Work Text:
1.
Ośmioletni James Buchanan Barnes kochał święta. Był to niezaprzeczalny fakt. Jamie kochał święta najbardziej na świecie! Piękny, magiczny czas, kiedy rodzice częściej się uśmiechali, Rebecca nie była aż tak wkurzająca, a on mógł podkradać się do kuchni i porywać pierniczki, które jego mama piekła w zimowe weekendy.
Zazwyczaj szary i nudny salon obrastał w kolory, światełka i przede wszystkim radość. Jamie leżał na kanapie z tatą i wcale mu się nie nudziło, kiedy tata czytał wielką, nudną, szarą gazetę z małymi, nudnymi literkami i nudnymi wiadomościami ze świata. Z głową na kolanach ojca chłopiec obserwował podskakujące na parapecie sikorki, które wygrzebywały leżące w śniegu ziarenka, zostawione tam przez mamę Jamiego i Beccki. Beżowe piórka ptaszków połyskiwały, odcinając się kolorem od białego śniegu.
Kuchnia, w której zazwyczaj przesiadywały mama z Beccą, była cała w plamach powstałych podczas gotowania i pieczenia. Przez cały okres świąteczny w kuchni cały czas ktoś był — czy to mama, przygotowująca kolejne pyszności, czy podkradający je pozostali członkowie rodziny. Było co podkradać! Ukochane przez Jamiego ciasto jabłkowe i śliwki, pierniczki o idealnym odcieniu jasnego brązu i jeszcze lepszym smaku, suszone owoce i wiele, wiele więcej.
Przez cały okres przygotowań rodzeństwo marzyło tylko o jednym. Jamie codziennie pytał rodziców „Czy to już?” jednak odpowiedź była codziennie taka sama. Aż do pewnego pięknego, zimowego ranka, kiedy usłyszał wymarzone „To już dziś!”. To tego dnia miał zostawić ciasteczka dla Świętego Mikołaja ! Gdy następnego ranka wstanie z łóżka, będą czekały na niego prezenty, a wśród nich może nawet wymarzona, drewniana kolejka!
Gdy wieczorem, po przepysznej świątecznej kolacji, kładł się do łóżka, nie mógł usiedzieć w miejscu. Pięć razy pytał rodziców, czy na pewno położyli pierniczki i mleko dla Mikołaja, czy w dobrym miejscu, bo przecież jeśli Mikołaj ich nie zobaczy, pomyśli, że wcale ich nie przygotowali, obrazi się i nie da im prezentów ! Jamie zadrżał na samą myśl. Przecież to byłaby totalna katastrofa!
Na szczęście, Święty musiał zauważyć mleko i ciasteczka, bo rano na talerzu pozostały tylko okruszki, a pod choinką czekały opakowane w szary papier prezenty. Jamie i Becca dopadli do nich sekundę po przekroczeniu drzwi salonu, gorączkowo rozrywając opakowania.
Rebecca pierwsza odpakowała swój prezent, znajdując w nim porcelanową lalkę w ślicznej, żółtej sukieneczce. Marzyła ona o takiej od chwili, gdy zobaczyła ją na witrynie sklepowej! Sam Jamie również rozpakował swój prezent, znajdując pod papierem pudełko. Otworzył je, a tam, na pięknym czerwonym materiale leżała ona! Jego kolejka! Piękna, drewniana lokomotywa, z kolorowymi zdobieniami, ręcznie malowanymi kółkami i ludzikami w środku. Gdy chłopiec trzymał ją w rękach wydawała się jeszcze piękniejsza niż gdy leżała na wystawie, tuż obok lalki Beccki!
Gdy ośmioletni James Buchanan Barnes siedział w tamtym salonie, z rodzicami, siostrą i wymarzoną kolejką był najszczęśliwszym chłopcem pod słońcem! Tak było i tak miało być już na zawsze!
2.
Kiedyś, Bucky Barnes kochał święta. Kiedyś, był to czas spędzany z rodziną, pełen kolorów, wypieków i zabawy.
Kiedyś, jego rodzice żyli.
Bucky miał szesnaście lat, kiedy umarli w wypadku samochodowym. Siedem miesięcy później musiał pierwszy raz spędzić święta bez nich.
Gdy był młodszy, bardziej liczyły się prezenty i ulubione ciasto, światełka i choinka w salonie. Z wiekiem zaczął bardziej doceniać czas spędzany z rodzicami, których zazwyczaj nie było w domu.
Och, ile by dał, aby móc jeszcze raz usiąść ze swoim ojcem na kanapie obok choinki i posłuchać jego narzekań o obecnej władzy, o tym co działo się u niego w pracy i jego opinii na każdy inny temat, który akurat przyszedł ojcu na myśl.
Ile by dał, aby jeszcze raz spróbować ciasta z jabłkami, swojej mamy! Jeszcze raz ją przytulić, jeszcze raz poczuć subtelny waniliowy zapach perfum, których używała.
Jednak nie będzie mu to już dane. Nigdy.
Rodzice nie żyli, Rebecca została odesłana na wieś, do jakiejś ich ciotki nie wiadomo skąd, a on... został sam.
No dobrze, niezupełnie sam.
Bucky miał jeszcze Steve’a. Miał Steve’a, tego chuderlawego, kochanego idiotę. Steve’a, który zawsze pakował się w kłopoty, który nie potrafił powiedzieć sobie „dość, nie warto”, który skoczyłby za przyjacielem w ogień.
To u Steve’a i jego mamy zamieszkał Bucky po śmierci rodziców. To Steve pomógł mu znaleźć pracę w warsztacie samochodowym. To Steve spędzał z nim każdy wolny moment, gdy Bucky dochodził do siebie. To Steve był jego najlepszym przyjacielem, odkąd oboje skończyli dziewięć lat.
Jednak Steve nie był jego rodzicami. Jakkolwiek by się nie starał, Steve nigdy nie odtworzy tej atmosfery domowego ciepła i rodzinnej miłość. Nie odtworzy domu .
Bucky próbował się przyzwyczaić, bo przecież trzeba iść dalej. Jak mawiała jego mama „Życie się toczy i nie będzie czekać na spóźnialskich!”.
Dlatego Bucky pomagał Steve’owi i jego mamie piec pierniczki, coś, za co w jego domu odpowiedzialna była mama i Becca. Skoro jednak Steve pomagał, Barnes też przecież mógł. Trzeba próbować nowych rzeczy i jeżeli takową miało być pieczenie pierniczków, Bucky z chęcią się jej podejmie.
Świąteczny wieczór różnił się od tego, co zapamiętał ze swojego domu.
Nie byli sami — odwiedziła ich cała zgraja Rogersów. Wszyscy byli odświętnie ubrani, bardziej elegancko niż Bucky kiedykolwiek był na święta. Przynieśli ze sobą prezenty i pełno jedzenia, które szybko znalazło miejsce na stole.
Nie było mięsa — pani Rogers wyjaśniła Bucky’emu ideę postu podczas świątecznej kolacji, a on uznał ją za ciekawą, ale raczej głupią. Zamiast mięsa podano rybę, która okazała się być bardzo smaczna, lecz pełna ości.
Bucky z ochotą zajadał się czerwonym barszczem i kluskami z makiem, które, ku jego własnemu zaskoczeniu, bardzo mu zasmakowały.
Dobrze się bawił tego wieczoru. Nie wszystko było takie, jak w jego domu, ba, mało co przypominało święta z jego wspomnień! Było inaczej, ale... było też dobrze . Nie tak samo jak z jego rodziną, tak nie miało być już nigdy, ale dobrze.
Było świątecznie .
Tyle wystarczyło Bucky’emu, aby dobrze się bawić. Świętował z rodziną Steve’a i naprawdę się cieszył.
Na tyle na ile mógł, był szczęśliwy.
3.
W 1941 roku Ameryka dołączyła do walk z nazistowskimi siłami. Dwudziestoczteroletni wtedy James „Bucky” Buchanan Barnes wstąpił do wojska jako ochotnik. Bardzo szybko został wysłany do walki na froncie, gdzie odnosił liczne sukcesy i szybko awansował.
Był popularny i lubiany, charyzmatyczny i uśmiechnięty. Regularnie wracał do Nowego Jorku, miasta, w którym się wychował i w którym zostawił najlepszego przyjaciela – Steve'a Rogersa.
Chorowity Steve nie mógł wstąpić do armii ze swoim przyjacielem, chociaż bardzo tego chciał. Był jednak zbyt słaby, jego astma skutecznie uniemożliwiła mu karierę w wojsku.
Do czasu.
Steve został zauważony i wcielony do projektu wojskowego. Poddany eksperymentowi stał się Kapitanem Ameryką, symbolem Stanów Zjednoczonych.
Bucky dobrze wiedział, że Steve nie chciał roli symbolu, kiedy inni, prawdziwi żołnierze , walczyli na froncie. Chciał walczyć i Barnesa wcale nie zdziwiło, kiedy Rogers poprowadził akcję ratunkową, podczas której uratował porwanych żołnierzy.
Bucky widział agresywną radość Steve’a, kiedy ten mógł wreszcie wykorzystać nowo zdobytą siłę i walczyć u boku przyjaciela i innych, podobnych im amerykanów. Widział i cieszył się, że Steve jest szczęśliwy.
W grudniu 1944 roku, w świąteczny wieczór, który oboje spędzali w bazie, siedzieli razem w jednym z namiotów i popijali whisky.
— To już niedługo, Buck. — Stwierdził Steve. — Wojna zmierza ku końcowi, czuję to.
— Jeżeli tak mówisz. — Bucky pociągnął solidny łyk z butelki. — Mam nadzieję, że masz rację. Ta wojna trwa już zdecydowanie za długo.
Podał butelkę Steve’owi, który pokręcił głową. Od czasu serum alkohol praktycznie na niego nie działał.
Siedzieli w milczeniu jeszcze przez chwilę, po czym Steve wstał z ławy.
— Idę do Peggy. — Rzucił. — Wesołych świąt, Buck.
Wyszedł.
Bucky pokiwał nieobecnie głową. Mimo otaczającego go zewsząd śniegu, w ogóle nie czuł atmosfery świąt. Może to wojna, może fakt, że nie miał z kim świętować, ale grudzień przyszedł cicho i zanim się obejrzał już był dwudziesty piąty.
Cóż, obóz wojskowy nie był idealnym miejscem na świąteczne zabawy.
Jednocześnie, czy nie był najlepszym miejscem? Podczas wojny, w której ginęli synowie i mężowie Ameryki, czy Bucky dałby radę siedzieć w ciepłym domu i zjadać się indykiem? Raczej nie.
Mimo to tęsknił za atmosferą świąt, celebrowaniem tego okresu. Tęsknił za Rebeccą, tęsknił za Brooklynem, tęsknił za domem.
Bucky westchnął głęboko i wstał z ławki. Nie było idealnie, ale czy kiedykolwiek było? Powinien cieszyć się tym, co ma.
Wziął whisky i wyszedł z namiotu. Koniec końców, tylko jeden z członków Wyjącego Komanda wykazywał odporność na procenty. Barnes miał więc jeszcze ośmiu towarzyszy do upicia.
Był... zadowolony z życia. Robił to co powinien. Więcej chyba nie powinien wymagać, prawda?
4.
Pierwsze kilka lat zlewało się w całość.
Bucky powoli znikał.
Pojawił się on. Bucky nazwał go Zima, a on zaakceptował to imię.
Początkowo, to Zima był głosem w jego głowie, szybko jednak ich role się odwróciły.
Zima przejął kontrolę nad ciałem Bucky’ego, a kontrolę nad Zimą mieli oni. HYDRA. Zima był ich żołnierzem, ich maszyną do zabijania.
Zima był żołnierzem.
Zima był zabójcą.
Zima był sługą.
Zima był posłuszny.
Zima nie był Buckym.
Zima zabijał ciałem Bucky’ego.
HYDRA wysyłała Zimę na misje, wysyłała go, żeby zabijał. Był idealnym, cichym zabójcą. Pieskiem na ich rozkazach.
Ale poza tym, w jakimś dziwnym sensie, był również człowiekiem. Miał pytania, przyzwyczajenia, a nawet emocje. Nie było wśród nich współczucia do ofiar, nie, zabijał je bezlitośnie, nawet dzieci. Ale pewnego zimowego dnia, znalazł na ziemi kotkę.
Mała puchata kulka, marzła w śniegu, wyrzucona przez kogoś, kto nie chciał jej pod swoim dachem.
Porzucona.
Zima się nią zajął. Nazwał ją Alpine, od Alp, które w tamtym czasie górowały nad ich głowami. Była malutka, cała biała, jak śnieg.
(Zima nie lubił śniegu. Zostawały w nim ślady, łatwiej było go po nich tropić).
Jeżeli jednak zapytać Bucky’ego, Zima pokochał Alpine. Nosił ją ze sobą przez trzy dni. Karmił ją, głaskał, mówił do niej . Alpine mruczała, ocierała się o nich. Uznała ich za swojego człowieka.
Bucky też ją lubił, świadomy jej obecności z zakamarków umysłu Zimy. Sprawiała, że zabójca mieszkający w jego ciele wydawał się bardziej przystępny, bardziej ludzki .
Przez trzy dni śledzenia ofiary Alpine była z nimi. Spała na ich ramieniu, tym które nie kończyło się metalową kończyną. Alpine towarzyszyła im aż do bazy HYDRY.
Bucky próbował powiedzieć Zimie, aby ten nie zabierał kotki ze sobą. Próbował.
Zima chyba nie spodziewał się tego, co nastąpiło.
Doktorowi nie spodobała się Alpine. Uważał, że Zima nie powinien mieć zwierzątka . Nie powinien być przywiązany.
Strzelił Alpine w głowę.
Bucky krzyczał, gdy Doktor zastrzelił kotkę. Zima, po raz pierwszy od bardzo dawna go nie powstrzymywał.
Oboje krzyczeli, gdy zostali z powrotem wsadzeni do komory kriogenicznej.
Krzyczeli, ale nikt ich nie słuchał.
Krzyczeli, ale równie dobrze mogliby milczeć.
5.
Bucky Barnes był wolny.
Po raz pierwszy od ponad sześćdziesięciu lat nikt nie kazał mu zabijać.
Nie było żadnych naukowców HYDRY, nie było nikogo.
Nikogo oprócz Zimy.
Zima pozostał, istniał gdzieś w tyle jego głowy. Cichy głos, czasem wypowiadający jakieś komentarze. Zazwyczaj jednak milczał.
Bucky był więc praktycznie sam.
W świąteczny wieczór siedział na ławce w Central Parku. Jakżeby inaczej, samotnie.
Otaczała go cisza.
Park był pusty, większość ludzi siedziała w domach i świętowała. Nikomu nie przyszłoby do głowy, aby w ciemny wieczór iść do Central Parku. No, prawie nikomu.
Bucky jednak siedział sam. Nie miał do kogo pójść, nie po tym czego dokonał Zima. Kogo obchodziło, że wtedy to nie Bucky sterował własnym ciałem? Kto by mu uwierzył? Ameryka potrzebowała winnego, kogoś, kto odpowie za te wszystkie zabójstwa.
Bucky był idealnym kozłem ofiarnym.
"Kozłem ofiarnym?” Zapytał Zima w jego głowie. ” To ty trzymałeś broń, to ty ich zabijałeś."
Potrząsnął głową.
"Nie.” Zaprzeczył Barnes. “To ty.”
“Jeżeli tak uważasz.”
Czy Bucky rzeczywiście to w to wierzył? Czy Zima naprawdę był inną osobą w jego ciele? Czy może tak sobie tylko tłumaczył? Może próbował uzasadnić jakoś swoje zbrodnie?
“Mogłeś się zabić.” Rzucił Zima. “Gdy zobaczyłeś, że ci z HYDRY się zbliżają. Wtedy, po upadku z pociągu. Wystarczyłoby przesunąć się wtedy kawałek. Spadłbyś z urwiska i nikt by nie ucierpiał.”
— Zamknij się. — Odparł Bucky na głos.
Miał dość. Dość ciągłego obwiniania się. Dość samotności.
Wstał z ławki.
Chciałby mieć teraz kogoś do rozmowy. Kogoś innego niż Zima .
Ruszył więc ścieżką w stronę miasta.
Przemierzał zaśnieżone ulice Nowego Jorku z rękoma w kieszeni. Nie chciał przecież, aby błysk metalu przyciągnął uwagę jednego z nielicznych przechodniów. Oglądał kolorowe witryny, zawalone wszelkiego rodzaju przedmiotami. Podnosił brwi na widok niektórych. Świat naprawdę się zmienił, przez te wszystkie lata.
Bucky nie był pewien czy na lepsze.
Wtem, przez szybę sklepu z pamiątkami zobaczył włączony telewizor, a na jego ekranie...
Steve.
Prawie nieświadomie, wszedł do sklepu i podszedł do lady, na której stał telewizor.
— Podgłośni pan? — Zapytał mężczyznę siedzącego za ladą.
Staruszek, z plakietką S. Lee na piersi, mruknął coś pod nosem i zwiększył głośność.
“ ...zdołali zebrać prawie czterysta tysięcy dolarów na renowację szkół na terenie Nowego Jorku... ” Mówiła prezenterka. “ A teraz, posłuchajmy przemowy lidera grupy, Kapitana Ameryki. ”
Bucky stał, zafascynowany i wpatrywał się w twarz Steve’a.
Kapitan wszedł na podium, odchrząknął i uśmiechnął się szeroko.
“ Nie będę mówił długo, wiem, że wszyscy chcecie wrócić do jedzenia.” Na sali rozległy się śmiechy . “ W imieniu całej drużyny, dziękuję za wszystkie zgromadzone pieniądze. Jestem pewien, że przyniosą wiele dobrego. Chciałbym również życzyć wszystkiego dobrego obecnym oraz tym, których z nami nie ma w te święta. Wesołych świąt!”
Bucky’emu po policzku spłynęła łza. Tym, których z nami nie ma.
Może i nie był już pod wpływem HYDRY.
Może i był wolny.
Nie przeszkadzało mu to cierpieć.
Skrzywił się.
Podjął decyzję.
Znajdzie Steve’a i poprosi go o pomoc.
Po raz pierwszy od wielu, wielu lat w sercu Bucky’ego Barnesa płonęła nadzieja.
6.
W świąteczny poranek 2017 roku Bucky Barnes obudził się u boku miłości swojego życia.
Tony Stark.
Gdy Bucky spotkał go po raz pierwszy, nie był pewien co o nim myśleć. Arogancki dupek. Ale zabawny, inteligentny i przystojny dupek.
Tony Stark wysłuchał jego wyjaśnień. Zapytał o Zimę. Wybaczył.
Gdy po namowach Steve’a Avengersi zgodzili się, aby Bucky zamieszkał z nimi, to Tony był pierwszą poza Kapitanem osobą, która wyciągnęła do niego rękę.
Minęło trochę czasu, odbyli kilka (dziesiąt) rozmów, a barek Tony’ego został znacząco uszczuplony.
Po pierwszej, oficjalnej randce dostali błogosławieństwo Nataszy.
Clint wpadł na nich, gdy w środku nocy obściskiwali się na kuchennej wyspie i przysiągł, że już nigdy więcej nie pójdzie wyjadać lodów w środku nocy. Na ich związek miał właściwie wylane. (A przynajmniej do momentu, w którym nie musiał ich widzieć na kuchennej wyspie).
Bruce pewnego dnia po prostu oznajmił Tony’emu, że jasne, super, że ma chłopaka, ale doprawdy, czy mogliby nie demolować razem laboratorium?
(“Macie szczęście, że żaden kwas nie wypalił wam tyłków!”)
Gdy powiedzieli Thorowi, bóg, bardzo rozentuzjazmowany, oznajmił im, że z przyjemnością zorganizuje dla nich tradycyjny, asgardzki ślub. (Odmówili, gdy usłyszeli, że za udzielającego ślubu miałby robić Loki.)
Ostatni dowiedział się Steve, który, poinformowany o związku swoich przyjaciół, ze łzami w oczach obiecał zawsze ich bronić i w pełni pobłogosławił ich związek.
Co ciekawe, Tony’ego zaakceptował również Zima. Morderca w głowie Bucky’ego nie odzywał się już za często, jedynie obserwując, jednak związek z Tonym skomentował krótkim “Lubię go.” i zamilkł.
Zdarzały im się trudne chwile. Żaden z nich nie był do końca zdrowy psychicznie.
Oboje byli popsuci .
W niektóre dni któryś z nich nie miał sił, by wstać i normalnie funkcjonować. Czasami, oboje nie umieli wykrzesać z siebie pozytywnych emocji, bo życie po prostu ich przytłaczało.
Zdarzało się, że cierpieli razem.
Bywało, że tylko jeden z nich budził się bez chęci do życia.
Zawsze, mieli siebie.
Były jednak dni, w które budzili się szczęśliwi. Były dni, w które obecność ukochanego wystarczała, aby wywołać uśmiech. Takich chwil było coraz więcej, a oni byli za to wdzięczni.
Gdy obudzili się w świąteczny poranek, oboje byli wyjątkowo szczęśliwi. Poprzedni wieczór udał się wspaniale, nie mieli żadnych powodów do zmartwień... W dodatku były święta!
Tony przeciągnął się na łóżku.
— Dzień dobry, światło mojego życia. — Przywitał się.
Bucky uśmiechnął się do niego.
— Czym sobie zasłużyłem na takie przywitanie? — Zapytał.
Tony zarzucił mu nogę na biodro.
— Po prostu wyglądasz dzisiaj wspaniale. — Wymruczał Bucky’emu do ucha.
— Tylko dzisiaj?
— Codziennie wyglądasz pięknie, James.
Bucky ze śmiechem przekręcił się na bok.
— Dzień dobry, Tony.
O bogowie, Bucky kochał tego mężczyznę.
Tony podniósł się i wstał z łóżka.
— Dokądś się wybierasz, skarbie? — Spytał Bucky. — Miałem nadzieję zatrzymać cię tu na trochę...
— James, czy ty wiesz, jaki mamy dziś dzień?! Są święta! Chodź, prezenty same się nie otworzą!
— Prezenty?
— Oczywiście! Myślałeś, że nic ci nie kupię? — Tony wydawał się być szczerze zaskoczony.
Bucky istotnie, nie spodziewał się prezentów. Od wielu lat nie miał okazji, aby obchodzić święta i nie pomyślał o czymś takim jak prezenty!
Wstał jednak i dał się poprowadzić Tony’emu do salonu.
Przez noc pojawiła się w nim choinka, a pod nią rzeczywiście leżały prezenty.
— Zacznij od tych małych, o tam. — Wskazał Tony.
Bucky jednak nie ruszył się z miejsca.
— Coś nie tak? — Zaniepokoił się Tony. — Jeżeli nie chcesz, mogę wszystko zwrócić, myślałem, że-
— Tony. — Przerwał mu Bucky. — Przestań. Jest... idealnie.
Tony zamilkł.
— Żałuję tylko, że nie mam nic dla ciebie. — Dodał Bucky.
— Nie musisz, naprawdę, to tylko drobiazgi...
— Tony, te prezenty zajmują połowę salonu.
Tony zaśmiał się nerwowo, a Bucky odwrócił go twarzą do siebie.
— Jesteś cudowny. — Powiedział. — Od bardzo dawna nie miałem prawdziwych świąt... Fakt, że mi je dajesz... Dziękuję.
— Skarbie, dałbym ci całą Amerykę gdybyś chciał.
Bucky zaśmiał się w głos. Z Tonym wszystko było lepsze. Świat był bardziej kolorowy. Barnes naprawdę długo się tak nie czuł. Gdy był z Tonym, przypominały mu się czasy beztroskiego dzieciństwa. Czasy, gdy obecność kochanej osoby wystarczała.
— Kocham cię. — Bucky wypowiedział te słowa, patrząc ukochanemu prosto w oczy.
— Ja ciebie też, James.
Byli szczęśliwi. Już na zawsze.
