Work Text:
Sebastian Moran już dawno przyzwyczaił się do dziwnych zachowań Jamesa Moriarty’ego. Snajper czasami zastanawiał się, czy Jim nie cierpi na jakiś rodzaj schizofrenii bądź rozdwojenia jaźni. Jego szef w jednej chwili był geniuszem zbrodni, przestępcą doradczym, a w drugiej — zachowywał się jak dziecko, desperacko pragnące chwili bliskości.
Tak było i teraz — Jim wtulił się w jego szeroką klatkę piersiową i objął go patykowatymi ramionami.
Sebastian odłożył laptopa na bok i przytulił Moriarty’ego.
— Jim…? — zapytał ostrożnie.
Drobny mężczyzna w odpowiedzi wymamrotał coś niezrozumiałego.
— Hej, Jim, o co chodzi? O tę sprawę z Holmesem? Mówiłem ci, że on nie jest tobą zainteresowany.
Moriarty podniósł się i popatrzył na Morana.
— Przecież rozwiązywał moje zagadki. Dlaczego nie interesowała go gra ze mną?
Sebastian westchnął cicho. Jim ciągle przeżywał spotkanie z Holmesem. Sherlock bardzo dobitnie pokazał mu, że nie obchodzi go przygotowana przez niego gra, lecz ludzie, których przestępca wykorzystał jako zakładników. Spotkanie na basenie nie przebiegło tak, jak Moriarty założył. Detektyw konsultant z politowaniem wydedukował nudę Jima oraz jego obsesję na punkcie samego Sherlocka. Obiecał mu, że jeśli ponownie spróbuje wciągnąć go do swojej gry, jedyne, co zrobi, to będzie szukał zakładników — a zagadki mogą pozostać nierozwiązane.
Szef Sebastiana, krótko mówiąc, nie przeżył tego zbyt dobrze. Chodził nadąsany, nie odpowiadał na maile, nie przyjmował zleceń, a gdyby nie Moran, pewnie nawet by nie jadł. Snajper cieszył się, że Jim zaprosił go do swojego mieszkania, gdy jeszcze nie był zainteresowany Sherlockiem Holmesem — bo w obecnym stanie pewnie nawet by o nim nie pomyślał.
— Jim, nie mogłeś wiedzieć. Ludzie nie zawsze są tacy, jakich chcemy. Czasem to my musimy się dostosować.
Moriarty westchnął cicho.
Przez chwilę leżeli w ciszy, ściśnięci razem na małej kanapie. Jim zaczął wodzić palcem po szczęce Sebastiana i obserwować jego reakcje.
— Opowiesz mi coś? — zapytał, nie przerywając przypatrywania się Moranowi.
— Co miałbym ci opowiedzieć? — zapytał tamten, lekko zaskoczony pytaniem Jima.
— Nie wiem… coś na poprawę humoru?
Sebastian zastanowił się chwilę, co mógłby opowiedzieć, żeby poprawić Jimowi humor. Przez kilkanaście sekund milczał, gdy nagle przypomniał sobie, że kiedy był dzieckiem, jego mama opowiadała mu historie z własnego dzieciństwa. Czy to mogło zadziałać?
— Gdy byłem dzieckiem… — zaczął z wahaniem — …znalazłem kiedyś psa. Był mały i chudy. Ktoś przywiązał go do drzewa w lesie, zostawiając na pewną śmierć. Gdyby nie ja, zapewne tak by się to skończyło. Na szczęście podczas jednej z wycieczek na grzyby z ojcem usłyszeliśmy szczekanie — to pies ostatnimi siłami wzywał pomocy. Razem z ojcem odwiązaliśmy go i zabraliśmy do siebie. Matka początkowo była mu przeciwna, wiesz? — Sebastian, z nostalgicznym uśmiechem, pogładził Jima po głowie. — Ale potem się z nim zaprzyjaźniła. Pies był jej jedynym towarzyszem, gdy ja i ojciec wyjeżdżaliśmy na wycieczki górskie. Tata uwielbiał te wyprawy…
Snajper poczuł, jak Jim zesztywniał przy jego boku.
— Hej, Sebby… — powiedział ściszonym głosem Moriarty. — Miałeś cudowną rodzinę, wiesz?
Sebastian zaśmiał się cicho.
— Taaak, byli cudowni. Moja mama była pielęgniarką, a tata był żołnierzem, tak samo zresztą jak dziadek. To on sprawił, że wybrałem taką, a nie inną ścieżkę kariery.
— Byli? Co się z nimi stało?
— Zginęli w wypadku samochodowym. To stało się całkowicie przypadkiem, wiele lat po wojnie i — mimo tego, co długo podejrzewałem — nie było zaplanowane.
Znów zapanowała cisza, przerywana jedynie dźwiękami ich oddechów.
— Jak się nazywał ten pies? — cicho zapytał Jim.
Sebastian znów się zaśmiał, tym razem donośniej.
— Pies nazywał się Queen.
— Queen? To była suczka?
— Nie, chociaż początkowo tak myśleliśmy. Nazwałem go tak ze względu na zespół muzyczny.
Jimowi zaświeciły się oczy.
— I want to break free? — zanucił pytająco.
— I want to break free. — potwierdził Sebastian. — Nie sądziłem, że jesteś fanem tej piosenki. Mimo wszystko opowiada o miłości, a ty… nie wyglądasz na romantyka.
— Wypraszam sobie, na mojej półce goszczą wszystkie książki Jane Austen! — mężczyzna udał oburzenie.
— Tylko dlatego, że postanowiłeś ukraść je Sherlockowi z mieszkania — zripostował snajper.
Jim zachichotał i wtulił się Moranowi w klatkę piersiową.
— Lubię tak z tobą leżeć, wiesz?
— Ja… ja też to lubię — odparł lekko zakłopotany Sebastian. — A wracając do tematu naszej piosenki: dlaczego ci się podoba?
— Idea miłości, z której nie można się odkochać… — odpowiedział cicho Moriarty. — Mimo wszystko chciałbym się kiedyś tak zakochać.
— Nie bałbyś się, że osoba, którą kochasz, by cię wykorzystała…?
Jim posłał Moranowi drapieżny uśmiech.
— Mnie?
Sebastian zachichotał i spojrzał na swojego szefa, uśmiechając się.
— No dobrze, to byłoby trudne — zgodził się. — Ale nie spodziewałem się po tobie takiego podejścia do sprawy.
— Może w głębi duszy jestem romantykiem? Jane Austen, pamiętasz?
— Musiałbym zobaczyć, jak czytasz cokolwiek, co napisała, żeby ci uwierzyć.
— Może kiedyś zobaczysz… — teraz Jim posłał Sebastianowi czuły uśmiech.
Leżeli tak razem, ściśnięci na małej kanapie i szczerze uśmiechnięci, obejmując się nawzajem jeszcze przez chwilę. Lecz w końcu ich sielanka musiała się zakończyć. Moriarty podniósł się z Morana i przeciągnął się z westchnieniem.
— Heej, Sebby… — zaczął. — Zrobisz mi kanapki? Proszę?
— Nagle wrócił ci apetyt na jedzenie?
— Możeee… — odparł Jim, tylko po to, by jeszcze chwilę podrażnić się ze swoim snajperem.
Sebastian wywrócił oczami, ale wstał z kanapy i skierował się do kuchni, żeby zrobić Jimowi kanapki.
Gdy rozsmarowywał masło na pieczywie, z salonu dobiegły go dźwięki piosenki, o której przed chwilą rozmawiali. I want to break free zabrzmiało w całym mieszkaniu, sprawiając, że Sebastian uśmiechnął się szeroko. Chwycił talerz z jedzeniem dla Moriarty’ego i wrócił do mężczyzny.
Natychmiast po przekroczeniu progu roześmiał się w głos, gdy zobaczył swojego szefa tańczącego do dźwięków piosenki — unoszącego ramiona w górę z każdym powtórzeniem refrenu. Jim podskoczył, wykonał obrót i odwrócił się twarzą do Sebastiana. Zrobił jeszcze jeden piruet i wpadł prosto na Morana, który ledwo zdołał odsunąć talerz z kanapkami na bok.
— Hej, Jim! Przewróciłbyś kanapki! — zawołał, ale nie był szczególnie zły. Wręcz przeciwnie — cieszył się, że jego szef znów się uśmiecha.
Moriarty wyszczerzył się z twarzą tuż przy klatce piersiowej snajpera.
— Sebby…?
— Tak, Jim?
— Z tobą bym się nie bał. Nie bałbym się, że byś mnie wykorzystał.
Sebastian zamarł na chwilę, po czym objął mężczyznę ramionami.
— Ja też bym się nie bał, Jim. Ja też — wymamrotał, z twarzą schowaną w włosach przestępcy doradczego.
Jim uniósł głowę, zmuszając Sebastiana do spojrzenia mu w oczy.
— Hej, Seb? Czasem mam ochotę cię pocałować. I wiesz co? Właśnie uznałem… — urwał na chwilę. — …że to zrobię.
Stanął na palcach i zbliżył twarz do twarzy Morana.
Gdy jego usta dotknęły ust Sebastiana, snajper przymknął oczy, zaciskając dłonie na plecach Jima.
Całowali się długo, aż obaj stracili resztki powietrza w płucach. Moriarty stał na palcach, zaciskając drobne dłonie na ramionach Morana, przywierając do niego jak największym fragmentem ciała.
Gdy wreszcie się rozdzielili, obaj dyszeli od braku tlenu i wpatrywali się w siebie z zrumienionymi policzkami.
— Czuję się z tobą bezpiecznie, Seb. Czuję się bezpiecznie w twoich ramionach. Czuję się bezpiecznie, gdy mnie przytulasz. Gdy jesteś ze mną.
Sebastian uśmiechnął się do niższego mężczyzny.
— Wiem, Jim. I… cieszę się, że czujesz się ze mną bezpieczny. Ja czuję się szczęśliwy, gdy mogę cię chronić. W końcu to moja praca.
Obaj zachichotali cicho.
Stali razem pośrodku salonu, z I want to break free w tle, ciasno przytuleni do siebie nawzajem. Sebastian nie wiedział, ile to trwało. Mogły to być minuty, godziny, a nawet dni. W końcu prawdą jest, że z ukochaną osobą nie czuć upływu czasu. Byli szczęśliwi — i tylko to się liczyło.
Sebastian nie wiedział, ile to trwało, ale gdy wreszcie wypuścił Jima ze swoich objęć i nakarmił go kanapkami, czuł się tak szczęśliwy, jak jeszcze nigdy. A gdy wieczorem, po wyjściu spod prysznica, zastał Jima siedzącego na kanapie z Dumą i uprzedzeniem w ręku, nawet nie był zaskoczony. Uśmiechnął się tylko i rozbawiony podszedł do mężczyzny.
— A jednak Jane Austen. Jeszcze chwila i uwierzę w twojego wewnętrznego romantyka!
— Jeszcze nie uwierzyłeś? — odparł na to Jim. — Przecież tak się starałem…
— Może trochę. Przygotujesz bal i pogadamy.
Moriarty popatrzył na niego z błyskiem w oku, a Moran poczuł, że za niedługo pożałuje swoich słów. Chociaż… Jim Moriarty urządzający bal? To się nie mogło zdarzyć.
