Chapter Text
Kap. Kap. Kap.
Stałe, rytmiczne kapanie wody jak co wieczór, pomagało ukołysać żołnierza 218 do snu. A może było to ogóle wykończenie, wygłodzenie czy osłabienie? Tego nie mógł być pewien.
Kap. Kap. Kap.
Dlaczego w celi zasze było tak zimno? Tak wilgotno.
Kap. Kap. Kap.
Czy nieszczelna rura wodociągowa, przechodząca przez jego zatęchły pokój, kiedykolwiek zostanie naprawiona? Pewnie nie. Kto marnowałby czas i surowce na tak zbędny element ich społeczności?
Kap. Kap. Kap.
Żołnierz 218 westchnął, przywracając się na drugi bok i otulając rękami, w podkulonej pozycji, z której starał się uzyskać jak najwięcej ciepła.
Nie dostał koca, tylko dobrzy żołnierze zasługiwali na taki przywilej. Brudny, podziurawiony, pogryziony przez mole strzępek materiału, który kiedyś był materacem, był jednym izolatorem od lodowatej, betonowej podłogi, na której spał przez wiele lat, dopóki lekarz w ośrodku nie zwrócił uwagi na to, że bez odrobiny ciepła, żołnierz 218 nie przeżyje tygodnia. To, że miał ten przywilej, było związane tylko i wyłącznie z jego użytecznością.
Zazgrzytał zębami i zatrząsł się, starając się nie myśleć o tym, dlaczego znalazł się w takiej sytuacji.
"Powinieneś słuchać rozkazów!" - głos trenera rozbrzmiewał w jego głowie.
"Ty bezużyteczny szkodniku! Po co my cię tu trzymamy!?" - przełożony powtarzał nieprzerwanie od lat.
To było dobre pytanie. Po co go trzymali?
Żołnierz 218 wiedział, że był tylko kosztem. Jako jedyny ze szkolonych do walki uczniów, ani razu nie odniósł sukcesu. W jego karierze nie było ani jednej wygranej, ani jednego morderstwa, ani jednego pieprzonego zwycięstwa w sparingu z trenerami.
Jak mu powtarzano - był do niczego. Dlaczego nie potrafił nikogo uderzyć, zawsze tylko się bronił? Nikt inny nie przetrwałby tak długo, będąc absolutną porażką. Dlaczego go tu wciąż trzymali, choć nie było rezultatów? Z tyłu głowy żołnierz 218 wiedział. Trzymali go tu ze względu na jego pajęcze moce.
Jego trenerów tym bardziej frustrowało to, że miał większe możliwości od innych, a i tak przegrywał. Żołnierz 218 sam nie rozumiał, dlaczego zawsze kulił się w kącie, nie będąc w stanie skrzywdzić drugiego człowieka. Nawet jeśli od tego zależało, czy żołnierz 218 wróci pobity to betonowej klatki.
Jego pokój, cela lub jakkolwiek by nazwać pomieszczenie w którym go trzymano, było dalekie od luksusowych. Zatęchłe, śmierdzące fekaliami, zimne, ciemne, betonowe, wilgotne i brudne pomieszczenie, o powierzchni 2 metry kwadratowe miało tylko jedną parę metalowych drzwi. Nie miało okien, ani żadego przepływu powietrza, poza wąską szczeliną pod drzwiami, nie pozwalającą mu się udusić.
Z opowieści słyszał, że mogło być inaczej, lepiej, ale żołnierz przeżył w tym miejscu całe swoje życie, więc nie wyobrażał sobie warunków, o jakich mówili trenerzy, że mógłby otrzymać, gdyby odnosił sukcesy.
Żołnierzowi wiecznie było zimno. Wiedział, że powinien doceniać posiadanie na sobie koszulki z krótkim rękawem i długich spodni, ale w lodowate zimowe noce, żołnierzowi trudno było wytrzymać w tak niskiej temperaturze, jaką osiągało pomieszczenie.
Jego jedynym celem było przeżyć i przezwyciężyć blokadę przed krzywdzeniem innych. Tylko wtedy zostałby nagrodzony. Potem wysłano by go na misje, na których mógłby wykazać się i zdobyć jeszcze więcej przywilejów.
Problem w tym, że za bardzo bał się swojej siły, wywołanej ugryzieniem radioaktywnego pająka, aby użyć jej przeciwko drugiemu człowiekowi. Dlatego właśnie wiedział, że to kwestia czasu, kiedy nie wytrzyma surowych, mających na celu go zahartować warunków, które dzień po dniu od lat go zabijały.
***
Przysiągłby, że ledwo zamknął oczy, zanim obudziło go głośne walenie do drzwi.
- Wstawaj! - krzyknął strażnik, który nigdy go nie lubił, bo musiał się nim zajmować. Żołnierz 218 wzajemnie nie pałał do niego sympatią.
Najbardziej nienawidził, kiedy budzono go, uderzając metalowymi pałkami o metalowe drzwi, przez co pokój zdawał się rezonować w sposób, który dla nadwrażliwych bębenków usznych żołnierza był nie do wytrzymania. Jego uszy dosłownie bolały, a raz nawet zaczęła kapać z nich krew.
Żołnierz wiedział, że nie wolno mu było odpowiadać bez pozwolenia, więc musiał tkwić w hałasie, dopóki strażnik nie otworzył drzwi. Wtedy z korytarza wydobywała się odrobina ciepła z ogrzanej części placówki. To był jedyny plus otwieranych drzwi.
- Idziemy! - warknął strażnik, bez ostrzeżenia szorstko podnosząc go jedną ręką i przerzucając przez ramię.
Było to uwłaczające, żołnierz już wolałby, gdyby jak zwykle wyprowadzano go za kark, trzymając, żeby nie uciekł. Ciekawe dokąd miał uciec, jak przed Hydrą nie było ucieczki. Dziś jednak był zbyt osłabiony, aby móc nawet stać, o czym strażnik zdawał się wiedzieć.
Żołnierz 218 osłabł w ramionach strażnika, który prowadził go tymi samymi, znanymi mu korytarzami.
Znajdowali się w części, która została przeznaczona na pokoje uczniów, czyli wciąż szkolących się żołnierzy. Było ich w sumie ośmioro. Żołnierz 218 był najmłodszy i najmniejszy, odstając od reszty także pod względem umiejętności. Jednak nie był wyrzutkiem, ponieważ żaden z rekrutów nie mógł zawierać przyjaźni, każdy starał się przetrwać, martwiąc się wyłącznie o siebie samego. Mieli być w pełni skupieni na treningu lub odpoczywać w swoich pokojach.
Dotarli do gabinetu lekarskiego, który żołnierz 218 znał aż za dobrze. Trafiał tam prawie codziennie, z nowymi urazami lub jak dziś, zapewne aby określić czy był zdolny do rozpoczęcia treningu. Żołnierz wiedział, że w większości przypadków, kiedy nie był zdolny i tak kazano mu ćwiczyć. Ale w tych skrajnych przypadkach, które mógłby policzyć na palcach jednej ręki, był w tak złym stanie, że pozwolono mu na dzień przerwy na leczenie.
Z jednej strony każdy chciał wolne, z drugiej nikt nie chciał być tak blisko śmierci, aby otrzymać przepustkę.
- Strażniku - przywitał się lekarz w białym kitlu, schylając głowę na powitanie. Z żołnierzem nigdy się nie witano. Nie był na tyle ważny, żeby zwracać na niego uwagę.
Gabinet był małym, jasnym pomieszczeniem ze stołem na środku, przyrządami, aparaturą i biurkiem lekarza. W placówce nie było skrzydła szpitalnego, każdy zdrowiał we własnym pokoju, a kto nie przeżył, to trudno. Jak okrutnie mawiano: "selekcja naturalna". Hydra chciała najsilniejszych, w najlepszej formie fizycznej żołnierzy, którzy nie umarliby od byle grypy.
Żołnierz 218 zadrżał, gdy strażnik położył go na stole laboratoryjnym, przypinając nadgarstki i kostki pasami z vibranium, które mogły utrzymać go w miejscu. Dziś nie miał sił walczyć, był zbyt osłabiony. Położył głowę na stole, wyściełanym białym prześcieradłem. Spojrzał bezmyślnie w sufit, nie rejestrując co działo się wokół niego. Zamknął oczy, czekając aż lekarz zacznie go badać.
Nie musiał długo czekać, gdy poczuł jak lekarz rozpina pasy wokół kostek, prostując i podkurczając jego nogi. Bez ostrzeżenia otrzymał zastrzyk w ramię, po którym czuł jakby miał pod skórą rozgrzaną lawę zamist krwi. Zacisnął powieki, starając się dostosować do tego dziwnego, nowego uczucia, podczas gdy lekarz dalej badał czy był zdolny do trenowania.
Żołnierz dryfował na granicy świadomości, starając się nie zemdleć. Zupełnie, jakby to zależało od niego.
W końcu padł werdykt.
- Niezdolny.
Słowa zostały stłumione, a żołnierzowi piszczało w uszach. Nie wiedział jak zareagować na te słowa, ostatnio niezdolny był dwa lata temu, nie przywykł do wolnego. Ledwo czuł, że odpływa, gdy zamknął oczy, śliniąc się na prześcieradło.
Musiał zemdleć, ponieważ ocknął się już w swoim pokoju, z kroplówką odprowadzaną dożylnie i miską z jedzeniem obok.
Nie marnował czasu, rzucając się na papkowate jedzenie i wyjadając je w pośpiechu. Choć było zimne i bez smaku, było to najlepsze danie jakie kiedykolwiek jadł. Jeszcze chyba nigdy nie był tak głodny. Łapczywie zjadł papkę rękami w dwadzieścia sekund, oblizując miskę i palce.
Westchnął zadowolony, wiedząc, że teraz, gdy się najadł, łatwiej mu będzie wyzdrowieć i uspokoić stale bolący od głodu żołądek.
Nie mając nic lepszego do roboty patrzył na kroplówkę, w której co dwie sekundy kropla wody skapywała z woreczka do rurki, która następnie podpięta była do jego ręki.
Musiał tak leżeć i patrzeć zahipnotyzowany godzinami, ponieważ zmieniono mu kroplówkę jeszcze dwa razy, zanim nastał wieczór i nadeszła pora łazienki.
Tym razem żołnierz 218 wyszedł z pokoju o własnych siłach. Trzymał się ściany, podpierając o zimny betonowy blok, ale i tak sukcesem było, że dzień przerwy, posiłek i kroplówka zdały się poprawić sytuację.
Skręcili w lewo, idąc zaledwie dwie pary drzwi dalej, wchodząc do zielonej kafelkowej wspólnej łazienki. Inni rekruci już czekali, każdy ze swoim strażnikiem u boku.
- Macie dwie minuty - powiedział jeden ze strażników, wskazując na rząd toalet i zlewów.
Nikomu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Każdy zajął się sobą, ignorując spojrzenia strażników, którzy pilnowali czy niczego nie próbowali przemycić lub rozmawiać ze sobą nawzajem.
Prysznice stojące w przeciwnym kącie były dla nich niedostępne. Prysznic mogli wziąć tylko raz w tygodniu, z wyznaczonym limitem czasu.
Kiedy ktoś załatwił potrzebę, ustawiał się pod ścianą, gotowy do wyjścia. Kiedy ostatnia osoba skończyła, wychodzili, każde idąc ze strażnikiem do własnego pokoju.
Żołnierz 218 podszedł do umywalki, myjąc ręce i starając się spojrzeć w swoje odbicie. Lustro było jednak zbyt wysoko, więc musiałby podskoczyć, a na to nie miał siły. Musiało mu więc wystarczyć odbicie w brudnym, pokrytym kamieniem kranie. Widział podbite oko i posiniaczoną twarz, ale musiał oderwać wzrok, aby nie wzbudzać podejrzeń dziwnym zachowaniem.
Spojrzał w dół, na brudne ubrania, które kiedyś były koloru szarego, a teraz mieszanką brązowego i czarnego. Chciałby móc je zdjąć i wyprać, ale nie miałyby jak wyschnąć, a takie lodowate mokre ubranie mogłyby być ostatnim gwoździem do trumny. Dosłownie i w przenośni.
- Gotowi? - zapytał retorycznie strażnik, wyprowadzając ich z pomieszczenia.
Kiedyś żołnierz 218, kiedy był młodszy nie wyrobił się na czas i siłą wyciągnięto go z pomieszczenia. Za karę nie otrzymał jedzenia przez dwa dni. Szybko spotulniał i nauczył się, że nie było żartów. Dwie minuty to dwie minuty, nie dwie i pięć sekund.
Kiedy wszedł do pokoju, drzwi skrzypnęły przeraźliwie i zamknęły się za nim, a żołnierz wiedział, że musiał wyspać się przed następnym dniem, w którym na pewno nie uda mu się odbyć bez treningu.
***
- Wstawaj! - krzyknął trener, gdy upadł w walce, rzucony na matę i nie podniósł się od razu.
Musiał od niego oczekiwać wstania po jednej sekundzie, a dziesięć sekund, które wykorzystał żołnierz 218 tylko go rozsierdziły.
Żołnierz próbował wstać, ale ręce ugięły się pod nim.
- Ty niedorajdo... - warknął trener, kopiąc żołnierza w brzuch, tak, że jęknął i zwinął się w kulkę, osłaniając najważniejsze organy.
Jak zwykle, trener dawał upust emocjom... fizycznie. No tak, bo raniące słowa to za mało. Prawda była taka, że wszyscy trenerzy załamywali nad żołnierzem 218 ręce, nie wiedząc jak jeszcze nakłonić ucznia do walki. Próbowano już wszystkiego. Bito go, głodzono, grożono, obrażano... Nic nie przynosiło rezultatu. Żołnierz 218 wolał zginąć, niż niekontrolowanie użyć mocy, bojąc się, że kogoś zabije.
Nie było zdziwieniem, że tak kończył się jego trening - pobiciem. Inni uczniowie wracali do pokojów z woreczkiem lodu przyłożonym do twarzy, cali i dumni z pochwał, jakimi obdarzali ich trenerzy. Żołnierz 218? On rzadko wracał o własnych siłach, a pochlebstwa nie usłyszał nigdy.
Już wiedział, że i dzisiaj nie będzie mu dane wrócić w jednym kawałku, kiedy zobaczył dużą pięść, zamierzającą w stronę jego twarzy. Obraz mu się zamazał, poczerniał, upadł i to tyle z tego, co zapamiętał.
