Actions

Work Header

Praktykantka

Summary:

Tłumaczenie fanfiku "The Apprentice" autorstwa Nerys. Hermiona otrzymuje od profesora Dumbledore'a tajemniczy zwój, pozwala się wciągnąć w dziwaczną sieć intryg i... żałuje?

Notes:

Rozdział 1 przetłumaczony został przez Pearlady, przejęłam od niej to tłumaczenie po pierwszym rozdziale.

Akcja opowiadania rozpoczyna się pod koniec piątego roku Hermiony. Opowiadanie nie jest zbyt ciężkie, pojawiają się w nim postaci i wątki humorystyczne.
Tekst nie jest jeszcze ukończony, w chwili obecnej liczy 29 rozdziałów, ale autorka nie ma zamiaru go porzucać.
Autorka wprowadza wiele postaci pozakanonicznych, pojawiają się sceny brutalne oraz erotyczne.

Chapter Text

Rozdział 1

Moglibyście się zastanawiać, co wciąż ranna i raczej osłabiona Hermiona Jean Granger robiła w środku nocy, siedząc na huśtawce w opuszczonym mugolskim parku. Moglibyście nawet kwestionować jej zdrowie psychiczne, a ona zgodziłaby się z wami. Wystarczająco zawstydzające było to, że Dołohow doprowadził ją do utraty przytomności jednym zaklęciem niemal na samym początku wydarzeń w ministerstwie – przez co nie była dla Harry’ego żadną pomocą. I teraz, zamiast leżeć w wygodnym łóżku pod troskliwą i zaborczą opieką Poppy Pomfrey, tkwiła tutaj, zdana na samą siebie, w środku nocy, w parku tego małego miasteczka.

Całe to demonstracyjnie beztroskie siedzenie przesiąknięte było do obrzydliwości perspektywą śmierci, tortur, gwałtu i innych rozrywek mogących odebrać jej szansę na osiągnięcie kamienia milowego siedemnastych urodzin. Hermiona czuła, że równie dobrze mogła po prostu przyczepić sobie na plecach odblaskową, czerwono-białą tarczę i wezwać śmierciożerców, dając sobie spokój z tym czekaniem. To wszystko było winą cholernego Albusa Percivala Wulfryka Briana Dumbledore’a. Tak, nie siedziałaby tu jak kaczka na strzelnicy, gdyby nie pokazał jej tego przeklętego zwoju, ale zrobił to… Więc siedziała.

Wszystko zaczęło się tamtego poranka na Grimmauld Place, prawie rok wcześniej. Siedziała przy stole, bandażując ramiona i dłonie, obserwując, jak Ron przyjmuje swoją kolejkę dziobania od Hedwigi. Sowa, zdeterminowana, żeby zmusić ich do odpisania Harry’emu, dała spokój przekonywaniu Hermiony i prezentowała swoje argumenty Ronowi, który próbował odpędzić od siebie ptaka rękami, daremnie usiłując osłonić się przed jego naprawdę ostrym dziobem. Przegrał z kretesem i zrobił z tego niezłe widowisko. 

W zamieszaniu, które wybuchło, Dumbledore wziął Hermionę na bok i wręczył jej do przeczytania jakiś zwój. Kazał nikomu o tym nie wspominać i pójść za wskazówkami, jeśli będzie zainteresowana. Jak mogłaby nie być? Nieczęsto dostaje się listę najsłynniejszych czarodziejów w historii bez najmniejszego wyjaśnienia.

Hermiona przewróciła oczami ku ciemnemu niebu. Helga Hufflepuff, Merlin, Izyda, Morgana, Nicolas Flamel, Ignotus Peverell – a to było tylko kilka spośród imion, które natychmiast przyciągnęły jej uwagę. Powinna była wyrzucić ten papier do najbliższego kosza na śmieci. Ale nieee, musiała być ciekawa. Ha! Teraz już wiedziała, że jej animagiczna forma będzie miała zestaw długich wąsów. Głupi Dumbledore i jego niedorzeczna lista.

Tytuł na górze pergaminu głosił: „Opiekunowie…”, a dalej widniał ogromny kleks. Hermiona próbowała tysiąca czyszczących, podświetlających i Merlin-wie-jakich zaklęć, by wydobyć nazwę spod atramentowej plamy. Ostatecznie otrzymała zwój bez śladu kleksa, za to z potężną dziurą. Jej twarz przybrała wyjątkowo ciekawy odcień czerwieni, gdy Dumbledore poprosił o zwrot w obecności dwunastu nieznanych jej osób, skrywających się w cieniu i pod szerokimi kapturami.

Jednak dyrektor tylko zachichotał i po powrocie na swoje miejsce w grupie czarodziejów wsunął pergamin w ręce jednego z nich z szerokim uśmiechem, wskazując na dziurę. Hermiona była pewna, że jego oczy błyszczały nawet bardziej niż normalnie. Dumbledore z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego powodu miał ogromną uciechę.

Hermionie to wszystko wciąż wydawało się surrealistyczne. Stała w jakimś obskurnym, ciemnym miejscu w centrum Londynu. Była przepytywana przez nieznajomych czarodziejów, którzy raczyli ją poinformować, że miała dziką ochotę na kandydaturę na bliżej nieokreślone stanowisko. Miała zostać praktykantką? Czyją i w jakim celu?

Nie odpowiedzieli.

Po tym jak przemaglowali ją na wszystkie sposoby, kazali jej czekać w zimnej komnacie. Ostatecznie otrzymała jednak dobrą wiadomość: została zaakceptowana jako możliwy kandydat na otwartą posadę Opiekuna. Opiekuna kogo, czego i dlaczego?

Tak, zgadliście – nie powiedzieli.

Ale wtedy ciągle jeszcze ufała Dumbledore’owi. Więc kontynuowała, przekonana, że pewnego dnia otrzyma odpowiedź. To był początek serii irytujących testów, przez które prześlizgnęła się bez wysiłku i tuż przed końcem jej piątego roku w Hogwarcie poinformowano Hermionę, że jest jedną z trzech pozostałych kandydatów, którzy dostąpią zaszczytu przejścia przez ostatnie stadia oświecenia. Taaak, już czuła się inaczej – tyle wiedzy o niczym zawsze oświecało umysł.

Prychnęła i spojrzała na zegarek. Było już po trzeciej. Miała tu w tajemnicy spotkać osobę, dla której stanie się praktykantką, ale jej „przewodnik” – jak uparli się go nazywać Opiekuni – spóźniał się.

Jednak to było bez znaczenia. Przecież i tak nie miała nic lepszego do roboty od siedzenia w środku nocy na huśtawce, bez żadnego poczucia bezpieczeństwa. Nie była przecież ranna, nie wymagała pomocy medycznej czy podobnych bzdur. I wszyscy wiedzieli, że Lord Voldemort i jego poplecznicy kochają szlamy popierające Harry’ego Pottera. Była bezpieczna.

Taaak, z podniesioną różdżką i ręką przyciśniętą do piersi podskoczyła do tej pory tylko z zylion razy. Stała czujność okazała się jej nowym mottem. Zdążyła już przekląć dwie wrony, gołębia, mysz i huczącą sowę – same śmiertelnie niebezpieczne zwierzęta. Hermiona zaczynała rozumieć powody paranoi Moody’ego – zupełna ciemność w połączeniu ze wspomnieniami zaklęć, którymi się oberwało w bitwach, dawały taki właśnie efekt. Odgłos drapania rozległ się nagle za nią i, nie myśląc, obróciła różdżkę w tamtym kierunku.

Diffindo!

Kot zawył dziwnie i uciekł, kulejąc. Hermiona westchnęła i potrząsnęła głową. Poczeka jeszcze pięć minut i ani chwili dłużej. Jeśli on czy też ona nie pojawi się do tego czasu, Dumbledore może sobie wsadzić całe to opiekunowanie w bardzo ciemne miejsce. Nie zamierzała zmieniać swoich upodobań na samobójcze; nawet za cenę udowodnienia, że jest najlepsza we wszystkim. Tyle że… Na początku było czternastu kandydatów, teraz do pokonania zostało tylko dwóch. Po prostu musiała wygrać; nie wyobrażała sobie przegranej. Choćby po to, żeby pokazać Dumbledore’owi, że decyzja o wybraniu jej była słuszna. Nie miało to oczywiście nic wspólnego z faktem, że zidentyfikowała Draco Malfoya jako jednego z pozostałych kandydatów i nie mogła znieść myśli o przegraniu z nim. Nie, to zdecydowanie nie miało z tym nic wspólnego.

TRZASK.

Zauważyła w ciemności przed sobą ruch czarnych szat.

Aha, jak już wspomniała, była perfekcyjnie bezpieczna…

Ponieważ, ku jej nagłej panice, paranoja obróciła się w rzeczywistość. Zaledwie kilka kroków przed Hermioną stał Lord Voldemort. Rzuciła klątwą, poderwała się na nogi i prawie zemdlała z braku tlenu, w pełni odczuwając teraz stan, w jakim znajdowały się jej żebra. Cholerny Dołohow. Przeszukując pośpiesznie trawę w poszukiwaniu awaryjnego świstoklika, rzucała klątwę za klątwą. Ledwo docierały do niej odgłosy podobne do dźwięku gongu, gdy zaklęcia odbijały się od jego tarczy. Gdzie był ten przeklęty świstoklik?

Reducto! – rzuciła szybko i zobaczyła znudzony wyraz oczu Lorda Voldemorta, gdy leniwym ruchem odesłał jej klątwę w ciemność.

W panice zrobiła kilka kroków w tył, posyłając w jego stronę wszystko, co przychodziło jej do głowy. Kolejna siatka zaklęć uderzyła jego tarczę, ale on tylko patrzył na nią w ciszy. Dlaczego nie atakował? Nie, żeby narzekała… Ale to było co najmniej niezwykłe.

– Accio świstoklik – spróbowała. Nic. Nagle zauważyła, że to on trzyma jej zgubę. I wtedy machnął różdżką.

– Protego! – wrzasnęła, przerażona. Zamknęła oczy, modląc się, żeby słaba tarcza zatrzymała strumień światła pędzący w jej stronę.

Nie zatrzymała.

Różdżka wyleciała jej z dłoni i Hermiona uderzyła w ziemię, niezdolna do żadnego ruchu. Kontakt z mokrym chodnikiem przypomniał boleśnie o stanie, w jakim po wypadku w Departamencie Tajemnic znajdowała się jej klatka piersiowa. Coś chrupnęło i tym razem poczuła krew w ustach. Umieranie nie było nawet takie złe, zdecydowała, kiedy jej płuca odmówiły przyjęcia powietrza. Tylko widok wymagałby kilku poprawek, bo patrzyła teraz prosto na wysoką postać Czarnego Pana. Bawił się jej różdżką, uśmiechając się łaskawie. 

– Jeśli naprawdę chcesz się ze mną pojedynkować, dziewczynko, musisz polepszyć swoje umiejętności w tak astronomicznym stopniu, że ośmielam się twierdzić, iż sięgasz po niemożliwy cel. Jednakże, skoro jestem… – zamilkł i zmrużył oczy, nie odwracając od niej wzroku. – Na Salazara, naprawdę…

Ostatnią rzeczą, którą Hermiona zauważyła przed utratą przytomności, była podnosząca ją para ramion i wrażenie bycia ścieśnioną, jakby dopasowaną do dziurki od klucza.

~o~o~o~

Kiedy się obudziła, w pierwszej chwili wzięła to wszystko za sen, nie – koszmar. Czuła miękką pościel ze skrzydła szpitalnego, otulającą jej uleczone ciało. Nigdy w życiu nie czuła się lepiej. Wrażenie minęło jednak, gdy usiadła… i spojrzała prosto w twarz, której nikt nie chce zobaczyć po nocnym wypoczynku. Hermiona mrugnęła, ale to nie usunęło Czarnego Pana z pokoju.

Interesująca sala szpitalna, z najczulszą opieką w całej Brytanii – przeszło jej przez myśl.

– Dobrze, wreszcie się obudziłaś. Naprawdę nie mam czasu na słabe, niekompetentne szlamy. Tu masz swoje zadanie – i rzucił jej kopertę.
Oniemiała, Hermiona popatrzyła na nią, a potem z powrotem na Voldemorta.

– Nie jestem jedną z twoich służących – syknęła bezmyślnie, po czym poczuła natychmiastową ochotę na odgryzienie sobie języka i przekonanie łóżka, żeby zżarło na miejscu ją i jej niewyparzoną gębę. Rozdrażnione westchnienie było z początku jedyną odpowiedzią.

– Czy ja naprawdę muszę wyłożyć ci wszystko na tacy, Granger, czy jesteś zdolna do wytworzenia własnej, inteligentnej myśli zamiast parafrazowania książkowej wiedzy?

Nie miała najbledszego pojęcia, o czym on mówi.

– To jest twoje zadanie, praktykantko – odparł słodko Czarny Pan. – Oczekuje się ode mnie, że będę pełnił rolę twojego przewodnika. Możesz więc swobodnie NIE narzucać mi się z głupimi pytaniami.

Hermiona wpatrzyła się w niego bez słowa. On był jej przewodnikiem. On? Czarny Pan był jednym z Opiekunów czegośtam? I Opiekunowie wybrali jego – do pomocy – dla niej? Jaki idiota uznał to za dobry pomysł? Teraz będzie musiała poradzić sobie sama, a on zrobi zapewne wszystko, żeby zapobiec jej wygranej.

– Tu masz swój świstoklik. Wysłałem sowę do tego starego głupca, więc wie, że wrócisz z opóźnieniem. Jestem przekonany, że wymyśli przepiękną bajkę dla usprawiedliwienia twojej nieobecności. Pamiętaj tylko, że nie masz pozwolenia na ujawnianie jakichkolwiek sekretów Opiekunów zewnętrznemu światu. Adios.

Ściany zatrzęsły się, gdy z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. Oszołomiona, Hermiona utkwiła w nich swój wzrok. To się nie stało. Los w żaden sposób nie mógł być tak okrutny.

Powoli przesunęła się na brzeg łóżka, zwinęła kopertę, by włożyć ją do kieszeni spódnicy i założyła buty. Ciągle była ubrana we wczorajszy strój – całkowicie czysty i jakby wyprasowany, choć w nim spała. Jej płaszcz zwisał z krzesła ustawionego przy łóżku. Nałożyła go szybko i z ulgą wyczuła w prawej kieszeni swoją różdżkę. Na pewno nie miała zamiaru zostać tu ani chwili dłużej.

Jej ręka sięgała już po świstoklik, kiedy zauważyła książkę leżącą zaraz obok na półce, „Rzeczywistość magii”. Niewiarygodnie rzadką i bezcenną. Przez lata widziała tyle odniesień do niej w najróżniejszych tomach, że oddałaby wszystko, by móc ją przeczytać. No i biblioteka Hogwartu nie posiadała kopii, a Esy-Floresy nie potrafiły jej sprowadzić. 

Tyle że ona nie była złodziejem.

Jej spojrzenie powędrowało do drzwi, podczas gdy ręka wahała się wciąż w powietrzu. Właściwie… może mogła po prostu pożyczyć książkę? To nie byłaby kradzież, przecież planowała ją oddać, prawda? Zresztą, on nie bardzo mógł wysłać za nią aurorów. Hermiona złapała książkę, włożyła pod spódnicę i nakryła koszulą. Po czym błyskawicznie złapała świstoklik i poczuła znajome szarpnięcie w pępku.

~o~o~o~

Jęknęła głośno, gdy siłą rozpędu przeleciała przez fotel i wylądowała na podłodze dyrektorskiego gabinetu.

– Rety! – Dumbledore pośpiesznie podszedł i pomógł jej wstać. – Ufam, że masz się dobrze, panno Granger?

– Dobrze? Dobrze? –powtórzyła powoli Hermiona. – Pyta pan, czy mam się dobrze? Moim przewodnikiem jest…

Wokół nich przemknęło zaklęcie i ledwie spostrzegła różdżkę, którą Dumbledore schował na jej miejsce.

– Ściany mają tu uszy, panno Granger. Wierzę, że wciąż jesteś świadoma, iż podlegasz magicznej umowie o poufności.

Usta Hermiony otworzyły się i zamknęły, nie wydając żadnego dźwięku. Magiczna umowa o poufności? Kiedy Czarny Pan był jej przewodnikiem? Dumbledore zamierzał wciąż tego od niej wymagać? To musiał być żart.

– Dobrze, jesteś świadoma delikatności sytuacji.

Delikatności? Nie, tego nie zauważyła. Nigdy jej przez myśl nie przeszło, że Lord Voldemort mógłby wykorzystać ją, by dostać się do Harry’ego. Z wysiłkiem powstrzymała chęć przewrócenia oczami.

– Na razie możemy rozmawiać swobodnie, rzuciłem zaklęcie wyciszające. Naturalnie wiem, kto jest twoim przewodnikiem – dodał spokojnie Dumbledore. – To niefortunne, ale nie nieoczekiwane. Obawiałem się wcześniej, że to może być on, ale nie możemy zrobić niczego, by zmienić sytuację. Będziesz po prostu musiała dać sobie z tym radę. I wyciągnąć korzyści.

– Wyciągnąć korzyści? – powtórzyła, zdenerwowana. – Korzyści?

– Tak – odpowiedział nieporuszony. – Tom jest jednym z najlepszych Opiekunów. Jego wiedza o naszym… eee… zakonie… jest szeroka. Wielu umarłoby, by zostać jego praktykantem.

Hermiona pomyślała, że to właściwie nie był aż tak hipotetyczny scenariusz.

Dumbledore uśmiechnął się szeroko.

– Opiekunowi nie wolno zabić swojej praktykantki, Hermiono. Kara, którą otrzymałby w razie twojej śmierci pod jego pieczą jest tak surowa, że będzie chciał uniknąć jej za wszelką cenę. Myślisz, że dlaczego uratował ci dziś życie? Tak długo, jak jesteś jego praktykantką, pozostajesz najbezpieczniejszym uczestnikiem tej wojny, a on ma obowiązek cię prowadzić. Nie ma w tej kwestii żadnego wyboru.

– Nie poprowadzi mnie nigdzie indziej, tylko w kierunku przegranej – odpowiedziała zrezygnowanym głosem. – Jestem mugolskiego pochodzenia i oboje dobrze wiemy, co on o tym myśli.

– Jestem pewien, że możesz go przekonać. – Oczy Dumbledore’a zalśniły irytująco.

– To dopiero będzie wydarzenie… – powiedziała cicho. Wyjęła z kieszeni zapieczętowaną wciąż kopertę i pokazała ją dyrektorowi.

– Powiedział: „Możesz swobodnie NIE narzucać mi się z głupimi pytaniami”.

– Tak powiedział? – Dumbledore zachichotał.

– Tak. Czy to brzmi, jakby chciał mi pomóc w zwycięstwie?

Dyrektor wzruszył ramionami.

– Zadania są dla praktykantów, nie Opiekunów. Problemy, na jakie możesz natrafić po drodze, musisz rozwiązać sama.

Hermiona przygryzła wargę. Miała nadzieję, że Dumbledore pomoże jej zmienić przewodnika, ale najwyraźniej to nie miało się wydarzyć. Była ugotowana.

– Ufam, że Tom wyleczył cię całkowicie?

Pokiwała tylko głową.

– Tak myślałem. Powiedziałem wszystkim tu, w Hogwarcie, że zostałaś wysłana do zagranicznego uzdrowiciela, który pozostanie anonimowy dla bezpieczeństwa.

– W środku nocy, panie profesorze?

– Tam, gdzie on mieszka, to wcale nie była noc – wyjaśnił rozbawiony Dumbledore. – Jeśli ktoś spyta, odpowiadaj krótko i prosto. O wiele łatwiej będzie się nie zdradzić, jeśli nie powiesz zbyt dużo i ich znudzisz.

– W ten sposób nie będą drążyć.

– Dokładnie. A teraz radzę zacząć wykonywanie zadania, Hermiono, do września musisz mieć wszystkie odpowiedzi.

– Wiem, dziękuję, profesorze. – Za nic, dodała w myślach, idąc do drzwi.

– Nie zapomnij swojej książki – zawołał za nią Dumbledore.

Hermiona zamarła. Na portki Merlina, dlaczego nigdy nie mogło jej się poszczęścić?

Zupełnie czerwona, obróciła się i podeszła do dyrektora trzymającego „Rzeczywistość magii”.

– Ta książka prezentuje bardzo intrygującą teorię; szczególnie dla tych, którzy potrafią przejrzeć subtelne detale w prezentowanym tam rozumowaniu.

– Tylko pożyczam – wyszeptała przepraszająco.

– Nawet przez sekundę w to nie wątpiłem, panno Granger.

Zawstydzona, wyszła szybko z gabinetu. Na szczęście, wszyscy byli na lekcjach albo wciąż w skrzydle szpitalnym, jak Ron i reszta, więc Hermiona dotarła do swojego dormitorium bez przeszkód. Położyła porwaną książkę na otoczonym osłonami stoliku nocnym i usiadła na łóżku, otwierając wreszcie kopertę. Uda jej się. Samej. Nie na darmo była najbystrzejszą czarownicą swojego pokolenia. Nie potrzebowała niczyjej pomocy.

Do siedemnastego października ma Pani czas na opanowanie wszystkich metod kontrolowanego rzucania zaklęć. Okazały esej (długość pozostawiamy do Pani uznania) ma zostać oddany miesiąc przed powyższą datą. Rzeczona praca będzie musiała zawierać również Pani opinię i być oparta na doświadczeniu w kontrolowanym czarowaniu. Następnie stawi się Pani na ustny egzamin, na którym udowodni Pani poprawność przedstawionych teorii. Podczas późniejszego pokazu oczekiwać się będzie od Pani wykorzystania zdobytej wiedzy w praktyce poprzez udaremnienie rzuconego już zaklęcia, zanim dotrze ono do celu.

To było niemożliwe. Kiedy zaklęcie zostanie już rzucone i mknie w przestrzeni, jest nie do powstrzymania. Hermiona w oszołomieniu wpatrywała się w ostatnie zdanie. W jakim celu mieliby zadać praktykantom zadanie nie do wykonania? To było niemożliwe, prawda? Nigdy nie słyszała o przypadku cofnięcia raz rzuconego zaklęcia.

Jedno była jednak pewne. Nie potrzebowała jakiejkolwiek pomocy. Ze zrezygnowanym westchnieniem, Hermiona położyła się na łóżku. Cud się ziścił: Hermiona Jean Granger nie miała ochoty iść na lekcje.