jest zrobić łóżko z większych liści. Zazwyczaj są bardziej miękkie i dłużej wytrzymują, zanim wyschną i staną się chrupiące i zepsute.

- Och, Tommy... - smutek w głosie Wilbura sprawia, że ​​się krzywi i spogląda na niego. Wyglądał... Smutno? Jakby był winny z jakiegoś powodu. Ale za co Wilbur miał być winny? To nie była jego wina, że ​​Tommy został zwolniony. Mężczyzna wyciągnął rękę i przytulił go, a Tommy rozpłynął się w tym uścisku, gdy szeptał mu do włosów. - Przepraszam bardzo...

- Wszystko w porządku... - pociągnął nosem, obejmując ramionami tors Wilbura, by odwzajemnić uścisk. - To nie twoja wina, że ​​mnie wywalili.

- To... - Wil wziął głęboki, jąkający się oddech i oparł brodę na głowie, potrząsając głową. - To też nie była twoja wina, Toms... Wiesz o tym, prawda?

Ach.

Oczy Tommy'ego piekły, gdy pociągał nosem.
- Ale to jest... To ja pozwoliłem Clementine wrócić do świątyni, po tym jak Puffy powiedziała mi, żebym tego nie robił... Gdybym tego nie zrobił...

- Nie mogłeś wiedzieć, że będzie majstrować przy ofiarach. - powiedział Wilbur surowo, przytulając go mocniej. - To nie była twoja wina.

Tama pękła, a on wydał z siebie drżący krzyk, gdy zakopał twarz w piersi mężczyzny. Wilbur przesunął dłonią po jego plecach, cicho go uciszając, gdy Tommy płakał. W dziwny sposób czuł, że przeżywa żałobę. Nie miał pojęcia, co przeżywa. Może to była praca? Przez większość czasu było miło i spokojnie i na pewno będzie mu tego brakowało.

A może to byli jego przyjaciele? Prawdopodobnie nie będzie miał okazji spotkać się z Tubbo, Ranboo, a nawet Niki, zanim usłyszą o tym, co zrobił. Nie będzie w stanie wyjaśnić, co się stało, zanim nie znienawidzą go za to, co, jak zakładali, robił.

Kolejny szloch rozdarł go i wcisnął się głębiej w uścisk Wilbura. Tak wiele wydarzyło się w ciągu zaledwie jednego dnia. Oczywiście, nie było mu obce życie na ulicy czy w lesie, ale to było jeszcze gorsze. Ponieważ teraz wiedział, jak to jest mieć ciepłe łóżko, do którego można wrócić. Mieć trzy posiłki dziennie i wszystkie przekąski, na jakie miał ochotę. Cholera, mieć stały dostęp do wody, nie martwiąc się, czy można ją pić. Czuł się, jakby wrzucono go w huragan, mając tylko parasol, żeby się nie zmoczył.

W końcu jednak jego krzyki ucichły i został sam, szlochając przy piersi Wilbura. Czuł słaby zapach szałwii i miodu, co pomogło mu uspokoić płacz. Wilbur nagle się przesunął, a gdy Tommy spojrzał w górę, zobaczył Wilbura trzymającego gitarę z małym uśmiechem. Nie był do końca pewien, skąd to wziął, ale nie pytał o to.

- Mogę zagrać ci piosenkę, jeśli chcesz? - zaproponował. - Czy to cię rozweseli?

Tommy wzruszył ramionami, znów szlochając.
- Eee... Może? - wykrztusił, a na jego twarzy pojawił się mały uśmieszek. - Zależy, jak bardzo jesteś gówniany.

Wilbur przewrócił oczami i szturchnął go łokciem żartobliwie z łatwym uśmiechem.
- Ha ha, bardzo zabawne.

Tommy zachichotał i potarł oczy.
- Ale nie wiedziałem, że grasz. Dlaczego nigdy o tym nie wspomniałeś?

Wilbur wzruszył ramionami.
- Zwykle nie gram dla nikogo poza moją rodziną. - nucił, strojąc gitarę.

Tommy mrugnął, gdy sugestia zapadła mu w pamięć. Czy... Czy Wilbur nie żartował, gdy nazywał Tommy'ego swoim młodszym bratem w dniu jego urodzin? A może doszukiwał się w tym stwierdzeniu zbyt wiele? Aby mieć pewność, powiedział cicho.
- Więc... dlaczego oferujesz, że zrobisz to dla mnie?

Jego ręce znieruchomiały, a Tommy skrzywił się, myśląc, że może posunął się za daleko. Że teraz Wilbur zrozumie swój błąd i odłoży gitarę. Ale zamiast tego rzucił Tommy'emu niesamowicie czułe spojrzenie.
- ...Myślę o tobie jak o młodszym bracie, Toms... Chcę, żebyś usłyszał moją muzykę.

Słowa te sprawiły, że przez jego ciało przeleciał przypływ, a głowa niemal zakręciła mu się od ciepła brzęczącego pod skórą. Wciągnął głęboki oddech, chłonąc to uczucie, gdy kilka razy mrugnął, próbując pozbyć się mgiełki z oczu. Wilbur z chichotem potargał włosy, poprawił pozycję, tak aby siedzieć z nogą podpartą na kolanie, aby ustabilizować gitarę; a potem zaczął grać.

Tommy nie rozpoznał piosenki, którą grał, ale brzmiała magicznie. Melodia była lekka i krystalicznie czysta, gdy szarpał struny, a Tommy nie mógł się powstrzymać, aby nie obrócić ciała na kłodzie, aby stanąć twarzą do mężczyzny i pozwolić muzyce owinąć się wokół niego.

Chociaż Tommy nie był zbyt dobry w rozpoznawaniu, co sprawia, że ​​piosenka jest dobra lub zła, to widać, że Wilbur był w tym cholernie dobry. Cholera, jest prawie pewien, że Wilbur mógłby zagrać rymowankę dla dzieci i zabrzmiałoby to niebiańsko, tylko dlatego, że to on ją grał. W miarę trwania piosenki świat wokół nich zdawał się rozjaśniać, a Tommy się uśmiechnął, gdy Wilbut odchylił głowę do tyłu, aby zamknąć oczy. Widząc Willa w takim stanie - tak beztroskiego, bez niczego, co mogłoby splamić jego piosenkę, poczuł się dobrze. Jak brakujący element, który w końcu wskoczył na swoje miejsce. Ponadto piosenka Wilbura sprawiła, że ​​pierś Tommy'ego poczuła się lekko. Lżej, niż kiedykolwiek wcześniej. I poczuł się niesamowicie wyjątkowo, będąc świadkiem i doświadczając tej strony Willa.

Tommy patrzył z delikatnym uśmiechem i półprzymkniętymi oczami, jak palce Wilbura tańczyły po strunach z taką łatwością, że opanowanie tej umiejętności musi wymagać całego życia praktyki. Ale kiedy grał, Tommy zaczął zauważać coś... Dziwnego, co działo się wokół nich.

Na początku myślał, że ten blask to tylko sztuczka światła - jakby chmury w końcu odsunęły się od słońca - i że pada dokładnie w odpowiednie miejsce, by nadać światu wokół nich ten efekt blasku. Ale z przestrachem zdał sobie sprawę, że to nieprawda. Zamiast tego blask wydawał się pochodzić od... Wilbura.

On po prostu... naprawdę się świecił. Jego sylwetka była obramowana ciepłym, złotym światłem, które praktycznie rozświetlało również kwiaty wokół nich. Kiedy wzrok Tommy'ego powędrował w dół, na jego dłonie, zdał sobie sprawę, że Wil wydawał się tworzyć migoczący efekt w powietrzu, gdy brzdąkał na gitarze. Mrugając kilka razy, by się zorientować, przeciągnął wzrokiem po postaci Wilbura, zanim jego wzrok wylądował na czymś innym.

Tommy lekko przechylił głowę, mrużąc oczy.

...Czy jego uszy zawsze były takie ostre? I - tak, miał małą opaskę ze złotych liści, która idealnie wyróżniała się na tle jego ciemnych loków. Wcześniej zdecydowanie jej tam nie było.

Wilbur wydawał się wyczuwać zdezorientowane spojrzenie Tommy'ego, ponieważ otworzył oczy i spojrzał na Tommy'ego; który podskoczył, gdy zdał sobie sprawę, że oczy Wilbura lśniły czystą bielą. Uśmiechnął się do niego swobodnie - najwyraźniej nieświadomy wstrząsu zrozumienia, który wstrząsnął Tommy'm do głębi, gdy to zrobił.

On...

Znał ten uśmiech.

Ten swobodny uśmiech i zmarszczone oczy osłonięte okularami w drucianej oprawie to te same, które widział dziesiątki razy podczas sprzątania pokoju boga zbiorów. I ten sam uśmiech - ta sama twarz - uśmiechała się do Tommy'ego, jakby był najcenniejszą rzeczą na świecie.

Jego uśmiech po prostu się poszerzył, a on skierował wzrok z powrotem na gitarę, gdy piosenka powoli cichła. Kiedy to zrobiła, blask zgasł wraz z muzyką, a on odłożył gitarę na trawę, zanim spotkał się wzrokiem z Tommy'm łagodnymi, błyszczącymi oczami.

To... To nie mogło być prawdziwe. Niemożliwe, żeby Wilbur był tym, kim myślał, że jest. Pytanie było na końcu jego języka, ale nie mógł się zmusić, żeby je zadać. Nie chciał zabrzmieć szaleńczo dla jedynej osoby, która zaoferowała mu pocieszenie. Dla jedynej osoby, która go trzymała i podzieliła się z nim czymś tak osobistym, tylko dlatego, że byli blisko. Nie chciał tego zepsuć głupim pytaniem.

Ale wtedy Wilbur położył dłoń na swojej i rzucił mu łagodne spojrzenie.
- Tommy? - badał cicho.

- ...Czy jesteś bogiem? - wyszeptał niepewnie.

Odpowiedź Wilbura była prosta. Nawet łatwa. Ale i tak uderzyła Tommy'ego jak pociąg.

- Jestem.

Wypuszczając oddech, którego nawet nie wiedział, że wstrzymuje, Tommy zaśmiał się słabo na potwierdzenie.

Wilbur był bogiem.

Wilbur był bogiem zbiorów.

Jak do cholery mógł go nie rozpoznać? Na litość boską, miał na sobie ten sam strój co jego posąg i ten sam szmaragdowy kolczyk! Jak mógł nie połączyć kropek...

- Tommy? Wszystko w porządku? - Wilbur... eee, bóg zbiorów? - zapytał, delikatnie ściskając jego dłoń.

- Ja... - zaśmiał się ponownie, teraz trochę histerycznie, gdy radość zalała jego pierś. - Ty... Ty jesteś bogiem. Jesteś bogiem zbiorów. Mój przyjaciel Wilbur jest bogiem zbiorów. - zająknął się. - Albo... Czy nadal mogę nazywać cię Wilburem? Nie wiem, jak działają tytuły i to wszystko...

Roześmiał się.
- Oczywiście, Toms. To, że wiesz, że teraz jestem bogiem, nie oznacza, że ​​musisz używać mojego tytułu. - bóg zbiorów... Nie, Wilbur parsknął śmiechem i potargał włosy.

W głowie Tommy'ego huczało od pytań. Chciał poznać tajniki bycia bogiem. Chciał wiedzieć, jak mógł mieć ludzką i boską postać. Jak trudno było zmieniać się między nimi. Dlaczego zaczął rozmawiać z Tommym. Dlaczego nie powiedział czegoś wcześniej...

- Wow. - znajomy, szorstki głos rozległ się za nim. - Nie mogłem się doczekać, aż zobaczę tatę, co?

Wilbur parsknął śmiechem, pochylając się do przodu na rękach i wzruszając ramionami.
- Jestem niecierpliwy, co mogę powiedzieć?

Tommy spojrzał w górę, by zobaczyć dwie postacie zmierzające w ich stronę przez drzewa. Jedną z nich był Technoblade. Wyglądał... Prawie tak samo. Miał na sobie tę samą koszulę i spodnie. Te same buty, te same dziwne różowe włosy i ten sam szmaragdowy kolczyk zwisający z jego ucha. To, co wyraźnie nie było takie samo, to jego czerwone oczy i spiczaste uszy, z których zwisał szmaragd. A gdy wyszedł z cienia drzew, by stanąć obok drzewa, na którym wciąż leżały rzeczy Tommy'ego, zauważył kły wystające z jego górnej wargi. I to właśnie wydawało się być fizycznie inne w jego przypadku. Poza tym facet praktycznie pływał w luksusowej złotej biżuterii, a na jego głowie siedziała złota korona.

Tommy w myślach kopnął się za to, że nie rozpoznał boga wojny wcześniej. Na litość boską, jego włosy były różowe. To powinno było dać mu znać, że coś jest nie tak z tym facetem.

Ale kiedy wzrok Tommy'ego przesunął się na drugą postać, całe jego płuca opuściły się za jednym zamachem.

Mężczyzna był niższy, niż się spodziewał; i miał jasne blond włosy, które swobodnie opadały wokół ciemnych, upierzonych uszu i kończyły się tuż pod brodą. Miał na sobie prosty strój, który składał się z leśnozielonego płaszcza ocierającego się o kostki i prostej beżowej koszulki wpuszczonej w brązowe spodnie. Naprawdę, jedyną zauważalną rzeczą w jego stroju był szmaragd pełniący funkcję wisiorka na złotym naszyjniku, który pasował do tych, które Wil i Techno nosili jako kolczyki. Szczerze mówiąc, wydawał się całkiem miłym, normalnym facetem, nie licząc uszu.

Nie, tym, co naprawdę przykuło uwagę Tommy'ego, były skrzydła.

Głębokie, atramentowoczarne skrzydła, które zdawały się mienić gwiazdami, gdy wchodził w światło. Skrzydła, które krzyczały mocą i ważnością. Skrzydła, które pozwalały każdemu, kto na niego spojrzał, dokładnie wiedzieć, kim i czym jest.

Bóg stworzenia.

- O cholera... - Tommy mruknął, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w boga.

- Hej tato. - Wilbur uśmiechnął się, zarzucając ramię na Tommy'ego i lekko go szturchając. - To jest Tommy. Tommy, to mój tata, Phil.

Bóg stworzenia uśmiechnął się do niego czule i pomachał pazurami.
- Cześć, kolego. Wszystko w porządku?

Tommy skinął głową, wciąż gapiąc się na boga. Bóg stworzenia stał nie dalej niż 20 stóp od niego. Dosłowny stwórca całego świata po prostu... Stał tam. Pośrodku jakiegoś przypadkowego lasu. Rozmawiał z jakimś przypadkowym nastolatkiem. Jakby to było dla niego normalne spotkanie.

Powoli Tommy zmusił usta do ruchu.
- ...Jesteś bogiem stworzenia.

To nie było pytanie, ale bóg stworzenia zaśmiał się i mimo wszystko skinął głową.
- Tak, jestem. Ale... możesz po prostu mówić do mnie Phil. Nie musimy używać tytułów w rodzinie. - ponownie się zaśmiał i cholera, okej - zdecydowanie nie mógł teraz przetworzyć tego, co to oznaczało. Bóg przechylił głowę w stronę Tommy'ego z lekko zaniepokojonym uśmiechem. - Wszystko w porządku?

- Uh huh... - mruknął, próbując wyrwać umysł z czystej dziwności całej tej sytuacji. Miał wrażenie, że unosi się w powietrzu. Jego ciało było tutaj, opierało się o Wilbura, a umysł był w powietrzu - próbując pojąć i posegregować wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 10 minut.

Wilbur zaśmiał się nad głową, przyciągając Tommy'ego bliżej do siebie.
- Człowieku, jeśli on tak reaguje na ciebie, to nie wyobrażam sobie nawet, jak zareaguje na mamę.

Bóg stworzenia... eee, Phil? - prychnął.
- Och, jestem pewien. Ale bądź dla niego wyrozumiały. Nie zdarza się codziennie, żeby śmiertelnik spotkał bóstwo.

- Zwłaszcza tak starożytne jak ty, staruszku. - dodał Techno.

Phil rzucił mu paskudne spojrzenie i kontynuował.
- ...Nie mówiąc już o trzech naraz.

- Hej. - Wilbur wtrącił się, marszcząc brwi. - Ja go pierwszy znalazłem. I byłem pierwszym, którego zobaczył w boskiej postaci, więc tak. - wystawił język swojemu bliźniakowi, a Tommy prychnął śmiechem.

Techno napuszył się, stając w obronie drwin.
- Cóż, ja byłem pierwszy, który mu coś dał. - wskazał na torbę. - Broń była moim pomysłem.

- Tak, ale to ja ją wybrałem. - Wilbur odgryzł się.

- Tylko dlatego, że tata nie pozwolił mi dać dziecku miecza...

- Okej, chłopaki, wystarczy! - wtrącił się Phil, podnosząc rękę z śmiechem. - Nie kłóćmy się o to, kto co zrobił pierwszy.

- Ale tato...

- Will. - powiedział surowo Phil, rzucając mu spojrzenie. - Jeśli mówimy o szczegółach technicznych, to ja go znalazłem pierwszy. - Phil splótł ręce za plecami z drwiącym uśmieszkiem. - Znalazłem go po tym, jak nakarmił Dave'a w tej alejce. Właściwie... - spojrzał w górę na drzewa, mrużąc oczy na sekundę, zanim zagwizdał przez zęby. - Dave, chodź! - zawołał, podnosząc rękę w niebo.

Clementine natychmiast zleciała z gałęzi i wylądowała na jego wyciągniętej dłoni, gruchając i ćwierkając do niego podekscytowana. Potrząsnęła głową o jego dłoń, gdy Phil podrapał ją po czubku głowy.
- Tam jesteś! Zastanawiałem się, kiedy znów będziesz w niebie. Jak się czuje to skrzydło? Jak nowe, tak? - ponownie zakrakała, przesuwając się na jego dłoni, aby poczuć się bardziej komfortowo, gdy zdawała się odpowiadać mu. Ale... może tak było? Tommy niejasno pamiętał, że ktoś wspominał, że bóg stworzenia potrafi rozmawiać z ptakami, więc nie było zbyt daleko, aby założyć, że Clementine faktycznie rozmawiała z nim na swój własny sposób.

Jego przypuszczenie zostało niemal potwierdzone, gdy Phil parsknął śmiechem.
- Cóż, mówiłem ci, że pomogę to przyspieszyć. Wpadłbym wcześniej, ale wyglądało na to, że Tommy dobrze się tobą opiekował.

- Czekaj... - Tommy wychrypiał, w końcu wracając do rzeczywistości i pochylając się do przodu. Wilbur rozluźnił uścisk, ale nadal trzymał rękę przerzuconą wokół niego. - Clementine jest częścią twojego stada?

Uśmiech Phila jakoś stał się szerszy.
- Tak ją nazwałeś? Clementine? - Tommy skinął głową i spojrzał z powrotem na wronę, głaszcząc ją po plecach. - To o wiele lepsze imię niż Dave Trzynasty. - zachichotał.

- C-Czy ona ma na imię Dave?? - Tommy warknął śmiechem. - A jest 13 innych Dave'ów??

Phil również się zaśmiał.
- Tak, było. Nie jestem najlepszy w nadawaniu imion. Ale trochę lubię Clementine. Pasuje do niej i ona chyba też je lubi. - podrapał ją pod brodą, gdy wydała cichy dźwięk woo.

- Cóż, cała zasługa należy się mojemu przyjacielowi Ranboo. - przesunął się, odchylając się do tyłu w objęciach Wilbura. - To on o tym pomyślał. Po prostu uznałem, że mi się to podoba, a jej też się to podobało, kiedy to zaproponowaliśmy; więc na to się zdecydowaliśmy.

Phil zanucił.
- Ranboo... To jeden z chłopaków, którzy pracują w Świątyni, prawda? Ten z czerwonymi oczami? - Tommy skinął głową, a Phil uśmiechnął się ciepło. - Upewnię się, że poślę mu trochę szczęścia.

- Dziękuję... - powiedział cicho, uśmiechając się na myśl o tym, że jego przyjaciel zostanie pobłogosławiony przez samo boga stworzenia. Dobrze. Ranboo na to zasługiwał. Może Phil pobłogosławiłby też Tubbo, gdyby poprosił? Od czasu do czasu narzekał, że jego blizny są obolałe, więc może mógłby poprosić, żeby ból zniknął? Czy to możliwe?

- Cóż. - Phil klasnął w dłonie, wyrywając Tommy'ego z zamyślenia. Clementine siedziała na jego ramieniu, radośnie czyszcząc pióra. - Cieszę się, że w końcu możemy się oficjalnie spotkać, Tommy. Kristin też jest podekscytowana, że ​​cię pozna, ale miała nagły wypadek. Będziesz mógł ją wkrótce poznać.

- Czekaj, Pani Śmierci wie, kim jestem? - zawahał się.

- Wie! - potwierdził Phil z uśmiechem.

Wilbur zaśmiał się nad jego głową.
- Ostatnio tylko o tobie mówiła. - przeczesał włosy Tommy'ego. - Złotowłosy chłopiec i jego rzeźba jej. Cały czas, który spędził przeglądając stare teksty w poszukiwaniu obrazów do odtworzenia, do tego stopnia, że ​​ona po prostu pokazała ci, jak wyglądała w twojej głowie. - zachichotał. - Prawie doprowadziłeś ją do płaczu, wiesz?

- C... zrobiłem?

- Tak! Ta mała kapliczka, którą ustawiłeś? Wszystkie nerwowe modlitwy, które do niej wysyłałeś? Gwiazdy - praktycznie płakała ze szczęścia za każdym razem, gdy się budziłeś i dziękowałeś jej za wykonanie jej pracy bez zbytniego podziękowania. Nazywała cię swoim małym promykiem słońca. - Wilbur rozmyślał, obracając kosmyk włosów między palcami. Potem ożywił się, patrząc na Phila z ekscytacją w głosie. - Właściwie - czy to może być jego domena? Mógłbym mu pokazać liny nieba!

Phil postukał palcami w brodę w zamyśleniu.
- Nie widzę powodu, dla którego nie miałby. Najpierw będę musiał porozmawiać z Foolishem; ale jestem pewien, że nie może się doczekać, żeby zdjąć słońce ze swoich ramion. Biedak ma już tyle gówna na głowie, po prostu zajmując się księżycem.

- Czekaj. - Tommy pokręcił głową, cofając się w myślach do rozmowy. - Co masz na myśli mówiąc „moja domena"?

Phil rzucił zawstydzone spojrzenie.
- Cóż, to miała być niespodzianka, ale chyba teraz to zepsuto. - Rzucił Wilburowi spojrzenie, zanim jego miłe, niebieskie oczy powróciły do ​​Tommy'ego. - Chciałbym ci zaproponować dołączenie do naszej rodziny. A co za tym idzie: boskość.

Tommy'emu zajęło... długą minutę, zanim to stwierdzenie dotarło do niego.

A potem, gdy już dotarło do niego, zajęło mu kolejne 30 sekund, żeby w to uwierzyć.

- Myślę, że go złamałeś. - Techno beznamiętnie machnął ręką przed twarzą Tommy'ego. - Jesteś tam, dzieciaku?

- Eee... nie musisz się zgadzać, jeśli nie chcesz, Toms. - Wilbur powiedział, sprawiając, że Tommy odwrócił głowę w stronę mężczyzny za nim. Uśmiechał się nerwowo i unikał jego wzroku. - Wiem, że to dużo, na co się trzeba zgodzić... i nie będziemy cię do niczego zmuszać, jeśli...

- C-Czy ty jesteś głupi?? - zarzucił ramiona na Wilbura, ściskając go mocno. - Tak?? Oczywiście, że chcę!!

Wydawało się, że Wilburowi ulżyło, gdy objął ramionami Tommy'ego, ściskając go mocno.
- Jesteś pewien? To po prostu... - zaśmiał się słabo. - Nieśmiertelność to dużo, na co się trzeba zgodzić... Nie wspominając o wszystkich obowiązkach, które będziesz miał jako bóg...

- No i co?? - roześmiał się, ściskając go mocniej i śmiejąc się, gdy łzy znów napłynęły mu do oczu. Człowieku, dzisiaj dużo płakał, co? - Będę miał rodzinę... Będę miał ciebie jako moją rodzinę... Nie obchodzi mnie, czy będę musiał czołgać się do piekła i z powrotem na moich pieprzonych rękach i kolanach!

Wilbur odwzajemnił uścisk ze śmiechem, chowając twarz we włosach.
- Cóż, na szczęście nie musisz tego robić, żeby być w naszej rodzinie. Samo twoje istnienie w zupełności wystarcza. - przycisnął pocałunek do włosów i przyciągnął Tommy'ego z powrotem do siebie. - Ale tak naprawdę dość łatwo zostać bogiem.

- Naprawdę? - otarł szczęśliwe łzy z twarzy.

Skinął głową przez ramię do Phila, który uśmiechał się do wymiany zdań. Techno stanął obok niego, trzymając w ramionach torbę i koszyk Tommy'ego.

- Wszystko, co musisz zrobić, to wziąć mnie za rękę, kiedy tylko będziesz gotowy. - i z tymi słowami Phil wyciągnął swoją szponiastą dłoń do Tommy'ego. Bez ani krztyny wahania chwycił dłoń Phila z uśmiechem. Phil odwzajemnił uśmiech i wszyscy czterej rozpłynęli się w złotym świetle - pozostawiając za sobą kępę poziomek otoczoną nagietkami.

~ ⛥ ~

Nikt w mieście nie mógł wiedzieć na pewno, co stało się z Tommy'm.

Niektórzy snuli teorie, że uciekł do innego miasta po wydarzeniu w Świątyni - choć nikt nie potrafił zgadnąć, co to było. Inni martwili się, że został zaatakowany przez niedźwiedzia, gdy przebywał w lesie, a oni po prostu jeszcze nie znaleźli jego szczątków. Zadawali pytania, oczywiście - ale Puffy odmówiła powiedzenia komukolwiek, co się stało, że Tommy został wypchnięty ze Świątyni.

Następnie Dream zrezygnował ze swojej drogi, by zostać kapłanem. To skłoniło ludzi do rozmowy, ale Puffy nadal odmawiała podania jakichkolwiek informacji. Kiedy Dream został zapytany, gdy był w mieście, powiedział po prostu, że jest zestresowany próbą zostania kapłanem i chce rozważyć inne opcje. Mieszkańcy miasta - w większości - zaakceptowali to jako odpowiedź. Chłopak miał przecież tylko 16 lat. Nie musiał jeszcze wiedzieć, co chce robić w życiu.

Zamiast swoich obowiązków Dream zajął się ogrodnictwem. On i jego przyjaciele spędzali dnie w ogrodzie za Świątynią - Dream nawet wychodził poza linię drzew i uprawiał kępę poziomek, na którą się natknął.

Nagle tydzień po rezygnacji Dreama wydarzyło się coś ważnego.

Ranboo obudził się pewnej nocy po wizji od bogów.

Poszedł prosto do Puffy i opowiedział jej wszystko z Tubbo u boku. Miał wizję młodego, złotowłosego boga z jasnym uśmiechem i oczami tak niebieskimi, że mieściły w sobie samo niebo. Aureola złotego światła otaczała głowę boga, a kiedy Ranboo został wyprowadzony i ogłosił swoją wizję miastu, Ranboo rozpoczął szkolenie na Wyrocznię.

Mijały miesiące, a Ranboo nadal miał wizje. Razem, on - wraz z Tubbo i Puffy - dokumentowali każdy strzęp informacji, jaką bogowie przekazali nastolatkowi na temat tego nowego, bezimiennego boga. Zrobili szkice, a nawet kilka małych rzeźb, opierając się wyłącznie na opisach, które Ranboo mógł dać, ponieważ nie był najlepszy w rysowaniu.

Czasami otrzymywali odpowiedź od bogów, szepczących w ich umysłach lub szturchających ich ręce we właściwym kierunku, aby wygiąć jego policzek w określony sposób lub wydłużyć loki grzywki. Innym razem Ranboo budził się, słysząc znajomy głos dzwoniący w uszach, nazywający go „boob-boy", jednocześnie prosząc go, aby powiedział Dreamowi, aby spróbował rzeźbić.

Pory roku mijały powoli, a ludzie czcili bogów na każdym kroku. Wszyscy robili, co mogli, aby uwzględnić nowego boga - ale bez imienia lub nawet wskazówki, jaka mogłaby być jego domena, ludzie byli trochę zagubieni. Ranboo nadal miał wizje w snach, gdy powoli starał się nawiązać kontakt z bogami, będąc na jawie. Nie udało mu się to aż do 3 miesięcy przed festiwalem Letniego Przesilenia.

Tej nocy miasto obudziło się w pełni księżyca i zebrało się na stopniach Świątyni, gdy Puffy zadzwoniła w dzwony. Ogłosiła, że ​​Ranboo odniósł sukces w próbach nawiązania kontaktu z bogami i że otrzymał wiadomość bezpośrednio od boga stworzenia.

Ranboo i Tubbo wyprostowali się, gdy wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę, a Ranboo wziął głęboki oddech, zanim zaczął wyjaśniać. Bóg stworzenia powiedział mu, że nowy bóg ma władzę nad słońcem, małymi zwierzętami i miłością rodzinną. Święto przesilenia letniego miało zostać ogłoszone świętem, aby uczcić tego nowego boga słońca. Na koniec bóg stworzenia poprosił o nowe dodatki do Świątyni. Jednym z nich było nowe skrzydło dla jego nowego syna - boga słońca. A drugim, posąg jego żony - Pani Śmierci - w tym samym pomieszczeniu, w którym znajdowała się jego statua.

Prace nad świątynią rozpoczęły się natychmiast, a Dream zaczął pomagać, rzeźbiąc małe wzory w kształcie słońca w kamieniu. Trochę ponad rok po ogłoszeniu, Świątynia została ponownie otwarta dla publiczności z nowym skrzydłem i nową statuą wdzięcznie siedzącą obok boga stworzenia w głównym pomieszczeniu.

Świątynia była zalana ludźmi i ofiarami przez miesiące po ponownym otwarciu, a ludzie witali nowego boga z otwartymi ramionami i wdzięcznymi modlitwami. Bogowie wślizgiwali się do świątyni każdej nocy, aby zebrać hojne ofiary spływające od ludzi.

Czasami Ranboo wchodził do pokoju swojego starego przyjaciela i zostawiał mu bukiet czosnku. Innym razem Tubbo wchodził i po prostu rozmawiał z nową statuą, zostawiając słoik miodu. Pewnego razu wszedł Dream, niosąc drewnianą pozytywkę, którą wyrzeźbił, i szepcząc przeprosiny młodemu bogu.

Wszyscy trzej opuścili ten pokój z ciepłem krążącym w ich żyłach. A Dream odszedł z przebaczeniem osiadającym na jego ramionach.

Pewnego późnego wieczoru ciemnowłosa kobieta z blond pasemkami oplatającymi jej twarz weszła do Świątyni i skierowała się do sali modlitewnej boga słońca. Położyła na stole starannie zapakowane pudełko czerwonych aksamitnych babeczek, a także bochenek orzechowo-cynamonowego chleba jako swoją ofiarę, zanim usiadła na ławce pod jedną ze ścian. Wzięła głęboki oddech i pozwoliła, aby jej oczy zatrzepotały, gdy słuchała dźwięków wody spływającej po ścianach prowizorycznym wodospadem.

Kiedy Niki ponownie otworzyła oczy, uśmiechnęła się do posągu - którego ramiona były wyciągnięte, jakby zapraszał cię do przytulenia - i szeroki uśmiech na jego piegowatej twarzy. Trzymała swój czuły uśmiech skierowany na wyrzeźbioną twarz chłopca, którego kiedyś znała - młodego boga, z którego jest tak niesamowicie dumna.

Kiedy znajome ciepło wypełniło jej pierś, uśmiechnęła się na znak, że on właśnie nadchodzi.

I rzeczywiście – niekończące się niebieskie oczy i aureola w kształcie słońca wyskoczyły zza posągu z uśmiechem, a Niki odwzajemniła uśmiech.
- Cześć, Tommy.

Notes:

Koniec.

Mi tam przez cały rozdział trochę odwalało.

Ale tak, to już koniec.

Series this work belongs to: