Actions

Work Header

vanitas

Summary:

Evil and Kinky but that's how we like it here.

Notes:

(See the end of the work for notes.)

Chapter Text

Ciemniejące niebo odbijało się błyskiem w wodzie na dnie studni. Ciężkie wiadro zniszczyło gładką taflę, opadając na dno. Fale zaburzyły obraz gwiazd, mieszając wszystko w niejednolitą ciemność, w której nie lądowały żadnej grosze na szczęście czy nawet kamienie. Nie było tam nic poza skopiowany pięknem nieboskłonu i przerażającym mrokiem.

 

Ile metrów sięgał dół? Czy gdyby ktoś tam wpadł, umarłby od razu od uderzenia czy tonął powoli? Czy ktoś znalazłby zwłoki, zanim by się rozłożyły, trujące czystą wodę?

Do uszu chłopca dotarł plusk, a po chwili pisk starego, obracającego się młyna. Sucha lina napinała się, gdy wciągał ją na powierzchnie. Zdjął drżącą dłonią pełne wiadro z zardzewiałego haka i postawiłem na ziemi obok nagich stóp. Dotknął zimnego muru z kamieni, otaczającego studnie. Ostatni raz spojrzał w dół. Po chwili odsunął się z grymasem i złapał za cienką, stalową rączkę cebra i uniósł z trudem.

Nie miał dość odwagi, by skoczyć w toń.

Pociągając nosem, ruszył w stronę oddalonych o kilkadziesiąt metrów domów, chwiejąc się lekko. Przytłaczającąy głód nie dawała o sobie zapomnieć od południa, a młodzieniec musiał przetrzymać jeszcze kilka godzin w tym stanie. Miał już tak okropnie dość, a jednak nie był w stanie odebrać sobie życia, w zamian za wieczny odpoczynek. Nie chciał umierać. Marzył o jakiejś zmianie. Chciał, aby praca i wrzeszczący mężczyźni zniknęli. Aby siniaki, rany i pęcherze zniknęły. Aby wszystko po prostu zniknęło, dając mu chwilę spokoju.

Postawił wiadro przy ścianie domu i rozprostował plecy. Kręgosłup trzasnął cichymi chrupnięciami kości. Chłopak wypuścił powietrze ze świstem, opuszczając na moment głowę i opierając dłonie na lędźwiach. Chwila spokoju, nim ktoś oskarży go o opierdalanie się. Przystąpił kilka razy z nogi na nogę, wsłuchując się w gęstą ciszę towarzyszącą pracy. Słychać było jedynie kroki robotników na błocie i wilgotnej, zimnej ziemi oraz ich cierpieńcze jęki, dopóki grobowej atmosfery nie rozerwało rżenie konia. Dźwięk kopyt rozniósł się po niewielkiej okolicy, przyciągając uwagę.

Czarny, wysoki ogier zwolnił, przeszedł wolnym, dostojnym krokiem kilka metrów, by zatrzymać się kompletnie. Jeździec w płaszczu koloru smoły obrócił głowę w kierunku posiadłości, na której dane było sierotom zarabiać na swoje nędzne życie Szanowny Pan Pracodawca wydawał się wzburzony, podszedł do podróżnego agresywnym krokiem, zamaszyście poruszając rękami, których dłonie zaciskał już w pięści. Zaczęli rozmawiać. Głośny, pełen pretensji głos przez chwilę kłócił się z tym drugim, który ciężko było dosłyszeć z większej odległości. Nieznajomy wyciągnął z sakiewki kilka srebrnych monet, przez co nastawienie nabuzowanego mężczyzny od razu się zmieniło. Ucichł, rozluźnił się, nawet lekko uśmiechnął. Po chwili gwizdnął głośno w palce i przywołał do siebie wszystkich robotników. Spojrzeli się po sobie niepewnie, zastanawiając się, o co może chodzić. Wszyscy zostawili to, co akurat mieli w rękach i podbiegli do Pana Pracodawcy. Obcy na czarnym wierzchowcu wzbudzał ich przerażenie, ale i ciekawość. Czego mógł tu szukać na tym wygwizdowu?

Chłopak o kruczych włosach i oczach jasnych jak woda, którą dopiero co dźwigał, uniósł nieśmiało głowę, by spojrzeć na zadbanego konia, którego głośny oddech wyrównywał się po długim biegu. Z jak daleka? Dosiadający go jeździec pewnie popędzał go całą drogę, tak jak podobni mu mieli w zwyczaju. Cały ubrany był na czarno, począwszy od połyskujących, skórzanych butów, przez spodnie i długi płaszcz, aż po niski kapelusz z szerokim rondem. Jedynie kołnierz koszuli i zawiązana wokół szyi chustka były białe, a cera twarzy blada jak u trupa. Jego ciemne, połyskujące w cieniu oczy spotkały się z ciekawskim, niebieskim spojrzeniem.

Zdawszy sobie z tego sprawę, chłopak szybko opuścił głowę. Nie powinien był tego robić. Przybysz mógł uznać to za brak szacunku i kazać go ukarać.

— Ten — usłyszał zdecydowany głos nieznajomego.

Zadrżał, a jego serce stanęło na moment, by przyspieszyć dzikim galopem. Gorące przerażenie rozlało się po ciele. Popełnił błąd. Już miał paść na ziemię, by przepraszać i błagać o odroczenie chłosty, gdy mężczyzna wskazał na jego osobę i podał pieniądze pracodawcy. Ten je przyjął, przeliczył z zadowoleniem i rzekł:

— Proszę bardzo. Nie ma nic. Bierz go Pan i zabieraj stąd. Reszta wracać do pracy!

Zaklaskał w dłonie, poganiając swoich brudnych pachołków. Wyminął chłopaka, nie zwracając na niego uwagi, jakby przestało dla niego istnieć.

Co się stało? Czy właśnie został sprzedany?

Zalała go fala sprzecznych emocji. Z jednej strony zabodło to jego dumę i uraziło. Z drugiej na moment uradowało, bo nienawidził tego miejsca i życia w nim. Z trzeciej zabolało, z jaką łatwością został oddany i puszczony w niepamięć. Nie znosił pracodawcy całym sercem, ale był do niego przywiązany. Znał go od kilku lat. Jak widać, nie znaczył dla niego nic.

Kto by się spodziewał?

— Od dzisiaj będziesz pracował dla mnie — odezwał się grobowy głos — Jeżeli nie masz czego ze sobą zabrać, to nie marnujmy czasu. Ruszaj za mną.

Dźgnął bok konia butem, na co zwierzę ruszyło spokojnym tempem. Chłopiec wciąż stał, wryty w ziemię. Nie zdążyłam się jeszcze odnaleźć w nowej sytuacji. Jeszcze przed chwilą tyrał na zamieszkiwanej od dawna posesji, a teraz w ciągu mrugnięcia okiem miał odejść gdzieś daleko i zostawić ten krajobraz na zawsze. Czy nie powinno być mu smutno? Był urażony i zdezorientowany, ale po głębszym namyśle, zauważył, że z wielką chęcią zapomni o tym gospodarstwie.

— Powiedziałem, ruszaj się — ponaglił niego ostrzej jeździec.

Brunet przeskoczył szybko przez płot i podążył za nowym Panem, do którego należał od tej pory.

Podróż miała w ciszy. Mężczyzna nie odzywał się, jadąc na koniu, chłopiec bał się odezwać, idąc obok. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Obcy budził respekt, był dobrze ubrany, więc pewnie i z bogatego domu, co oznaczało, że raczej nie posiadał gospodarstwa, gdzie trzeba było wykonywać najbardziej śmierdzące i obrzydliwe prace. Wydawał się kimś, kto mógłbyś posiadać co najwyżej sad lub pola uprawne, ale nie zwierzęta. Być może mały zakład, w którym potrzebowałam kogoś do sprzątania podłogi, otwierania drzwi, zdejmowania płaszczy czy czyszczenia butów. Cokolwiek to było, sprawiało wrażenie spokojnej i mało wyczerpującej roboty pod dachem. Była to szalenie wygodna odmiana w porównaniu do pracy fizycznej w deszczu, mając do ochrony jedynie luźne spodnie i workowatą bluzkę. Młodzieniec mógł odetchnąć z ulgą i przyzwyczaić się do myśli, że zmierza do lepszego miejsca. Zaczynał być nawet szczęśliwy, że przytrafiło mu się coś takiego, gdy tracił już siły i bliski był oddaniu się śmierci. Nie chciał dożywać swych ostatnich dni w błocie, zimnie i przy nędznym jedzeniu. Ktoś na górze chyba nareszcie dosłyszał jego modlitwy o pomoc i postanowił wybawić go z tej monotonnej, burej niedoli. Los dał mu szansę, zatrzymując go na ziemi na dłużej, być może podarowując mu upragnione, lepsze warunki i nieco spokoju ducha. Nie wiedział jeszcze, co będzie musiał robić dla nowego Pana, ale nie spodziewał się niczego gorszego niż to, co robił dotychczas. Mogło być tylko lepiej. Nie miał powodu, by próbować wyrwać się z jego rąk i próbować uciekać. Skończyłby gdzieś na ulicy, szukając kolejnej, byle jakiej pracy, aby chociaż dostać coś do jedzenia. To nie miało sensu. Podążał więc za jeźdźcem w czarnym płaszczu, starając się dotrzymać mu tempa.

Podróż trwała bardzo długo. Stopy zaczynały go boleć od marszu i zmieniającej się nawierzchni. Stracił poczucie czasu i ciężko było mu określić, ile godzin szli. Dopiero gdy słońce zaszło na dobre, zabierając ze sobą ostatnie promienie światła, zorientował się, że idzie już bardzo długo, a na horyzoncie nadal nie widać żadnego choćby miasta. Powoli zaczął narastać w nim niepokój. Chciał zapytać mężczyzny na koniu, jak daleko jeszcze, ale słowa nie przechodziły mu przez gardło. Wielokrotnie odwracał się w jego stronę i otwierał usta, lecz za każdym razem rezygnował, decydując się na milczenie.

Sierp księżyca pojawił się nad lasem, oświetlając krajobraz srebrnym blaskiem. Był ostatnią rzeczą, jaką czarnowłosy pamiętał, nim jego oczy zamknęły się, a świadomość schowała głęboko ciele.

Obudził się w zupełnie obcym miejscu.