Chapter 1: Hybris
Notes:
TW: krew, rozmowa o śmierci, obrażenia,
Chapter Text
Kap. kap. Woda kapała, a Tomas szukał w ciemnościach brata. Słyszał szelest ubrań, cichy świst zasysanego powietrza. Był tu pierwszy raz, pierwszy raz od dawna zobaczył też Arche. Podszedł, czuje metaliczny zapach krwi. skrzywił się ale siada na krześle. Położył rękę tam, gdzie mógł znajdować się jego brat. Bał się tego miejsca. Ciemności, zapachu krwi i potu. Czuł jak jego ciało drży.
- Wiesz bracie - starszy, Arche, złapał Tomasa za rękę - hybris. Mój grzech, moja pycha. Przed mafią i rodziną nie da się uciec - rozległ się ponury śmiech.
Ruch jego brata pogłębił metaliczny zapach, a młodszy poczuł jak krew zalewa mu ręce. Ciepło cieczy utwierdziło go co do ran brata. Żadne z nich nie cofnęło ręki. Tomas w ciemnościach nie widział twarzy brata, ale wyobraził sobie jego zwykle ułożone blond włosy jako skołtunione kosmyki, zmarszczki na twarzy i grymas bólu pojawiający się na twarzy Arche, by po sekundzie zniknąć.
- A jak mafia i rodzina to jedno - kontynuował swą spowiedź starszy - to już w ogóle próba ucieczki jest głupia. Ale może nie bezsensowna? - młodszy zacisnął uchwyt na dłoni starszego.
Tomas popatrzył na brata, ale nadal nie dostrzegał nic, po za ogólnymi zarysami pomieszczenia. Kap. Kap. W tamtej chwili słyszał tylko kapanie wody w rogu i cichy oddech, przerywany głębszymi, gdy jego brat czuł tak wielki ból, że nie był wstanie go ukryć.
- Zimno ci? - zapytał, czując chłód bijący od ścian, zaczął szczękać zębami.
Popatrzył w oczy drugiego człowieka. Szare. Świeciły się w pomieszczeniu. Tomas czuł się zaniepokojony. W co grał teraz jego brat? Zacisnął zęby, obiecując sobie, że nie da się sprowokować. Kap. Kap. Skupił się na liczeniu kropel, czekając aż opadnie echo śmiechu jego brata.
- Nie - w głos mężczyzny wkradł się rosyjski akcent - tak więc hybris, bracie. Nie ma nagrody, nie ma nadziei - w tym momencie zapaliła się słaba żarówka.
Tomas zamrugał, przyzwyczajając się do światła. Nadal wpatrywał się w brata, chcąc dowiedieć się, co się zmieniło. Zrozumiał. Żarówka oświetliła rany Arche, a Tomas westchnął. Uścisk na dłoni jego brata stał się bolesny, jego kostki zbielały. Ale na boga, jego brat. Włosy blondyna były skołtunione, ale i sztywne od krwi, jego nogi były w stanie tragicznym a ręce były poharatane, ze śladami zębów. Całość nie przysłaniała zaleczonych już strupów i ran. Tomasa najbardziej przeraziła precyzyjność ran. To było celowe działanie jego oprawców. Na prawym policzku była teraz krwawa szrama, pasująca do starej, zaleczonej już blizny na lewym. Mocniej zacisnął zęby, wzmocnił uścisk na dłoni starszego brata. Skupił się na jego pulsie. Kap. kap. Jak woda z sufitu. Arche żyje. Kap. Kap. Jego ciało to nie tylko poszarpane mięso. Kap. kap. Jego serce pompuje dalej krew. Oddech Tomasa dopasował się do oddechu Arche. Starszy cicho gwizdnął z bólu. To, że nie zemdlał od obrażeń i prowadził inteligentną rozmowę było cudem. Kap. Kap. czas ciągle płynie. Arche się zaśmiał, widząc strach swojego brata. Tomas rozluźnił uścisk na dłoni blondyna.
- Sparaliżowany do końca życia, mogli nawet nie zamykać drzwi. Oczywiście, i tak je zamknęli, nie są głupi. - jego brat się roześmiał, a Tomas zrozumiał, że Arche już przekroczył pewną granicę.
Ale mimo wszystko obiecał:
- Może mafia, może rodzina, może hybris. Ale moja rodzina uznała cię za jednego ze swoich. I będą cię chronić zarówno przed ludźmi jak i przed bogami - wyszeptał Tomas - nie martw się bracie.
- Nie kłopoczcie się. Dla jednego trupa który jeszcze żyje. Jak nie oni, to ja. - obiecał swoją śmierć, tym spokojnym, opanowanym tonem, który doprowadzał młodszego do furii.
Mimo wszystko nie warknął na brata, przeczuwając, że to może być cel starszego. Pokazanie, że nadal ma władzę, że tak potężny człowiek jak on, nie stał się jedynie wrakiem, zależnym od innych. Tomas to rozumiał. Bezsilność ich wykańczała. Ale co miał zrobić? Nie przywróci Arche zdrowia w nogach. Westchnął słysząc ruch jego brata. Kap. Kap. Woda ciągle kapie, czas się kończy. Żarówka zamigotała i zgasła. Tomas puścił dłoń starszego. Kap. Kap. Musi już iść. Kap. Wstaje. Kap. Podszedł do drzwi. Kap. Nacisnął klamkę. Kap. Chciałby zostać. Kap, kap. 15 sekund. Popatrzył na brata. Kap kap. 10 sekund. Odwrócił wzrok. Kap kap. 5 sekund Przeprosił. Kap, kap. Wyszedł. Kap kap. Nie miał czasu, musiał zdążyć. Chciałby zostać. kap, kap, kap.
- No cóż. Zawsze lubiliśmy przypadki beznadziejne - uśmiechnął się - wrócę jutro po odpowiedź.
Kap. kap. kap. Biegł, uciekając od dźwięku wody i tego śmiechu. Ale w momencie w którym zamknięte zostały drzwi, śmiech nie ucichł. Nie było już jednak nikogo, kto by go usłyszał. Kap. Kap. Woda ciągle kapała, zagłuszona przez śmiech
- Hybris bracie. Nadzieja? Hybris - śmiech się pogłębił, mimo że Tomasa już dawno nie było w pokoju - hybris, śmierć. Tylko głupcy chcą pokonać hybris. Jestem głupcem? - każde słowo i śmiech brzmiało coraz bardziej szalenie
. Kap. kap. Nie tylko Tomasowi skończył się czas. kap. kap. nie słychać wody, słychać tylko ten śmiech. Tomas nadal go słyszał. Arche nadal się śmiał.
Chapter 2: Powrót
Notes:
TW: długi, poddanie nieseksualne, dominacja nieseksualna, dominacja między rodzeństwem
Chapter Text
Tomas powoli szedł ciemnym korytarzem. Równomiernie rozmieszczone latarnie rzucały upiorne cienie. Mocniej owinął się płaszczem i przyśpieszył. Stare kamienie oddawały zimno, więc mimo ciepłej pogody na zewnątrz, w środku panował chłód. Echo kroków i szumiącej gdzieś wody potęgowały klaustrofobiczną atmosferę. Szedł pewnym krokiem człowieka który wie po co tu jest i dokąd idzie, z brodą uniesioną do góry i wyzywającym spojrzeniem. Ale to tylko pozory, bo w środku kotłowały się emocje zgoła odmienne od tych prezentowanych na zewnątrz. Strach, bezsilność, złość... Jego brat na to nie zasłużył! Wiedział, że Arche nie był święty, miał sporo grzechów, ale będąc w tym dziwnym miejscu, na pograniczu śmierci i życia, gdzie granica między szaleństwem a normalnością dawno się zatarła, gdzie trwano w dziwnym zawieszeniu, uznał, że nikt na to nie zasłużył. Stłumił płacz. Zastanowił się, kiedy stał się nieczuły na wszechobecny zapch krwi i potu. Przerwał rozmyślania, gdy dotarł do tego samego pokoju co wczoraj i pchnął drzwi. Tym razem w plecaku miał lampkę, ale okazała się ona niepotrzebna, bo stara żarówka w rogu oświetlała pomieszczenie słabym blaskiem. Tomas podszedł do łóżka, ale tym razem nie usiadł na krześle. Fizycznie Arche nie zmienił się od wczoraj - ran nie ubyło, ale i nie przybyło, ale umysł wydawał się jaśniejszy, gdy spokojnie powiedział:
- Witaj, bracie. Co cię tu sprowadza? - tym głębokim głosem, przecinając ciszę pomieszczenia.
Dzisiaj nie kapała woda, zauważył bezmyślnie Tomas. A potem jego umysł zalał zimny strach. Rany jego brata się nie zagoiły. Ale umysł jest przytomniejszy. A to dzieje się na skraju śmierci, ostatni zryw. Tomas stłumił krzyk, ale nie udało mu się powstrzymać gniewu, pojawiającego się na jego twarzy. Jak ktoś śmiał tak skrzywdzić jego brata? Sprawić, że nie buntował się w obliczu śmierci. Taki stan rzeczy nie był normalny, więc naturalnie wyostrzył czujność młodszego.
- Witaj Arche. Cieszę się, że cię widzę.
- Twoja wczorajsza propozycja nadal jest aktualna? - spytał cicho straszy, niemal nieśmiało.
Nie bawili się w bezsensowne wstępy i rozmowy o niczym. Starszy powiedział, co chciał, teraz decyzja jest w jego rękach. Tomas westchnął. Skrzywdzili jego brata tak bardzo. Starszy nigdy nie był uległy był i było coś w tym stanie niemal nienaturalnego, tak jak fakt, że to Tomas stał na pozycji dominanta w tej rozmowie. Czasem zyskiwał przewagę, zdarzało mu się dominować, ale nigdy Arche nie oddał walki, zwłaszcza walkowerem. Od początku ich krótkiej rozmowy starszy był na pozycji zdominowanego i nie próbował tego zmienić. Tak różne od ich sprzeczek w przeszłości, gdzie próbowali wywrzeć na siebie presję, obaj sobie równi, na tych samych prawach.
- Tak. Wyciągnę cię stąd i zapewnię ochronę przed twoimi wrogami - powtórzył obietnicę.
- A moja rola? Czym ci zapłacić? Nie mam pieniędzy, nie jestem wstanie służyć - zapytał starszy.
- Jesteś moim bratem. Uznajmy, że robię ci przysługę - popatrzyli sobie w oczy, próbując wyczytać intencje drugiej osoby.
Tomas kilka razy zacisnął i rozluźnił pięść, licząc do pięciu. Pierwszy odwrócił wzrok.
- W takim wypadku jesteś naiwny, braciszku - wysyczał ostatnie słowo - ale zgoda. Przyjmuję twoje warunki - z widocznym trudem podał młodszemu rękę.
Tomas uśmiechnął się do brata. Cieszył się z tej rozmowy. Rozmawiali, do czegoś doszli, Arche dał mu radę, nawet jeśli na to nie wyglądało.
Uścisnął dłoń brata, pieczętując ich umowę. Zawsze razem, przeciwko światu. Bo naprawdę nie chciał wiedzieć, co by się stało, gdyby postanowili walczyć.
Złapał Arche i fachowo przeniósł go na krzesło, by zaprowadzić do auta. Mężczyzna był lekki, jakby od dawna nic nie jadł, co zapewne nie byłoby kłamstwem.
Chapter 3: Hybris 3
Chapter Text
Arche patrzył mu w oczy, gdy stali na parkingu, ale nie ze spodziewaną nienawiścią, bardziej z... rezygnacją. Jakby już nie miał siły walczyć, poddał się. Przeniósł go do specjalnie dostosowanego auta. Tomas zajął miejsce kierowcy a jego brat siedział z tyłu, cicho płacząc. Chciał go pocieszyć ale co miał powiedzieć? "wszystko będzie dobrze"? Jak niby miałoby to pomóc? Arche był zawsze niezależny, wolny. A teraz nie mógł nawet wstać bez pomocy. Arche płakał z bezsilności i bólu. Zarówno tego fizycznego jak i psychicznego. Kilka razy zaczynał coś mówić, ale nigdy nie kończył słowa. Młodszy włączył nawigację, ustawiając ją na swój rodzinny dom. Szacowany czas nie był zbyt długi, ale gdy liczyła się każda sekunda nawet niecała godzina trwała wieczność. Docisnął gaz, łamiąc ograniczenie prędkości. Wiedział, że skróci to czas może o dziesięć, piętnaście minut, ale stawką było życie, życie jego brata. Nie przejmował się więc prawem, a droga była pusta. Złapał stały rytm, używając do maksimum ulepszenia dokonane w jego aucie. Podgłośnił radio. Leciała muzyka klasyczna, którą Arche potrafiłby rozróżnić. Zerknął w lusterko, obserwując drugą osobę. Mężczyzna spał, na jego twarzy widać było zaschnięte łzy. Wyglądał na spokojnego, część zmarszczek się wygładziła. Tomas skupił się na drodze. Zostało dwadzieścia minut. Zadzwonił do ciotki, by ta otworzyła już bramę. Zwolnił delikatnie. Silnik rzęził, zapaliła się ikonka paliwa. Wystarczy by dojechać do domu, stwierdził. Za nim Arche powoli się budził. Podniósł rękę, a z zaciśniętych warg wydobył się syk. - Za chwilę dojedziemy - rzucił do brata - zostało pięć minut.
- Dziękuję - Arche dziękował za wszystko; za to, że nie odszedł i go nie zostawił, za pomoc, za ucieczkę z tamtego pomieszczenia, fakt że żyje.
Odpowiedź, chociaż szczątkowa i krótka, znaczyła, że mają jeszcze chwilę czasu. Tomas szybko zaparkował przed domem, a na brukowej drodze już stał wózek inwalidzki, zostawiony zapewne przez ciotkę Tomasa. Otworzył drzwi na tylnie siedzenie i wyciągnął blondyna. Gdy posadził go na wózku, po mężczyźnie nie było widać śladu słabości, którą okazał w aucie. Młodszy zawsze podziwiał brata za tą umiejętność jaką było maskowanie cech tak dobrze, że gdyby nie widział go przed chwilą, uwierzył, że wszystko jest w porządku. Pojechał wózkiem w stronę domu.
Tam czekała już kobieta, z włosami upiętymi w kok rękawiczkami na rękach. Przejęła wózek od Tomasa, a gdy ten chciał obejść, zaskoczyła go prośba jego brata.
- Zostań tu ze mną, proszę - brzmiał zupełnie jak nie on, bezbronnie i krucho.
Został.
Chapter 4: Hybris 4
Chapter Text
Zostań. Zostań. Zostań. W głowie Tomasa cały czas odbijało się to jedno słowo. Może ostatnie słowo. Zostań. Zostań. Zostań! Jak mantra, w kółko to samo. Wstał gwałtownie, gotowy do walki, by po chwili znowu usiąść, pozbawiony sił. Arche chciał żeby został z nim, a teraz jego brat jest tak blisko, tu za drzwiami, a równie dobrze mógłby być na drugim końcu globu. Chciałby widzieć blondyna, ale nie tego z celi, przerażonego, ale swojego brata, takiego jakim był zawsze - niezależnego, wolnego jak ptak. Wyjrzał przez okno, by po sekundzie zamknąć je z hukiem.
- Kruki, cholerne kruki - mruczał, chodząc w kółko po drewnianym parkiecie - nie macie dość! Co wam z tego przyjdzie?! Nie dość cierpi?! Jeszcze wy, ptaszyska śmierci musicie śmiać się nam w twarz?! Pieprzcie się!
Po policzku spłynęły mu łzy. Chciał znaleźć się w czyich ramionach, otulony i kołysany jak dziecko, które nie musi się niczym martwić. Być bezpiecznym, na kolanach matki lub starszego brata. Ludzie w jego wieku nie powinni zastanawiać się czy operacja się uda. Powinni właśnie kończyć studia, myśleć o ślubie, dzieciach, nie śmierci. Zamknął oczy, jak malec licząc, że odgoni to złe myśli. Bo co jeśli się nie uda? Kto zaplanuje pogrzeb? Skąd wezmą pieniądze? Krzyk, który wyrwał się z jego gardła nie potrzebował słów - każdy wiedział, co chce przekazać. Tam, w tym mrocznym miejscu nie mógł ukazać słabości, ale w domu, bezpieczny, nie był wstanie utrzymać maski spokoju. Usiadł, złapał się za kolana i kołysał, powtarzając w kółko ostatnie słowa Arche: "zostań"
Wyczerpany płaczem, oparł się o ścianę i patrzył w drzwi, czekając na wiadomość. Nie miał siły martwić się jaka ona będzie. Chciał coś wiedzieć, poczuć coś innego niż pustkę. Przypomniał sobie wodę, która kapała podczas ich pierwszego spotkania. "kap, kap". Tam, z adrenaliną napędzającą każdy jego krok, wierzył, że sobie poradzą. Tu nie było wody, była tylko cisza, nijaki zapach środków czyszczących i otaczająca wszystko biel. Nie czuł już tej pasji, nie miał też tej wiary, którą odczuwał jeszcze kilkadziesiąt godzin temu. W te dwa dni wyglądał i czuł się jakby postarzał się o lata. Zrozumiał, co miał na myśli Arche, tam, w tej celi, mówiąc o "Hybris". Co zrobił jego brat, było dla Tomasa tajemnicą, ale wiedział, co on zrobił. Otworzył okno.
- Walczyłem o twoje życie z bogami, bracie - szeptał, jakby ktoś mógł go usłyszeć - a teraz ważą twoje losy, a ja nic nie mogę zrobić.
- Do wszystkich, którzy zechcą słuchać. Wiem, że nie obchodzę was, Arche też was nie obchodzi - modlił się - ale nie mam po za nim nikogo, Proszę, pozwólcie mu żyć! Co wam szkodzi?
Klęczał na krześle, ze złożonymi rękami, patrząc w niebo. Kruki zniknęły, tak samo jak ciężkie burzowe chmury. Z sali operacyjnej dobiegł okrzyk radości. Nie było idealnie, nadal musieli się sporo dowiedzieć, ale na ten moment było dobrze.
- Chodź, zobaczysz go - ktoś ze środka otworzył drzwi i zawołał Tomsa.
Wszedł i uśmiechnął się. Żyli. W tym momencie nie mógł prosić o więcej.

Mepometria on Chapter 1 Thu 09 Jan 2025 08:22PM UTC
Comment Actions
AkiShadow11 on Chapter 1 Sat 11 Jan 2025 07:16AM UTC
Comment Actions
SkillF (Guest) on Chapter 1 Thu 23 Jan 2025 11:45AM UTC
Comment Actions
AkiShadow11 on Chapter 1 Thu 23 Jan 2025 06:04PM UTC
Last Edited Sun 26 Jan 2025 07:50AM UTC
Comment Actions