Actions

Work Header

Rating:
Archive Warning:
Category:
Fandom:
Relationship:
Characters:
Language:
Polski
Stats:
Published:
2022-08-22
Completed:
2022-08-22
Words:
6,774
Chapters:
2/2
Kudos:
8
Bookmarks:
1
Hits:
225

Na zawsze Twój, Draco

Summary:

Draco Malfoy próbuje poradzić sobie z trudnym rozstaniem. W tym celu zaczyna pisać listy, które stają się jego autoterapią. Czy skuteczną? I czy te listy na zawsze pozostaną ukryte w głębokiej szafie?

Historia mocno inspirowana twórczością J.K. Rowling, wykreowanym przez nią czarodziejskim światem i postaciami z kart Harrego Pottera.

Chapter Text

W pisaniu wiernym towarzyszem był mi utwór Hoziera - Cherry Wine

*

Londyn, 7 stycznia 2002 r.

Znowu widziałem Cię w ministerialnym korytarzu. Rozmawiałaś z kimś, żywo przy tym gestykulując, aż kątem oka dostrzegłaś i mnie. Zastygłaś w bezruchu. Ostentacyjnie odwróciłaś twarz w drugą stronę, bym nie mógł odnaleźć Twoich oczu. One jedyne mówiły prawdę, kiedy Twoje usta wypełniały te wszystkie kłamstwa. Na czele z tym, że zostaniemy przyjaciółmi. Teraz mijamy się bez słowa. Niczym nieznajomi, którzy zapomną o sobie prędzej, niż przestąpią kolejny krok.

Nie winię Cię. Nie całkowicie. Nawet już nie pamiętam, kto pierwszy nie odpowiedział na list. Może to ja omyłkowo wrzuciłem go do szuflady z innymi papierami, albo Ty w natłoku pracy zwyczajnie o nim zapomniałaś. Wiem, że harujesz od świtu do zmierzchu. Od zawsze karierę stawiałaś na piedestale. Ona została, ja spadłem.

Rozstaliśmy się po cichu. Chociaż po czasie, jestem prawie pewien, że wolałbym, gdybyś odeszła z hukiem. Oszczędziłabyś mi wielu bolesnych pytań, współczujących uścisków i tych fałszywych zapewnień, że wkrótce będzie dobrze, bo nie było i nie jest. Bo za każdym razem gdy Cię widzę, zastanawiam się, dlaczego tak łatwo się poddaliśmy?

Często wymyślam alternatywne wersje naszej przyszłości. Czasem rodzisz mi troje dzieci, czasem jedno nam wystarcza, a jeszcze innym razem jesteśmy tylko my dwoje. Mieszkasz u mnie, bo Twoja kawalerka ledwo mieściła stosy książek i to paskudne kocisko, po którym do dziś mam blizny, ale toleruję go, bo Ty go kochasz, a ja Ciebie i to cholerne, błędne koło się zamyka.

Jesteśmy okrutnie szczęśliwi. Dużo rozmawiamy, nierzadko się przy tym kłócimy, jednak nocne przeprosiny rekompensują nam to z nawiązką. Ja gotuję, ale Ty zmywasz. Pomagam Ci wycierać czyste naczynia, bo chcę przyspieszyć ten moment, w którym mnie przytulasz. Tylko Ty wiesz jak. Drapiesz mnie po plecach, a ja wciskam brodę między Twój obojczyk. I tkwimy tak, jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Wdycham Twój zapach. Nuta czekolady i słodkiej wanilii. Tak pachnie mój dom...

Potem otwieram oczy. Wokół unosi się smród papierosów i Ognistej whiskey. Znowu piłem do rana. Idę wziąć prysznic, pod którym wysyłam Cię w diabły. Przez moment szczerze Ciebie nienawidzę. Chciałbym, żebyś zniknęła. Zabrała wszystko i wyjechała z Anglii, bym już nigdy więcej Cię nie spotkał. Później, kiedy zimna woda przynosi otrzeźwienie, jest mi wstyd. I tak każdego dnia od dziesięciu miesięcy.

Zawsze, kiedy przypadkiem się spotkamy, zastanawiam się, czy i Ty myślisz o mnie i o tym, jak nam mogło być? Zazwyczaj w to wątpię. Nigdy nie bawiłaś się w sentymenty. Odcinałaś przeszłość grubą kreską i parłaś do przodu, nie bacząc na błahe wspomnienia.

Mnie też wycięłaś ze swojego życia? 

Zniknąłem z fotografii?

Spaliłaś te wszystkie listy?

Ten też skończy w płomieniach?

Ja dalej wszystko trzymam, choć wciąż nie wiem po co? Mam bilet do planetarium z naszej pierwszej randki, parę Twoich woluminów, jedwabną chustkę i pierścionek, którego nie zdążyłem Ci dać.

Czekałem na jakąś specjalną okazję, aż te przestały się pojawiać. Wręczenie Ci go na końcu, byłoby aktem desperacji, a ja chciałem zachować twarz, lecz teraz nie wiem po co? I tak na nią nie patrzysz.

W najgorszych momentach zastanawiam się, co by było, gdybyś nigdy nie istniała? Czy byłbym wciąż taki sam? Czy świat nie zmieniłby się całkowicie? W końcu to Ty go uratowałaś.

Bez Ciebie panowałaby ciemność, która już prawie trzymała mnie w swoich szponach.

Bez Ciebie zabijałbym każdego dnia. Innych i po trochu siebie, aż nic nie zostałoby z mojego człowieczeństwa.

Bez Ciebie świat straciłby połowę dobra i niczym nie potrafiłby wypełnić tej pustki.

Bez Ciebie nie poznałbym miłości. 

Bez Ciebie nie czułbym, że na nią zasłużyłem.

Jest wiele rzeczy, za które chciałbym Ci podziękować. Jednak najbardziej jestem wdzięczny za to, że we mnie uwierzyłaś, kiedy reszta skazała mnie na porażkę. To dzięki Tobie jeszcze żyję, choć teraz wydaje się to być bez znaczenia.

Nie wiem, czy kiedykolwiek ten list trafi w Twoje ręce. Traktuję to jako terapię. Gdzieś czytałem, że powinno pomóc, choć na razie wydaje mi się, że jedynie sypię sól na otwarte rany. Mimo wszystko postanowiłem spróbować, bo od kiedy odeszłaś, nie mam już nic do stracenia.

Na zawsze 

Twój,

Draco

**

Londyn, 13 marca 2002 r.

Dziś mija równo rok, od kiedy mnie zostawiłaś. Doskonale pamiętam ten dzień. Już rankiem byłaś jakaś nieswoja. Nie odezwałaś się ani słowem, choć zwykle to Ty mnie do niego nie dopuszczałaś. Zbywałaś wszystkie moje pytania, aż w końcu przestałem je zadawać. Pomyślałem wtedy, że to po prostu jeden z gorszych dni. Już kolejny w tym miesiącu. Naiwnie wierzyłem, że ten kryzys z czasem minie. 

Ostatnio nawarstwiło się wiele spraw, z którymi oboje słabo sobie radziliśmy. Ja wciąż nie mogłem się dogadać z rodzicami, a Ty całymi dniami przesiadywałaś w Ministerstwie, gdzie z Nottem przygotowywaliście projekt ustawy o skrzatach domowych. Zazdrościłem mu. 

Zazdrościłem mu tego, że to z nim, a nie ze mną, spędzałaś zimowe wieczory. 

Zazdrościłem mu, że śmieszą Cię jego żarty, które nieudolnie próbowałaś powtarzać. 

Zazdrościłem mu tego, że on nigdy Ciebie nie skrzywdził, kiedy ja raniłem Cię od początku. 

Najpierw tłamsiłem to w sobie, jednak kiedy kolejny raz zachwycałaś się jego błyskotliwością, nie wytrzymałem. To była jedna z pierwszych awantur, które przyszło nam przetrwać. Potem krzyki zamieniły się w ciszę. Głuchą, pustą ciszę, która wypełniła naszą codzienność. Ciche śniadania nie były niczym nowym, dlatego nie domyśliłem się, że od teraz będziemy milczeć osobno. 

Gdy wróciłem z pracy, czekałaś już na mnie w salonie. Byłem zaskoczony, bo to zwykle ja trafiałem tu jako pierwszy. Poprosiłaś mnie, abym usiadł i wtedy już wiedziałem... Nie płakałaś, jedynie co chwila łamał Ci się głos. Mówiłaś, że czasami miłość to zbyt mało, że nie daliśmy sobie z nią rady. Zapewniałaś mnie, że to nie moja wina. Że ponoć czasami tak bywa. Że oboje dusiliśmy się w tym związku i rozstanie jest jedyną słuszną opcją. Powtarzałaś, że zawsze będę miał specjalne miejsce w Twoim sercu... Ale ja chciałem mieć je całe...

Potem po prostu wyszłaś. Nie błagałem Cię, abyś została. Nawet nie spojrzałem ostatni raz w Twoją stronę. Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem, Ciebie już nie było. Czułem się, jakbym śnił. Jakby to był tylko zwykły koszmar, z którego zbudzą mnie Twoje pocałunki. Dopiero gdy zauważyłem, że w szafie nie ma Twoich ubrań, zrozumiałem, że to naprawdę koniec. Usiadłem wtedy na zimnej podłodze i pierwszy raz zapłakałem nad wszystkim, co właśnie utraciłem.

Nazajutrz wysłałaś mi sowę z Twoim nowym adresem. Nawet na niego nie spojrzałem. Wlałem do szklanki resztę whiskey i położyłem butelkę, obok tej, którą opróżniłem w nocy. Piłem na umór przez cały weekend, bo jedynie alkohol pozwalał mi za Tobą nie tęsknić. Byłem głupcem, że nie deportowałem się od razu pod Twoje drzwi i nie prosiłem na kolanach o jeszcze jedną szansę. Nie zrobiłem wtedy nic, abyś do mnie wróciła. A teraz było już za późno.

Podobno z nim jesteś. Z Nottem. Huczy o tym całe Ministerstwo. Jeśli to prawda, to... życzę Wam jak najlepiej. Co nie oznacza, że nie mam ochoty go rozszarpać gołymi rękami i rzucić harpiom na pożarcie, jednak czy wtedy nie skrzywdziłbym i Ciebie?

Wiem, że już w Hogwarcie był Tobą zauroczony i od tamtego czasu najwidoczniej nic się nie zmieniło. Trudno mu się dziwić, jesteś przeklętym ideałem, choć mimo wszystko miałaś też parę wad.

Na przykład Quidditch. Miotły. Latanie. Wystarczył silniejszy podmuch wiatru, a Ty lądowałaś na pierwszym możliwym drzewie. Byłaś w tym wyjątkowo kiepska.

Nie chciałaś też gotować, a kiedy już to robiłaś, przypalałaś kolejny garnek. Pewnego razu, gdy się zawzięłaś, nie nadążaliśmy z kupnem nowych, pamiętasz?

No i te Twoje książki. Były wszędzie. Kiedyś prawie skręciłem kark, przez te diabelskie stosy, rozłożone niczym pułapki po naszym... moim mieszkaniu.

Lecz najbardziej w Tobie wkurzało mnie to, że zawsze musiałaś mieć rację. Nawet gdy byłaś od niej daleko, to robiłaś wszystko, aby w końcu wyszło na Twoje. Ewidentnie też nie potrafiłaś się przyznać do błędu, chociaż nie popełniałaś ich prawie wcale.

Nic gorszego nie jestem w stanie o Tobie napisać, a siedzę nad tą kartką już dobre dwie godziny. Lepszy rydz, niż nic. Jak to mówi jedno z Twoich mugolskich przysłów. Tym razem nic nie przekręciłem?

O moich wadach nie będę pisał. Myślę, że znasz je aż za dobrze. To przez nie ja siedzę sam w zbyt dużym mieszkaniu, a Ty szukasz zapomnienia w ramionach Notta. 

Znalazłaś je?

Nie odpowiadaj.

Na zawsze

Twój,

Draco

***

Londyn, 30 maja 2002 r.

Wyjeżdżam. Blaise zaprasza mnie od roku, a mi skończyły się już wymówki. Podobno w czerwcu Chicago wygląda pięknie, choć Diabeł powiedziałby wszystko, byle tylko mnie do siebie ściągnąć. Matka mówi, że wakacje dobrze mi zrobią i chyba tym razem ma rację. Za to ojciec uważa mnie za wariata, ponieważ zamierzam płynąć tam promem. Twierdzi, że mnie "zmugoliłaś" i ma w tym sporo racji. Jednak w przeciwieństwie do niego, ja nie traktuję tego jako hańbę. Wystarczy już o moim ojcu. Wiem jak się nie lubiliście, więc i pewnie nie chcesz o nim czytać.

Wracając do mojej podróży. Wyruszam jutro z samego rana. Kupiłem też taki sam aparat, jak ten Twój i planuję obfotografować Atlantyk wzdłuż i wszerz. Mam nadzieję, że kliszy starczy mi na miesiąc, bo nie wiem, czy w Stanach mają takie rzeczy. Mają? Gdybyś tu była, pewnie od razu byś mi wszystko wyjaśniła. Czasami wydawało mi się, że znasz odpowiedź, nim jeszcze zadałem pytanie. Może faktycznie czytałaś mi w myślach, choć zapierałaś się rękami i nogami, że to zwykłe przypadki, hę?

Co do Ciebie, to zauważyłem, że Ty i on to poważna sprawa. Nie ukrywam. Zabolało. Jakbyś wsadziła mi sztylet prosto w serce i zaczęła nim kręcić dookoła. To właśnie ostatecznie przekonało mnie, abym wyjechał. Czy raczej uciekł, bo to właściwie robię. Cóż, na razie tak będzie łatwiej. Dla nas obojga.

Blaise mówi, że zna świetne miejsce, aby się zabawić, a w tej kwestii wierzę mu, jak nikomu innemu. To podobno jakiś jazz bar z muzyką na żywo i to w samym centrum mugolskiego Chicago. Mój ojciec pewnie dostałby zawału, gdyby wiedział, co jego syn zamierza wyprawiać na innym kontynencie... A ja znów o ojcu. To zaczyna się robić męczące, prawda? 

Odkładam pióro i wracam do pakowania, bo bez Ciebie to trwa wieki.

Na zawsze

Twój,

Draco

****

Chicago, 10 lipca 2002 r.

Poznałem kogoś. Pewnie się domyślasz, że chodzi o kobietę? Spotkałem ją w tym mugolskim barze, o którym pisałem Ci wcześniej. Początki nie były zbyt fortunne, ale to już chyba moja domena. Oblała mnie czerwonym winem. Podobno przez przypadek, ale jej nieszczery uśmiech mówił coś innego. Ma wiedźma charakterek i ripostę, którą potrafiła mnie zagiąć. Mnie! Rozumiesz?

Nie wiem, czy powinienem Ci o niej pisać, ale: raz, powiedziałaś mi, że mimo wszystko będziemy przyjaciółmi i dwa, szanse, że kiedykolwiek wyślę któryś z tych listów, są bliskie zera. 

Ma na imię Susannah, choć postanowiłem jej mówić Su. Obie macie po prostu zbyt długie imiona i wołanie was trwałoby wieki. Ciekawostka (wiem, jak je lubisz) jej imię po hebrajsku oznacza lilię, lecz Su nie ma nic wspólnego z delikatnością tego kwiatu. Wygląda, jakby zstąpiła prosto z piekielnych czeluści. Czarne, lekko falowane włosy i intensywnie brązowe, prawie obsydianowe kocie oczy. Znacznie ciemniejsze od Twoich, choć nie wiedziałem, że to możliwe. Ubieramy się podobnie, co uważam za całkiem zabawne. Ona niekoniecznie. Twierdzi, że w czerni jest jej znacznie bardziej do twarzy niż mnie i trudno się z nią nie zgodzić, ale przekornie tego nie robię. Wtedy ona klnie po hiszpańsku, naiwnie wierząc, że nic nie rozumiem. I tak. Masz rację. Nie będę jej wyprowadzał z błędu. 

Susannah mi pomogła, choć sama o tym nie wie. Dzięki niej nie myślę wciąż o Tobie, co nie oznacza, że zupełnie przestałem... Pomaga mi też i Blaise, który ma zamiar pokazać mi dosłownie WSZYSTKO w swoim nowym mieście. Zaproponował mi też wspólny interes i chociaż na początku nawet nie chciałem o tym słyszeć, to gdy zobaczyłem jego business plan, aż mnie zatkało. Ma genialny pomysł, który idealnie wpasowuje się w tutejsze potrzeby rynku. Szuka inwestora i wspólnika w jednym. Nie wiem, co mam zrobić. Stoję na rozdrożu, bo z jednej strony w Anglii są rodzice, dom i Ty... Z kolei w Ameryce, oprócz Diabła, nie mam zupełnie nic. To jakbym z czystą kartą zaczynał nowe życie. Nie potrafię na razie zdecydować. Chyba skończy się na tym, że rzucę monetą. Orzeł - wracam. Reszka - zostaję.

Co ma wypaść?

Na zawsze

Twój,

Draco

*****

Chicago, 15 sierpnia 2002 r.

Los zdecydował za mnie. I nie. Nie rzuciłem monetą, choć byłem tego bliski. Spóźniłem się i statek odpłynął beze mnie. Kiedy stałem tam w tym porcie, czerwony ze wściekłości, w końcu to zrozumiałem. Jedyną szansą, abym znowu żył, jest rozpoczęcie nowego rozdziału bez Ciebie. 

I wiesz co, skorzystałem z niej.

W środę oficjalnie zakładamy spółkę. Blaise oszalał z radości, ciągle chodzi za mną i wpada na coraz to bardziej wymyślne nazwy naszej przyszłej firmy. Moimi faworytami są na razie "Książę Piekieł" i "Z Piekła Rodem". Cóż, nie dosyć, że celnie opisują nas samych, to jeszcze całkiem nieźle oddają to, czym mamy się zajmować. Pewnie jesteś ciekawa, co to będzie? Znając Diabła, powinnaś się już domyślić. Tak, zamierzamy importować Ognistą. Uwierzyłabyś, że jej tu nie ma? Ja też nie, dlatego jestem pewien, że ten pomysł to kura znosząca złote jajka. 

Znalazłem też nowe mieszkanie. Kocham Diabła jak brata, ale jako współlokator jest największym utrapieniem, z jakim przyszło mi się zmierzyć. Adres znajdziesz na kopercie... Wracając do tego mieszkania, to myślę, że by Ci się spodobało. Ma niebotycznie wysokie sufity, idealne na regały z niezliczoną ilością tych Twoich książek i widok z okna na miejscowe jezioro. Postawiłem przy nim fotel. Podziwianie zachodów słońca stało się moją rutyną. Czasami towarzyszy mi Su i jej choleryczny temperament. Jeśli do tego czasu się nie pozabijamy, to chyba ją poślubię. Abstrakcja, prawda? Znam ją miesiąc i już wygaduję takie głupoty. Pamiętasz te pierwsze stadium oczarowania? Chyba zacząłem je właśnie przechodzić, chociaż nie przypuszczałem, że jeszcze kiedyś mnie to czeka. Zawsze sądziłem, że to Ty jesteś kobietą mojego życia. Wcześniej myślałem, że jedyną, ale teraz...

Nie zrozum mnie źle. To nie jest tak, że przestałem Cię kochać, bo nie sądzę, że to będzie kiedykolwiek możliwe, ale nie kocham Cię tak jak kiedyś. Stałaś się przelotną myślą w mojej głowie, dobrym wspomnieniem i przeszłością, którą chyba wreszcie udało mi się zostawić za sobą. Tęsknię za Tobą, to fakt, jednak to taka tęsknota, z którą potrafię się pogodzić. 

To nie jest pożegnanie. Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Spojrzymy sobie prosto w oczy i przywitamy się jak starzy przyjaciele. Ty mi poopowiadasz jak to jest rządzić Ministerstwem, ja Ci wyjaśnię, jak idzie mi upijanie amerykańskich czarodziejów. Na końcu, już przy kremowym piwie, powspominamy z uśmiechem stare czasy. 

Co ty na to, Granger? 

Na zawsze

Twój, 

Draco